O czym myślisz, kiedy wyczarowujesz swojego Patronusa?

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Profesor McGonagall wypuściła ich ze swoich zajęć szybciej, nagle wezwana przez dyrektora. Nikt nie ubolewał nad tym faktem.

Z każdym dniem lekcje w Hogwarcie mijały coraz szybciej. Pogoda przypominała wiosenną, w końcu świeciło słońce, wiał ciepły wiatr, a zamiast budzików, uczniów stawiał na nogi śpiew ptaków. Tylko noce były jeszcze chłodne i czasami padało.

Ale tego dnia na szczęście na niebie nie widniało zbyt wiele chmur. Obłoki leniwie płynęły, pozwalając promieniom przedzierać się na Ziemię.

Draco trzymał Charlotte za rękę, kiedy wspinali się po stromych, krętych schodach. Sam nie wiedział, dlaczego splótł ze sobą ich palce, ale skoro już tak się stało, za nic w świecie nie chciał ich puszczać. Spędzili ze sobą kilka ostatnich popołudni. Nieraz siedzieli w jego dormitorium, innym razem spacerowali wzdłuż murów zamku. Zazwyczaj ich konwersacje zaczynały się od planu, jak zniszczyć Harry'ego Pottera, a potem uciekały w stronę mniej ważnych dla nich tematów, tych bardziej osobistych, mniej poważnych, takich beztroskich oraz tych cięższych.

Teraz oboje chichotali cicho, chociaż żadne z nich nie wiedziało już do końca, z czego się śmieją. Najpierw Lottie powiedziała coś zabawnego, potem on. Dziewczyna ukryła twarz w ramieniu nastolatka, żeby stłumić śmiech, jakiego echo niosło się wśród murów zamku.

— Jak słodko — nagle dotarł do nich głos, więc oboje zatrzymali się, zaciekawieni, kto znajduje się w pobliżu. — Zakochani.

Pansy Parkinson stała kilka schodków nad nimi, mocno trzymając w dłoni jeden ze swoich podręczników. Przyglądała się dwójce Ślizgonów, mierząc ich przy tym oceniającym wzrokiem. Zarówno Charlotte, jak i Dracon, oboje wiedzieli, że brunetka nie pozostawi tego bez komentarza. Mimo że Malfoy zerwał z nią prawie rok temu, ona wciąż była w nim zakochana, a co za tym szło, piekielnie zazdrosna o jego osobę. Kiedy patrzyła na Lottie West, w jej oczach pojawiały się wściekłe ogniki, chęć mordu. Pansy nie rozumiała, jak ten chłopak, tak wyjątkowy, dostojny, idealny, może spotykać się ze szlamą, i to nawet niczym nie wyróżniającą się. Przecież ta wiedźma nie była ani nadprzeciętnie ładna ani wyjątkowo mądra. Ona była... po prostu była.

— Coś się stało, Parkinson? — zapytał spokojnie Draco. Nie miał ochoty zaprzątać sobie głowy jakimiś dziwnymi pretensjami Pansy. Chciał zbyć ją kilkoma słowami i zapomnieć, że w ogóle się widzieli. — Zgubiłaś się?

— Skądże — prychnęła z kpiną. — Właśnie wracam do swojej sypialni, żeby przestudiować materiały z zajęć, ale dziękuję, że pytasz. To bardzo miłe z twojej strony, że wykazujesz taką troskę. Mam nadzieję, że o swoją nową dziewczynę też będziesz tak bardzo martwił się, kiedy już się rozstaniecie. A nie, poczekaj, ją pewnie zamorduje Voldemort, bo przecież jest zwykłą...

— Mugolakiem — przerwał jej, tym samym przeszkadzając w użyciu obraźliwego słowa. — Coś jeszcze?

Parkinson wzruszyła ramionami, po czym minęła dwójkę nastolatków bez słowa. Niespiesznie zeszła na dół, dając im tym samym do zrozumienia, że nie obchodzi jej ich obecność. Chociaż tak naprawdę piekielnie ją ona obchodziła.

— Nie przejmuj się — westchnął Draco, kręcąc głową z rezygnacją.

Lottie pozwalała ciągnąć się za rękę wyżej, zbyt zaszokowana zachowaniem Dracona. On nie tylko nazwał ją Mugolakiem, ale on też obronił ją przed Pansy i przez niego nie mogła nazwać jej szlamą. Musiała powtórzyć to sobie w głowie kilka razy, zanim zrozumiała, że ta sytuacja wydarzyła się naprawdę. Draco Malfoy, mający obsesję na punkcie czystości krwi, stanął po jej stronie, po stronie czarownicy z niemagicznymi rodzicami.

Znali się tyle lat... a może wcale się nie znali? Może tylko myśleli, że tak jest, a naprawdę byli sobie całkiem obcy aż do teraz?

— Pansy na nas nie doniesie? — zapytała dziewczyna, okazując swoją niepewność.

Była całkowicie wybita z rytmu, kompletnie zagubiona. Zastanawiała się, czy Dracon był w stanie zmienić się tak diametralnie w przeciągu zaledwie dwóch tygodni? Czy może on po prostu pokazał jej swoją prawdziwą twarz? Przyzwyczaił się do jej obecności i pozwolił sobie ją polubić? O co mu właściwie chodziło? Było tyle możliwości, a jedna bardziej nieprawdopodobna od drugiej.

— Nie — odpowiedział z przekonaniem. — Parkinson jest porywcza, ale nie głupia. Nie powie nikomu, że widziała nas na schodach Wieży Astronomicznej, bo wkopałaby siebie, że tam była.

— A to nie tak, że prefekci mogą tam wchodzić?

— Wyłącznie naczelni — zaprzeczył, kręcąc przy tym głową, a jego jasne włosy, które teraz przetykane były promieniami popołudniowego słońca, bardziej rozsypały się i zasłoniły mu czoło.

Charlotte odruchowo uniosła wolną dłoń i odgarnęła grzywkę nastolatka, uśmiechając się do niego blado.

Na szczycie Wieży Astronomicznej panowała cudowna atmosfera. Słuchać było szum liści oraz wody, śpiew ptaków i dwa ciche oddechy, zmęczone pokonaniem tak wielu stopni.

— Jest tu tak ślicznie, kiedy możesz skupić się na czymś więcej niż nauka astronomii — zauważyła Charlotte, po czym zrobiła kilka kroków do przodu. Rozejrzała się po niebie, a potem jej wzrok utkwił w widoku rozpościerającym się niżej. Widziała tak wiele pięknych miejsc, których raczej nigdy nie doceniała. Z tej perspektywy nawet Zakazany Las prezentował się urokliwie.

— Idealne miejsce na spokojną rozmowę — zgodził się Draco, zatrzymując się krok za nią.

Wiedziała, że tam jest, ale nie czuła na karku jego oddechu, a jego dłonie już nie splatały się z jej rękami, przez co palce odrobinę jej skostniały.

Odwróciła się przodem do chłopaka i posłała mu ciepły uśmiech, który on bezwiednie odwzajemnił. Nie panował nad tymi wszystkimi małymi gestami przy Lottie. Z dnia na dzień coraz bardziej go oswajała, coraz więcej rzeczy o nim wiedziała. Stawał się słabszy, bo mogła dotrzeć do jego wnętrza, mimo że on od początku tego nie chciał. Sam nie wiedział, kiedy to się stało. Któregoś dnia po prostu się przy niej zaśmiał, innego powiedział jej, że czasami ma wrażenie, że jest słaby. Słowa i gest przychodziły same, nie zastanawiał się nad nimi, nawet nie był w stanie ich powstrzymywać.

Teraz oboje usiedli na podłodze. Charlotte po turecku, a Droco wyciągnął przed siebie swoje długie nogi. Odchylił się i oparł na łokciach. Uniósł twarz w stronę słońca, po czym zamknął oczy, przez co nastolatka mogła bez skrępowania przyglądać się jego twarzy.

Przedtem nie robiła tego często. Teraz widząc z tak niewielkiej odległości każdy szczegół buzi Dracona, uznała szczerze, że Malfoy jest naprawdę piękną osobą. Był taki delikatny, a zarazem jego rysy wyglądały tak silnie. Na myśl West przyszło, że mogłaby nazwać go chłopcem z porcelany. Draco był przecież taki kruchy, taki blady i ona też bała się trzymać go w rękach, bała się, że może go rozbić, zniszczyć jeszcze bardziej.

— Jesteś piękny — szepnęła zanim zorientowała się, że te słowa nie rozbrzmiały tylko w jej głowie.

Draco, odrobinę zdziwiony tym komentarzem, uchylił jedną powiekę, żeby z błogim uśmiechem przyjrzeć się Ślizgonce.

— I kto to mówi — zaśmiał się cicho.

Nieprzyzwyczajona do komplementów, poczuła, jak na jej twarzy rozkwita rumieniec. Postanowiła zmienić temat, bo w tym w ogóle nie czuła się komfortowo.

— Tak się zastanawiam — zaczęła, niby od niechcenia. Tak naprawdę wiedziała, że poruszy kwestię dość drażliwą dla Draco, ale musiała to zrobić. — Czym jest twój Patronus?

Chłopak zagryzł policzek, słysząc to pytanie. Wlepił wzrok w niebo, które powoli przybierało fioletowy kolor. Czuł, jak zapada się w sobie. Było mu głupio i czuł się w pewien sposób gorszy, kiedy przypominał sobie, że...

— Nie umiem wyczarować Patronusa — wyznał z rezygnacją w głosie.

Charlotte spodziewała się, że właśnie to usłyszy, ale i tak zabolało ją serce. Poznała Malfoya bliżej i nie uważała, żeby zasługiwał on na takie cierpienie.

— Przykro mi — szepnęła szczerze, po czym przykryła dłoń nastolatka swoją. — Może kiedyś ci się uda.

— Może. — Obojętnie wzruszył ramionami, chociaż tak naprawdę zrobiło mu się przykro. — A twój?

— Motyl — wyznała, chociaż też nie lubiła się tym chwalić. Obawiała się, że jej Patronus zdradza, jak delikatna w środku jest tak naprawdę. Jednak skoro Dracon otworzył się przed nią, ona nie umiała go okłamać.

— Oryginalnie — pochwalił.

— Pewnie tak.

Milczeli przez chwilę. Nie patrzyli na siebie, ale każde z nich myślało tylko o tym, dokąd zmierza ich relacja. Mieli przecież utrzeć nosa Potterowi, a już od trzech dni w ogóle nie poruszali tego tematu. Spotykali się, rozmawiali, żartowali i po prostu spędzali ze sobą czas, jakby byli parą przyjaciół, podczas gdy miał łączyć ich wyłącznie wspólny interes.

Nagle Malfoy odezwał się, przerywając ciszę. Zanim jednak to zrobił odwrócił rękę i ponownie splótł ze sobą ich palce.

— O czym myślisz, kiedy wyczarowujesz swojego Patronusa? — zapytał cicho, nawet na nią nie zerkając.

— O mojej siostrze — powiedziała spokojnie. — Jest dużo młodsza, miała zacząć naukę w Hogwarcie w przyszłym roku, ale raczej nie będzie mogła tego zrobić, bo to zbyt niebezpieczne. W każdym razie, myślę o tym, kiedy wróciłam do domu na wakacje po pierwszym roku nauki, jak się wtedy cieszyła, jak przytuliła się do mnie i obie się rozpłakałyśmy. Zależy mi na niej najbardziej na świecie.

Draco pomyślał, że chciałby mieć kogoś, kto by go kochał, kto czekałby na niego, komu zwyczajnie zależałoby na nim najmocniej.

— To słodkie — stwierdził nieobecnym głosem. Naprawdę tak uważał.

Siedzieli na Wieży Astronomicznej jeszcze długo, zanim obojgu zrobiło się zimno i uznali, że to dobry moment, żeby wrócić do środka.

Poza tym, w ciemności Malfoy nie czuł się bezpiecznie i wolał szybko znaleźć się w tej pełnej ludzi części zamku.

Odprowadził Charlotte pod drzwi jej dormitorium, gdzie pożegnali się ze sobą dość obojętną wymianą zdań, a potem chłopak ruszył do siebie, trochę nieobecny, nieco przybity.

Lubił spędzać czas z Lottie, ale dzisiejsze rozmowy, bardziej prywatne niż kiedykolwiek wcześniej, zwyczajnie go zmęczyły. Nie był przyzwyczajony do mówienia tak wielu rzeczy o sobie, nikt nigdy nie pytał go o to, jak się czuje, nikt nie dociekał do jego wspomnień, nie próbował naprawdę go poznać. Wszystkim wystarczała ta wersja Draco, którą sam zdecydował się im pokazywać. Charlotte była inna, on próbowała dotrzeć do samego wnętrza Dracona, do jego duszy, o ile w ogóle ją miał. Sam czasami w to wątpił.

Już miał udać się do swojej sypialni, kiedy coś skusiło go do ponownego wyjścia na korytarz. Początkowo miał zamiar udać się do Marty. Dawno jej nie odwiedzał, bo cały swój wolny czas poświęcał Charlotte, ale ostatecznie udał się w stronę wyjścia. Musiał.. chciał coś sprawdzić.

W tym samym czasie Lottie przebrała się i położyła na swoim łóżku, nie odzywając się do koleżanek, które niby zajęte były swoją rozmową, ale tak naprawdę co chwilę wyczekująco zerkały na West, jakby czegoś od niej oczekiwały.

Wśliznęła się pod kołdrę, żeby szybko ogrzać swoje zmarznięte i skostniałe kończyny. Świetnie bawiła się z Draco i nawet nie zauważyła, że od dłuższego czasu było jej zimno. Wraz ze zmierzchem przyszedł lodowaty wiatr, który smagał jej skórę i zdawał się wbijać w nią drobne igiełki.

— Nie udawaj. — Jedna z jej współlokatorek już nie wytrzymała.

One wszystkie chciały znać szczegóły z relacji Charlotte i Dracona, przecież tylko o tym ostatnio rozmawiali wszyscy w szkole. W ostatnich dniach na drugi plan zszedł nawet sam Harry Potter i temat działań Lorda Voldemorta. Nastolatkowie szeptali między sobą wyłącznie o Malfoyu, umawiającym się z córką mugoli.

Jedynie samych zainteresowanych omijały wszelkie wieści.

— Co proszę? — Lottie uniosła się na jednym łokciu, z niekrytym oburzeniem przyglądając się jednej z dziewczyn.

— Wszyscy wiedzą, że randkujecie — rzuciła pretensjonalnym tonem. — Totalnie nie rozumiem, co on w tobie widzi, ale skoro już się spotykacie, to możesz nam coś o tym opowiedzieć.

W pierwszym odruchu Charlotte chciała zaprzeczyć. Na końcu języka miała słowa o tym, że Draco nie jest jej chłopakiem. A potem przypomniało jej się, że kiedy Pansy kilka godzin wcześniej zasugerowała im to samo, Malfoy również nie skomentował tego w żaden sposób.

Więc skoro on nie reagował, dlaczego ona miała to robić?

Wzięła głęboki wdech, po czym uraczyła trzy nastolatki pogardliwym spojrzeniem. Pomyślała, że po tylu latach, teraz nadeszła jej kolej.

— Liczysz na to, że zdradzę wam cokolwiek po tym, w jaki sposób mnie traktowałyście? — prychnęła. — Żałosne.

Po tych słowach znów opadła na poduszki i odwróciła się na drugi bok, tyłem do koleżanek. Podciągnęła kołdrę pod samą szyję, uśmiechając się do siebie z satysfakcją.

Zasypiała, myśląc o tym, gdzie jutro może wybrać się z Draconem.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro