Rozdział 51

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Michael był świetnym ziomkiem. Naprawdę świetnym. Pozwolił mi u siebie przenocować. I odstąpił mi łóżko, a sam spał na podłodze, mimo że mówiłem, że dla mnie to nie problem, jeżeli będziemy spać razem. Mógł też iść na kanapę, i to też mu mówiłem, ale idiota nie chciał słuchać. Nie rozumiałem go po całości, ale nie wnikałem. Tak chciał i tyle. W podzięce za przenocowanie, rano zrobiłem śniadanie. A potem obiad, bo zaczęliśmy grać w gry, no i jakoś tak się zeszło... Był zajebisty. Znałem go jeden dzień, a już kochałem tego kolesia. Był specyficzny, ale naprawdę w porządku. Przez ten cały czas nie pozwolił mi myśleć o Hiltonie. W sensie takim, że ciągle mnie czymś zajmował. I zawracał mi dupę.
Mieszkał sam w niewielkim mieszkaniu. Było schludnie, ale nie tak nowocześnie jak u Maca na przykład, albo Chrisa, Issaca. Miał akurat wolne w pracy, bo pracował, co dwa trzy dni na stacji benzynowej. I studiował prawo w międzyczasie. Zaocznie oczywiście.
Ale moja beztroskość zniknęła wraz z dzwonkiem mojego telefonu. No, a kiedy zobaczyłem kto dzwoni to już w ogóle pierdolnąłem na tej kanapie i prawie z niej spadłem. Bo graliśmy z Michaelem na PS4 w salonie.
- Co jest? - zapytał i zmarszczył brwi. Odłożyłem pada, mimo że nasz mecz w fife się jeszcze nie skończył i wziąłem powoli swój telefon do ręki, leżący na małym stoliczku w żółtym kolorze.
- Dzwoni.
- Kto?
- Mój facet. - sam w to nie wierzyłem. Było cicho przez jakiś czas. Właściwe to od tego momentu, kiedy go pocałowałem, a teraz znowu coś mu odwalało. I nie wiedziałem do końca, co zrobić, mimo że z góry założyłem sobie, że nie będę się z nim kontaktować.
- To odbierz. - wzruszył ramionami.
- Nie mogę. - odpowiedziałem z prędkością światła. - Nie chcę z nim gadać, bo chcę, aby rzucił ten syf i... To coś w rodzaju kary. Rozumiesz? - złapałem się za ramię, odkładając telefon na swoje udo. Michael podrapał się po głowie i zmarszczył brwi.
- To odrzuć idiotę i gramy dalej. - machnął ręką i usiadł po turecku. - Ja pierdolę, ale jest gorąco w tym domu. - rozpiął bluzę i zdjął ją z siebie, zostając w samej bluzce na ramiączka. Spojrzałem na jego biceps i kompletnie zapomniałem o Hiltonie. Bo ten biceps był śliczny. Michael może nie był nabity mięchem, jak Mac, ale rzeźbę miał zajebistą.
- O ja... Trenujesz? - złapałem za niego i delikatnie ścisnąłem. Był twardy jak skała. Oczywiście ten biceps.
- Gram amatorsko w nogę z kumplami. - wzruszył ramionami. Nie miał nic przeciwko, że go dotykałem. Właściwie nawet był zadowolony. Chyba.
- Mega zajebisty jest. - spojrzałem na jego twarz. - Mój facet jest nabity mięśniami jak... Jak jakiś mors, a ty taki zgrabny. - pomiziałem go po skórze, a on tylko uśmiechnął się i odwrócił wzrok, kierując go na telewizor, gdzie leciała nasza FIFA. Nie zatrzymaliśmy gry. Ał...
- Masz dłonie, jak baba. - przyznał, uśmiechając się głupio.
- To znaczy? - uniosłem brwi.
- Małe. - złapał za moją rękę i połączył ją ze swoją. Naprawdę różnica była duża. Miał o jakąś jedną trzecią dłuższe palce od moich. Właściwie wyglądałem przy nim, jak dziecko. Był dojrzały i zarost rósł mu szybko, bo miał trochę z dnia na dzień... I miał dłoń jak ogr. A ja... Nawet włosy na nogach nie chciały mi odrosnąć. Odrosnąć, bo goliłem. Dla Hiltona.
- No cóż... - mruknąłem drapiąc się po głowie.
- Cały jesteś taki mały, jak jakiś gamoń. Widać, że pedał.
- Ta... Dzięki, Michael. - prychnąłem trochę zażenowany, bo nie wiedziałem, czy prawi mi komplementy, czy wręcz przeciwnie. W każdym razie wiedziałem, że nie miał niczego złego na myśli. Chyba. Przynajmniej tak przypuszczałem.
- Gdybyś nie nosił za dużych bluz, jeszcze jako tako byś wyglądał normalnie...
- To bluza mojego faceta. - burknąłem, jak dziecko.
- Ta? Nabity sukinkotek. - złapał za rękaw w ramieniu mojej bluzy i pociągnął w bok. No była za duża... Ale tak bardzo tęskniłem za idiotą, że chciałem chociaż wdychać go dwadzieścia cztery na dobę. Nieważne, że ta bluza już dawno przesiąknęła moim zapachem... Dla mnie nadal pachniała Hiltonem. Czyli... Hilton pachniał mną? Co.
- No, zajebisty jest, Michael. - zagryzłem wargę i oparłem się plecami o oparcie kanapy. Bardzo wygodnej kanapy swoją drogą.
- Ma dużego? - myślałem, że zakrztuszę się powietrzem, ale na szczęście się nie zakrztusiłem. Opanowałem się i przez chwilę tylko się zaciąłem.
- Właściwie to... Nie uprawialiśmy seksu, ani nie dotykałem go, bo to on zawsze mnie dotykał, ani... Nie widziałem go za bardzo nago. Znaczy widziałem, ale nie patrzyłem... - złapałem się za ramię. Właściwie to był bardzo ciekawy temat. Aż zrobiło mi się ciepło.
- Skoro nie zaciągnął cię do łóżka przy pierwszej lepszej okazji, to pewnie mu na tobie mocno zależy. - powiedział łagodnie. - Ale to dla mnie i tak chore, bro. - buchnął po chwili śmiechem, a ja wywróciłem oczami.
- Serce nie sługa. Uważaj żeby to się na tobie, kiedyś nie zemściło. Los jest przekorny, panie normalny. - prychnąłem trochę zirytowany.
- Myślisz, że zakocham się w facecie? - uniósł brwi. - Dobry kawał.
- Ja też nigdy nie przypuszczałem, że pokocham faceta, ale los to kurwa. Chociaż w sumie... Kiedy jest obok, albo mogę chociaż na niego patrzeć, to jestem najszczęśliwszy na ziemii. Może to nienormalne, ale kocham tego idiotę... Jak się znów zejdziemy, to go poznasz i zobaczysz o czym mówię. Jest zajebisty. I jestem dla niego najważniejszy. I... No kocham idiotę, jak cholera. Więc w sumie los nie jest kurwą... Jest cudowny. - uśmiechnąłem się sam do siebie, bo uświadomiłem sobie, że Mac z dnia na dzień był dla mnie coraz ważniejszy. Cieszyło mnie to. Cieszyło mnie to, że nie zapominałem o nim, a wręcz przeciwnie. Myślałem ciągle i ciągle. W tej całej tęsknocie dostrzegłem coś wspaniałego. Przyjemnego. Jakbym zakochiwał się w nim na nowo. Po raz drugi, ale jednak ten pierwszy. Niesamowite.
- Dojrzały jesteś, jak na dzieciaka, Rene. - uśmiechnął się do mnie. - Masz farta w sumie. Kochasz faceta, ale on kocha ciebie i robicie wszystko, aby do siebie wrócić i aby było dobrze. Nie miałem takiego szczęścia z kobietami. - westchnął i jakby posmutniał. Nie dziwiłem mu się. Życie w związku było zajebiste. Życie w zdrowym związku. Byłem z Hiltonem bardzo szczęśliwy, a kiedy się popsuło, dążyliśmy do naprawy tego czegoś. Michael chyba po prostu miał pecha. Ewentualnie brak było mu ręki do kobiet.
Jednak, jak to ja, wpadłem na zajebsisty pomysł. Michael był super, ale w życiu miłosnym mu nie wychodziło. Przecież znałem dziewczynę o podobnych przeżyciach... Właściwie gorszych, ale skoro Telis bardzo szanował kobiety, to nie mogło nie wyjść.
- Wiesz, znam jedną świetną dziewczynę... Z pozoru wygląda na sukę, ale jest mega kochana. - wyszczerzyłem się, po chwili gryząc wargę.
- Tak? - zainteresował się. I bardzo dobrze. Rene swatka wkroczył do akcji.
- Śliczna jest. - pokiwałem głową, robiąc dziubek. - Ma ładne ciało, bardzo kobieca... Właściwie pasowała by do ciebie. - wyszczerzyłem się. Byłem zajebisty zupełnie, jak moje plany. I Michael też tak uważał.
- Kontynuuj. - odchrząknął i wbił we mnie wyczekująco wzrok.
- Nazywa się Kelly. Właściwie to było mojego faceta, ale... Uwielbiam ją. Ma osiemnaście lat. - kontynuowałem, tak jak chciał. Usiadłem przodem do bruneta, jedną z nóg podkulając do klatki piersiowej.
- Zapoznaj mnie z nią.
- Ty, ona, impreza w Chrisa.
- Nie wiem kto to Chris, ale kurewsko się zgadzam.

***

Kto by pomyślał, że Chris serio zgodzi się na tą imprezę. W każdym razie na pewno nie ja. Ale zgodził się. Tyle, że ciągnął też mnie, a ja wcale nie miałem ochoty tam iść. W końcu... Miałem żałobę. Chyba. Może tak naprawdę miałem ją już dawno, a o tym nawet nie wiedziałem. W każdym razie, po wyjściu od Michaela nie miałem ochoty na zabawę. Przytłoczenie naszło mnie od nowa i miałem ochotę tylko spać. Sam. Chris chciał dowiedzieć się wszystkiego, ale ja nie chciałem go martwić. Wcisnąłem mu kit, że bolał mnie brzuch. Oczywiście przedstawiłem mu cały plan z Michaelem i Kelly, a on obiecał, że wszystkim się zajmie. Cieszyłem się cholernie. Układało mu się. Układało się wszystkim i cieszyłem się szczęściem innych. No, ale byłem w dupie, więc jakoś tej radości zbytnio nie okazywałem...
Siedziałem w pokoju i zajadałem się czipsami. I lodami czekoladowymi. Kiedyś myślałem, że to tylko mit, że pomagają na złamane serce i ogólny smutek, stres. Były zajebiste, a działały lepiej, niż nie jeden psycholog. Tym razem Bestia przytulał się do mnie i grzecznie spał na moich udach. Naprawdę grzecznie. Nawet ani razu mnie nie ugryzł tego dnia. Postęp.
Przeglądałem YouTube, kiedy dostałem esemesa. Serce na chwilę mi stanęło, jednak na szczęście okazało się, że napisał Chris. Dlaczego na szczęście? Gdyby to był Mac nie potrafiłbym się powstrzymać i odpisałbym na sto dwadzieścia procent. A nawet dwieście. Tysiąc kurwa. Tak bardzo za nim tęskniłem, że chciałem zobaczyć się z nim, choć na chwilę. Usłyszeć go. Zapytać co u niego i zwinąć się do swojej norki. Cokolwiek. Po prostu cholernie tęskniłem.

Chris: Może wpadniesz, Rene?

To, że pytał było naprawdę kochane. Ale ja nie miałem ochoty. To był fakt, który nie podlegał zmianie. Totalnie nie.

Rene: Odpuszczę sobie.

Chris: Wszyscy o ciebie pytają.

Rene: Możesz powiedzieć, że nie daję żadnego znaku życia.

Chris: Mac też.

I serduszko zabiło mi szybciej.

Rene: Tym bardziej nie przyjdę. Chyba dostałbym padaczki na jego widok.

Chris: Padaczki?

Rene: Ze szczęścia.

Zagryzłem wargę. Tak. Cholernie chciałem zobaczyć się z Hiltonem. I już mi odbijało z tej całej tęsknoty.

Chris: On to wszystko czyta.

Jebnąłem. Ale w sumie cieszyłem się. Chciałem powiedzieć mu, że nadal mi na nim zależy, ale honor nie pozwalał powiedzieć tego wprost. Pośrednio wyszło całkiem słodko.

Rene: Wypierdalaj Mac.

Chris: Właśnie wyszedł.

Rene: Uspokój go.

Chris: Nie da się, kiedy nie ma go obok.

Rene: A gdzie poszedł?

Chris: Nie wiem gdzieś wyszedł.

Chris: Może pizza już przyjechała i poszedł odebrać.

Chris: Ewentualnie skoczył po browary na stację.

Rene: Pilnuj idioty, bo zrobi sobie krzywdę.

Chris: Spokojnie, Rene. Na razie wypił tylko jedno piwko i więcej pić nie chce.

Chris: Albo pół. W sumie nie widziałem, bo ciągle siedział z Kelly i Michaelem. A raczej z Michaelem, bo ciągle z nim gadał. Chyba się polubili.

Uśmiechnąłem się na tę wiadomość. Cieszyłem się, że Michael i Mac się polubili. Nawet bardzo. Planowałem ich zapoznanie na czas bardzo odległy w czasie, czyli w roku szkolnym. No, ale... Skoro tak wyszło, to nie narzekałem.

Rene: Ja pierdolę coś puka w okno.

Naprawdę coś zaczęło pukać mi w okno. Było ciemno i cicho. W moim pokoju paliła się tylko mała lampka, dlatego panował półmrok. No cóż... Do najodważniejszych nie należałem, a mój mózg bardzo szybko tworzył historie o istotach nadprzyrodzonych w moim pokoju. Obsrałem się równo. Kulka nadal spała, mimo że pukanie nie ustąpywało. Poczułem dreszcze na plecach. Naprawdę się wystraszyłem.
No, ale... Na szczęście Rene Beresford był bardzo inteligentnym chłopcem, który mimo strachu trzeźwo myślał i połączył fakty.
Wstałem z łóżka i powoli podszedłem do okna. Rozsunąłem roletę i jebnąłem. To co zobaczyłem było jednocześnie straszne, ale też... Nie ma chuja, to było straszne.
- Hilton? - zdziwiłem się mocno. Tak. Idiota znów wlazł do mnie przez okno i stał na małym daszku od garażu. Nie chciałem, żeby spadł, więc otworzyłem okno, ale on nie wszedł do środka, tylko wychylił się do środka mojego pokoju. W moją stronę.
Kiedy ta szyba nas dzieląca w końcu przestała nas dzielić, dotarło do mnie co właśnie się dzieje. Mac był idiotą. Totalnym idiotą. Żeby robić takie rzeczy na trzeźwo naprawdę trzeba było być nim. No chyba, że upił się jednym piwem, to zwracam honor.
Serce zabiło mi bardzo szybko, a ja cały zadrżałem. On zaczął wpatrywać się we mnie jak w ducha. Zabawnie, bo przed chwilą jeszcze sam za niego robił.
- Co ty tu robisz, do kurwy?!
- Shh... Nie krzycz tak, bo obudzisz Bestię. - a on jak zwykle żył w swoim świecie. Byłem zaskoczony, zły i zestresowany, ale on tą swoją odzywką rozbawił mnie. I poprawił mi humor momentalnie. Właśnie tego było mi trzeba. Hiltona w tym momencie przy sobie. Tylko, że jeszcze trochę bliżej. Najlepiej w jego ramionach. Na klacie. Był dla mnie jak takie zajebiste lekarstwo na wszystko. Apap, albo paracetamol. Ogłupiał mnie i sprawiał, że wszystkie zmartwienia i problemy znikały. Niesamowite uczucie. Po prostu poczułem niezwykle duży napływ szczęścia. Mac Hilton przyszedł do mnie przez okno. Nie dało się być już większym romantykiem.
- I-idiota... Powinieneś być u Chrisa. - spojrzałem mu w oczy, mimo że się zawstydziłem. Bo Mac wyglądał cholernie seksownie. Przystojnie. Ideał. Nie wiedziałem, czy byłem na niego wściekły, czy cieszyłem się na jego widok. Po prostu chciałem go zobaczyć i to właśnie się działo.
- Boli cię brzuszek, więc musiałem przyjść.
- I co?
- Muszę pocałować, żeby przestał boleć. - uśmiechnął się mega seksownie.

A jednak można być jeszcze większym romantykiem. Hilton bił sam siebie.

---

Chcieliście rozdział to macie 😂♥️ pisałam dwa dni bo ma trochę ponad 2 k słów 😋♥️

Mam nadzieję, że się podoba 😚♥️

Flo

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro