7. Kolejne życie

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Ola

Loki zniknął. Zostawił mnie samą. 

Nie rozumiałam, co się dzieje. Przestałam spadać, ale wokół mnie wciąż była tylko ciemność, w której nie mogłam nic dostrzec. Nie chcąc stać bezczynnie wykonałam krok naprzód, a potem następny i następny, ale końca mroku nie było widać.

- Loki?! - krzyknęłam, próbując jeszcze go znaleźć. Może wciąż tu był. może tylko wydawało mi się, że zniknął. - Jesteś tutaj?! - albo tylko zdawało mi się, że w ogóle tu był.

Mój głos rozniósł się echem w pustce. Nie uzyskałam odpowiedzi na pytanie, jednak nie przestawałam iść przed siebie w głuchej ciszy. Odważnie stawiałam kroki, ale nawet ich nie było słychać. Nie wiem, jak długo szłam i ile przeszłam, ale w końcu zobaczyłam jakieś światło. Pobiegłam w jego stronę i ze zdziwieniem zatrzymałam się przed piękną, blondwłosą kobietą ubraną w złotą suknię. W moim sercu zakwitła nadzieja, że nie byłam tu sama.

- Witaj, córko. Nie spodziewałam się ciebie tutaj tak wcześnie. - przywitała mnie z uśmiechem, jednak w tym geście było coś smutnego.

- Kim jesteś? Gdzie jestem? - pytałam.

- Jestem Frigga, królowa Asgardu, matka...

- Lokiego i Thora. - przerwałam kobiecie, zdając sobie sprawę, z kim rozmawiam. Jak mogłam jej nie poznać? - To zaszczyt wreszcie cię poznać, pani. - ukłoniłam się przed nią.

- Wstań, dziecko. Tutaj nie jestem królową. Tutaj wszyscy są równi. - podała mi rękę, którą po chwili przyjęłam. Loki miał rację, gdy mówił jak wspaniała jest jego matka. Właśnie taka się wydawała, pełna ciepła i dobra.

- Tutaj? To znaczy gdzie? - nie rozumiałam. - Zaraz... Ja umarłam, prawda? - przypomniałam sobie.

- Oddałaś życie za tysiące innych.

- Chciałam tylko ocalić Tony'ego. To znaczy, że się udało? - spytałam z nadzieją w głosie.

- Tak, skarbie. Oddałaś życie za tysiące innych. - powtórzyła Frigga, a ja uśmiechnęłam się, chociaż nie rozumiałam o co jej chodziło z tym tysiącem innych żyć.

Pewnie miała na myśli wszystkich walczących wtedy z Thanosem, ale przecież wiedziałam, że oni by nie umarli. Tylko Tony miał odejść. I Natasha, ale spóźniłam się, by ją ocalić. Zawiodłam, a przecież na pewno istniał jakiś sposób, by ocalić ich oboje.

- Żono? - drgnęłam, gdy w pustce rozbrzmiał męski głos. Kojarzyłam go skądś...

- Popatrz kogo znalazłam, Odynie. - Frigga poprowadziła mnie do władcy Asgardu, a później puściła i przytuliła męża.

Ukłoniłam się przed Wszechojcem. Wyglądał tak samo, jak go zapamiętałam. Co prawda wtedy to był już Loki pod jego przebraniem, ale jedno oko zasłaniała złota przepaska, a siwe włosy opadały na ramiona okryte białą szatą.

- Co ty tutaj robisz, Aleksandro? Nie za wcześnie na twą śmierć? - król zmarszczył czoło, nie odrywając wzroku od mojej twarzy.

- Musiałam uratować ojca, nie chciała...

- Oddała życie za tysiące innych. Jednak nie zostanie z nami na długo. Jej rodzina jej na to nie pozwoli. - przerwała mi królowa, a ja patrzyłam na nią całkowicie zdezorientowana.

- Jak to? Nie rozumiem. Moja rodzina? Rodzice, rodzeństwo... Są tutaj? - pytałam.

- Tak. Twoja rodzina jest tutaj. Spotkasz się z nią. - odpowiedział Odyn.

- Wspaniale, więc na co czekamy? - byłam taka szczęśliwa, że wreszcie będę mogła zobaczyć i przytulić moich bliskich.

- Co pamiętasz? - spytał asgardczyk.

- Ale, że z kiedy? - nie rozumiałam.

Miałam wrażenie, że władcy Asgardu wiedzą dużo więcej niż ja i niekoniecznie chcą się ze mną tym podzielić. Czułam się, jak dziecko błądzące we mgle, nie rozumiejąc większości ich słów, a przecież mówiliśmy w jednym języku. 

- Z dzisiejszego dnia. Pamiętasz, jak zginęłaś? Co wydarzyło się potem? - wytłumaczyła Frigga.

- Tak. Pamiętam, jak rzuciłam się na Tony'ego, dotykając rękawicy, a potem czułam, jak moje serce przestaje bić i wpadłam w czarną otchłań. Później słyszałam głos Lokiego, ale on gdzieś zniknął. I.. I szłam przed siebie i spotkałam ciebie, pani. - streściłam wszystko, co wydarzyło się przed chwilą.

- Dziękuję ci. Dziękuję ci za mojego syna. - nagle kobieta przytuliła mnie mocno.

- Nie rozumiem, pani. - zdziwiłam się jej zachowaniem i słowami.

- Mów mi proszę po imieniu, Aleksandro.

- Dobrze, ale...

- Loki tak bardzo się zmienił. Kocha cię tak mocno. Cały czas, jaki tutaj spędził mówił o tobie. Nie mógł znieść myśli, że cię więcej nie zobaczy. - przerwała mi Frigga.

- Ja też nie mogłam pogodzić się z jego śmiercią. - odparłam. - Choć umierał już kilka razy, teraz byłam pewna, że umarł na prawdę i to było najgorsze uczucie.

- Wiemy córko, wiemy. - powiedzieli równocześnie.

- Ale gdzie on teraz jest? - spytałam, jednak nie uzyskałam odpowiedzi.

Dostrzegłam jedynie smutek w spojrzeniu, którym wymieniło się małżeństwo. I znowu te tajemnice. Dlaczego nie mogli powiedzieć mi, co się tutaj dzieje, gdzie jestem i gdzie zniknął Loki? Przecież nie było nic złego w tym, że chciałam go spotkać, prawda?

- Chodź z nami. - Odyn i Frigga znów spojrzeli na mnie i wyciągnęli w moją stronę ręce.

- Gdzie? - spytałam ciekawa.

- Na spotkanie z rodziną. - odpowiedziała Wszechmatka, a ja bez wahania złapałam ich za ręce.

Loki

Siedziałem już od kilkunastu dni obok łóżka mojej Oli. Jej stan się nie poprawiał. Tyle dobrego, że Stark zarządził, aby dziewczyna znajdowała się w jego wieży, a nie w szpitalu, więc cały czas mieliśmy ją na oku. Miliarder specjalnie dla niej jedną salę zamienił w pokój szpitalny. Dzięki temu mogliśmy mieć pewność, że niczego jej nie braknie i w razie czego będziemy w stanie jej pomóc, chociaż mając wśród znajomych magików mieliśmy większe szanse niż zwykli, midgardcy lekarze.

Kilka maszyn, do których podpięta była moja ukochana pikało bez przerwy. Banner wyjaśnił, że monitorują jej stan - bicie jej serca, tętno i tak dalej, bo wtedy - na placu wojny Ola umarła. Banner i Strange ledwo przywrócili ją do życia, jeśli tak można nazwać śpiączkę.

Nikt nie miał pewności, że Ola się obudzi, a gdy Tony zarządził, aby sprowadzić ją do wieży jej stan pogorszył się na parę godzin.

A potem? Jej serce przestało bić, ale oddychała. To dziwiło nas najbardziej.

Wiedziałem, że moja ukochana żyje, ale na swój dziwny sposób. Mimo to wciąż tu była. Resztkami sił trzymała się życia, ale bałem się, że łatwiej było jej odejść niż do nas wrócić.

Wraz z Avengersami zdecydowaliśmy, że nie będziemy powiadamiać szpitala o stanie dziewczyny, tylko zajmiemy się nią sami. Początkowo Banner i Strange zabrali ją właśnie do takiej ludzkiej placówki, ale tam nie byli w stanie zbytnio jej pomóc. Tu mogli zrobić tyle samo, w końcu Banner i Strange byli wyszkolonymi doktorami, Tony geniuszem, a przy tym było kilku czarodziei. Byłem pewien, że Oli nic nie grozi w naszej obecności. Potrzebowała tylko czasu, aby odzyskać siły i wrócić do nas. A przynajmniej taką miałem nadzieję.

Tak więc czuwałem nad nią już od szesnastu dni. Nie potrafiłem odstąpić jej na krok, choć chcieli mnie wymieniać. Chcieli, abym ją zostawił, ale jak mogłem to uczynić? 

Miałem czas, aby się jej przyglądać. Dostrzec, jak się zmieniła przez te... właśnie, ile? Ile lat byłem martwy? Pięć? A może siedem? Nie, chyba sześć. Opuściłem sześć lat, które mogłem spędzić z moją narzeczoną.

Ale czy to była moja wina? Moją winą było to, że choć raz chciałem pomóc Thorowi i zapłaciłem za to życiem? Czy już zawsze mam być zły? Mam nie pomagać? Dlaczego spotkała mnie kara wtedy, gdy po raz pierwszy postąpiłem słusznie?!

Skóra Oli, która zawsze miała delikatny kremowy kolor, teraz wydawała się wręcz biała. Straciła swoje ciepło, stając się zimną niczym lód. Była chłodniejsza od mojej. Długie blond włosy, które zapamiętałem teraz były tak jasne, że trudno było je rozróżnić od jej ciała, bądź białej pościeli. Jedynie sześć kolorowych pasemek dodawało życia nieprzytomnej dziewczynie. Zawsze malinowe usta teraz straciły swój kolor, który zastąpił wyblakły brąz. Rysy twarzy Oli zmieniły się. Dodały jej dorosłości i pewności siebie.

Choć wydawała mi się tak inna, wciąż była moją Olą. Dziewczyną, którą pokochałem i nigdy nie przestanę kochać. Śmiertelniczką, która oddała mi swe serce. Moją narzeczoną.

- Loki? - z zamyślenia wyrwał mnie głos Thora. - Powinieneś odpocząć. Prześpij się, a ja jej popilnuję. - zaproponował mój brat.

- Nie, nie chcę spać. - odpowiedziałem szeptem, nie odrywając wzroku od bladej twarzy dziewczyny.

- Loki, musisz odpocząć, bo martwy na nic się jej nie przydasz. - powiedział stanowczo gromowładny.

Miał rację, ale bałem się ją zostawić. Co, jeśli podczas mojej nieobecności jej stan się pogorszy? Co jeśli nie będzie mnie przy niej, gdy będzie tego najbardziej potrzebowała?

- Loki...

- Dobrze. - westchnąłem po namyśle. 

Przecież mogłem im zaufać, prawda? Oni wszyscy byli dla niej rodziną, nie zrobili by jej krzywdy i na pewno powiadomią mnie, jeśli coś się zmieni. Przecież byli bohaterami, a ja nie spałem od kilku dni. Teraz zdałem sobie sprawę, jak bardzo byłem zmęczony.

- Pomogę ci dojść do pokoju. - zaoferował Thor.

- Nie. Zdrzemnę się tutaj. - wskazałem krzesło z boku.

- Żartujesz sobie?! Naprawdę tak ci się spieszy z powrotem na tamten świat?! - krzyknął zły, ciągnąc mnie w stronę drzwi. - Marsz do pokoju, ale już!

- Nie. Zostań z nią. - powstrzymałem Thora, zatrzymując się w otwartych drzwiach. - Sam dam radę.

- Dobrze, ale masz coś zjeść po drodze.

- Oczywiście. - przewróciłem oczami, a moje usta mimowolnie wykrzywiły się w lekkim uśmiechu. Naprawdę doceniałem troskę Thora.

Powoli doszedłem do windy i wyjechałem na piętro, gdzie znajdował się salon. Nie spodziewałem się zobaczyć tam tak wiele twarzy, ale skąd mogłem wiedzieć, gdzie są i czym zajmują się Avengersi, jak przez te wszystkie dni nie wychylałem nosa z sali Oli.

- Loki! - podszedł do mnie Bruce. - Przecież ty się zaraz przewrócisz!

- Nic mi nie jest. - zapewniłem go, ale pozwoliłem by złapał mnie w pasie i pomógł iść.

Przez te kilkanaście dni zaprzyjaźniłem się z Avengersami bardziej niż przez prawie rok, który spędziłem z nimi i z Olą. Nie narzekałem, bo okazali się całkiem znośni, ale bardziej cieszyła mnie myśl, jak wiele radości sprawi Oli to, że nie rzucamy się sobie do gardeł. Zwłaszcza ja i Stark.

- Musisz coś zjeść. Ledwo trzymasz się na nogach. - Steve podał mi talerz z jakimś jedzeniem, gdy Bruce pomógł mi usiąść na kanapie.

- Dzięki. - powiedziałem i zjadłem przygotowany mi posiłek.

- Jak Ola? - spytał Stark. 

- Bez zmian. - odpowiedziałem bez jakichkolwiek emocji.

- Nie jest źle...

- Ale nie jest dobrze! Nie ma poprawy! Żadnych oznak, ani w tą stronę ani w tamtą! Nic! - Stark przerwał Bannerowi, gwałtownie wstając z łóżka. Chodził po pokoju w tę i z powrotem. 

Wiedziałem, że równie mocno przeżył wypadek dziewczyny, jeśli tak można to nazwać. Była dla niego jak rodzona córka, a ostatecznie poświęciła własne życie, by go uratować. Może czuł się winny, ale przecież Ola była dorosła. Nie mogliśmy jej winić za jej decyzję. 

- Tony...

- Musimy coś zrobić! Wymyślić coś, co mogłoby jej pomóc. Przywrócić do życia. Do nas... - myślał na głos Tony.

- Tak...

- Ty Loki, najpierw musisz odpocząć. - przerwała mi Natasha, podając kubek z herbatą.

- A...

- Nie ma żadnego ale. Wyglądasz, jak trup, a musisz być silny. Dla niej. - poparł ją Clint.

Wiedziałem, że, o zgrozo, ma rację, ale nie umiałem tak po prostu odpocząć, gdy Ola leżała ledwo żywa. Chciałem jej pomóc. Wymyślić coś, by do nas wróciła, bo wiedziałem, że moje życie bez niej nie ma sensu. Mimo to pokiwałem głową i ruszyłem do wyjścia z salonu, zostawiając na stole pusty kubek.

- Idę spać. Dobranoc. - pożegnałem się z teraz już także moimi przyjaciółmi i chwilę później leżałem na łóżku w przydzielonym mi pokoju.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro