Proszę, nie mieszaj się w moje życie.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Lekcja z profesorem Severusem Snapem była jedną z najbardziej nielubianych wśród uczniów. Nauczyciel budził postrach, przyprawiał bardziej wrażliwych o ataki paniki i skutecznie zniechęcał do uczonego przedmiotu. Prowadził swoje zajęcia surowo, był wymagający, a o wyrozumiałości chyba nigdy nie słyszał.

Toteż Draco z ciężkim sercem chwytał za klamkę do sali w lochach, spóźniony cały kwadrans. Snape nawet w nim wzbudzał lęk. Malfoy modlił się cicho, żeby udało mu się dojść do swojej ławki niespostrzeżenie. Zachowywał się najciszej, jak tylko był w stanie, ale na nic się to zdało. Severus odwrócił się w jego stronę jeszcze zanim udało mu się dotrzeć do stolika.

— Panie Malfoy — zwrócił się do chłopaka, świdrując go przeszywającym na wskroś wzrokiem. — Raczy pan wyjaśnić swoje spóźnienie?

Dracon westchnął cicho, przełknął gęstą ślinę i starając się wyglądać spokojnie, zwrócił się do nauczyciela.

— Musiałem wyprowadzić jakiegoś omkłego pierwszoklasistę z biblioteki, bo dzieciak zgubił się między regałami i strasznie histeryzował. Dopełniałem tylko obowiązków prefekta, panie profesorze — wyjaśnił niespiesznie, przeciągając niektóre wyrazy.

Miał nadzieję, że Snape mu uwierzy, był przecież doskonałym kłamcą, a wymyślona przez niego sytuacja brzmiała naprawdę realistycznie.

Miał tyle szczęścia, że mężczyzna wyłącznie machnął na niego ręką, po czym odwrócił się do tablicy, by dokończyć zapiski.

W tym czasie Malfoy rozejrzał się po sali, żeby znaleźć odpowiednie miejsce. Nie chciał już rzucać się w oczy i podpadać srogiemu wykładowcy, dlatego jego stałe miejsce raczej nie wchodziło w grę. Przeszedł do tylnych rzędów biurek i zrzucił swoją torbę z ramienia przy krześle obok Charlotte West. Dziewczyna zdziwiła się wyborem nastolatka, ale nie dała tego po sobie poznać. W dalszym ciągu przepisywała notatki z tablicy na swój pergamin, udając przy tym wielce skupioną.

Draco rozłożył się ze swoimi rzeczami, zbyt podekscytowany, żeby skupić się na zajęciach.

Istotnie, był w bibliotece, spędził w niej całą długą przerwę między lekcjami. Zorientował się, że trochę się zasiedział, kiedy był już spóźniony. Wtedy szybko wyrwał stronę z jednej z gazet, które przeglądał i pędem ruszył w stronę lochów. Ostatnim nauczycielem, któremu chciał podpadać, był opiekun Slytherinu.

Chłopak przez przeszło godzinę przeglądał wydania Proroka Codziennego z ostatnich pięciu lat oraz z czasu, kiedy zginęli Lili i James Potter. Liczył, że uda mu się znaleźć coś istotnego, jakiś mały szczegół, który pomógłby mu pogrążyć Harry'ego.

Jak wielkie było jego szczęście i satysfakcja, kiedy wreszcie odnalazł artykuł, który mógł okazać się przydatny.

Tego popołudnia Dracon miał zdecydowanie dobry humor, co nie umknęło uwadze czujnej Lottie. Zerkała na niego ukradkiem, na jego niewielki uśmieszek i błyszczące oczy.

— Coś znalazłeś — szepnęła ledwo dosłyszalnie.

Nie widziała innej możliwości. On musiał do czegoś się dokopać, jeśli usiadł obok niej, przepełniony satysfakcją.

— Porozmawiamy o tym po lekcji — mruknął, pochylając się w jej stronę.

Ich spojrzenia się skrzyżowały, przez co po barkach dziewczyny przebrnęła fala dreszczy, które szybko z siebie strzepnęła. Odwróciła wzrok, skupiając go na kształtnych literach, które napisała na kawałku papieru.

Draco miał jednak zbyt dobry nastrój, żeby przejmować się jej zmieszaniem. Trącił łokciem jej łokieć, uśmiechając się zaczepnie. Oddała mu w ten sam sposób, również unosząc kąciki ust. Przepychali się tak jeszcze przez chwilę, zanim Snape zwrócił na nich uwagę.

— Panno West, Penie Malfoy — odezwał się surowo. — Lekcja jest od nauki, takie rzeczy możecie robić u innych nauczycieli, nie na moich zajęciach.

Dracon opuścił głowę, żeby ukryć swój uśmieszek. Nie chciał rozzłościć bardziej i tak zdenerwowanego Severusa.

— Bawi to pana, panie Malfoy? — warknął mężczyzna. — Dziesięć punktów od Slytherinu za bezczelność.

Cichy chichot rozniósł się po sali, dobiegał ze stanowisk Gryfonów, a takiej okazji Snape nie mógł przegapić.

— I piętnaście od Gryffindoru, Potter. Za głupotę.

Draco uniósł rozbawiony wzrok na swoją koleżankę z ławki, która cudem nie wybuchła jeszcze śmiechem. Tę dwójki nie ruszyło za bardzo to, że utracili punkty swojego domu. Dracon po prostu czuł się za dobrze, żeby zawracać sobie głowę, a Charlotte była skupiona na jego radości. Nawet ta powierzchowna wiele dla niej znaczyła.

Resztę zajęć spędzili w ciszy, raz po raz wymieniając się spojrzeniami pełnymi figlarnych iskierek.

Draco skończył rozwiązywać zadania Snape'a jako pierwszy, więc postanowił poczekać na koleżankę przed salą. Chciał jak najszybciej wydostać się spod wrogiego wzroku profesora.

Podrzucał swoją różdżkę, podpierając się o ścianę. Pogwizdywał cicho, nie przejmując się tym, że większość Ślizgonów patrzy na niego z niedowierzaniem. Wesoły Draco Malfoy nie był czymś, do czego przywykli, wręcz przeciwnie.

Lottie wyszła na korytarz po chwili. Przystanęła przed chłopakiem, poprawiając swoją torbę na ramieniu.

— Snape chce cię widzieć — oznajmiła. — Poczekam tutaj.

Nastolatek wypuścił powietrze z ust powoli, z cichym świstem. Skinął głową, po czym skierował się do klasy. Nie chciał tam wchodzić, ale wiedział, że jeśli zignoruje polecenie wykładowcy, będzie tylko gorzej.

Zamknął za sobą drzwi, a następnie skierował się do biurka Severusa.

— Chciałeś, żebym przyszedł — zauważył chłodno. Już nawet się nie uśmiechał.

— Co łączy cię z tą dziewczyną? — zapytał nauczyciel, nawet nie patrząc na swojego ucznia.

— Charlotte West? — dopytał, chociaż doskonale wiedział — Z tą szlamą, tak? Czy ty w ogóle siebie słyszysz?

— Nadal nie odpowiedziałeś mi na pytanie.

— Nic nas nie łączy.

— Nie wyglądało mi to na „nic", Draco.

— Robimy razem projekt — fuknął, wywracając przy tym oczami.

Irytowała go ta rozmowa, w ogóle nie uważał wezwania profesora za podstawne. On i Lottie tylko razem pracowali, nie znali się i raczej nie zamierzali poznawać. Mieli zrobić swoje, a potem rozejść się bez poczucia straty.

— Pamiętaj, Dracon, że jeśli na kimś zacznie ci zależeć, ta osoba natychmiast zostanie narażona — ostrzegł Snape, po raz pierwszy zerkając na chłopca.

— Wiem — mruknął. — Coś jeszcze? Mogę już iść?

— Idź — zgodził się. — Ale uważaj na siebie.

Chłopak skinął głową, a potem wrócił do Charlotte, czekającą pod salą. Złapał dziewczynę za łokieć i pociągnął w stronę schodów. Nie mówił nic, ale ona zauważyła, że jego zapał zgasł. Pozwoliła się ciągnąć w górę, bo liczyła na to, że tam Draco nieco się przed nią otworzy, zdradzi, co takiego powiedział mu Snape.

Czuła dziwne mrowienie w miejscu, w którym chłopak ją trzymał. Jego szczupłe, wręcz kościste palce, bezboleśnie wbijały się w jej skórę. Puścił ją dopiero przed Wielką Salą, gdzie kręciło się kilkoro uczniów.

— Co jest? — zapytała, poprawiając włosy, które poluźniły się podczas biegu. — Snape nieźle cię wkurzył.

— Porozmawiamy w moim pokoju — oświadczył poważnie. — Co chcesz do jedzenia?

— Nie można brać obiadu do dormitoriów — zauważyła.

Draco uśmiechnął się na to stwierdzenie, ale tak jak zawsze, krzywo, nieco wyrozumiale.

— Kto nie może, ten nie może. Wybiorę coś dla ciebie.

Zanim zdążyła jakoś skomentować to zachowanie, Dracona już nie było. Zniknął w sali pełnej uczniów, zostawiając dziewczynę samą, ze zdziwieniem wymalowanym na twarzy.

Przykucnęła pod ścianą i zaczęła bawić się guzikiem w rękawie swojej koszuli. W czasie, kiedy Draco nie było, analizowała jego zachowanie. Był dzisiaj inny, taki przystępny, może nawet sympatyczny. Niecodzienny. Byłaby w stanie przekonać się do tej wersji Malfoya, może by go polubiła.

Zjawił się szybciej, niż myślała. Stanął przed nią, wyciągnął dłoń, więc sięgnęła po nią i pozwoliła mu się podnieść.

Szli ramię w ramię, nie odzywając się do siebie.

Draco otworzył drzwi przed nastolatką, przepuścił ją w przejściu i dopiero gdy był pewien, że nikt ich nie słyszy i nie widzi, odetchnął z ulgą.

Zdjął z siebie szatę, rzucił ją niedbale na łóżko. Poluźnił krawat, rozpiął mankiety i położył się na łóżko. Wlepił wzrok w sufit, nie zwracając uwagi na obecność Charlotte. Ona spokojnie usiadła na fotelu, rozpięła swoje szaty, ale zostawiła je na ramionach. Patrzyła na profil nastolatka, jego wyraźną kość policzkową, pełne usta i prosty nos oraz opadające na czoło jasne włosy. Jego rzęsy były długie, ale też za jasne, żeby widzieć je wyraźnie.

— Jesteś zmęczony? — zapytała cicho, czując pewien rodzaj intymności w powietrzu.

— Trochę — przyznał. — A ty głodna?

— Odrobinę.

Malfoy słysząc to, sięgnął po różdżkę, machnął nią w powietrzu, wypowiadając po cichu jakieś zaklęcie, przez które niewielkie porcje posiłku pojawiły się na stoliku, a zaraz przybrały normalny rozmiar.

— Smacznego — rzucił z uśmiechem.

Uśmiechem, który rzadko widywała, ale który bardzo lubiła.

— Ty nie jesz? — zagaiła, wiedząc, że chłopak ma z tym problemy. Nie zwracała na to uwagi wcześniej, ale od kiedy Marta wygadała jej więcej, niż powinna, Charlotte stała się bardziej uważna. Widziała wiele rzeczy, które wcześniej mijała obojętnie. Widziała, że Malfoy nie jada, że mało sypia, że często bywa w toalecie dla chłopców na szóstym piętrze.

— Nie jestem głodny — stwierdził i pewnie wzruszyłby ramionami, gdyby nie leżał.

— Schudłeś — odezwała się, nie krępując się obecnością kolegi. Dziubała swoją porcję obiadu, który załatwił jej prefekt. — To niezdrowe.

— Charlotte — westchnął, podnosząc się niespiesznie na swoich patykowatych rękach. — Proszę, nie mieszaj się w moje życie.

Uniosła ręce w obronnym geście, żeby pokazać mu, że nie ma tego w planach, chociaż tak naprawdę miała.

Przecież chodziło wyłącznie o to, o mieszanie się w jego życie.

Uderzyło w nią, jak bardzo zamknięty i ostrożny jest nastolatek. Zachowywał się tak, jakby bał się ją do siebie dopuścić, jakby nie chciał mieć nikogo blisko, a sama świadomość, że ktoś może próbować się o niego troszczyć, wydawała mu się obca i irracjonalna.

W sypialni Ślizgona panowała cisza, przerywana tylko ich oddechami oraz pojedynczymi brzdękami widelca. Lottie patrzyła na chłopaka bezkarnie i bezwstydnie, kiedy on wpatrywał się w sufit, zajętymi swoimi myślami. Zastanawiała się, czym zaprząta sobie głowę. Jego humor tak diametralnie zmienił się po wyjściu z klasy Snape'a, że aż ją to przerażało.

— Draco? — odezwała się, wstając. Podeszła do łóżka, żeby oprzeć się o jego ramę. Chłopak popatrzył na nią swoimi chłodnymi oczami, czekając, aż powie, czego od niego chce. — Co takiego znalazłeś o Potterze? Wydawałeś się bardzo usatysfakcjonowany tym odkryciem, sam pewnie wiesz, a potem jakoś posmutniałeś i zastanawiam się, czy może nie zapomniałeś.

Dracon podniósł się szybko. Musiał przyznać, że całkiem wypadło mu z głowy, że w jego torbie nadal leży spokojnie artykuł wyrwany z gazety. Sięgnął po nią, po czym podał Charlotte kawałek papieru. Czekał w napięciu, aż dziewczyna przeczyta zawartość artykułu. Znowu czuł tę ekscytację, która przepełniała go na zajęciach z Eliksirów. Myśl, że może dopiec Harry'emu napawała go samymi pozytywnymi emocjami.

— Okej — przeciągnęła, oddając blondynowi jego świstek. — Ale to tylko artykuł o tym, że Potter został przyjęty do drużyny Quditcha. Nie rozumiem, jak jego sukcesz miałby go zaboleć?

— Pierwszoklasistów nie przyjmują do drużyny, Charlotte — przypomniał poważnie, ale w jego głosie wyraźnie pobrzmiewała nuta entuzjazmu. — On latał sobie na miotle, mimo że nie powinien i pomijając fakt, że robił to gorzej ode mnie, to ja zostałem za to ukarany, a jego pogładzili po główce i dali mu miejsce w drużynie. Ten artykuł uświadomił mi, że nasz cudowny Wybraniec nie osiągnąłby niczego imponującego bez pomocy innych. Przypomnij sobie Komnatę Tajemnic. Gdyby nie Granger, Harry i Ronald w ogóle nie wpadliby na to, co mają zrobić. Gdyby Weasley nie poświęcił się podczas gierki w szachy, Potter nie ruszyłby dalej. Tak było praktycznie w każdej sytuacji. Ciekawe, czy ma świadomość tego, że on sam jest tylko bezbronnym chłopczykiem, który nic by nie osiągnął. Taki z niego Wybraniec, jak ze mnie Gryfon — prychnął sarkastycznie.

Charlotte przysiadła na skraju materaca, nie będąc pewną, czy nie narusza prywatnej przestrzeni chłopaka. Jego słowa brzmiały sensownie, a w połączeniu z ich ostatnimi wnioskami, wydawały się mocnym ciosem. Była jednak pewna, że znajdą jeszcze coś, co będzie czymś większym niż drobne ukłucie szpilką.

Na początku naprawdę chciała tylko sprytnie wedrzeć się do życia Draco. Teraz jednak wkręciła się w pogrążenie Harry'ego Pottera. Zawsze uważała, że ten dzieciak jest przeceniany, a czym dłużej spędzała czas w towarzystwie Dracona, tym bardziej Potter działał jej na nerwy.

Na przykład na dzisiejszych zajęciach było jej bardzo na rękę, że Snape zabrał Harry'emu więcej punktów niż im, chociaż jeden nauczyciel traktował go jak zwykłego ucznia i karał, kiedy ten robił coś niestosownego. Ona osobiście nie widziała nic zabawnego w zwykłym flircie dwóch nastolatków. Bo ona i Draco przecież wtedy flirtowali, prawda?

Na tę myśl aż zakręciło jej się w głowie. Czy Dracon Malfoy zaczął tak po prostu z nią flirtować? Zignorował jej pochodzenie i to, że w jej żyłach płynęła mugolska krew? Jak ona mogła być tak głupia, żeby nie zwrócić uwagi na jego zachowanie wobec niej? Skupiła się na tym, jak szczęśliwy i dumny wtedy był.

— Co myślisz? — zapytał, przywołując trzeźwość myśli w umyśle dziewczyny.

— Dobrze zaczynamy — stwierdziła szczerze. — Znajdźmy coś jeszcze, a potem zaczniemy zastanawiać się, w jaki sposób wykorzystać te informacje.

— Plakaty i ulotki są przereklamowane, w czasie Turnieju Trójmagicznego...

— Nieźle za nie oberwałeś — dokończyła to, czego on nie był w stanie wypowiedzieć. — Wiem. Pamiętam. Ten postrzelony nauczyciel nieźle cię załatwił, co?

— Nawet mi nie przypominaj — prychnął z wyraźnym rozbawieniem, co nieco zdziwiło Charlotte. Do tej pory sądziła, że to dla niego raczej drażliwy temat.

— Co to było? Fretka czy łasiczka? Średnio już pamiętam...

— Fretka — przyznał, a prawy kącik jego ust uniósł się wyżej. — Żywiołowe i inteligentne zwierzę.

— Och, że niby tak jak ty? — zapytała z udawanym powątpiewaniem.

Rozmawiali jeszcze przez chwilę o rzeczach, które w ogóle nie były istotne, rozmawiali, jakby byli zwykłymi uczniami bez problemów. Draco raz nawet prawie się uśmiechnął, co Lottie uznała za swój prywatny sukces.

Obiecała sobie, że jeszcze sprawi, że Malfoy się zaśmieje.

Z tą myślą opuściła jego dormitorium, rozglądając się uważnie, czy aby przypadkiem nikt jej nie widzi. Pomyliła się w szacowaniu swoich szans, bo tuż za rogiem wpadła na kogoś. Dziewczyna, idąca korytarzem, upuściła swoje podręczniki i posłała nienawistne spojrzenie koleżance z roku.

— Wybacz, Pansy — wydukała Charlotte, ale nie zatrzymała się, żeby pomóc pozbierać książki.

Miała nadzieję, że Parkinson nie domyśli się, skąd właśnie wraca. Wśród uczniów z pewnością i tak krążyły już plotki. West nie marzyła o znajdowaniu się w centrum uwagi, w przeciwieństwie do wściekłej Pansy.

Przeszła przez Pokój Wspólny, raczej opuszczając głowę. Wbijała wzrok w podłogę i starając się na nikogo nie wpaść, udała się do swojej sypialni, którą od lat dzieliła z tymi samymi dziewczynami. Wiedziała, że o tej porze jeszcze nie będzie ich w środku, chciała skorzystać z chwili samotności. Musiała pomyśleć, przeanalizować zachowanie Draco, wymyślić jakieś sposoby na Pottera i najlepiej znaleźć sobie jakąś mądrą wymówkę, gdyby ktoś zapytał jej, dlaczego ominęła obiad i pytał, co robiła w tym czasie.

Bezsilnie opadła na materac. Sięgnęła po poduszkę, żeby zakryć nią sobie twarz. Jęknęła z irytacją w satynowy materiał. Ostatnio za dużo działo się w jej życiu. Po co ona się w to wszystko pchała? Teraz już nie mogła się wycofać.

Teraz już nawet nie chciała się wycofywać.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro