XXI Wejście przebiegłego smoka.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

XXI Wejście przebiegłego smoka.

Stukot ciężkich, metalowych podeszw butów przerażającego mężczyzny rozchodził się po klasie trzeszczącym echem. Ręce miał schowane w kieszeniach ciemnozielonych, poprzecieranych spodni i uśmiechał się z wyższością, uchylając swoje usta. Przydługie kły zahaczały o jego dolną wargę, a jaskrawe, bijące łuną zieleni oczy sprawiały wrażenie, jakby do pomieszczenia weszła wygłodniała bestia o zapędach do rozrywania swoimi ostrymi szponami ludzkich gardeł. Nie dało się opisać słowami tego, co czuła każda z osób w klasie. Strach, przerażenie, panika, trwoga, rozdrażnienie to były tylko jedne z nielicznych i słabszych wartościowo emocji, jakie były wyczuwalne w pomieszczeniu. Widok mordercy sprawił, że tylko nieliczni odważyli się stanąć na nogach, gdy reszta wciśnięta głęboko w krzesła, próbowała unormować swój przyśpieszony oddech.
Trzymałam skrawek marynarki, zasłaniając swoje rany na przedramionach. Moje zeszklone, przejęte oczy wpatrywały się prosto w szatyna stającego przy biurku pomiędzy Aizawą, a dyrektorem Nezu. Położył swe dłonie na biodrach, rozchylając część czarnej ramoneski na boki. Wisiorek, łańcuszek i skórzany rzemyk wisiały na jego szyi tuż pod czarną obrożą przypominającą opaskę z czujnikiem elektronicznym. Okulary pilotki zawieszone na jego szarej koszulce odbijały w swych soczewkach twarze sparaliżowanych uczniów. Szur krzeseł się mnożył. Hagakure cofnęła się do tyłu razem z Shojim, chowając się za Bakugou. Ojiro, Ashido, Kirishima, Jirou i Sero stanęli wokół siedzącego i ciągle patrzącego się w szoku na mordercę Kaminariego, a Sato z Yaoyorozu przystanęli w pozach bojowych przy zamarłym od wpatrującego się w niego wzroku przestępcy Todorokim. Mineta bojąc się odezwać choćby słowem, ukrył się pod swoją ławką i zatkał mocno usta dłońmi ze łzami w przerażonych oczach. Nikt inny nie był w stanie się ruszyć. Aoyama przycisnął się do oparcia krzesła, Kouda wyglądał jakby zmalał pod wywieraną nad nim presją... Więc ci, co władzy w nogach nie posiadali, siedzieli, wpatrując się w prawie dwumetrowego stwora.

— Nie panikujcie — rzekł z powagą Aizawa, nie spuszczając oczu z mojego ojca. Czarne, długie włosy wychowawcy unosiły się wokół jego głowy, a żółty blask tęczówek wymazywał dary Killhaka. Bohater trzymał w dłoniach swoje szare wstęgi, będąc gotowym na zaatakowanie mężczyzny. — Jest sprawa do obgadania. Niecierpiąca zwłoki i bardzo poważna, więc postarajcie się uspokoić.

Nezu wdrapał się na biurko, otrzepując niewidoczny kurz z granatowego garnituru. Zmrużył oczy, chowając łapki za siebie i prostując się elegancko. Był poważny i biła od niego łuna goryczy.

— Co to ma znaczyć? — wybełkotał cicho Kirishima, zaciskając dłonie w pięści. Jego usta były wygięte w niesmaku i strachu. — Dlaczego ON tu jest?! — unosił głos, rozszerzając przestraszone oczy.

— Co tu robi ten morderca?! — krzyknęła Jirou, spinając się od wzroku szatyna.

— To jakiś żart... — mamrotał Ojiro, ciągle się cofając. — To tylko żart... Jego tu nie ma. Nie ma, prawda?! Mam halucynacje!

— Zapewniam cię, że jestem — odezwał się szorstki, ochrypnięty głos Akihito, sprawiając, że wiele osób podskoczyło do góry, nie spodziewając się, jakiegokolwiek odzewu od niego. Dla większości osób tutaj, było to dość niepożądane doświadczenie. Głos mordercy. Nie każdy potrafił nie ugiąć nóg ze strachu. — W całej swej cudownej okazałości.

— Co on robi w Yuuei?! — warczał Sero, wystawiając łokcie w stronę złoczyńcy. Był gotów się bronić. — DLACZEGO PRZYPROWADZILIŚCIE TEGO POTWORA DO SZKOŁY?!

— Aizawa - sensei! Dlaczego pan na to pozwala?! — panikowała Hagakure, uderzając przypadkowo udami o moją ławkę.

— Bouroshi, to twoja wina — usłyszałam przesiąknięty obrzydzeniem głos bruneta. — WIEDZIAŁAŚ O TYM PRAWDA?!

— N-nie! — zająkałam się, patrząc na strach malujący się w czarnych oczach Hanty. — Przysięgam, że nie wiedziałam!

— Kłamiesz — powiedział Sato z pewnością, napinając ze strachu mięśnie. — Dlaczego miałabyś tego nie wiedzieć? To twój ojciec!

— J-ja naprawdę...! — próbowałam się tłumaczyć, lecz słowa grzęzły mi w zaciskającym się gardle.

— Zostawcie Kyōcchan! — stanął w mojej obronie Deku, wstając nagle. — Znam ją od dziecka i wiem, że nie kłamie!

— Ty równie dobrze mogłeś coś wiedzieć, Midoriya! — naskoczyli na zielonowłosego. — Mieszkacie praktycznie obok siebie!

— T-to nie jest niczyja wina! — krzyknęła ze strachem Uraraka, siedząc w kącie sali przy komodach.

— Uspokójcie się wszyscy! — próbował przekrzyczeć spanikowanych uczniów dyrektor. — Bouroshi jest tutaj na moje polecenie!

— Co? Po co? — bełkotała Ashido, zaciskając na spódniczce pocące się dłonie. Łzy zebrały się w kącikach jej czarnych oczu.

Bała się... Każdy się bał.

— Od jakiegoś czasu planowałem zaproponować posadę nauczyciela Bouroshiemu, dlatego... — mówił dyrektor.

— Nauczyciela? — fuknął prześmiewczo Ojiro. — Czy pan sobie jaja z nas robi?! TO PRZESTĘPCA Z TARTARUSA! — unosił się blondyn, nie zważając na słownictwo.

— NIE POWINNO GO TU BYĆ!

— DLACZEGO MIELIBYŚMY UCZYĆ SIĘ OD ZŁOCZYŃCY?! — pytał hardo Kirishima, wychodząc na przód grupy. — CZY KTOŚ W OGÓLE POMYŚLAŁ TU O NAS?!

— Panie Aizawa! Dyrektorze Nezu! — zwróciła się do kadry Yaoyorozu, zachowując zimną krew. Spojrzałam na jej stanowczą i zdenerwowaną twarz. — Jaki jest powód tej sytuacji? Dlaczego nauczyciele zgadzają się na coś takiego? Jesteśmy tutaj, by stać się przyszłymi bohaterami! Nie powinno się umieszczać w kadrze nauczycielskiej Killhaka, który miał przebywać w celi Tartarusa do końca życia! Czy słowa uczniów nie wystarczają panu jako dowód na to, że nie chcemy, by złoczyńca przebywał na terenie Yuuei, by nas nauczał, a tym bardziej był wśród ludzi?! Czy nasze ambicje gnieżdżące się głęboko w sercach nie mają już żadnego znaczenia?! Ludzie się boją! — zacisnęła dłonie w pięści z determinacją, prostując się dumnie. — Nie zamierzamy tolerować takiego występku! Od rana panuje w akademii napięta atmosfera, a strach wisi w powietrzu jak przekleństwo! Niech pan wyprosi stąd Killhaka! Jako wiceprzewodnicząca, zwracam się do pana w imieniu całej klasy!

— Yaoyorozu ma rację! Bakugou powiedz mu! — krzyknął z większą pewnością siebie Kirishima, oczekując od milczącego chłopaka jakiegokolwiek wsparcia.

Jednakże blondyn się nie odezwał. Siedział w milczeniu, odkąd do klasy weszli dorośli i trzymał dłoń na swoim zabandażowanym przedramieniu chowającym się pod marynarką mundurku. Głowę miał skierowaną lekko do dołu, a puste oczy tkwiły w jednym punkcie. Choć siedziałam za nim, wiedziałam, że usta wykrzywiły mu się w bezsilności.

— Zamierzasz mi coś powiedzieć, Bakugou? — szorstki i przepełniony arogancją głos mego ojca skierował się w stronę czerwonookiego.

— Nie... — powiedział cicho, przełykając gęstą ślinę.

— Spójrz mi w oczy i odpowiedz jak należy — rozkazał szesnastolatkowi Killhak, patrząc na niego z wyższością.

Katsuki uniósł z zawahaniem wzrok na szatyna, zaciskając mocniej dłoń na swoich ranach.

— Nie, panie Bouroshi — powiedział głośniej i z kulturą, dezorientując tymi słowami całą, przerażoną klasę, która zamarła, słysząc, że najsilniejszy pierwszoklasista z akademii nie śmiał się przeciwstawić stojącemu przed nim mężczyźnie.

— T... Todoroki? Tokoyami?! — próbował wyciągnąć dwójkę kolejnych milczących chłopaków Eijirou, lecz skutek był taki sam jak w przypadku blondyna. — Wy też nie...? Nic?

Shoto spuścił głowę, zagryzając zęby, a Tokoyami odwrócił głowę na bok, unikając kontaktu z jakąkolwiek osobą. Wpatrywałam się w ich twarze i widziałam jedynie strach. Nie mogłam znieść tego widoku. Wyglądali tak biednie, mizernie oraz słabo, że serce zaczynało mnie boleć. Byli bezbronni. Wszyscy, co do jednego. Wyglądali jak ja, kiedy stałam przed swoim ojcem z cieknącymi po policzkach łzami, czekając aż ukarze mnie boleśnie za wszystko, co kiedykolwiek zrobiłam wbrew jego woli.
Zacisnęłam powieki, chowając się bardziej za plecami Katsukiego. Położyłam się na ławce, zasłaniając rękami głowę i przyciskając swoje uszy do siebie.

HAHAHAHAH, SPÓJRZ NA SIEBIE! TWÓJ OJCIEC JEST W YUUEI I WSZYSCY CIĘ PRZEZ TO NIENAWIDZĄ! PFFFF- NIE MOGĘ UWIERZYĆ! JEST JESZCZE LEPSZY W NISZCZENIU TWOJEGO ŻYCIA NIŻ JA! HAHAHAH!" — wyśmiewał mnie Uriyi, doprowadzając mnie do płaczu.

— Kyōcchan... — czułam jak Midoriya stanął przy mnie i położył swoje ciepłe dłonie na moich barkach. — Proszę, nie płacz. Wszystko się ułoży...

Jego głos wahał się. Był nierównomierny i przestraszony. On też nie spodziewał się, że Killhak pojawi się w Yuuei, ale pomimo tego stał tutaj i starał się mi pomóc oprzytomnieć z tego ciągle męczącego mnie koszmaru.

— Cicho bądź... — mówiłam do Uriyiego, który nie zaprzestawał dokuczania mi. Midoriya zamilkł, myśląc, że kierowałam te słowa do niego. — Niech ci wszyscy ludzie się uciszą... — bełkotałam, uchylając błyszczące oczy.

Walcz.

— TO MORDERCA, DYREKTORZE!

Oszczędź im cierpienia i walcz.

— CO JEŚLI NAS SKRZYWDZI?! MAMY TEGO JUŻ DOŚĆ!

Rusz się.

— TEN POTWÓR ZABIŁ RODZICÓW MOJEGO PRZYJACIELA!

Nie pozwól, by inni przechodzili przez to samo. Niech ich cierpienie przejdzie na mnie. Powstań do diabła... Jesteś Godslayer'em, masz niszczyć tych, co mają się za lepszych od ciebie. Przestań martwić Midoriyę i osoby, którym na tobie zależy. Zbuntuj się. Skoro wszyscy w szkole uważają cię za pierdolonego potwora, to nim bądź do jasnej cholery. Spraw, by obrzydzenie i strach przerodziły się w nadzieję i siłę.

Wtem poczułam unoszącą się w powietrzu nienawiść. Była dla mnie niczym zapalnik. Jak coś, co wyczuwałam, w ogóle tego nie rozumiejąc. Spojrzałam z wahaniem w stronę Iidy. Trzymał zaciśnięte dłonie na spodniach i wpatrywał się swoimi wściekłymi, czerwonymi oczami w Killhaka. Zazdrość, żądza zemsty oraz mord w oczach zdradzały chłopaka, że jedyne o czym myślał ten zazwyczaj odpowiedzialny i spokojny okularnik było zamordowanie mojego ojca. Nakładał się na to dawny sojusz Killhaka ze Stainem z przeszłości, o którym większość osób zdawała sobie sprawę z istnienia. Przewodniczący nie mógł znieść, że dawny współpracownik Zabójcy Bohaterów stał kilka metrów przed nim prawie na wyciągnięcie ręki... Widziałam, jak czerwonooki zaczął powoli podnosić się z miejsca i ja, nie potrafiłam stwierdzić, w którym momencie, wstałam przed nim, bo wiedziałam, po prostu kurwa wiedziałam, że jeśli wstałby wcześniej niż ja, to wszystko zmieniłoby się w horror.
Krzesło opadło z hukiem na posadzkę, skupiając na mnie wzrok stojących w sali osób. Milczałam przez chwilę, jedynie patrząc się spode łba na swego ojca. Szatyn uniósł jedną brew, czekając na moją reakcję.

— Co to ma znaczyć? — warknęłam sucho, odrywając dłonie od blatu ławki. Moje gardło paliło, a policzki czerwieniły się od złości. — Jaki jest prawdziwy powód, dla którego tu jesteś? — pytałam wściekle. — Jak śmiałeś zniszczyć mi znowu życie? Co?! Immunitet ci nie wystarczył?! Tak ciężko jest się gdzieś zaszyć na zaciszu?! TWOJA PARSZYWA GĘBA ZNOWU WSZYSTKO POPSUŁA! — uniosłam przesiąknięty nienawiścią głos, dezorientując tym milczącą klasę.

Byłam tutaj tą, która miała największą władzę spośród innych. To była wojna. Wojna między ojcem a córką. I zamierzałam ją wygrać.

— Nie, bo wielki Killhak musiał wpieprzyć się znowu w moje życie. Jak nie ty, to kurwa on albo inni uczniowie... Umiesz ty być ojcem czy tylko maszyną pełzającą ślepo za swoimi bezwartościowymi celami?! Wiesz, co ci ludzie przez ciebie o mnie myślą?! — wydarłam się, wskazując ręką na drzwi. — Pomiot złoczyńcy, córka taka sama jak jej ojciec, która pójdzie w jego ślady! Wielki, krwawy, niebezpieczny demon! Bękart! BRZYDZĄ SIĘ MNĄ! — uderzyłam pięśćmi w ławkę, odsuwając się od zielonookiego. Wyprostowałam się, zmieniając ton swojego głosu na chłodniejszy. — Posłuchaj mnie uważnie, tato. Ci ludzie widzą we mnie samo zagrożenie. Ośmieszają mnie przez takich jak ty. TY MNIE OŚMIESZASZ! Mam tego dość, rozumiesz?! Dlaczego po prostu nie możesz umrzeć? Miałeś cholerną rację, kiedy na festiwalu mówiłeś, że cię nie potrzebuję. Miałeś. Radzę sobie doskonale bez ciebie, bo wiesz co? Znalazłam kogoś — spojrzałam na niego prześmiewczo, wychodząc z ławki. — Kogoś, komu na mnie zależy.

Oczy mężczyzny drgnęły, kiedy napomniałam o tajemniczej osobie. Robiłam powolne kroki w stronę ojca, nie przerywając z nim kontaktu wzrokowego. Midoriya próbował mnie zatrzymać, lecz cofnął rękę. Bałam się, lecz ten strach kisiłam głęboko w sobie. Miałam dość uciekania. Musiałam walczyć dla tych, co bali się tego samego co ja. Tego pierdolonego monstrum.

— I nie tylko jego. Znalazłam ludzi, którzy mnie wspierają — mówiłam, śmiejąc się co jakiś czas. — Jest paru nauczycieli, którzy lubią ze mną porozmawiać choć przez krótką chwilę i rówieśników o dobrych sercach, nie patrzących na moje pochodzenie... Widzisz, nie za bardzo chyba rozumiesz, że jesteś, jakby to ująć... Niepotrzebny — mruknęłam, stając pół metra przed nim na podwyższeniu, lecz ten nawet nie drgnął.

— Jestem bardziej potrzebny niż myślisz — rzekł ostro. — Uwierz mi, nie każdy jest werbowany na stanowisko nauczyciela w U.A., będąc „największą kanalią w kraju" — zrobił cudzysłowie w powietrzu, patrząc na mnie z góry.

— Bawi cię to? — mruknęłam, widząc unoszące się kąciki ust mężczyzny. — Bawi cię strach, który odczuwają ci ludzie?

— Nie, nie! No, nie aż tak. Nie strach, a niewiedza. Jest tyle rzeczy, których trzeba was nauczyć, że będę musiał zarwać parę nocy, by wymyśleć wam najbardziej odpowiedni plan zajęć — zaśmiał się cicho, zakładając ręce na klatce.

— Bouroshi, cofnij się — ostrzegał mnie wychowawca, obawiając się, że mój ojciec ulegnie prowokacji i mnie zaatakuje.

Spojrzałam na Aizawę, pochmurniejąc.

— „Cofnij się"? — powtórzyłam z niedowierzaniem, unosząc brwi ze spojrzeniem pełnym nienawiści. — Ja się przed nikim nie będę cofać. Śmie mi pan mówić, bym się cofnęła, a pan to co? Czy nie jest pan przypadkiem współwinny temu wszystkiemu? Należy pan do kadry nauczycielskiej, musiał więc pan o tym wiedzieć.

— Bouroshi, zapewniam cię, że do wtorku nie byłem o niczym poinformowany — mówił z powagą nauczyciel, ciągle patrząc się na mojego ojca.

— Sam dyrektor nie zdradziłby jednemu ze swoich bardziej wartościowych podwładnych tak istotnej informacji? — naskakiwałam na nauczyciela, który coraz bardziej czuł się oblężony przez swoich wychowanków, bo razem z moim wkurwionym wzrokiem, patrzyli się na niego tak wszyscy stojący za mną.

— To prawda, że nie informowałem Aizawy o werbunku Killhaka — rzekł Nezu w jego obronie, przekręcając łebek w moją stronę. — Z kadry nauczycielskiej wiedział o tym jedynie All Might, który sam stał za takim rozwojem zdarzeń. Zdaje sobie sprawę, że będący tutaj Bouroshi jest jedną z nielicznych osób, które są w stanie naprowadzić rozwijające się społeczeństwo, dlatego on sam, chociaż z wielką obawą, zaproponował takie wyjście.

— Sam All Might? — szepnęła klasa. — Ale to... Czy to pewne? Dlaczego All Might miałby się zgadzać na coś takiego?

— Co planujesz? — zwróciłam się do ojca z podejrzeniem, ignorując uczniów za moimi plecami. — Nie zgadzam się na coś takiego. Nie nadajesz się na nauczyciela. Próbowałeś mnie nauczać i ci to nie wyszło.

— Mam ponad dwieście IQ i miałbym nie nadawać się na nauczyciela? Ty siebie słyszysz? — burknął zielonooki, poruszając się dziwnie. — Ciebie nie dało się nauczyć, bo miałaś głęboko w dupie to, co ci mówiłem. Byłaś zapatrzona w siebie i uparta jak babka. To cię zniszczyło. Możesz się nie zgadzać do usranej śmierci, bym nauczał w Yuuei, ale ja już mam tę pierdoloną posadę i nie zamierzam z niej zrezygnować, bo taką masz zachciankę.

— Czy naprawdę nikt z dorosłych nie widzi, jakich kłopotów się nabawiliście, chociażby załatwiając mu immunitet?! — fuknęłam do Nezu. — WSZYSCY SIĘ DOWIEDZĄ, ŻE ON TU JEST! TO JESZCZE DZIWNE, ŻE DZIENNIKARZE DALEJ NIE STOJĄ PRZY BRAMIE! Nauczyciel... — parsknęłam ironicznym śmiechem, zasłaniając połowę twarzy zimną dłonią. Zaśmiałam się przeciągle jak jakiś wariat, dezorientując tym wszystkich. — Jego nauki nie są dobre... Sprawiają ból i cierpienie, w dodatku niczego nie uczą. To sadysta. Zabijcie go, póki nie ma mocy... Po prostu złamcie zasadę ten jeden raz i to zróbcie! — uniosłam się, a posadzka zaczęła powoli pokrywać się srebrem.

— Bouroshi, panuj nad emocjami...! — mówił przestrzegająco Eraserhead, zaciskając mocniej dłonie na wstęgach.

— JESZCZE CZEGO! — warknęłam do bruneta, już nie mogąc wytrzymać tego napięcia. Widziałam ukradkiem, jak Deku chciał ruszyć w moją stronę. — MAM JUŻ TEGO DOŚĆ! KURWA MAĆ! TO JAKIŚ JEDEN, WIELKI KOSZMAR! JAK WY GO NIE CHCECIE ZABIĆ, TO JA TO ZROBIĘ!

Wyciągnęłam rękę przed siebie, uderzając mocno pięścią w brzuch ojca. Pojedyncze łzy spływały mi po policzkach, a żółte oczy Eraserheada wpatrywały się prosto we mnie, wymazując mi dar.

— To niesprawiedliwe... — bełkotałam, patrząc na zawiedzioną twarz Killhaka. Moja ręka opadła wzdłuż ciała, a głowa została spuszczona niżej. — To wszystko twoja wina. Gdyby tylko Endeavor cię zabił, a nie zostawił tę obrzydliwą bliznę na twojej szyi, to wszystko potoczyłoby się inaczej...

— Czy ty próbowałaś przebić mnie na wylot? — warknął w złości Akihito, napinając się groźnie.

— Bouroshi, cofnij się! — rozkazywał mi Aizawa, lecz ja nie zrobiłam ani jednego kroku. Bohater szykował się do użycia wstęg na szatynie.

— Po co? — fuknęłam, łypiąc na ojca chłodem metalowych oczu. Wytarłam jednym ruchem łzy rękawem koszuli, stojąc twardo w miejscu. — Chyba nie zabije własnej córki, prawda? Ty obrzydliwy, nędzny...

— Uważaj, jak się do mnie zwracasz — rzekł Aki o świecących łuną żółtawego światła oczach.

— Albo co? — przechyliłam głowę na prawy bok, dalej próbując użyć mocy. — Co mi zrobisz? Chcesz skrzywdzić kogoś jeszcze? Nie zamierzam się przed nikim cofać. Będę stać tu jako żywa tarcza, bo nie pozwolę, żebyś się rządził i krzywdził innych. To był twój plan, dobrze o tym wiem. Yohito cię widział, Endeavor również mówił o tobie ciekawe rzeczy... Chciałeś się dostać do Yuuei. Jaki jest tego prawdziwy powód? Czego tu szukasz? ODPOWIEDZ MI!

— Chyba powinienem tutaj zacząć wszystko tłumaczyć — wtrącił się Nezu.

— NIE! — warknęłam, uderzając pięścią o własną nogę. — On ma się tłumaczyć!

— Usiądź — powiedział oschle mój ojciec, wystawiając swoje kły na światło dzienne. Wyglądał, jakby miał mi wyrwać zębami krtań.

— Albo co? Co mi zrobisz? — cedziłam przez zęby. Szarpnęłam nagle za rękawy koszuli, zrywając bandaże i odsłaniając swoje przedramiona. Marynarka spadła z moich pleców, uderzając na posrebrzoną posadzkę. Wystawiłam ręce do przodu, ciągle wpatrując się w zielony blask tęczówek rodzica. — Wal. Niszcz mnie. Krzywdź, ile wlezie, ale nie pozwolę ci zbliżyć się do innych. Będę zbierać cały ich ból, choćby nic ze mnie nie zostało.

Nastała cisza. Ci co się kłócili, zaprzestali unoszenia swych głosów, a ci co siedzieli, wpatrywali się we mnie i w trzy dorosłe osoby ze strachem. Nikt nie śmiał się odezwać, kiedy atmosfera zgęstniała, a burzliwe emocje namnażały się z każdą, mijającą sekundą. Tykanie zegara rozchodziło się po sali, uwidaczniając głuchą ciszę.

     Tik

Tak     

     Tik

Tak     

— ...Tik, tak... — mówiłam, wprowadzając tym strach w oczach dwóch nauczycieli. — ...Tik, tak, tik, tak... Wahasz się? — zapytałam milczącego ojca, rozszerzając oczy niczym psychopata. — A czy wahałeś się, kiedy robiłeś to na osobności? Nikt nie śmiał nigdy podejść do ciebie i powiedzieć ci: „Nie krzywdź jej. To tylko dziecko". Midoriya, Bakugou, cała szkoła, matka, dziadkowie, wujostwo, przechodnie, psycholodzy... nikt, choć wszyscy dobrze o tym wiedzieli. Po prostu się ciebie bali. Zamierzasz karać ich tak samo, kiedy źle będą odpowiadać na twoje pytania? — zapytałam, wskazując ręką za siebie, na oniemiałą klasę. Pokiwałam powoli głową na boki, z malującym się na mojej twarzy grymasie. — Zrezygnuj z tego zawodu. Będę ci to powtarzać do końca życia. Jeśli nie posłuchasz mnie ten jeden raz, dam powód innym, by wywalili cię stąd na zbity pysk.

Zrobiłam krok do tyłu, widząc, że szatyn nie zamierzał nic powiedzieć już od dłuższej chwili. Podeszwy moich butów uderzając o pokrytą srebrem podłogę, wciągnęły metal z powrotem do mojego ciała. Za pomocą daru podałam sobie marynarkę, nawet nie schylając się przed tym wielkim cielskiem złoczyńcy.

— Przegrasz, cokolwiek planujesz. Popsuję ci wszystko, co będziesz się starał zrobić, ty nic nie warta...

— Bakuike - Bouroshi — przerwał mi dyrektor, patrząc na mnie swoimi zatroskanymi, czarnymi oczami. — Przykro mi słyszeć, że spotkało cię w życiu coś tak okrutnego i wiedz, że zapewnimy ci wszelkie wsparcie, ale pragnę, byś wysłuchała, co mam do powiedzenia. Zwracam się do ciebie jak i całej klasy, ale w szczególności do ciebie, bo wiem, że na tę chwilę wszyscy pójdą za tobą — skinął głową na klasę. Odwróciłam się do tyłu, spostrzegając przestraszonych uczniów, wpatrujących się we mnie. — Stoisz na ich czele, bo jako jedyna posiadasz coś, czego oni nie mają, a jest to pokrewieństwo. Czekają na twoją decyzję. Decyzję osoby, która ma największe prawo do przeciwstawiania się całej tej sytuacji. Ty jesteś w tej kwestii najbardziej pokrzywdzona, dlatego... Bakuike - Bouroshi, czy zezwolisz mi się wypowiedzieć? Proszę jedynie o wysłuchanie.

Nie patrzyłam na dyrektora ani zerkającego na mnie ukradkiem Aizawę. Wpatrywałam się w swoich rówieśników w milczeniu. Spoglądałam na ich pełne różnorakich emocji oczy i mowę ciała.

— Nie mogę za nich decydować — szepnęłam, spuszczając wzrok. — Nie jestem kimś, na kim powinno się wzorować. Jestem słaba i podążanie moimi śladami to głupota. Mam więcej wad niż zalet, a liderka ze mnie marna. Pół daru, marna reputacja, wrak. Nie nadaję się na bohaterkę, ludzie za bardzo mnie cenią... Chcecie go wysłuchać? — zapytałam klasy, unosząc głowę.

Niektórzy popatrzyli po sobie niepewnie. Po parunastu sekundach ciszy Ashido jako pierwsza usiadła w swojej ławce, dziwiąc tym innych. Wpatrywała się we mnie ze wsparciem i odwagą. Była tu. Przy mnie i dla mnie. Ten jeden, niewerbalny akt sprawił, że za nią podążyli kolejni. Szur krzeseł rozbrzmiewał przez najbliższe trzy minuty, aż każdy zajął swoje miejsce. Stałam już tylko ja, wpatrując się w nich ulegle.

— A więc mamy odpowiedź — mruknęłam przybita, spoglądając na dyrektora.

Wolnym krokiem ruszyłam w stronę ławki. Kiedy usiadłam, zaciskając dłonie w pięści, dyrektor zabrał głos, uprzednio kłaniając się bardzo nisko.

— Dziękuję — rzekł szczerze. — Rozumiem wasze obawy i zapewniam, że sam je miewałem przez bardzo długi czas. Zanim podjąłem odpowiednią decyzję, przemyślałem wszystkie opcje, jakie miałem. Bouroshiego Akihito nie udało się zatrzymać w Tartarusie, a próba przewiezienia go do najlepiej strzeżonego więzienia na świecie się nie powiodła już parokrotnie. Dlatego, żeby kontrolować tak niebezpiecznego człowieka, zwołałem radę, by podzielić się pomysłem zatrudnienia Killhaka w Yuuei. Jak się domyślacie, zdania były podzielone. Długo kłóciliśmy się ze sobą, aż podjęliśmy decyzję. Wygrał jeden, bardzo istotny argument — Nezu wystawił łapki przed siebie, powodując tym zmarszczenie się granatowego garnituru na jego barkach. — Jeśli Bouroshi zostałby osadzony w U.A., mielibyśmy go ciągle na oku. Jest jednym z najbardziej inteligentnych ludzi, jacy chodzili po ziemi. Nie mogliśmy dać sobie z nim rady drogą walki, więc poszliśmy na kompromis. Bouroshi pomimo tego, że podjął się niehumanitarnych i wręcz okropnych zbrodni, nie musząc nawet nad nimi dłużej myśleć, potrafił dokonać rzeczy niemożliwych dla takich jak my. Jest geniuszem. Prawdziwym, inteligentnym i sprytnym geniuszem. Mając go za sojusznika, choćby tylko na pewien czas, obniży nasze morale, ale również zwiększy naszą efektywność pracy. To była nasza ostatnia opcja, którą planowano wprowadzić już kilka lat temu. Udało nam się dojść do porozumienia, czego z góry nie oczekiwaliśmy. Bouroshi dostał immunitet i przywilej nauczyciela, o który się poniekąd domagał, a my możliwość obserwowania go za dnia oraz nocy, nieprzerwanie, będąc pewnymi, że nikogo już nie skrzywdzi, a każde jego badania będą prowadzone pod naszym okiem.

— Jak mamy się uczyć, kiedy on jest taki straszny? — palnął Kaminari z obawą.

— Bouroshi, nie gap się na niego — rzucił czarnowłosy w stronę Akihito.

— A co ja mam z tym zrobić? Taką mam twarz — burknął urażony szatyn. — Przecież sobie jej nie zasłonię, żeby jakiś gnój czuł się bezpieczniej. Gdybym chciał go zabić, już dawno bym to zrobił — warknął w stronę szarookiego.

— I o tym właśnie mówiliśmy! — zaczął buntowniczo Sero. — Skąd mamy mieć pewność, że kogoś nie zabije podczas pobytu w Yuuei?! To fatalny pomysł!

— Nie mam powodu, żeby to robić. Chcę przekazać ludziom coś, czego nie byli w stanie samoistnie zauważyć — odpowiedział mu ze spokojem szatyn.

— Bouroshi nosi opaskę z czujnikiem, której nie może zdjąć. Jej obecność powoduje, że nie może używać swoich indywidualności. Dzięki temu uczniowie zyskują nad nim przewagę. Opaska monitoruje go nieprzerwanie, bada jego funkcje życiowe i przesyła wszelkie informacje do systemu — zapewnił dyrektor, wskazując łapką na stojącego obok niego Killhaka. — Jeden podejrzany ruch pozbawi go głowy.

— Ale... W takim wypadku, dlaczego Pan Aizawa używa na nim ciągle swojego daru? — zapytała z obawą Jirou.

— Bo mu nie ufam — mruknął wychowawca. — I nie zaufam, choćbym miał gapić się na niego przez całe swoje życie.

— Eraserze, doprawdy zadziwiasz mnie — westchnął zielonooki nonszalancko, zakładając ręce na klatce. — Aż tak ci wpadłem w oko? Obawiacie się mnie niepotrzebnie. Mógłbym zabić każdą osobę, odkąd postawiłem nogę w akademii, ale tego nie zrobiłem — mruknął z głupim uśmiechem, trzymając w rękach opaskę, która jeszcze chwilę temu była na jego szyi.

— Kiedy ty to...?! — uniósł głos Aizawa, ustawiając się w bojowej pozycji.

— Dezaktywowałem to jakieś niecałe pięć minut po tym, jak mi ją założyliście — rzekł niewzruszony, wystawiając opaskę w stronę Nezu. — To sprzęt z Tartarusa. Znam kody całego więzienia na pamięć, jak i ich działania. Hello? Uciekłem stamtąd jakieś sześć razy? Źle się za to zabraliście. Mnie nie da się, jak już mówiliście „powstrzymać". Pomyślcie nad ciekawszym rozwiązaniem, chyba że sam mam sobie skonstruować jakiś sprzęt?

Dyrektor wziął w łapki czarny pasek, patrząc na szatyna z niedowierzaniem.

— Dlaczego nie zdjąłeś tego na samym początku tylko teraz? — zapytał, składając opaskę na pół.

— Żeby wam udowodnić, pacany, że jestem tu tylko po to, by nauczać te nierozwinięte larwy — palnął z oburzeniem, wskazując ręką na nas. — Mogę już zaczynać? — spytał się naczelnika szkoły. — Nic tylko się kłócimy, mówimy jaki to jestem straszny, a potem tłumaczymy się jak dzieci. Z klasy do klasy, wszędzie takie same reakcje i argumenty. Robi się to nudne...

— Co niby zaczynać? — wybełkotałam, skupiając na sobie wzrok.

— Lekcję oczywiście — burknął Killhak, pomagając zejść małemu dyrektorowi z biurka.

— Bouroshi będzie nauczał was od dwóch do czterech razy w tygodniu w zależności od upodobań jego, All Mighta i mojego — mówił Nezu, kierując się do drzwi. — Jest pełnoprawnym nauczycielem, który może wystawiać oceny, robić testy i przeglądać wasze dokumenty — białe zwierzątko spojrzało na swój zegarek. — Muszę was przeprosić, ale czeka mnie sporo pracy w związku z przyjęciem Bouroshiego. W dodatku muszę zająć się opaską blokującą. Jeśli ktoś będzie chciał ze mną o czymś porozmawiać, będę w gabinecie. Aizawo, ty nie idziesz?

— Nie. Nie zamierzam spuszczać go z oczu — fuknął brunet, opierając się przy drzwiach o ścianę. — Szczególnie kiedy nie ma na sobie opaski.

— Jak uważasz, nie będę cię zatrzymywał. Bądź jednak tego świadom, że nie będziesz mógł obserwować go wiecznie. Ty również musisz prowadzić swoje lekcje — rzekł z delikatnym uśmiechem Nezu, po czym przepraszając za kłopot i dziękując za wysłuchanie go, wyszedł z sali.

Patrzyłam się ciągle na ojca ze wstrętem, nie mogąc uwierzyć, co się odpierdalało dzisiejszego dnia. Akihito stanął za biurkiem i popatrzył na nas ze skupieniem. Niepewne szepty ustały.

— Przepraszam, czego pan w ogóle będzie nauczał? Teraz powinniśmy mieć lekcję bohaterstwa, więc będzie pan prowadził ten sam przedmiot, jak All Might? — zapytał się odważnie Midoriya, unosząc rękę do góry.

,,Złoczyńca prowadzący lekcje bohaterstwa. To chyba byłby największy kit w dziejach" — fuknęłam w myślach.

— Dobre pytanie, młody — pstryknął palcami mężczyzna, kładąc dłoń na swojej krótko przyciętej brodzie. — Nie, nie będę uczył was bohaterstwa ani prawa bohaterstwa czy historii, czy innych podstawowych rzeczy. Zamierzam was nauczać Ewolucji Indywidualności.

— To są... Przecież to jest przedmiot z podstawówki? — zamyślił się Deku, odwracając głowę do tyłu przez przyciągający jego uszy szmer.

Mineta dopiero teraz odważył się wychylić głowę spod ławki.

— Tyle, że w podstawówce mieliście te lekcje beznadziejnie prowadzone. Nie miały na was żadnego wpływu. To były tylko godziny do odbębnienia pełne zawiłych i źle dobranych słów. Moje lekcje się od tego będą różnić — mruknął, stając bliżej tablicy. Wziął do ręki kredę i kontynuując swoją mowę, zaczął rozrysowywać jakiś schemat.

Na samej górze tablicy napisał „Ewolucja indywidualności", a pod tym napisem uwiecznił pięć obrazków, a cztery z nich podpisał. Pierwszy przedstawiał drzewko genealogiczne, drugie ćwiczącego faceta, trzeci — rękawicę, czwarty owalny kształt ze strzykawką i tabletkami, a piąty człowieka z zaznaczonym na kolorowo mózgiem.
Szatyn stanął do nas bokiem, rzucając kredę na blat biurka. Ta poturlała się i spadła na ziemię drastycznie.

— Zacznijmy od teorii. Nie szykujcie się dzisiaj na nic innego, bo jeśli nie uświadomię was, czego się macie spodziewać przez najbliższe trzy lata, to oblejecie już na starcie — westchnął, wywracając oczami. — A ty możesz się na mnie tak nie lampić? — fuknął do Aizawy. — Ciary mnie przechodzą, kiedy twoje włosy tak latają jak wiedźmie na miotle.

Kaminari parsknął zduszonym śmiechem na ten głupi żart. Eraserhead spojrzał na niego oskarżycielsko, przez co chłopak zatkał usta dłonią, udając, że to nie on się zaśmiał. Włosy bohatera opadły na jego ramiona, ale oczy dalej pozostawały szeroko otwarte.

— Jeden zły ruch, a wiesz czym się to skończy — ostrzegł mordercę Aizawa, ciągle trzymając szarfy w dłoniach.

— Drugi raz nie zamierzam stąd wylecieć — mruknął zielonooki półżartem, skupiając się na klasie. — Ewolucja indywidualności jest w głównej mierze czynnikiem naturalnym. Najbardziej znany przypadek to rozmnażanie, kiedy to dary rodziców przechodzą na dalsze pokolenie lub następują kombinację obu tych mocy. Najczęściej spotyka się osoby, które mają tylko jeden dar, ale zdarzają się też tacy, co mają dwa, rzadziej trzy, cztery to już nie lada wyczyn lub ani jednego — wzrok mężczyzny spoczął na Midoriyi na ułamek sekundy, przysparzając zielonookiemu ciarek. — Im więcej ma się darów, tym trudniej jest nad nimi zapanować i przeżyć. Bo jak dobrze wiemy, dary można wykorzystywać dzięki swojemu rozwiniętemu organizmowi. Jeśli moc jest zbyt potężna, a ciało za słabe to BUM...!

Parę osób podskoczyło do góry, kiedy Killhak krzyknął. Eraserhead był jedną z nich.

— Rozlatujecie się — dokończył, przeszywając poważnym wzrokiem niektórych uczniów. — Przypadek numer dwa jest formą, którą przechodzicie dobrowolnie. To tak zwany trening. Im więcej i ciężej używacie swoich mocy, tym większą kontrolę nad nimi macie. Oczywiście są też wyjątki, kiedy dary są nieprzystosowane do człowieka i go wyniszczają... Wtedy doskonalenie darów jest wzbronione. W każdym innym przypadku zwiększacie swoją wytrzymałość ciała oraz ulepszacie indywidualności. Przykład numer trzy jest powszechnie znany na rynku bohaterskim. Jest to używanie wzmacniaczy: technologicznych lub darów innych osób. Dla przykładu, moim wzmacniaczem może być Kyōno, ponieważ potrafi wytworzyć srebro, które mogę ja kontrolować. Co do technologii, to są to różnorakie sprzęty wspomagające, konstruowane przez wsparcie. Przypadek czwarty to narkotyki — mruknął wskazując palcem na tablicę ze szkicem ludzika trzymającego strzykawkę i pudełko tabletek. — Jednym z najbardziej popularnych jakiś rok czy dwa lata temu był Trigger potocznie zwany Boost'em. Jego działanie polega na...

— Nie sądzę byś musiał tłumaczyć im wszystko tak szczegółowo. Przejdź do rzeczy, Bouroshi — wtrącił się w zdanie mężczyźnie Aizawa, skupiając na sobie wściekły wzrok mordercy.

— Zaraz cię wypierdolę z tej klasy, bo mnie zaczynasz wkurzać. Już dość mam patrzenia na twoją powyklejaną na plakatach Kyōno w przedpokoju gębę, to jeszcze musiałeś się i tu uczepić jak gówno do buta — fuknął.

Poczułam wzrok wychowawcy i całej klasy na sobie. Bardzo powoli wyciągnęłam ręce spod biurka i zakryłam bordową ze wstydu twarz.

— Boże, co za wstyd... — szeptałam do siebie, mając wrażenie, że serce wyskakiwało mi z klatki. — Najpierw matka przy Endeavorze, teraz on przy Eraserhedzie... Jaki wstyd! ZAJMIJ SIĘ LEKCJĄ! — krzyknęłam głośno do ojca strasznie zawstydzona, uderzając dłońmi o ławkę. Moje pełne złości, zeszklone oczy wpatrywały się w niego groźnie.

— No co? A kłamię? Zawsze masz czerwone uszy jak patrzysz na jego zdjęcia — palnął głupio szatyn, chowając ręce do kieszeni kurtki. — Poprosiłaś go w ogóle o autograf? Widzisz go praktycznie codziennie.

— Błagam cię! Przestań mnie kompromitować! — czerwieniłam się, zerkając na patrzącą się na mnie ukradkiem klasę.

— No już, już... — westchnął Aki, robiąc krok w bok, by odsłonić inną część tablicy. — Przypadek czwarty, jak już mówiłem, to narkotyki. Trigger to substancja, która po wstrzyknięciu do ciała zwiększa moc indywidualności, ale przy tym ogłupiają właściciela i pozbawiają go myślenia na określony czas. W Azji są słabsze wersje tych narkotyków i zazwyczaj działają do dwóch minut. Te z Ameryki potrafią manipulować człowiekiem aż dwie godziny. Oba mają zielonkawy kolor, przypominający barwę energetyków, taką nieco jaskrawą. Jest też gorsza wersja tych substancji, nazywana Ideo Trigger, który wprowadza niekontrolowaną agresję, przeraźliwy ból i jest mocno uzależniający. Ofiary tego narkotyku mają czarne języki. Najgorszy problem tego pieroństwa jest to, że można go rozpylić lub zmienić w tabletki i nie da się odróżnić Triggera od Ideo Triggera. Dlatego, jeśli zobaczycie coś takiego — stuknął palcem w tablicę z narysowanie starannie realistycznym rysunkiem walcowatej tubki, zerkając na milczącego Aizawę. — Wiejcie. Osoby bez darów przystosowanych do oczyszczania ludzkiego organizmu lub blokowania przepływu niechcianych substancji w krwi padają jak muchy. Jeśli jako bohaterom by wam się dostało czymś takim, to nie wyobrażacie sobie, jakie ogromne szkody byście wyrządzili, mając wytrenowane dary i udoskonalonego Triggera we krwi. Musicie wiedzieć i umieć rozpoznawać zagrożenie, ale to nie na dzisiejszej lekcji. Czemu wy tego nie notujecie? — spytał z oburzeniem, patrząc niezrozumiale na klasę. — To nie lekcja organizacyjna, że sobie macie tu przesiedzieć przez bite dwie godziny! Zeszyty macie mieć na jutro uzupełnione, bo je sprawdzę i ocenię. Bez podstawowej wiedzy możecie wypieprzyć za drzwi.

— Jak mają notować cokolwiek, skoro strach ich zżera, kiedy stoisz w jednej klasie z nimi. Odpuść im — fuknął Aizawa. — Z dnia na dzień stosunki między wami będą się może polepszać. Na ich miejscu też byś tak zareagował.

— Na ich miejscu byłbym tak zainteresowany, że coś nowego dzieje się w szkole, że bym z radości nie mógł usiedzieć na dupie — mruknął sarkastycznie, łamiąc z nerwów kredę. — To są przyszli bohaterowie? Trzęsą portkami, jakby im się życie dzisiaj zawaliło. Dobra, ostatni przypadek. Jest to Rozwijanie Granic Możliwości Swoich Darów, w skrócie RGMSD, czyli coś, co jest moim tworem i będziemy to głównie przerabiać na lekcjach, by rozbudować wasze indywidualności. No, czasami będę odbiegać od tematów... Co się na to składa, już mówię — odchrząknął, wyliczając na palcach. — Podstawowa i zaawansowana wiedza o darze, wady i zalety mocy, skutki uboczne, znajomość swoich limitów i jak je przekraczać, rodzaje indywidualności i przynależność do grup, sposoby na przemianę swoich cech, co kumulując wszystkie te punkty oznacza morderczy trening waszego życia, który może jakimś cudem ukończycie. Ewolucja indywidualności zaczyna się tutaj — wskazał na swoją głowę.

— W skincare skóry głowy? — palnął cicho Kaminari, za co został spiorunowany przez Killhaka.

— ...W skincare... co? Mówię o mózgu — załamał się, łapiąc za kość nosową.

— A... — mruknął Denki jeszcze ciszej i ze wstydem, że powiedział coś tak głupiego przy moim ojcu.

— Panie, Bouroshi?

— Ta, Midoriya? — westchnął ze zmęczeniem mój ojciec, spoglądając na zielonookiego.

— Na czym dokładnie ma polegać taki trening? Jaki tego będzie skutek? — zapytał Izuku, przerywając ciągłe notowanie do zeszytu.

— Przedstawię to na przykładzie naszego marudy — mruknął rozbudzony, wskazując bezwstydnie palcem na Aizawę. — Zanalizujemy to sobie w punktach RGMSD. Eraser ma dar, który pozwala mu wymazywać moce innych posiadaczy indywidualności. Jego zaletą jest osłabienie przeciwnika. Wadami natomiast... Nie może niwelować wrodzonych części ludzi, jak ogony, rogi, macki, metalowe kości, pięć serc i tak dalej. Skutkami ubocznymi jest ból oczu, pogłębianie wady wzroku doprowadzającej do ślepoty, zawroty głowy i uwierzcie lub nie, ale jest tego więcej. Dużo więcej. I mógłbym o tym mówić bez końca, bo uwielbiam patrzeć na miny ludzi, kiedy dowiadują się, że mogą sobie sami usmażyć mózg... Jego limitem jest czas. Trzy minuty max zdoła używać daru, później musi mrugnąć, osłabiając tym siebie bla, bla, bla. Jak przekraczać te limity... — zerknął na bok, zastanawiając się cicho. — Powinien otworzyć szerzej oczy — fuknął złośliwie, rzucając czarnowłosemu mordercze spojrzenie, którym został odwzajemniony. — Rodzaj indywidualności to emitujący, potocznie nazywany operatywnym. I najważniejszy punkt, który zakłada przemianę cech daru, jest najtrudniejszym ze wszystkich. Proszę, zobaczymy, kto tu jest inteligentny. Jakieś pomysły, jak mógłby się zmienić dar waszego wychowawcy? — zapytał Killhak klasy, która jednak siedziała cicho. No, oprócz Midoriyi, który szeptał do siebie non stop. — Nikt? Nic?

— Mógłby wymazać ludzkie istnienia — odezwał się ze stoickim spokojem Tokoyami, nawet nie unosząc ręki do góry.

— Drastycznie, ale tak — zgodził się z czerwonookim Aki. — Jakieś inne pomysły?

— Wymazywanie przedmiotów na które spojrzy? — bardziej zapytał, niż stwierdził Kaminari.

Mhm... Dokładnie — odparł Killhak, patrząc na obu chłopaków w zastanowieniu. — Wymazywanie wszystkiego na co spojrzy. Ludzi, przedmiotów, chorób, całych miast, gwiazd... Dobrze, idźmy głębiej. Odwróćmy to. Przeciwieństwo wymazywania to nadawanie. Co jeśli wymazany przedmiot... — zmaterializował bryłkę srebra na jednej dłoni, przemieszczając ją teatralnie do drugiej ręki. — ...Zmaterializować w innym miejscu?

— To głupie i niemożliwe — mówił z niedowierzaniem Sero, machając zniesmaczony głową na boki.

— Głupie? — powtórzył Killhak, ryjąc świecącymi się ślepiami w zestresowanym brunecie. — Może dla kogoś, kto jest ograniczony jak ty. Skoro uważasz to za głupotę, to wiedz, że właśnie poległeś — mruknął z powagą, opierając się udami o biurko. — Każdy, kto teraz myśli, że jest to nierealne do zrobienia, prawdopodobnie nie będzie w stanie osiągnąć zmian swojego daru. Taki jego los. Trzy bite lata będzie siedział w sali i zastanawiał się, po co tu jest, skoro nic mu to nie da. Dlatego moje lekcje są nieobowiązkowe — dodał, pobudzając tym klasę.

— Ale mówił pan o ocenach i obecności! To się już nie będzie liczyło? — odezwała się zaskoczona Hagakure, wśród poruszonej klasy.

— Nie będzie — odpowiedział, kładąc rękę na brązowym pasku od spodni. — Słuchajcie, nie wszyscy są w stanie się rozwijać. Nie mogę oczekiwać, że każdy jest elastyczny, mądry i godzi się na zmiany. Przez pierwszy miesiąc będę uczył was wszystkich obowiązkowo, a od czerwca wytypuję osoby, które będą w stanie spróbować ewoluować i przedmiot stanie się dla nich obowiązkowy. Co nie oznacza, że reszta nie będzie mogła przychodzić na lekcje. Jestem pewny, że przynajmniej połowa z was będzie chciała zobaczyć moje lekcje na wyższym poziomie. Uczę na ten moment sześć klas i liczę na to, że dadzą mi jeszcze profil wsparcia, żeby poduczyć tych gnojków skręcania kabelków, bo odkąd tu jestem, to słyszałem, że często warsztaty wam wybuchają. Jednakże... Widzę dzisiaj u was tylko jedną osobę, która byłby w stanie zmienić swój dar — oczy szatyna spoczęły na chłopaku za mną.

Nawet mój własny ojciec interesował się Midoriyą. To nie był dobry znak. Wkurwiało mnie to.

— Jakieś pytania? — mruknął zielonooki, jeżdżąc oczami po twarzach uczniów.

— Jeśli chodzi o Bakuike... — zaczął Kirishima, zerkając w moją stronę niepewnie. — O te rany...

— Zapomnij o tym — odezwałam się, patrząc się na obiektyw leżącego na mojej ławce aparatu.

— Kyōcchan...

— Nie chciałam wam tego nawet mówić. Czasami nie panuję nad własnymi słowami, gdy jestem zdenerwowana i zaczynam mówić za dużo. Nikt z was nie musi się obawiać. Mój ojciec nie skrzywdzi już nikogo. Możecie być tego pewni — mój wzrok skrzyżował się na ułamek sekundy z siedzącym przede mną blondynem. — Nauczyciel, który zraniłby ucznia zostałby natychmiastowo wyrzucony z Yuuei. A on do tego nie chce doprowadzić za żadne skarby.

— Ale, Bakuike... — odezwała się niepewnie Yaoyorozu, wykrzywiając twarz w żalu.

— Nie martw się, Yaomomo — odwróciłam się do niej, uśmiechając delikatnie. — Proszę, zapomnijmy o dzisiejszej sytuacji. Traktujcie, jakby moja rozmowa z nim nigdy się nie odbyła — spojrzałam chłodno na Killhaka, krzyżując z nim wzrok. — ...I jakbym nigdy nie nazwała tego mordercy swoim ojcem.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro