Gdyby chodziło o mnie, już dawno bym zrezygnował.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Czy wiesz, jak długo człowiek jest w stanie cierpieć? Ile upokorzenia i bólu można mu zadać, zanim całkiem się złamie? Zanim jego psychika upadnie, granice moralności się zatrą, a poczucie bezpieczeństwa stanie się nieosiągalnym luksusem?

Jeśli masz odrobinę szczęścia, nie masz o tym bladego pojęcia.

Jednak on wiedział. On od kiedy pamiętał, żył w ciągłym strachu i stresie.

On nazywał się Draco Malfoy i był chłopcem, na którego, zdawało się, nie czeka w życiu nic dobrego.

On nie miał wyboru, on nie znał smaku szczęścia, on podobno nie potrafił kochać.

Ludzie wciąż o nim mówili, niektórzy się go bali, inni darzyli szacunkiem, reszta prychała cicho na dźwięk jego nazwiska, nazywając go tchórzem.

Mało kto tak naprawdę znał Draco, większość widziała tylko tę stronę, którą sam chciał im pokazać. Zazwyczaj była to zwykła, chłodna obojętność. Czasami twarz chłopca wyglądała jak wykuta w kamieniu, białym jak jego skóra marmurze. Tak umiejętnie maskował wszystkie swoje prawdziwe emocje, że niejeden uwierzył, że młody Malfoy naprawdę nie ma uczuć.

Nieliczni, których Dracon dopuścił do siebie chociaż w niewielkim stopniu, czasami widzieli, jak się śmieje, chociaż częściej pozwalał sobie być przy nich zwyczajnie rozzłoszczony.

Nikt natomiast nigdy nie spostrzegł, że Draco płacze. A płakał częściej, niż przeciętny uczeń Hogwartu w jego wieku.

Szesnastolatkowie w szkole magii skupiali się na innych zajęciach, na grze w Qudditcha, meczach, na których najmocniej kibicowali swoim drużynom i przyjaciołom, na imprezach, które potajemnie robili w swoich Wspólnych Pokojach, na wydarzeniach szkolnych, takich jak Halloween, a również na lekcjach. Część nastolatków poświęcała się nauce, inni wybrali bardziej towarzyski styl życia. Wszystkich ich jednak łączyła beztroska, charakterystyczna dla tak młodego wieku.

W całym Hogwarcie znajdowała się tylko dwójka czarodziei, którzy mieli inne sprawy, chociaż całkiem od siebie różne.

Harry Potter, o którym nie będziemy dziś rozmawiać, chełpiący się chwałą Wybraniec, marzący tylko o tym, by pokonać Tego, Którego Imienia Nie Można Wymawiać oraz Dracon Malfoy, również wybrany, również nieobecny w życiu szkoły, również mający do ochrony kilka żyć, a przede wszystkim swoje własne. On miał za wszelką cenę służyć Lordowi Voldemortowi.

Wśród tego całego zamieszania, nikt nigdy nie zauważył pewnej dziewczyny. Niczym nie wyróżniała się z tłumu. Codziennie nosiła swoją szarą, plisowaną spódniczkę i białą koszulę, zapiętą pod szyją na ostatni guzik. Ciasno wiązała połyskujący krawat, a na ramiona narzucała czarną szatę z kilkoma zielonymi elementami. Ciasno wiązała swoje czarne włosy w wysokiego kucyka srebrną gumką, a długie rzęsy podkreślała czarną maskarą, sprawiając, że wyraźniej odznaczały się na tle jej bladej, piegowatej buzi i sprawiały, że jej szmaragdowe oczy stawały się bardziej zielone.

Pierwszego dnia swojej nauki w Hogwarcie Tiara Przydziału zadecydowała, że Charlotte West powinna trafić do domu Salazara Slytherina. Wówczas jedenastoletnia dziewczynka nie była tym faktem zachwycona. Obawiała się, że kiedy jej koleżanki i koledzy odkryją, że nie jest czarownicą czystej krwi, będzie musiała spędzić resztę szkolnych lat sama. Nie myliła się bardzo. Ślizgoni mieli prawdziwą obsesję na punkcie szlam, a ona przecież była jedną z nich.

Sam Draco nie potrafił nie rzucić kilku uszczypliwych uwag w jej stronę, kiedy przez przypadek znaleźli się w jednym pomieszczeniu. Co prawda był dla niej odrobinę mniej okrutny, bo należeli do jednego domu, nie zmieniało to jednak faktu, że poglądy chłopaka mocno wpłynęły na Charlotte w ciągu jej pierwszy tygodni w Hogwarcie.

Tego dnia nic nie miało być inaczej. Jak każdego ranka, uczniowie zjedli śniadanie w Wielkiej Sali, a potem udali się na zajęcia. Dopiero po nich całą szkołę obeszła wieść o pobycie Draco Malfoya w Szpitalnym Skrzydle. Ludzie mówili bardzo wiele rzeczy na temat jego wypadku, niektórzy twierdzili, że chłopak jest ledwo przytomny, inni, że cudem dał się zaciągnąć do pielęgniarki, bo nic takiego mu nie było. Jedno było pewne w tej sytuacji i przetoczyło się przez usta każdego ucznia. Harry Potter był za to odpowiedzialny.

Do Charlotte również dotarły plotki, większość z nich. Nastolatkę średnio obchodził Draco i jego relacja z Potterem, ale mimowolnie na myśl jej przyszło, że Malfoy tak tego nie zostawi, on będzie się mścił.

Dłubała widelcem w swojej porcji jedzenia, nie za bardzo mając na nie apetyt. Była zestresowana zajęciami, na których ostatnio nie radziła sobie najlepiej. Przez presję, jaką wywierali na niej znajomi, zaczęła zastanawiać się, czy w ogóle do nich pasuje. Co jej było po silnym charakterze, zawziętości i przebiegłości, skoro była słabą czarownicą? Czy ona w ogóle jeszcze mogła nazwać się czarownicą, skoro jej matka nią nie była?

Przetarła twarz dłonią, wzdychając ciężko. Napiła się odrobiny wody, po czym wstała od stołu. Przycisnęła do piersi swój podręcznik i udała się do wyjścia. Korzystała z faktu, że Malfoya nie ma nigdzie w pobliżu, innych nie bawiło wytykanie jej pochodzenia, kiedy nie mieli jak zaimponować swojemu prefektowi.

Skierowała się na szóste piętro. Dokuczliwe myśli kłębiły się w jej głowie, a ona po prostu czuła, że musi z kimś o nich porozmawiać. Nie mogła zrobić tego z innymi Ślizgonkami czy Ślizgonami, bo oni patrzyli na nią z odrazą. Reszta uczniów natomiast w ogólnym rozrachunku nie była przyjaźnie nastawiona do rówieśników ze Slytherinu. Przyjaźnie zazwyczaj nawiązywały się między pozostałymi trzema domami. Przebiegli i wyszczekani uczniowie w zielonych szatach nie byli odpowiednią kandydaturą na znajomych, dlatego trzymali się w swoim gronie. Nie chodziło o wykluczenie, oni też nie chcieli bratać się Gryffindorem, przynajmniej w większości. W ich mniemaniu byli lepsi, lepsi niż reszta, a zadawanie się kimś o niższym statusie społecznym nazywali hańbą.

Jęcząca Marta była chyba jedyną osobą, o ile Charlotte w ogóle mogła ją tak nazwać, która słuchała, nie oceniała jej na podstawie pochodzenia, przynależności do domu lub wyglądzie. Marta zdawała się być ponad podziałami, ponad tym wszystkim i chyba właśnie przez to Lottie ją lubiła, mimo że większość tylko narzekała na to, jak męczący jest duch.

Popchnęła drzwi do chłopięcej łazienki, ignorując wodę pod stopami. Z każdym krokiem pluskanie było coraz głośniejsze, co nie umknęło uwadze Charlotte. Dziewczyna zwróciła też uwagę na szkarłatny kolor cieczy w głębi pomieszczenia. Wyglądało to tak, jakby ktoś się tutaj wykrwawił. Było to jednak raczej niemożliwe, zważając na to, że nie słyszała jeszcze żadnej plotki na ten temat.

Połączenie faktów zajęło jej trochę czasu. Rozejrzała się wokół siebie, stojąc po kostki w zakrwawionej wodzie. Ściany, lustra i umywalki były w fatalnym stanie, nie mówiąc już o drzwiach do kabin. Wstrzymała oddech, kiedy zrozumiała, co stało się tutaj kilka godzin temu.

— Marto? — odezwała się, licząc na to, że koleżanka uchyli jej rąbka tajemnicy i zdradzi, do czego dokładnie doszło między Harrym, a Draco.

Lottie nie przepadała za Malfoyem, ale to jego przeciwnik tak naprawdę działał jej na nerwy. Wkurzał ją tym, że każdy swój wybryk tłumaczył dobrymi intencjami i próbą dopełnienia przeznaczenia. Zawsze pozostawał bezkarny, a, mało tego, dyrektor dodawał Gryffindorowi punkty bezpodstawnie tylko dlatego, że lubił Harry'ego.

Po kilku sekundach do uszu dziewczyny dotarło szlochanie, na dźwięk którego rozluźniła swoje mięśnie. Czuła się spięta w tej łazience sama.

— Charlotte, to ty — wyjąkała Marta, siedząc na parapecie.

— Marto, co tu się stało? — zapytała uczennica, demonstracyjnie rozkładając ręce.

— Nie wiesz? — zdziwiła się zjawa. Pewnie wiedziała, że uczniowie już opowiedzieli milion historii na temat bójki najsłynniejszych uczniów Hogwartu. Nikt jednak nie dodał, że prawie pozabijali się w męskiej toalecie na szóstym piętrze.

— Czyżby ta dwójka biła się o ciebie? — zapytała Lottie z krzywym uśmiechem na ustach. Była sprytna, w końcu należała do Slytherinu. Doskonale wiedziała, jak wyciągnąć od kogoś informacje, których potrzebowała.

Marta zachichotała i pewnie, gdyby żyła, jej policzki pokryłyby się rumieńcem.

— Nie — przeciągnęła samogłoski. Ta biedna dziewczyna uwielbiała, kiedy jej schlebiano. Pewnie brakowało jej tego za życia. — To Harry zaatakował Dracona — wyjaśniła, nagle z wielką powagą. — On prawie umarł — szepnęła. — Gdyby nie ten paskudny nauczyciel, kto wie...

— Harry prawie zabił Draco? — Nastolatka nawet nie ukrywała szoku. Mogła nie lubić Gryfona, ale nie sądziła, że byłby zdolny do takich rzeczy. Tylko problem tkwił w tym, że nie wiedziała, dlaczego Marta miałaby kłamać. — Jak?

— Użył czarnej magii — zdradziła poufnym szeptem.

Oczy Charlotte same otworzyły się szerzej. Wiedziała, że niektórzy uczniowie parają się zakazanymi zaklęciami, ale nie przypuszczała, że Harry Potter może być jedną z tych osób.

Chciała pociągnąć tę rozmowę dalej, zapytać, dlaczego chłopcy wszczęli pojedynek, dopytać, w jakim stanie się znajdują, czy Harry zostanie ukarany i dlaczego łazienka jeszcze nie została zamknięta, ale coś jej przerwało.

Szybko zacisnęła usta i zrobiła kilka dużych, szybkich kroków w stronę jednej z kabin. Nie przejmowała się tym, że jej szare podkolanówki już dawno przesiąkły wodą. Ostrożnie zamknęła za sobą drzwi, licząc na to, że ten, kto właśnie wszedł do toalety, tego nie usłyszał. Wspięła się na ubikację, chcąc pozostać niezauważalną. Usiadła na spłuczce, a nogi ułożyła na opuszczonej desce. Szukała w głowie jakiegoś zaklęcia, dzięki któremu mogłaby stać się niewidzialna lub bezszelestna, ale nic nie przychodziło jej do głowy. Wtedy też zganiła się za nieuwagę na lekcjach. Zamiast skupić się na nauce, ona wynajdowała sobie miliony powodów do zamartwiania się i dręczyła problemami, których tak naprawdę nie miała.

Dźwięk ciężkich kroków stawianych w wodzie stał się bliższy, aż w końcu całkiem ustał. Charlotte nie widziała nawet butów osoby, która przeszkodziła jej w rozmowie z Martą, ale po jej krokach stwierdziła, że ta osoba nie ma za dużo energii. Chyba ledwo powlekała nogami.

— Cześć, Marto — przywitał się męski głos, przez który Lottie prawie zadławiła się własną śliną.

Nie spodziewała się, że usłyszy Draco Malofya, nie teraz, kiedy ponoć leżał w Szpitalnym Skrzydle i cudem uniknął śmierci. Dosłownie każdy mógł tam wejść, ale nie on!

— Ostatnio nam przerwano — powiedział nastolatek swoim zachrypłym i zmęczonym głosem. Zdecydowanie nie powinien tu teraz być, powinien leżeć i odpoczywać, nabierać sił.

Zresztą, o czym on mówił? Jakie „ostatnio"? To znaczy, że faktycznie wcześniej był tutaj ze względu na Martę?

— Tak — zgodziła się dziewczyna. — Ale chyba nie możesz tu teraz przebywać.

— Nie mogę też tam siedzieć i nic nie robić — westchnął ciężko.

Charlotte chciała wstać i ukradkiem wyjrzeć na Draco. Była ciekawa, czy stara się stać o własnych siłach, czy może przysiadł na koszu na śmieci albo umywalce, zbyt zmarnowany i zmęczony. Wiedziała jednak, że nie może tego zrobić jeśli nie chce zostać zdemaskowana. Nie chciała podsłuchiwać Malfoya, jego życie w ogóle jej nie obchodziło, ale teraz nie mogła już się wycofać.

— Powinieneś trochę odpuścić — zasugerowała zjawa.

Widać było, że troszczy się o chłopaka, a Lottie w ogóle nie rozumiała, dlaczego. Coś w tym wszystkim jej się nie zgadzało. Nie wierzyła, że ta dwójka tak różnych ludzi mogła mieć ze sobą jakikolwiek pozytywny kontakt. Czy Draco nie wiedział, że Marta wywodzi się z mugolskiej rodziny? Czy może świadomie ignorował ten fakt? Nie, tę myśl Charlotte szybko wyrzuciła z głowy. Nie była w stanie uwierzyć w coś tak abstrakcyjnego jak Dracon ignorujący cudze pochodzenie.

— Nie mogę, wiesz o tym — powiedział z dziwnym niepokojem w głosie. — Jeśli coś mi nie wyjdzie, jeśli się zawaham lub zrezygnuję... on zabije nie tylko mnie, ale wszystkich tych, na których kiedykolwiek mi zależało.

Lottie zmarszczyła brwi, zastanawiając się, o co może chodzić nastolatkowi. Pierwsze, co przyszło jej do głowy, to służba Czarnemu Panu, ale czy Draco faktycznie byłby w stanie to zrobić? Do tej pory myślała, że to tylko wymyślane przez uczniów plotki, ale teraz, słysząc to, co sam Malfoy ma do powiedzenia...

— Rozumiem cię — zapewniła Marta. — Musi być ci ciężko, samemu z tym wszystkim.

— Jest — przyznał, po czym ostrożnie wypuścił powietrze z płuc. — Jest cholernie ciężko, Marto. Wiesz, tak się zastanawiam, czy... czy nie lepiej byłoby dla wszystkich, gdyby Snape dzisiaj się nie zjawił. Gdybym... wiesz.

Charlotte zakryła usta długim rękawem szaty. Serce zabiło jej szybciej z przerażania. Czy Draco naprawdę powiedział, że wolałby zginąć? Przejęta dziewczyna nawet nie chciała wyobrażać sobie, przez co jej znajomy musi teraz przechodzić, skoro nawiedzają go tak paskudne myśli.

— Mógłbyś zamieszkać w jednej z tej kabin — zauważyła Marta i chyba próbowała zażartować w ten sposób, żeby nieco rozweselić swojego rozmówcę, ale ten wyłącznie prychnął krótko.

— Jasne — rzucił z niespotykaną dla niego nutą sympatii w głosie. — Pewnie tak właśnie bym zrobił.

W łazience nastała chwila ciężkiej ciszy. Charlotte zaczęła zastanawiać się, czy przypadkiem nie słychać jej drżącego oddechu. Zwinęła trzęsące się dłonie w pięści i mocno zacisnęła powieki.

Nie lubiła Draco, ale teraz dotarło do niej, że przez te wszystkie lata, ona w ogóle go nie znała. Nie miała pojęcia o żadnym z dręczących go problemów. Może był taką osobą, jaką był, bo miał ku temu powody? Może gdyby poznała go bliżej... Może wtedy byłaby w stanie mu pomóc.

Sama nie rozumiała, skąd u niej takie myśli. Nie była w Hufflepuffie, żeby tak bardzo troszczyć się o kogoś, kto nie tylko nie był jej bliski, ale też przez długi czas znęcał się nad nią psychicznie. Teraz te wszystkie komentarze o szlamach nie robiły na niej wrażenia, ale kiedy była młodsza... wylała przez Draco Malfoya wiele łez.

— Wiesz, Marto, czasami wolałbym w ogóle się nie urodzić — głos chłopaka znów wypełnił pomieszczenie, przykuwając uwagę Charlotte. — Muszę robić to wszystko, bo moi rodzice dokonali wyboru za mnie zanim jeszcze rozumiałem, czym jest Śmiercożerca. To trochę niesprawiedliwe, nie uważasz? Zdecydowanie wolałbym... wolałbym mieć wybór, teraz, rok temu i wcześniej.

Lottie uświadomiła sobie, że poza słowami słyszy też pociąganie nosem i domyśliła się, że Dracon płacze. Nie była w stanie tego znieść. Ten Draco, ten chłopak, którego chyba nic nie jest w stanie ruszyć, który ból przyjmuje bez mrugnięcia okiem, a na zniewagę reaguje wyłącznie jakimś paskudnym zaklęciem, a jego kąciki ust nawet nie drgają... Ten chłopak, który nie tylko nie potrafi się śmiać, ale nie umie też płakać, teraz, jak się okazuje, potrafił, chyba nawet lepiej niż powinien.

— Draco, nie powinieneś tak mówić — zauważyła Marta, a Charlotte zastanowiła się, czy tylko wydaje jej się, że to aluzja do jej obecności.

Na szczęście, nawet jeśli była to sugestia, Dracon jej nie zrozumiał.

— Kiedy taka jest prawda — ciągnął to, czego LottIe w żadnym wypadku nie powinna słyszeć. — Nie potrafię wyczarować patronusa, bo ja nie wiem, co to znaczy szczęście! — uniósł się, chociaż wciąż brzmiał słabo i teraz dziewczyna schowana w toalecie miała już stuprocentową pewność, że płakał. — Po co mi takie życie? Po co mam tu być, skoro jedyne, co na mnie czeka, to cierpienie? Mam dość, Marto, mam dość, tak zwyczajnie, ja nie mam już siły, żeby każdego dnia udawać przed tymi wszystkim ludźmi, którzy są takimi idiotami, że się na to nabierają!

— Może po prostu dobrze udajesz — szepnęła do siebie Charlotte. Na szczęście Malfoy był zbyt zajęty krzyczeniem, by ją usłyszeć.

— Robię to wszystko, tylko po to, żeby moi rodzice przeżyli, nie ja. Gdyby chodziło o mnie, już dawno bym zrezygnował — przyznał, po czym zaczął dyszeć ciężko.

— Ja też jestem tu sama, wiem, jak się czujesz — zapewniał duch.

Lottie pomyślała, że sytuacja Marty jest diametralnie inna, ale z drugiej strony nie chciała oceniać żadnego z nich. Poczuła tylko przejmującą chęć pomocy temu zagubionemu chłopakowi. Serce biło jej szybciej w piersi i już miała pociągnąć za klamkę, przyznać się, że wszystko słyszała i zapewnić, że chce mu pomóc, bo ewidentnie sam nie daje sobie rady, kiedy on znowu się odezwał.

— Nikt nie może wiedzieć, co naprawdę zaszło — wycedzić przez zaciśnięte zęby. — Jeśli ludzie dowiedzą się, że trafiłem do Skrzydła Szpitalnego przez Pottera, będę skończony.

— Ja nikomu nic nie powiem — obiecała Marta. — Ale co, jeśli nieświadomie sam to zrobisz?

— Nie ma takiej opcji — uciął. — Wracam do łóżka, zanim ktoś zauważy, że mnie nie w nim nie ma.

Grace zatrzymała dłoń nad klamką i wstrzymała oddech, ponownie słysząc kroki. To chyba jednak nie był dobry pomysł, żeby pakować się w życie Dracona, kiedy on przeżywał tak wielki kryzys emocjonalny.

Postanowiła, że nie odpuści, że dotrze do niego i dowie się, co takiego go trapi i jak może mu pomóc. Tak podpowiadało jej serce, nie rozsądek. Myśląc trzeźwo, powinna donieść komuś, że prawdopodobnie jeden z uczniów służy Temu, Którego Imienia Nie Wolno Wypowiadać. Nie rozumiała swoich nowych decyzji, ale już zdążyła je podjąć i nie zamierzała zmieniać zdania.

Chlupanie wody ucichło, ale Charlotte jeszcze przez chwilę siedziała bez ruchu, licząc swoje własne oddechy.

— Poszedł — oznajmiła Marta, jakby na to właśnie czekała jej koleżanka.

— Wiem — szepnęła do siebie, po czym wreszcie odważyła się wyjść z kabiny. — Co z nim?

— Nie mogę powiedzieć.

Tak myślała, ale łudziła się, że Marta zdradzi jej kilka szczegółów. Nastolatka poprawiła swój wysoki kucyk, po czym oparła się o ścianę, żeby odetchnąć.

W dalszym ciągu stała w wodzie zmieszanej z krwią Malfoya, a kiedy to sobie uświadomiła, jej ciałem wstrząsnął dreszcz. Kiedy w dodatku przypomniała sobie, że on chciał wylać jej więcej...

— Muszę iść, Marto — oznajmiła, uświadomiwszy sobie, że nie powinna tracić już ani sekundy dłużej.

Draco nie miał czasu, więc ona miała go jeszcze mniej.

Odepchnęła się od ściany i przebiegła do wyjścia, już wcale nie przejmując się tym, że strasznie hałasuje. Nikogo nie spodziewała się spotkać, wszyscy powinni jeszcze być w Wielkiej Sali.

Przebiegła w stronę dormitorium, gdzie przede wszystkim musiała się przebrać. Potem zamierzała złożyć wizytę pewnemu blondwłosemu chłopcu, który teraz pewnie wlókł się jakimś innym korytarzem.

*****

Hejka,

yo, więc tak, Casey namówił mnie do napisania tego fika, jak nie wierzycie, zapytajcie 

Nie czuję się superpewnie w tym universum, ale napaliłam się na to fanfiction, które, mam nadzieję, spodoba się Wam. Nie będzie ono długie, przewiduję jakieś 10 rozdziałów, może nawet nie.

To chyba wszystko, przesyłam miłość <3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro