Rozdział 8

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Maraton będzie wyglądać w ten sposób, że będę wrzucać co najmniej jeden rozdział dziennie. Dzisiaj powinny być dwa, ale zobaczymy :* <3

---

Wszedłem do szkoły z założonym kapturem na głowie, a ci idioci i tak mnie dopadli. W mojej głowie istniało jedno pytanie... Ile będzie kosztować operacja plastyczna całej twarzy?
Mac oczywiście kupił mi świeże pączki, a potem macał się z Issaciem, Natt zwierzał mi się ze swoich problemów sercowych, a Chris... A Chris był jakiś dziwny. Jak nigdy, chodził obok i nie śmiał się jak idiota, jak pozostali. Uśmiechał się tylko głupio i chodził ze spuszczoną głową. Aż nawet się zmartwiłem. A ja się nigdy nie martwię.
Gamonie darli się na cały korytarz, a ja kryjąc się jak mogłem czułem jak moja reputacja, której i tak nie miałem, spada na minusowy poziom. Robili wiochę. Oj robili. A ja nic nie mogłem z tym zrobić. A raczej mogłem.
Stanąłem nagle w miejscu z nadzieją, że mnie nie zauważą. W zamian otrzymałem natychmiastowe pytanie od Maca. - Rene, coś się stało? - no i trafił mnie szlag. Bo było rano, chciałem spać, bolał mnie łeb i cóż z Chrisem było nie tak.
- Nie mi, ślepi frajerzy. - pokręciłem głową i podszedłem do smutnego chłopaka. Złapałem go pod pachę i rzuciłem oschle. - Idę po kefirek z Chrisem. - nim zdążyli cokolwiek powiedzieć, zacząłem ciągnąć go w drogę powrotną.
- Pójdzie...
- Nie! - natychmiast uciąłem Hiltonowi i przyspieszyłem, prawie biegnąc. Chris chyba nie ogarnął, albo po prostu nie wiedział co zrobić, bo patrzył na mnie jakoś tak dziwnie, jakby miał się zaraz popłakać. Zaciągnąłem go do parku tuż obok szkoły i posadziłem na ławce. On był zdezorientowany i najwidoczniej nie wiedział co się dzieje... Ale miałem zamiar go uświadomić. Stanąłem nad nim jak kat i skrzyżowałem ręce na klacie, patrząc na niego czujnie.
- A teraz gadaj. - mruknąłem. - Chomik ci zdechł? Czy może dziewczyna? - uniosłem swoją brew, a on tylko westchnął.
- To nic... - mruknął cicho. Spojrzał gdzieś w bok, najpewniej na fontannę, obok której rozgrywały się walki kaczek o chleb. Co.
- Gadaj, a nie pierdolisz. - pokręciłem głową. On zaczął się dziwnie trząść. Sięgnął do wewnętrznej kieszeni swojej skórzanej kurtki i wyciągnął z niej papierosa. Odpalił go i natychmiast zaciągnął się dymem, po chwili wypuszczając go z ust.
- Nie chuchaj tym gównem na mnie przypadkiem. - ostrzegałem, grożąc mu palcem. On uśmiechnął się smutno i kiwnął głową. - Jasne... - mruknął cicho.
- A teraz gadaj. - zacząłem się w niego wpatrywać.
- To nic. Mówiłem. - sprzeciwił się od razu.
- Zamknij się. Przecież widzę, że chcesz się wygadać, a tamci idioci nawet nie zapytają o co chodzi. - pokręciłem głową. - Przyjaciele od siedmiu boleści...
- Tak. - mruknął. - To akurat prawda. - posmutniał bardziej i spuścił głowę.
- To mów mi. Nawet nie mam komu się wygadać. - usiadłem obok niego i poklepałem go po kolanie. - Masz trzydzieści sekund. - spojrzałem na zegarek na swojej lewej ręce, który działał równo z dzwonkami w szkole. - Raczej nie damy rady się nie spóźnić na pierwszą lekcję... To jebać ją.
- Ostatnio więcej przeklinasz. - zaśmiał się.
- Bo Hilton doprowadza mnie do szału i ledwo co wytrzymuję. - pokręciłem głową, nie dowierzając, że naprawdę muszę jakolwiek kontaktować się z dupkiem Hiltonem.
- Otworzyłeś się, dzięki niemu. To dobrze, bo jesteś w porządku. - uśmiechnął się. Jego słowa naprawdę poruszyły moje serduszko. Chris był milszy, niż myślałem. Ale i tak był idiotą.
- Może nie wygląda, ale się staram. - wyznałem i odwróciłem wzrok na te biedne kaczki.
- Jesteś trochę aspołeczny, ale nie jest źle. - przyznał.
- Ta... Wiem. - burknąłem. - To trochę ciężkie, kiedy nie miało się kontaktu z rówieśnikami przez pół roku, albo i dłużej.
- I to wszystko zaczęło się przez Maca... - dodał cicho, a ja spojrzałem na niego zdziwiony.
- Co? - zmarszczyłem brwi. - On tylko wyrzucił mi spodnie przez okno i... - przerwałem, kręcąc niezrozumiale głową. - O co z tym wszystkim chodzi?
- Nic. - wzruszył ramionami. - Po porostu przed tym byłeś neutralny, a potem wszyscy zaczęli cię nienawidzić za nic. - westchnął i potarł swoje skronie. Wyrzucił niedopałek na ziemię i przydeptał go butem.
- Tyle to sam wiem. Było minęło. Czasu nie można cofnąć. - przeczesałem swoje blond włosy do tyłu, bo dzisiaj były wyjątkowo niesforne i nieposłuszne. Ale się nie kręciły. Gut gut. - Zresztą mieliśmy gadać o tobie.
- No tak... - westchnął. - Będę idiotą jeżeli ci o tym powiem.
- Jesteś nim i bez tego. - zaśmiałem się, a on zrobił to samo zaraz po mnie.
- Ale z ciebie dupek. - zachichotał.
- Taki jestem. - wzruszyłem ramionami. - Mów.
- Mam problem... - spuścił głowę.
- Tego to ja się domyślam. Mów jaki. - jakoś tak dziwnie się stało, bo przytuliłem go... Ale nie pedalsko! Zarzuciłem mu rękę na szyję i tyle. On nie protestował.
- Ojciec chce mnie przenieść do szkoły sportowej.
- Ty też coś trenujesz? - zdziwiłem się. Ci idioci naprawdę byli sportowi... Sportowe świry. Dosłownie świry.
- Pływam... Odnoszę duże sukcesy. - powiedział cicho.
- To zajebiście. O co chodzi? - spojrzałem na niego.
- Nienawidzę pływać. Trenuje, bo mnie do tego zmusza. Ma chore ambicje. Nie chce tego robić. - zaczął nawijać jak najęty. - Chce przenieść mnie do innej szkoły. Nie chcę... - złapał się za głowę, a po chwili schował twarz w dłoniach. - To takie posrane...
- Chris. - westchnąłem i przytuliłem go mocniej. - Rodzicom nie przegadsz...
- Pocieszające. - burknął. - I na chuja ja ci to mówiłem.
- Zrób tak, aby cię tam nie przyjęli. Proste jak buła i masło.

***

Siedziałem na matmie z Hiltonem, bo oczywiście musiał się wpieprzyć do mojej ławki jak jakaś chamska małpa. W dodatku nie rozumiałem całej tej delty. I mózg mi eksplodował. Już miałem dosyć dzisiejszego dnia i chciałem uciec do domu. Schować się pod kołderką i nażreć się pączków. Marzenie.
Mac zaczął miziać mnie palcami po udzie i ogólnie zaczepki szukał. A ja próbowałem zrozumieć cokolwiek z tej durnej lekcji. No i się nie dało.
- Hilton, do kurwy nędzy, zabieraj łapy, zboczeńcu. - powiedziałem chyba ciut za głośno, bo pani Olsen dziwnie na nas spojrzała.
- Przecież to chyba przyjemne. - uśmiechnął się do mnie, patrząc na mnie jak pedofil.
- Nie na matmie i nie z tobą. - odciągnąłem jego dłoń z pod ławki i położyłem ją na niej. - Przeszkadzasz mi i nic nie rozumiem.
- Podstawiasz do wzoru i masz. - wskazał na taki dziwny trójkąt w moim zeszycie.
- Ale to jest jakieś głupie! - zagotowało się we mnie. Odłożyłem długopis. - Pierdolę. Nie robię. - i zadzwonił dzwonek.
Hilton uśmiechnął się do mnie dziwnie, po chwili śmiejąc się cicho. Nie zrozumiałem o co mu chodziło, ale odwzajemniłem gest. Chyba po raz pierwszy w życiu go nie obraziłem za coś takiego. A jego wzrok wydał mi się taki bardziej błękitny, niż zazwyczaj. Ale i tak był idiotą.
- Idziemy do mnie? - zapytał i powoli wstał. Wszyscy już zdążyli wyjść z sali, łącznie z nauczycielką.
- Mam jeszcze dwie lekcje... Dzisiaj poniedziałek, nie? - mruknąłem i wstałem. Zacząłem się pakować.
- No tak. - pacnął się w czoło. - To zadzwonię potem. - również się podniósł i zaczął chować swoje rzeczy do plecaka.
- Jasne... - złapałem się za ramię i czekałem, aż mnie przepuści, bo siedziałem od okna. Zarzucił plecak na ramię i spojrzał na mnie. Zawiesił na mnie wzrok na trochę dłużej, aż poczułem się niekomfortowo.
- Mac... Nie gap się. - zwróciłem mu uwagę, a on oprzytomniał.
- Sorry. Mucha siedziała ci na głowie. Brzydka mucha. - podrapał się w kark i odwrócił wzrok.
- Każda mucha jest brzydka, tak jak ty. - parsknąłem śmiechem. - Chodź już, głupoto. - ruszyłem w jego stronę i wyminąłem go.
- Rene. - złapał mnie za ramię. - Ale odbierzesz?
- Odbiorę. - kiwnąłem głową.
- Okey... - mruknął ciszej. - To... Widzimy się jutro.
- Tak. Do jutra, Mac. - uderzyłem go delikatnie z pięści w ramię, a on uśmiechnął się, jak idiota.
- Do jutra, żono. - puścił mi oczko. Pokręciłem głową, śmiejąc się pod nosem. Ruszyłem w stronę wyjścia z sali. Właściwie byłem głodny i chciało mi się jeść. Nie. To wcale nie jest to samo.
- Ej, Rene. - zatrzymał mnie jeszcze.
- No? - spojrzałem na niego przez ramię.
- Może poczekać na ciebie i cię odwieźć? - podszedł do mnie.
- Chce ci się? - uniosłem brwi.
- Skoczę po pączki do piekarni. Albo pojedziemy potem do kawiarni. Albo na obiad jakiś... Fastfooda, pizza... Albo...
- Okey. - przerwałem mu, śmiejąc się z niego, bo jego zakłopotanie wydało mi się... Fajne. - Dzisiaj mam ochotę na kebab.
- Kebab. Jestem za. - pokiwał głową. - Poczekam w bibliotece.
- Oh, Mac Hilton lubi czytać? - uniosłem brwi.
- Lubi... Dużo czyta. - podszedł do mnie bliżej, a jego ton stał się spokojniejszy. Moje oczy zaświeciły się, bo ja także kochałem czytać.
- Tak? Naprawdę? - zachwyciłem się jak dziecko. - A co konkretnie?
- To zawstydzające... - zbliżył się do mnie jeszcze bardziej. Znów przekroczył granicę mojej przestrzeni osobistej, ale tym razem mi to nie przeszkadzało.
- Na przykład... - i zadzwonił dzwonek, a Mac przerwał swoją wypowiedź. Spojrzałem w bok i rozchyliłem delikatnie usta. Przecież profesor Parker nienawidziła spóźnień!
- Widzimy się za dwie godzinyt! - prawie krzyknąłem i pobiegłem do wyjścia. Nim zdążył cokolwiek powiedzieć wybiegłem z sali. Po raz pierwszy rozmawiało mi się z nim jak z człowiekiem... Ale nie rozumiałem, dlaczego ta rozmowa przypominała mi jakiś flirt z taniego romansu.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro