Wróg mojego wroga jest moim przyjacielem.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Charlotte stanęła przed dużymi, drewnianymi drzwiami, wyglądającymi na cięższe niż były w rzeczywistości. Wygładziła czarne spodnie, które zazwyczaj nosiła tylko w awaryjnych sytuacjach. Tym razem jednak założyła je celowo, żeby wyglądać na bardziej zdystansowaną.

Poprawiła włosy, które już i tak były bardzo ciasno upięte. To dodawało jej pewności siebie. Wiedziała, że wysoki kucyk wyszczupla jej twarz i przez niego sprawia wrażenie wyższej. Wsunęła za pasek idealnie wyprasowaną, białą koszulę i podciągnęła krawat wyżej pod szyję. Co prawda nie musiał tego robić, przecież Draco był tylko prefektem jej domu w Hogwarcie, nie Ministrem Magii. Mogła równie dobrze zmienić skarpetki na czyste i suche, i przyjść tu tak, jak stała.

Wzięła jeszcze jeden głęboki wdech zanim ostatecznie odważyła się zajrzeć się do środka. W jasnej sali nie było nikogo poza Draconem, ale nastolatka stała za daleko, żeby dostrzec, czy śpi. Ostrożnie wśliznęła się do środka i zamknęła ze sobą drzwi powoli, żeby nie trzasnęły. Gdyby Malfoy jednak spał, nie chciała go budzić.

W tej ciszy jej kroki okazały się wyjątkowo głośnie. Draco, pogrążony w swoich uciążliwych myślach, odwrócił się w stronę dziewczyny. Nie spodziewał się zobaczyć tu jej. Myślał, że może przyjdą do niego jego rzekomi przyjaciele albo nauczyciel Eliksirów.

Z Charlotte zupełnie nic go nie łączyło, prędzej Pansy wpadłaby, żeby sprawdzić, jak ma jej się jej były chłopak.

Draco podciągnął się na obolałych ramionach, żeby usiąść. Czułby się niekomfortowo, gdyby jakaś szlama mogła patrzeć na niego z góry.

Przez chwilę oboje mierzyli się spojrzeniami, Draco, niepewny intencji Charlotte oraz tego, co ją sprowadza i sama Lottie, przerażona stanem chłopaka, zestresowana zbliżającą się rozmową, malutka w obecnej sytuacji, chociaż to przecież on wyglądał teraz, jakby zaraz miał zemdleć i chyba ledwie powstrzymywał się przed wykrzywieniem twarzy w grymasie bólu.

— Cześć — odezwała się wreszcie, przerywając tę chwilę napięcia. — Obiło mi się o uszy, że krucho z tobą.

Miała na myśli więcej, niż tylko efekt zaklęcia Harry'ego, ale Malfoy nie mógł tego wiedzieć.

— Tak — zgodził się, podejrzliwie przyglądając się Ślizgonce. — Skąd wiesz?

— Wszyscy mówią o tym, że oberwałeś od Harry'ego jakimś czarnomagicznym zaklęciem. Nie było tylko was dwóch w czasie obiadu, uczniowie lubią plotkować — wyjaśniła, chociaż nie była to prawda. Ludzie mówili, to fakt, ale nikt nie wspominał o zakazanych zaklęciach. — Tak było?

— To chyba nie twój interes — fuknął chłopak.

Charlotte przekrzywiła głowę, przyglądając mu się uważniej. Miał bardzo bladą cerę, dużo jaśniejszą niż jej. Można było stwierdzić, że poszarzała od ostatniego razu, kiedy ze sobą rozmawiali. To było chyba rok temu. Wtedy Draco wydawał się wyglądać zdrowiej. Nie miał też tych paskudnych cieni pod oczami, a jego policzki nie sprawiały wrażenia zapadniętych.

Teraz jego jasne, niemal białe włosy, opadały mu na czoło. Tak wyglądał lepiej, niż gdy zaczesywał je do tyłu. Poprzednia fryzura przedłużała mu czoło, a i bez tego Malfoy miał pociągłą twarz. Po ojcu, a przynajmniej tak mawiali. Lottie nigdy nie widziała Lucjusza na żywo.

Dziewczyna zauważyła kilka zaczerwień i pociągłych szram, pewnie skutek pojedynku z Potterem. Przez chwilę zastanawiała się też, czy te pełne usta kiedykolwiek w ogóle śmiały się szczerze.

— Jakim zaklęciem uraczył cię ten kretyn? — zapytała, splatając ręce na piersi.

Nie miała zamiaru dawać za wygraną. Stwierdziła, że jeśli okaże swój brak sympatii do Gryfona, Draco przychylniej na nią spojrzy.

Nie myliła się. Malfoy brzydził się szlam, ale wrogów swojego wroga witał z otwartymi ramionami. Miał dylemat, gdy na drodze stanęła mu Charlotte. Nie chciał z nią rozmawiać, ale ona najwidoczniej uparła się, że złoży mu wizytę. Mógłby nawet dać jej spokój i nie wypominać mugolskich korzeni, bo przecież wyraziła jasno swoje zdanie na temat Wybrańca, ale jej obecność w tej chwili działała mu na nerwy.

Był osłabiony, miał dość. Cieszył się swoją samotnością i chociaż chwilowym spokojem, kiedy nikt nic od niego nie chciał. Tymczasem przy jego łóżku zjawiła się taka sobie Ślizgonka, w dodatku szlama i zaczęła pytać go o jakieś rzeczy, o których w ogóle nie miał ochoty mówić.

— Czemu tak bardzo cię to interesuje? — zapytał wymijająco.

To było trafne pytanie. Lottie wiedziała, że Draco będzie chciał wiedzieć, dlaczego przyszła i czemu nagle się nim interesuje. Nie mogła powiedzieć prawdy, to było pewne. Całą drogę tutaj obmyślała, co mu wtedy powie i początkowo pomysł wydawał jej się idealny, teraz jednak nie miała już tej pewności.

— Potter trochę przesadził, nie sądzisz? — rzuciła beznamiętnie, niby znudzona. — Uważam, że powinien dostać za swoje. Wkurza mnie to, że zawsze wszystko uchodzi mu na sucho. Mało tego, pewnie jeszcze przyznają Gryffindorowi jakieś punkty za śmieci Harry'ego Pottera. To niesprawiedliwe.

— Chcesz się na nim zemścić — stwierdził z satysfakcją nastolatek, chociaż w jego głosie pobrzmiewało pytanie. Charlotte nie odpowiedziała, wyłącznie uśmiechnęła się lekko, jakby chciała dać mu do zrozumienia, że zgadł. — Masz jakiś prywatny uraz do Pottera?

— Jak ty to ładnie ująłeś? — udała, że się zastanawia, przykładając palec wskazujący do krawędzi dolnej wargi. — Czemu cię to interesuje?

Była sprytna, wiedziała, co ma mówić, żeby zdobyć minimalne zaufanie Dracona. Musiała udawać zdystansowaną, nieco bezczelną. Musiała udawać, że chodzi jej tylko o utarcie Harry'emu nosa.

— Spotkamy się, kiedy wyjdę ze Szpitalnego Skrzydła — zdecydował chłopak. — Tutaj ściany mogą mieć uszy.

— To znaczy, że się zgadzasz? — chciała się upewnić. Przestanęła z jednej nogi na drugą, żeby wyjść na bardziej zniecierpliwioną aniżeli była w rzeczywistości.

— Tak. Wróg mojego wroga jest moim przyjacielem.

Prychnęła pod nosem i wywróciła oczami, ale jeszcze przez chwilę stała w miejscu i patrzyła na Malfoya, zastanawiając się, czy powinna powiedzieć coś jeszcze. Czy może wypada jej zapytać o to, jak on się czuje? Czy jednak ich relacja nie była na tyle bliska, by mogła się tym interesować? Właściwie, czy ją w ogóle to obchodziło?

— Coś jeszcze? — zapytał, kiedy cisza między nimi znów zrobiła się napięta.

— Nic. — Obojętnie wzruszyła ramionami. — Zastanawiam się tylko, jakim zaklęciem oberwałeś, że wyglądasz aż tak źle.

— S... Sympatycznym — parsknął, po czym odwrócił wzrok.

Charlotte westchnęła cicho, kręcąc głową z dezaprobatą. Oczywiście rozumiała, że Draco nie chce przyznać się do porażki, ale ciekawość nie dawała jej spokoju. Obiecała sobie, że dowie się, co tak naprawdę wydarzyło się w chłopięcej toalecie, ale nie powiedziała tego głośno.

— Jasne — rzuciła beznamiętnym tonem. — W takim razie życzę ci, żebyś szybko wrócił do żywych — dodała równie obojętnie. — Do zobaczenia.

Nie czekała, aż chłopak jej odpowie. Odwróciła się na pięcie swojego pantofelka i ruszyła do wyjścia. Wysoko zadzierała brodę, a ręce luźno opuściła wzdłuż tułowia, chociaż plecy prostowała wręcz przesadnie. Chciała, żeby Draco uważał ją za bardziej arogancką, aniżeli była faktycznie. Chciała, żeby ją szanował, chociaż wiedziała, że ze względu na pochodzenie ma na to nikłe szanse.

Dopiero gdy wyszła za drzwi i oparła się o nie, opuściła ramiona i odetchnęła z ulgą. Rozluźniła się i na chwilę zamknęła oczy.

Postanowiła wrócić do swojego dormitorium i pouczyć się na zajęcia, póki miała na to czas. Musiała przerobić kilka tematów do przodu, bo wiedziała, że w momencie, w którym Draco Malfoy zagości w jej życiu, nie będzie miała czasu na naukę.

Kilka dni później Charlotte szła przez Wielką Salę, zmierzając do swojego stałego miejsca przy stole, ale zwolniła, gdy tylko dostrzegła pewnego blondyna, opartego o blat. Patrzył na nią z tą swoją kamienną twarzą i tylko jego oczy poruszały się powoli, śledząc każdy jej krok. Tego poranka pożałowała, że ubrała swoją spódniczkę, bo gdyby wiedziała, że właśnie dziś dojdzie do pierwszej konfrontacji z Malfoyem... znów wygrzebałaby ze swojego kufra czarne, dzianinowe spodnie. Kątem oka dostrzegła przyjaciół Draco, zmierzających w jego stronę, ale postanowiła, że ona będzie szybsza.

Nieznacznie przyspieszyła kroku, żeby usiąść obok znudzonego nastolatka. Miała ochotę zaśmiać się na widok jego obojętności. Teraz wiedziała, że jemu wcale nie jest wszystko jedno.

Wśliznęła się na miejsce obok chłopaka, na początku w ogóle na niego nie patrząc. Odchyliła głowę, a jej długi kucyk dotknął jej lędźwi.

— Dracon — odezwała się suchym, wypranym z wszelkich emocji głosem. — Widzę, że już z tobą lepiej.

— Ty też wyglądasz lepiej niż ostatnio — skomentował. Przesunął spojrzeniem po całej jej sylwetce i szczerze stwierdził, że kiedy dziewczyna nie ma tak ciasno zawiązanego krawatu, ostatni guzik koszuli ma rozpięty, z na jej biodrach znajduje się plisowana spódniczka sięgająca kolan, wygląda ładniej. Nie żeby w ogóle zwracał na nią szczególną uwagę, to spostrzeżenie po prostu przyszło mu do głowy.

— Uznam to za komplement.

— Jak chcesz.

Charlotte nie spieszyła się z rozmową, wiedziała, że sala pełna uczniów i tak nie jest dobrym miejscem na głębsze wymiany zdań. Nałożyła sobie trochę owsianki do miski i zalała ją mlekiem, dając tym samym chłopakowi do zrozumienia, że zamierza zjeść śniadanie w jego towarzystwie, czy mu się to podoba, czy też nie.

Malfoy postanowił zachować spokój i pokazać, że jej obecność nie robi na nim wrażenia, więc ruszył w jej ślady i nałożył sobie niewielką porcję jedzenia na talerz. Ostatnio rzadko kiedy bywał głodny, ale próbował jeść chociaż trochę.

— Zobaczymy się dzisiaj? — zagadnęła dziewczyna, po czym napełniła buzię owsianką. W dalszym ciągu nie spoglądała na Draco.

— O siódmej w moim dorminorium — zgodził się.

— Świetnie.

— Sam na sam w twojej sypialni? — zaśmiał się głos za nimi, więc oboje odruchowo spojrzeli przez ramię. — Umawiasz się na randkę ze szlamą? Zaklęcie Pottera poprzestawiało ci klepki?

Charlotte zacisnęła szczękę, czując wzmagającą w niej złość. Odłożyła łyżeczkę na stół, po czym przerzuciła jedną nogę przez ławkę, na której siedziała. Musiała zadrzeć głowę, żeby przyjrzeć się chudemu, wysokiemu chłopakowi o ciemnym kolorze skóry.

— Powtórz to, Blaise — wycedziła przez mocno zaciśnięte zęby.

— To, że jesteś szlamą? — zaśmiał się bezczelnie. — Nie ma problemu. Jesteś szlamą. Szlamo.

Lottie nie czuła już smutku, nie czuła się też gorsza. Przeszło jej dobre trzy lata temu. Teraz była po porostu wściekła.

Wstała dynamicznie i wyciągnęła różdżkę z rękawa swojej szaty. Nie zwracała uwagi na to, że kilka par oczu nagle zwróciło się w jej stronę. Jej wzrok płonął nienawiścią, skupiając się na beznadziejnie przystojnej twarzy Zabiniego.

Dla jasności, Charlotte jako jedna z nielicznych, nigdy nie popatrzyła na tego chłopaka w jakiś szczególny sposób. Gardziła jego sposobem bycia, jego podejściem do kobiet i faktem, że tak umiejętnie wykorzystywał swój wygląd, raniąc przy tym zadurzone w nim nastolatki.

Swoją różdżką celowała w tors Blaise'a. Dotykała jego czarnej koszuli jej czubkiem.

Czekała na przeprosiny. Była taka wściekła, że postanowiła, że nie odpuści.

Draco, zainteresowany jej zachowaniem, przyglądał się całej scenie, przenosząc wzrok z niej na swojego kolegę i ponownie na nią. Była harda, to musiał jej przyznać.

— Nie rozumiem, dlaczego się tak wściekasz. — Zabini wydał się niewzruszony wybuchem Ślizgodnki. Miał taki beztroski ton głosu i blady uśmieszek na twarzy, a jego oczy perfidnie się śmiały, rozbawione reakcją Lottie. — Przecież taka jest prawda, moja droga. Jesteś szlamą.

— Sectums...

Charlotte nie zdołała dokończyć, czując nagle na swoich ustach dużą, zimną dłoń. Do jej pleców przylegała szybko unosząca się klatka piersiowa, a o policzek obijał się cudzy oddech.

Malfoy stał tak blisko niej, że mogła poczuć jego słabe, chociaż niezaprzeczalnie piękne perfumy.

— Nigdy więcej nie wymawiaj przy mnie tego zaklęcia — wysyczał jej do ucha. — Rozumiemy się?

Skinęła głową, a on dopiero wtedy odsunął się, pozostawiając ją w oszołomieniu na środku przejścia między stołami.

Chwilę zajęło Charlotte przywołanie się do porządku. Kiedy już otrząsnęła się z szoku, wróciła na swoje nowe miejsce obok Dracona, zupełnie ignorując obecność Zabiniego. Jak gdyby nic się nie stało, zaczęła znowu jeść swoje śniadanie, wpatrując się w ścianę między ramionami dwóch czarownic naprzeciw. Jej oczy stały się puste, ale oddech przyspieszył, trochę z nerwów, a trochę ze zdziwienia. Nie spodziewała się, że kiedykolwiek stanie tak blisko Malfoya.

— Niczego nie osiągniemy, jeśli będziesz odbywać karę za używanie czarnej magii — wymamrotał, skupiony na swoim posiłku.

Jedzenie podchodziło mu do gardła, ale wmuszał je w siebie, nie chcąc, żeby ktokolwiek zwracał uwagę na to, że przez stres nie może przełknąć nawet małego kęsa.

Lottie wiedziała, że nie o to chodzi, a jednak skinęła głową. Mimo wszystko, Draco miał rację. Musiała bardziej nad sobą panować, szczególnie jeśli chciała się do niego zbliżyć. To znaczy... zemścić na Harrym Potterze.

***

— Skąd wiesz o Sectumsemprze? — zapytał Draco, kiedy tylko dziewczyna przekroczyła próg jego dormitorium.

Westchnęła, zatrzymując się na środku pomieszczenia. Przesunęła ręką po swoim kucyku, po czym zaszczyciła spojrzeniem Dracona. Ku jej zdziwieniu, Malfoy wpatrywał się w nią wyczekująco.

Mogła powiedzieć mu prawdę, przyznać, że wyciągnęła tę informację (oraz wiele innych) od Jęczącej Marty, ale nie chciała tego robić. Obawiała się, że wtedy chłopak przestanie rozmawiać ze zjawą, a Lottie nie miała w sobie takiej odwagi, by odebrać mu jedyne oparcie.

— Słyszałam, jak Potter chwalił się jakimś swoim durnym fanom, że użył niedozwolonego zaklęcia i zdradził je im, ostrzegając, że jest bardzo niebezpieczne i nigdy nie powinni na nikim go stosować — wyjaśniła. Całe dwanaście godzin od rana zastanawiała się nad w miarę wiarygodnym kłamstwem, bo była pewna, że chłopak ją o to zapyta. Nie sądziła tylko, że będzie to pierwsze, co od niego usłyszy. — Wiem, że nie powinnam używać go na Zabinim, ale byłam wkurzona.

— A co, gdybyś go tym zabiła? — Ton nastolatka był przepełniony pretensją i niedowierzaniem. — Jak mogłaś być tak głupia, żeby użyć zaklęcia, którego działania w ogóle nie znasz?

— Jak mógł nazwać mnie szlamą? — syknęła. — Jesteśmy w tym samym domu, znamy się tyle lat. To był cios poniżej pasa, Draco.

— Kiedy ty jesteś...

— Nie kończ — warknęła, natychmiast sięgając po swoją różdżkę. — Mamy grać w jednej drużynie, zapomniałeś?

— Co zrobisz, rzucisz we mnie kolejnym czarnomagicznym zaklęciem? — prychnął, a jego oczy zaświeciły się w dziwny sposób.

— Ale ty jesteś dupkiem, Malfoy — sapnęła Charlotte tonem wręcz kipiącym kpiną.

Wsunęła różdżkę w podkolanówkę i ruszyła przed siebie. Rozejrzała się po pokoju, w którym panował idealny porządek. To akurat jej nie dziwiło, Draco wyglądał na pedanta.

Usiadła na fotelu obitym czarną skórą, po czym przeniosła spojrzenie na chłopaka. Chyba pierwszy raz widziała go w tak „luźnym" wydaniu, jeśli nie liczyć dużej koszulki ze Skrzydła Szpitalnego. Chłopak miał na sobie swój klasyczny strój, ale zdjął szatę z ramion. Rozpiął dwa górne guziki w koszuli oraz mankiety, a krawat bardzo luźno zwisał mu na szyi.

Charlotte mimowolnie zastanowiła się, czy kiedy jest całkiem sam, zakłada na siebie coś bardziej swobodnego, może jakąś bluzę albo chociaż spodnie bez paska.

Teraz siedział po turecku na swoim wielkim łóżku i chociaż przez moment wyglądał jak zwykły nastolatek, taki, który czasami śmieje się w głos, który spędza czas z przyjaciółmi, który w ogóle ich ma. Wyglądał jak chłopak, który nie musi martwić się tym, że jeśli coś mu się nie uda, może zginąć cała jego rodzina, wyglądał jak dzieciak, który wcale nie miewa myśli samobójczych.

— Tak się zastanawiam — zaczęła, rozsiadając się wygodnie. — Dlaczego aż tak bardzo ruszyło cię to zaklęcie, skoro sam parasz się czarną magią?

— Słucham?

— Nie udawaj, że nie wiesz o czym mówię — rzuciła z pobłażaniem. Próbowała go podejść, a w tym była zadziwiająco dobra. Ludzie często nieświadomie zdradzali jej rzeczy, których nie powinni, tylko dlatego, że umiejętnie to z nich wyciągnęła. Często nawet nie mieli pojęcia, że udzielili jej informacji, po które do nich przyszła. Lottie lubiła w sobie tę umiejętność, wielokrotnie okazała się niezwykle przydatna. — Przecież nie bezpodstawnie mawiają, że jesteś Śmiercożercą.

— Nie tylko o mnie tak mówią — zauważył spokojnie. Tak samo jak Charlotte była dobra w podstępnym wyciąganiu faktów, tak samo dobrze Draco radził sobie z ukrywaniem wszystkiego. Miał w tym zadziwiającą wprawę i przerażająco długi staż.

— Ponieważ nie tylko ty lubujesz się w zakazanych sztuczkach.

— Jesteś bardzo pewna swoich racji.

— Skądże. Wyłącznie gdybam.

Oboje patrzyli na siebie i oboje udawali całkiem obojętnych, chociaż oboje cali trzęśli się z emocji gdzieś w środku siebie. Dłonie dziewczyny były mokre od potu, bo Dracon był trudniejszy do rozgryzienia nie tylko od innych, ale bardziej niż nastolatka mogła podejrzewać, a on z kolei czuł, jak szybciej bije mu serce, kiedy próbuje wypierać się prawdy.

— Może przejdziemy do tematu, dla którego się tutaj spotkaliśmy? — zaproponował po kilku długich minutach ciszy.

— Och, jasne, uwielbiam rozmawiać o Harrym Potterze — odpowiedziała z wyraźnym sarkazmem. Podparła brodę ręką, pokazując w ten sposób swoje znużenie i brak zaangażowania w dyskusję.

— Mówił ci ktoś już, jak bezczelna jesteś?

— Tak — mruknęła. — Może nalejesz mi coś do picia? Zmęczyłam się tym gadaniem.

Prawy kącik ust chłopaka drgnął lekko, co nie umknęło uwadze dziewczyny, udającej tak wielce znudzoną. Tak naprawdę bacznie przyglądała się blondynowi, uważnie śledząc każdy jego ruch.

Wyjął swoją różdżkę i przywołał nią butelkę wody oraz dwie szklanki. Nie spieszył z rozlewaniem płynu, jakby obecność dziewczyny mu nie przeszkadzała i jakby wcale nie chciał jak najszybciej się jej pozbyć.

Upiła kilka niewielkich łyków, a następnie odstawiła picie na podłogę obok nóżki fotela, na którym siedziała.

— A więc Potter — odchrząknęła. — Chcemy sprytnie go załatwić. Masz jakieś konkretne pomysły?

— Przez kilka dni leżenia w łóżku i patrzenia w ścianę, doszedłem jedynie do tego, że trzeba dobić go tak, żeby uniknąć konselwencji, ale żeby każdy wiedział, że to nasza sprawka.

— Słuszne wnioski, szkoda, że tak długo zajęło ci wyciągniecie ich.

Draco był pod wrażeniem śmiałych słów dziewczyny. Była taka pewna siebie i wyniosła, a jednocześnie nie czuł w jej zachowaniu wrogości. Może wywracała na niego oczami, a jej postawa sugerowała, że nie pała wielkim zapałem do jego obecności, ale wciąż wydawała się... ciepła. Malfoy nie rozumiał, skąd to dziwne przeświadczenie, że może czuć się przy niej swobodnie, ale tak właśnie było. Przy niej przejmował się swoją nienagannością nieco mniej.

— Pochwal się, co ty wymyśliłaś, mądralo — prychnął, ale tym jednym razem Charlotte usłyszała w tego głosie nutę rozbawienia.

A może tylko jej się wydawało?

— Cóż — przeciągnęła. — Zrobiłam mały research. Jak powszechnie wiadomo, Harry ma obsesję na punkcie śmierci swoich rodziców. Wypomnij mu, że nie żyją, albo, lepiej, że nie żyją przez to, że on się urodził, a dostanie białej gorączki. Można dodać do tego fakt, że Cadrik zginął w jego obecności, Potter mógł przecież go obronić, a nic nie zrobił. Gdyby tak obciążyć mu psychikę tym faktem?

— Racja — zgodził się nastolatek. — To jednak wciąż za mało. Nie wystarczy wytknąć mu kilku zgonów, którym jest winien. Jego głupi przyjaciele staną w jego obronie i zaczną go pocieszać. Trzeba wymyślić coś, po czym nie pozbiera się tak łatwo.

— Teraz twoja kolej do popisu, panie prefekcie — stwierdziła odważnie.

Malfoy uśmiechnął się lekko, słysząc ostatnie dwa słowa. Był to jednak uśmiech, który Charlotte czasami widywała, ten dumny, pełen pewności siebie uśmiech zarozumiałego Dracona.

Lottie chciała zobaczyć ten szczery, wesoły uśmiech, sposób, w jaki jego usta wyginają się w naturalny sposób. Zastanawiała się, czy wtedy miałby dołeczki w policzkach. Wyglądał na takiego, który mógłby je mieć.

— To sugestia?

— Czy mogłabym sugerować, żebyś wykorzystał swoje możliwości prefekta do zdobycia kilku przydatnych, niewinnych informacji o Harrym Potterze? Za kogo ty mnie masz?

Zadała mu trafne pytanie. On sam nie wiedział już, za kogo już uważa. Do niedawna była tylko jedną z wielu szlam, uczennicą Hogwartu, Ślizgonką, którą mijał na zajęciach albo korytarzach. Nie zwracał na nią nawet najmniejszej uwagi. Teraz jednak, kiedy spędził z nią zaledwie kilka chwil, doszedł do wniosku, że może nawet byłby w stanie ją polubić. O ile byłaby czarownicą czystej krwi, oczywiście. Sam nie wiedział, czym konkretnie zaskarbiła sobie to ziarenko sympatii, ale faktycznie, pojawiło się ono gdzieś w umyśle Dracona.

— Zobaczymy, co da się zrobić — obiecał. — A teraz, jeśli pozwolisz, chciałbym się położyć.

— Nie przeszkadzaj sobie.

Uniósł brwi w zdziwieniu na jej śmiałe słowa, a ona, widząc to, zaśmiała się cicho. Wstała z fotela, kręcąc głową z niedowierzaniem. Jej ciepły, dźwięczny śmiech nadal wypełniał pomieszczenie, kiedy chłopak zwrócił uwagę na to, jak jej czarne włosy lśnią, bujając się przy jej łopatkach.

— Wyluzuj, tylko żartowałam — wyjaśniła. Już miała wyjść bez słowa, kiedy coś powstrzymało ją przy samych drzwiach. Trzymała ich klamkę od zewnętrznej strony, prawie je zamknęła, ale zrobiła jeszcze krok wstecz i odwróciła głowę w kierunku Malfoya. — Dobranoc, Draco.

Zdziwiony tym życzliwym gestem, nastolatek spojrzał na nią z niezrozumieniem.

— Dobranoc, Charlotte — wydukał, zbyt oszołomiony, by zrozumieć, co zrobił.

Kiedy tylko zatrzasnęły się za nią drzwi, postanowił że musi pomówić o tym z Martą najszybciej, jak tylko się da.

***

Idąc ciemnymi korytarzami, Draco w żaden sposób nie czuł się bezpiecznie. Nie chodziło o to, że ktoś może przyłapać go na nocnych wędrówkach, podczas gdy powinien od dawna spać. Bardziej obawiał się Lorda Voldemorta, czyhającego na niego za którymś winklem. Obawiał się też, że spotka jakiegoś Śmierciożercę, na przykład profesora Severusa Snape'a. Co prawda to był jeden z tych mniej niebezpiecznych przypadków, bo od nauczyciela najwyżej dostałby po głowie za nieodpowiedzialność i brak rozwagi.

Żeby uniknąć wszelkich niepożądanych konfrontacji, przemieszczał się szybko i bezszelestnie. Oddychał płytko i nieregularnie, chłodnym, nocnym powietrzem. Jak na połowę kwietnia, wcale nie było ciepło. Zima zdawała się nie chcieć odejść. Była tak uparta, jak lód skuwający serce Draco.

Odetchnął głęboko, dopiero kiedy znalazł się w męskiej toalecie na szóstym piętrze. Oparł się o drzwi i starał się unormować tętno.

W ciągu minionego tygodnia odprowadzono wodę z podłogi, ale łazienka nadal znajdowała się opłakanym stanie i zamiast ją wyremontować, szkoła wyłączyła ją z użytku, co Malfoyowi było w gruncie rzeczy bardzo na rękę. Tyle dobrego wynikło z całej tej sytuacji.

Rozejrzał się po pomieszczeniu, żeby upewnić się, że nikogo w nim nie ma. Srebrne światło księżyca wpadało do środka przez wysokie okna, sprawiając, że wewnątrz panował półmrok, podobny do tego za dnia.

Chłopak oparł się o umywalkę i przemył twarz lodowatą wodą, żeby nieco się ocucić. Był przerażony, a przecież już nic mu nie groziło. Tutaj był bezpieczny, przynajmniej chwilowo.

— Draco? — usłyszał głos Marty, na dźwięk którego jego spięte mięśnie się rozluźniły.

— Cześć, Marto — przywitał się, zerkając na nią ze słabym uśmiechem na ustach. — Chyba muszę z tobą porozmawiać.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro