XXXIII Przyjaciele.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

XXXIII Przyjaciele.

Cofnijmy się do dnia mojego wypisu ze szpitala, zanim moje praktyki bohaterskie zjebały się jeszcze bardziej.

Praktyki bohaterskie: Dzień czwarty

Po tym jak opuściłam z Edgeshotem szpital ogólny w Hosu, nie rozmawialiśmy między sobą za dużo. Trzymając w sakwie dokumenty, telefon i ukradziony z miejsca zbrodni nóż Staina, zerkałam bezuczuciowo na swoje dłonie. Zdążyli już zdjąć z nich bandaże po mojej walce z Pożeraczem. Patrząc na swoją chłodną skórę, wpatrywałam się w kolejne blizny, do których musiałam się przyzwyczajać. Pech. Byłam pechową dziewczyną. Chociaż Eraserhead mówił inaczej... nie potrafiłam mu uwierzyć. Sprowadzając się do końca, mogłam ufać tylko sobie.
Podczas jazdy pociągiem, Kamihara próbował ze mną porozmawiać i poinformować mnie o konsekwencjach moich wczorajszych zachowań. Naturalnie przepraszałam go nie jeden raz tego dnia za swoją lekkomyślność, lecz bohater powtarzał mi, patrząc na moją zmarkotniałą twarz, że to on był odpowiedzialny za mnie i podsumowując nie byłam niczemu aż tak winna. Mówił to... ale myślał zapewne inaczej. Po prostu nie chciał mnie bardziej martwić. Tak sądziłam. Koniec końców jednak wylądowałam w szpitalu, jak to przewidywał i niosło to ze sobą tragiczne konsekwencje. Jakby na to nie patrzeć, wczorajszego wieczoru wszyscy ucierpieli. Staina musieli operować od licznych oparzeń i cięć, Iida miał poważne problemy z rękami i uraz psychiczny, Midoriya ledwo chodził i był w rozsypce emocjonalnej, Shoto... Na samo wspomnienie o nim czułam gorzki posmak w ustach. Wolałam nie myśleć o tym, co usłyszałam rankiem. Widocznie nie potrafiłam się z nim zaprzyjaźnić. Nie znosił mnie. Może też właśnie tego chciałam. By mnie nienawidził za każdym razem, gdy próbowałam mu pomóc. To była moja kara. Chciałam widzieć jego uległość względem pomocy i swoją satysfakcję w lustrze, że pomogłam wrogu. Głupia zapomniałam o jednej rzeczy. Todoroki i Bouroshi nigdy nie mogliby się zaprzyjaźnić. Między tymi nazwiskami mogłoby narodzić się wiele związków, lecz nigdy nie byłaby to przyjaźń. Z każdą chwilą pragnęłam dowiedzieć się o przeszłości ojca czegoś więcej. Znowu zostałam postawiona przed wyborem: skupić się na wojnie z Uriyim lub na historii Endeavora i Killhaka. Wybór był jasny. Za jasny w tym naradzającym się mroku.
No i jeszcze... Próbowałam doprowadzić się do takiego stanu, jak mówił Stain — poświęcenia z większym zamiarem uśmiercenia się niż pomocy innej osobie. Nie byłam już niczego pewna. W szczególności swoich własnych działań. Niepewność nigdy mnie nie opuszczała. Podważałam każdy ze swoich ruchów. Idąc krokami swojego ojca, od początku szkoły patrzyłam na osoby z klasy tylko pod względem darów, jakie posiadali. Brzydziłam się sobą za to, jak łatwo było mną manipulować. Jednak patrząc na to wszystko teraz, wolałam zostać przy tych, którym na mnie zależało lub przy których czułam się swobodnie. Ashido, Kaminari, nawet Tokoyami... Nie potrzebowałam nikogo więcej, bo...
Im częściej wchodzisz ludziom w ich życie, tym bardziej ich wyniszczasz. Sprawiasz, że cierpią. Zabijasz ich, odradzając siebie" — szepnął Uriyi, a ja wyobraziłam sobie jak się do siebie uśmiechał. — „Wybierając sojuszników, patrzysz na ich ideologie oraz dary. Chcesz przyjaciół? Nie znajdziesz ich szybko. Chyba, że... Zaakceptujesz tych, którzy sami pchają się w twoje życie, będąc świadomym konsekwencji takiego wyboru. Nokihori Ryōichi. Monoma Neito. Yoshida Tane i...". „I...?" naciskałam na niego, chcąc usłyszeć jego myśli wyraźnie. Wtedy zrozumiałam, dlaczego zamilkł. — „Bakugou Katsuki" — dokończyłam za blondyna. „Właśnie. Hitoshi pomaga ci, bo sumienie mu tak każe. Robi to, bo wyglądasz żałośnie w jego oczach. Chce jedynie zatuszować swoje własne błędy. Ten Kaminari i Ashido... Och, oni by się ze wszystkimi dogadali. To, że się do ciebie odezwali to był zwykły przypadek! Kaminari to fajtłapa interesujący się dziewczynami, Ashido uwielbia plotki i tak wesołe osoby nie pasują do kłamliwej kreacji, którą jesteś, Kyōno - chan! Todoroki? Czy muszę tu cokolwiek mówić? Sama do tego doszłaś, że cię nie lubił od samego początku! Nie jesteście kumplami, jaka szkoda... Ryō, Neito - kun, Tanuś i Kacchan..." „W jaki sposób Tanuś, znaczy Yoshida, wpycha się w moje życie? Znowu coś kręcisz. Powinieneś w końcu zobaczyć, że ty też się mylisz" — westchnęłam, przymykając oczy. Wszystko co mówił, gryzło się z tym, co twierdził Shinsou. „Nie, to ty zobaczysz, jak jego życie się rozsypie. Ale on się na to zgadza, bo widzisz, jesteś i zawsze byłaś pechową osobą. Nic się nie zmieniło, Kyōno - chan! W życiu każdej osoby, w jakiej się pojawiasz... Oni wszyscy przechodzą katusze! Biedaczyna... to musi być okropne, patrząc, jak każdy przyjaciel odwraca się od ciebie plecami" — głos blondyna utracił emocje. Był szorstki i chłodny, a każde ze słów jakie słyszałam, przyprawiało mnie o chwilowe rozrywanie czaszki. — „Skazana na samotność i niezrozumienie. Tak bardzo pragnąca przyjaciół, lecz niepotrafiąca żadnego znaleźć. Daj sobie w końcu spokój!" „Dobra". „Co?" „Powiedziałam dobra" — powtórzyłam ze spokojem, nie przejmując się nękającymi słowami, bolesną prawdą i wkurzającym piskiem wewnątrz mojej głowy. — „Widzę, do czego zmierzasz. Widzę i rozumiem to. Masz rację, Uriyi. Jestem samotna i to się nie zmieni. Nie mam prawa mieć przyjaciół. Nie takich, którzy mnie nie rozumieją, a mnie nie da się zrozumieć. W końcu ty jesteś, a raczej byłeś jedyną osobą, która mnie znała... Nie znajdę kogoś takiego jak ty po raz drugi. Jest to niemożliwe. Tak to już bywa w życiu. Może mnie nikt nie zrozumie. Może nie zasługuję na ich przyjaźń. Może tak właśnie jest. Podoba mi się jednak myśl, że ktoś rozmawia ze mną, choćby z przypadku. Dlatego to nic takiego. Mogę żyć w takim kłamstwie, kiedy doszukuję się prawdy" — uniosłam delikatnie kąciki ust, odrzucając swoje negatywne emocje od siebie. — „Nokihori, Monoma, Yoshida, Bakugou... Zastanawia mnie dlaczego wymieniłeś akurat tę czwórkę. Jakie powiązania mogą oni mieć ze sobą... ale to nic. To ja zdecyduję, z kim się będę zadawać. Skoro mówisz bym skupiła się na nich... może powinnam tak zrobić. Zobaczyć co takiego interesującego w sobie mają, że uchwycili nawet twój bystry wzrok. Może. Los o tym zdecyduje". Uriyi milczał przez parę sekund, po czym parsknął głośno śmiechem. „Co za pokora! Niesamowita zmiana, Kyōno - chan! Rzeczywiście wrócisz do domu odmieniona po tych praktykach! Wystarczyło, że zobaczyłaś, jak ten cały Bakugou beczy w tęsknocie za tobą i jak czterookiemu języka w gębie zabrakło, gdy zobaczył twoje blizny! Nawet malutki Izuku pobiegł za tobą, jak zagubione dzieciątko będąc zdolny do powiedzenia ci dosłownie o wszystkim! Zawsze mnie zaskakujesz... Dlatego tak zawsze żałowałem, że cię straciłem, zabójczy aniele...! Twoje emocje są często dla mnie niezrozumiane, a gdy przypominasz sobie, kim jesteś, gubię się w tobie i to mnie ekscytuje! Ludzie są niesamowici, prawda? Tyle rzeczy można się o nich dowiedzieć, zwyczajnie przebywając w ich umysłach". „Nie można mieć tego, czego się chce. Gubisz się w mojej głowie? Więc po raz kolejny niczym się nie różnimy. Więź, która nas łączy, jest nie do rozerwania. W tym ciele przynoszę pecha nie tylko sobie, ale i tobie, Uriyi. Im dłużej siedzisz w mym umyśle, tym bardziej się przyzwyczajasz do mojego rozumowania świata. Och, Uriyi... Próbujesz mieszać mi w głowie, ale przy tym sam popadasz w obłęd. Niczego nie pominęłam, prawda?" — uśmiechnęłam się lekko, wyłączając się. „Nie... Nie pominęłaś" — ucichł płomiennooki, pozostawiając moje myśli. Pisk rozchodzący się po czaszce ucichł, a nacisk na skroniach się zmniejszył. Wzięłam kilka głębszych oddechów, uspokajając się bardziej. Czasami mój spokój... Przerażał nawet największych psychopatów.
Podczas drogi zapytałam się Edgeshota o paczkę z Hosu, która wyciągnęła nas z Ainokury. Mentor stwierdził, że osoba zaadresowana pod pseudonimem Zębata Poczwara okazała się mieć swoją siedzibę niedaleko Klubu Złotych Kłów, a podejrzenia padały, że do owego klubu nawet należał adresat. Klan Kłów mógł spiskować przeciwko całemu państwu, jednakże jak wspomniała zawczasu Akarui, Bohaterska Komisja Bezpieczeństwa Publicznego coraz częściej rozważała odsunięcie bohatera Numer Pięć i jego pomocników od sprawy. Nie tylko jego, a wielu zawodowców w państwie. Powodem tego były braki w postępach w schwytaniu Klanu. Słaba wymówka. Ja stawiałam, że łapówki zamykały sprawę. Tamci twierdzili, że nowe dowody zwyczajnie nie były dostateczne, by utrzymać swoją pozycję. Dali Kamiharze od dwóch do trzech miesięcy. Szarooki spodziewał się, że po tym okresie, zostanie odsunięty na bok. Trzy miesiące. Miał tylko tyle czasu, by coś zdziałać.
Po dowiedzeniu się tej informacji, zrozumiałam wątpliwości bohatera oraz wściekłość Samuiego. Zerknęłam na chwilę w telefon, nie dostrzegając żadnych nowych wiadomości. Zaczęłam więc rozmyślać nad tym co powiedział mi Uriyi. Nokihori... Monoma... Yoshida... Bakugou. Nie mogłam zrozumieć zależności pomiędzy nimi. Oprócz tej jednej, jak to stwierdził Uriyi, że pisali się na to, by być w moim życiu. Narodziły się w mojej głowie sprzeczności. Musiałam przyrównać wszystko do tego, co mi wpajał Shinsou. Patrząc na ogół... To Nokihori i Yoshida byli najbezpieczniejszą dla mnie opcją. A jednak... Z tyłu głowy nie potrafiłam się skupić na niczym poważniejszym, ponieważ przed swoimi oczami dalej widziałam Izuku stojącego w szpitalnej koszuli na środku korytarza, chcącego zdradzić mi sekret na temat swojego daru. Kiedy go przed tym powstrzymałam i wsiadłam do windy... Usłyszałam bardzo ciche westchnienie Errora. Wiedziałam, że wtedy coś poszło nie po jego myśli. Jakby on sam chciał się dowiedzieć czegoś więcej na temat Izuku. Dlatego musiałam trzymać się od zielonookiego z daleka. Im więcej o nim wiedziałam, tym bardziej usatysfakcjonowany był Uriyi. Chcąc chronić Izuku, musiałam się od niego odciąć. Poniekąd... rozważałam, by odciąć się od wszystkich. Powód był jasny — kiedy nadejdzie czas wojny z Uriyim, nie chciałam, by ludzie za mną płakali i przeze mnie cierpieli. Im mniej znajomych miałam, tym było lepiej dla nich. Musiałam się więc ograniczać, wybrać samotność. Pomimo tego, że rozmawiałabym z innymi, nie chciałam się do nich nadto zbliżać. Jednak czułam w głębi serca, że nie uda mi się długo powstrzymywać przed kontaktem międzyludzkim. Nie byłam w końcu sobą. Potrzebowałam ludzi wokół siebie. Kiedyś byli oni dla mnie jak deser — mogło się obejść bez niego.

— O czym myślisz? — zapytał się mnie bohater, skupiając się na mojej niepewnej minie.

— O koledze... Znam takiego chłopaka, patrząc w sumie to od trzeciego roku życia — odpowiedziałam mentorowi ze spokojem, spoglądając na niego ze zmartwieniem.

— I co z nim? — dopytał szarowłosy, patrząc się na mnie z opanowaniem i pewnym znudzeniem podróżą.

— No... Nic. Po prostu myślę o nim. Nie za bardzo się z nim dogadywałam, a teraz trafiliśmy do jednej klasy i przez ten okres strasznie się poobijał — spuściłam wzrok, opierając się o rękę. — Strasznie się męczy i skrywa pod uśmiechem ból na twarzy. Stara się dogonić wszystkich z klasy, nie widząc, że już wszyscy gonią za nim... Powiedziałam mu parę niemiłych rzeczy przed wyjazdem na praktyki, a on i jego matka pozwolili mi u nich mieszkać na czas, gdy media znudzą się tematem przyjęcia mojego ojca do Yuuei. Pewnie jak wrócę z praktyk, to też u nich trochę posiedzę... Ale teraz, jak go zobaczyłam, to pożałowałam wszystkiego, co mu nagadałam. Grałam głupa i mówiłam mu, że zapomniałam, co mu wtedy powiedziałam, ale nie powinnam była tego robić. Muszę mu powiedzieć wiele rzeczy, ale jakoś... Nie potrafię się do tego zabrać. Powinnam go przeprosić, ale zdaję sobie sprawę, że moje słowa będą puste — westchnęłam ciężko. Powinnam go przeprosić dopiero, gdy odzyskam wspomnienia.

— Dzieciak, który sam się rani. Hmmm... Midoriya Izuku, o ile mnie pamięć nie myli? — mruknął do siebie szarooki, przykuwając mój wzrok. — Podczas Festiwalu Sportowego bardzo się wykańczał. Poświęcał swoje ciało, żeby wspiąć się wyżej. Kompletnie nie brał pod uwagę swojego stanu, a jednak zdołał wygrać pierwszą konkurencję, nie używając indywidualności.

— Jak go tam zobaczyłam w szpitalu rannego... — mówiłam cicho, nie będąc pewna swoich uczuć. — Jak przedwczoraj widziałam Bakugou z... No, w dość niecodziennej odsłonie i Matsuokę pierwszego dnia praktyk, tego wysokiego chłopaka z pomarańczowymi włosami, co do nas podszedł, to dopiero dzisiejszej nocy coś sobie uświadomiłam. Nie ważne, jak bardzo będę się starać... i tak braknie mi czasu — wyjrzałam ponuro przez szybę.

— Możesz mi dokładniej wyjaśnić na czym polega to twoje zapotrzebowanie czasu?

— Czy ja wiem, czy jest potrzeba? Po prostu...

Nie zdążę. Jeśli nie wpadnę na błyskotliwy pomysł, jak się wzmocnić psychicznie i fizycznie, to poniekąd wszystko co do tej pory robiłam, było na marne.

— ...Ja nie dam rady. Ktoś inny musi się tym zająć — powiedziałam, lecz nie oczekiwałam żadnej odpowiedzi od mentora.

— Jesteś silna — rzekł z zamkniętymi oczami i rękami założonymi na klatce mentor. — Bardzo szybko się uczysz, jak na swój wiek. Twój refleks jest przeciętny, ale do poprawy. Przy swojej upartości do osiągnięcia perfekcji w wadach, jakie posiadasz, jesteś w stanie wzmocnić się względem swoich oczekiwań — szarooki wyjrzał przez okno, kiedy ja ciągle wpatrywałam się w niego z wyczekiwaniem. — Zauważyłaś już, że odpoczynek jest ci niezbędny. Teraz to tylko kwestia czasu... Nie, to byłoby złe sformułowanie. Teraz wystarczy, że skupiając się na treningu, wymaganym odpoczynku oraz nauce, zdołasz znaleźć interesujące odpowiedzi na gnębiące cię pytania, Godslayerze. Zostały nam cztery dni. Chcę przez ten czas skupić się już tylko na tobie. Klan Kłów zszedł na mój drugi priorytet przez przyczyny, które ci przedstawiłem wcześniej. Kiedy dojedziemy na miejsce, pokażę ci techniki shinobi oraz moje indywidualne, które pomogą ci osiągnąć sukces w przyszłości — zadeklarował mistrz, ciągle wyglądając za szybę.

— Będę ci za to wdzięczna, sensei — odparłam lekko, zalizując grzywkę do tyłu.

— Twój dar natomiast... — zerknęłam na idola niepewnie. — Mam wrażenie, że nie potrafisz go odpowiednio wykorzystać.

Huh? — zdziwiłam się.

— Nie, zapomnij. To nic istotnego — mruknął, wyciągając małą książkę.

— Wiem — powiedziałam głośniej, skupiając na sobie szare tęczówki mistrza. — Wiem, że nie potrafię tego zrobić. Moja technika ma braki. Ktoś to posiada moc wyniszczającą od środka... nigdy nie będzie w stanie przebić tych, co urodzili się, posiadając talent. Nie mogę się uratować — zacisnęłam nerwowo dłoń na luźnych spodniach, przyciągając skupiony wzrok idola. — Nie potrafię się regenerować. Nie mogę odcinać zametalowanych kończyn jak Killhak. Jestem wrakiem. Moja technika ma wady, ponieważ nie mogę się ich pozbyć. Na Festiwalu nie używałam pełni swoich sił. Nigdzie tego nie robiłam... — burknęłam winnie. — Wiesz, sensei, wady innych darów zazwyczaj nie ranią ich właścicieli. Jednak osoby z darami emitującymi w wielu przypadkach przekraczając swoje bariery, na tym cierpią. Osoby z darami ognia mogą się sparzyć. Ci ze wzmocnieniem ciała coś sobie zwichnąć. Jest też niewielka część osób, które nie mogą przekraczać swoich granic — wytworzyłam w dłoni srebrna bryłkę, przyglądając jej się z zawiedzeniem. — Mają swój początek i koniec, błądząc między nimi. Nie mogę się zbliżyć do końca, bo umrę. Jeśli użyję za dużej siły swojej mocy, zametaluję sobie organy. Jeśli metal do nich dotrze, będzie po mnie. Tak jak inni mogą przewyższać bariery swoich indywidualności, tak ja muszę się hamować. Wyrzucam z siebie wielkie pokłady srebra, ale to tylko przykrywka mojej własnej słabości. To jest różnica, której jestem świadoma. Nie mogę się rozwijać, jak pozostali. Mogę jedynie nauczyć się zbliżać do granicy, nie zabijając się przy tym. Sensei... Widziałam w oczach osób z klasy, że niektórzy z nich uważają mnie za niesamowitą. Jak można podziwiać kogoś, kto nie może się rozwijać? Kogoś tak... ograniczonego?

Bohater zamknął książkę, patrząc na mnie z powagą.

— Posłuchaj mnie uważnie... Człowiek rozwija się przez całe życie. Uważasz, że nie możesz rozwinąć się od strony swojej indywidualności, dobrze, w takim razie rozwiń się w innych grupach — rzekł mądrze, zaczynając zginać palce u dłoni. — Wiedza. Dzięki niej będziesz w stanie ograniczyć nadmierne używanie mocy i osiągniesz zdolność przewidywania ruchów przeciwnika. Kooperacja. Zwracając uwagę na dary innych osób, będziesz w stanie je wykorzystać na swoją korzyść, nie przemęczając się przy tym. Zdolność skradania się. Jeśli zdołasz lekko chodzić, będziesz mogła zaskoczyć wrogów, ewakuować potrzebujących bez zbędnego przykuwania oczu i obezwładniać osoby, wymagające dużych pokładów energii podczas starcia. Retoryka. Większość walk można zapobiec rozmową. Jednakże wymaga to wysokiego poziomu rozumowania ludzkich zachowań, taktu oraz obserwacji ruchów innych — Edgeshot położył książkę na kolanach, zerkając na mnie przystępniej. — Lecz pomimo tego... Uważam, że jesteś w stanie przekroczyć linię końcową, nie raniąc się przy tym. Powiedz mi, sama do tego doszłaś czy może ograniczenia swojej mocy zostały spisane przez kogoś stojącego nad tobą?

— Mój... Mój ojciec kiedyś mi o tym powiedział — odparłam niepewnie. — Nie jeden raz zresztą. W tej kwestii mu zaufałam, bo nie znam nikogo bardziej zaznajomiego z indywidualnościami w tej generacji.

— Rozumiem — rzekł powolnie szarooki. — No i jeszcze jedno. Mówiąc, że nie potrafisz wykorzystać swojego daru, miałem na myśli coś innego. Skupmy się jednak na ważniejszych punktach praktyk niż na zaprzątaniu sobie głowy pytaniami — wycofał się ze swojej wypowiedzi, ponownie otwierając książkę z jasnoróżową okładką. — Odpocznij. Kiedy dojedziemy na miejsce, będzie czekał nas długi dzień. Ach i Godslayerze... Nie wierzę w początek i koniec ludzkich granic. Jestem pewien, że istnieje sposób, żeby ominąć skutki uboczne twojej mocy.

***

Pięć i pół godziny po wyjściu ze szpitala, 11:57 przed południem, Prefektura Nagano, wąska ulica pod Górami Kiso

Kiedy dotarliśmy na miejsce, pomocnicy Edgeshota właśnie zbierali się z małego przystanku autobusowego. Byli obładowani tobołami, plecakami i jedzeniem, które zdążyli już upchnąć po kieszeniach. Nie mieli również swoich strojów bohaterskich.
Hidori miał założoną na siebie dużą, luźną, białą kurtkę i granatowe spodnie. Na włóczni, którą trzymał w dłoniach, miał przewieszone różne rzeczy — od ubrań do namiotów po linki.
Akarui była ubrana lekko, w zwykłą koszulkę z krótkim rękawem, długie spodnie koloru moro, a szarą bluzę przewiązała sobie w pasie. Ona również trzymała dużo tobołków, a moje leżały u jej stóp.
Samui za to wyglądał bardziej profesjonalnie. Miał na sobie przyległą, sportową, czarną bluzkę z długim rękawem, beżowe spodnie z masą kieszeni i przyczepionymi do nich karabińczykami oraz wysokie, górskie buty. Na plecach trzymał spory plecak ze swoimi włożonymi z boku sztyletami; śpiwór i zwiniętą paczkę z jedzeniem. Ubrania natomiast powpychał w szparę pomiędzy plecakiem. Twarz jednak ciągle miał zasłoniętą. Tym razem nie maską, a ciemnym materiałem.
Bordowowłosa pomachała do mnie energicznie, przyciągając mnie do siebie.

— Ale nam stracha narobiłaś! — nie hamowała się dziewczyna, zwracając się prosto do mnie. — Stain?? Nie sądziłam, że jesteś takim magnesem na złoczyńców! Z takim tempem to znajdziemy Klan Kłów do końca tygodnia!

— Nie wygaduj bzdur — burknął chłodno Samui, mrożąc naszej dwójce krew w żyłach. Amane nie była w stanie nawet drgnąć od chłodnego głosu chłopaka, jedynie niewinnie się do niego uśmiechnęła. Ja milczałam, przesiąknięta nienawiścią czarnych ślepi chłopaka. Jego oczy były jak jakaś otchłań potrafiąca wchłonąć czyjąś duszę.

— W porządku, wszystko jest? — zapytał Edegshot, na co pomocnicy przytaknęli mu zgodnie. — W takim razie tylko się przebierzemy i możemy ruszać — odparł, sięgając do leżącego pod drzewem plecaka.

Patrzyłam się w ciszy, jak niewysoki bohater zaczął ściągać z siebie górną część stroju bohaterskiego. Nie odrywałam wzroku od jego bladych, umięśnionych pleców, pokrytych maleńkimi zadrapaniami i nierzucającymi się w oczy bliznami przy łopatkach.

— Godslayerze — usłyszałam zażenowany głos idola, wybijający mnie z zamyśleń. — Proszę cię byś nie wlepiała we mnie tak oczu.

— A... — otrząsnęłam się, wstydliwie odwracając głowę w bok. Poczułam jak moje policzki robiły się trochę cieplejsze. — Przeprasz... — zaczęłam szeptem, zerkając w stronę szarowłosego. Ale gdy zobaczyłam, jak mój wzrok go minimalnie zmieszał, spaliłam buraka i nie ruszając się już nawet o krok, gapiłam się w pień drzewa jak idiota.

— Jeśli wstydzisz się tutaj przebrać, możesz pójść do łazienki na stację — zaśmiała się z mojej czerwonej twarzy Akarui, wskazując palcem za mnie. — Tylko byś musiała minąć naszego kochanego, półnagiego bohatera.

— Akarui - san — wypowiedział jej imię szarowłosy oskarżycielsko.

— Spokojnie... przebiorę się tutaj, nie ma co tracić czasu na przechadzki — odparłam wciąż czerwona, wypuszczając z nogi cienkie ściany srebra.

Wciągając swoje rzeczy do utworzonej na chwilę sztywnej kurtyny, przebrałam się sprawnie w odpowidniejsze ciuchy. Po tym zdematerializowałam utworzony metal i wzięłam do rąk półpełną walizkę ze swoim strojem. Hidori dał mi do rąk niedużą mapę, a ja ciekawsko rozłożyłam ją, badając zaznaczoną trasę. W pewnym momencie zobaczyłam obok siebie dłoń. Spojrzałam na wystawiony w moją stronę aparat ze zdziwieniem, zerkając na trzymającego ten nieduży przedmiot Samuiego. Stał obok mnie, zostając ze mną w tyle. Wzięłam od niego urodzinowy prezent, dziękując mu cicho, a on zaraz po tym, ciągle utrzymując chłód na swojej twarzy, zrównał krok z idącym na samym przodzie Edgeshotem. Założyłam pasek aparatu na szyję, zauważając przy tym, że w tej okolicy nie było zasięgu. Z pewnym opóźnieniem po zerkaniu na zrobione przez pomocników Edge'a zdjęcia (a raczej tylko przez bordowowłosą), zaczęłam iść za resztą na szarym końcu przez ich nieustępujące nawoływanie.
Poza tym, że miałam utrzymywać tempo prowadzącego nasz łańcuch (czyli Edge'a wymiennie z Lotusem), to mogłam robić, co tylko chciałam. Hidori założył słuchawki i nucąc pod nosem szedł za idącą wąską ścieżką w lesie Akarui. Ja za to robiąc co jakiś czas zdjęcia, bawiłam się mapą. Przyglądałam jej się uważnie, ponieważ na paśmie górskim, zostało zaznaczone czerwonym kółkiem pewne miejsce. Nie było tam stromo, jednakże znajdowało się przy strumieniu i pod niewielkim wodospadem.
Po około czterdziestu minutach wspinania się na szczyt Komagatake liczący dwa tysiące dziewięćset pięćdziesiąt sześć metrów, na wydeptanej ścieżce pokrytej ogromnymi kamieniami, wydobył się na przodzie krzyk Edgeshota.

— Batonik! — palnął szarowłosy, wybijając mnie z rytmu. Nie mogłam dostrzec bohatera spośród gęstych krzaków, które przede mną wyrosły, ale w powietrzu widziałam jak zaczęły latać słodycze. I to jeden za drugim! — Batonik, Hidori!

— Dziękuję! — odkrzyknął zielonooki, a ja zobaczyłam, jak złapał małą przekąskę w obie dłonie.

— Akarui!

— Mam!

— Bakuike - Bouroshi...! — usłyszałam swoje nazwisko wykrzykiwane na przodzie przez bohatera, więc omijając szeroki krzew... Dostałam czekoladowym batonikiem prosto w twarz.

— Dzięki, sensei... — odparłam, łapiąc ześlizgujący się z twarzy baton.

Szarowłosy uśmiechnął się do mnie lekko, przymykając na chwilę oczy. Westchnęłam cicho, ciągle wspinając się w górę. Spojrzałam na owinięty folią baton i jednym ruchem go otworzyłam. Wzięłam kęs do buzi... i zerknęłam w bok na krajobraz zielonkawych drzew rozciągający się na całym horyzoncie. Czułam na swojej twarzy lekki wietrzyk rozwiewający moją grzywkę do tyłu. Czułam... Jak powinnam była nazwać tę emocję? Jak można byłoby opisać uczucie, które powstało na zobaczenie tego widoku? Jak... jak dawno nie byłam już w górach? Nie pamiętam, bym spędzała wolny czas chodząc po skałach z rodziną, ale chodziłam w takie miejsca z kimś innym.
Opuściłam dłoń z batonikiem, wpatrując się bez emocji w czubki nisko rosnących drzew.

— Powiedz mi, Katsuki, co się u diabła z nami stało? — szepnęłam cicho, a pytanie to ledwo przeszło mi przez gardło na wspomnienie o dawnym przyjacielu. Po chwili ogarnęła mnie złość na czerwonookiego przez to, jak mnie traktował przez ostatnią klasę gimnazjum i nagle... Coś sobie przypomniałam. Nie poczułam żadnego bólu czy ścisku, nie widziałam żadnych mroczków czy prześwitów. Pierwszy raz bez pomocy Uriyiego i bez żadnych snów, bez jakiegokolwiek czynnika, coś sobie w końcu przypomniałam.

Było popołudnie. Jakoś... Koło maja pierwszej klasy gimnazjum. Pogoda dawała po sobie odczuć, że nie trzeba było się ciepło ubierać, a wielu uczniów z gimnazjum porozpinało już swoje koszule. W mundurku gimnazjalnym, w którym brakowało czerwonej chusty, stałam przed grubą szybą sklepową, przyglądając się wystawionej przez pracownika pięknej biżuterii. Przedmioty leżące na wystawie były różnorodne i w żadnym wypadku się nie powtarzały. Każdy z drogocennych przedmiotów odznaczał się czymś od drugiego.
Złapałam wyższego ode mnie o głowę chłopaka, przyciągając go bliżej siebie.

— Spójrz na ten — zwróciłam się do niego, wskazując małym palcem na biały pierścionek z pięknie przyozdobionymi listkami zakończonymi złotą linią. Płatki róży sklecone z jasnych kryształków wpasowywały się w całość delikatnego pierścionka.

— Co wy baby w tym widzicie? Jakaś nudna błyskotka, którą ponosicie kilka dni i rzucicie w kąt — fuknął lekceważąco blondyn, próbując wyciągnąć trzymaną przeze mnie rękę.

— Może i tak, ale nie w tym rzecz. Spójrz na notkę obok — wskazałam na beżową, szczegółowo zdobioną tabliczkę, a czerwonooki przestał się wyrywać i wzdychając od zniecierpliwienia nachylił się nade mną. — Każdy z tych pierścionków na wystawie jest nie do powtórnego stworzenia. W tej firmie mają pewną usługę, która zapewnia klientom oryginalną biżuterię. Dla kogoś ten jeden pierścionek będzie na zawsze jeden jedyny. Nie spotka się nigdy takiego samego. Ale nie dlatego jest to coś pięknego. Kiedy dostaje się tę nudną według ciebie błyskotkę od wyjątkowej osoby, uwierz mi, że na kilku dniach noszenia takiego pierścionka się nie skończy. Otrzymując coś takiego od kogoś ważnego... było by to zdecydowanie cudownym uczuciem i ślicznym gestem drugiej osoby.

— Nuda, wystarczy, że na rynku ktoś go sobie skopiuje — burknął Bakugou, wkładając wyciągniętą dłoń do kieszeni.

— Nie rozumiesz — westchnęłam, przymykając na kilka sekund oczy. Nigdy nie rozumiał przez swoją pychę i dumę. — To nie ma znaczenia czy ktoś go skopiuje. Mówię, że liczy się gest i to, że ktoś chciał dać coś od siebie dla wyjątkowej w jej życiu osoby. Niekoniecznie chodzi o pierścionki, Katsuki, a o sam fakt zaangażowania się w relację między drugą osobą. Możesz dać komuś cokolwiek, nawet papierową łódeczkę.

Na chuj komuś papierowa łódka? Przecież to tylko śmieć — parsknął lekceważąco, wyjmując jedną rękę z kieszeni. Wskazał palcem na jakiś naszyjnik, spoglądając na mnie kątem oka. — Jak już coś kupować, to kurwa wartego tej ckliwości. Ale na co to zresztą komu? Przecież te pierdolone uczucia do innych tylko w głowie mieszają! — zaśmiał się wrednie pod nosem, wykrzywiając twarz dumnie, jakby to co powiedział, było jedyną prawdziwą racją.

— Uczucia huh... — szepnęłam beznamiętnie, patrząc się na drogi wisiorek z czarnymi perłami. Puściłam ramię chłopaka, opuszczając powoli rękę.

Czerwonooki spojrzał na mnie w milczeniu.

— Co was tak zamurowało, mieliśmy iść pograć! Im częściej zostajecie tak z tyłu, tym bardziej wyglądacie, jakbyście ze sobą flirtowali albo potajemnie chodzili! — zaśmiał się czekoladowowłosy, pojawiając się z dwoma kumplami przy nas.

Tsubasa z paczką żelków stanął obok mnie, a kumpel poprawiając swój przedziałek dłonią, oparł się z brązowookim o mnie i Katsukiego. Bakugou nawet się nie zawahał i przyłożył wysokiemu chłopakowi wybuchem prosto w brzuch.

— Morda w kubeł, przestań wymyślać te bzdury! Nigdy bym się z nią nie umówił — warknął urażony czerwonooki, odchodząc od nas z gburowatą miną.

— Ach, mam nadzieję, że nie zranił twoich uczuć, Kyōno — spojrzał na mnie chłopak z brązowo - płowymi włosami.

— Uczuć? — mruknęłam monotonnie.

— Ta, jest dość brutalny w tych sprawach — zaczął odginać się czekoladowowłosy, ciągle czując pulsujący ból w okolicach nieco osmolonego od eksplozji brzucha.

— To nic, nie przeszkadza mi to — odparłam.

— Nie? Lubisz takich typów, co, Kyōno - chan? — zerknął na mnie z lekkim uśmiechem Tsubasa, składając swoje ogromne, czerwone skrzydła wystające z mundurku.

— Nie w tym rzecz. Katsuki to przyjaciel i nie będzie dla mnie nikim więcej. Nie potrafiłabym w nim zobaczyć kogoś, z kim miałabym ułożyć sobie życie. Głupie żarty macie. W każdym razie i tak mam na oku kogoś innego — mruknęłam z chłodem, zaczynają iść za oddalającym się blondynem.

Trzech chłopaków spojrzało po sobie w ciszy, po czym zrównało ze mną pośpiesznie krok.

— A-ale jak to masz kogoś na oku?! — zdziwił się Yubinagi, wskazując na mnie rozciągniętym od daru palcem. — TY?!

— Kto?

— Jak wygląda?

— Bogaty jest?

— A może jednak nie?

— Ma rogi?

— Skrzydła?

— Zieloną skórę?

— Jasne włosy?

— Piegi? Blizny? Znamiona?

— Dajcie spokój, co was tak napadło, żeby mnie o to wypytywać? — spojrzałam na ich niedowierzające twarze, zatrzymując się na środku chodnika.

— Bo to, że taka oziębła osoba jak ty się kimś zainteresowała, jest nie do przetrawienia! — zdziwił się czekoladowowłosy, zbliżając się do mnie. — To jaki on jest? Chodzi do naszej szkoły?

— Ciekawe czy wiedząc kim jest Killhak, chciałby się z tobą umówić! — zarechotał przedziałek. Brązowooki spojrzał na niego z wyrzutem.

— To ten chłopak, co siedział na murku szkolnym pod drzewem, prawda? Ten w zielonej kurtce — rzekł miło czarnooki, biorąc do buzi parę żelków. Odwróciłam się do skrzydlatego w ciszy, a obaj koledzy z zszokowanymi minami razem ze mną.

— Ten z blizną na pół gęby? — upewniał się Kariage.

— I czerwonymi oczami? — dodał drugi.

— Pomarańczowymi jak ogień — westchnęłam, zakładając ręce na klatce.

Nastała chwila milczenia.

— WIĘC TO O NIEGO CHODZI?!

— PRZECIEŻ ON WYGLĄDA JAK STUDENT, JEST STARY W CHUJ! I JEGO GĘBA JEST TAK POKRZYWIONA, ŻE... Poniekąd to nic nie zmienia, bo ciężko mi to przyznać, ale gnojek wygląda, jak jakiś ideał — przyznał niechętnie czekoladowowłosy.

— Tylko ty się w nim nie zakochaj! — zaszydził z niego chłopak o brązowych, nieco płowych włosach, śmiejąc się z niego wścibsko.

— Odpuście wreszcie — westchnęłam, drapiąc się po tyle głowy. — To nie tak, że się zakochałam. Spójrzcie na to od innej strony. Jestem nim zainteresowana. To nie miłość czy zauroczenie, nawet nie obsesja. To zwykła ciekawość. W końcu ja nic nie czuję — burknęłam beznamiętnie, wznawiając chód. — Uczucia dla mnie nie istnieją od lat. Nikt nie jest w stanie ich we mnie przebudzić, a w szczególności nie czegoś tak silnego jak miłość. Jest też jedna różnica między mną, a innymi ludźmi — dodałam, słysząc, że trójka chłopaków szła tuż za mną. — Mnie nie da się pokochać.

— Wydaje ci się. Przecież... — zaczął „Przedziałek", lecz nagle urwał, a ja kątem oka dostrzegłam, jak brązowooki zatykał mu buzię.

— Mhm... — mruknęłam ignorująco, krzyżując wzrok z wysokim chłopakiem o kolorze włosów ciemnej czekolady. Ten uśmiechnął się do mnie za to niewinnie, jakby wcale nie powstrzymał kumpla przed powiedzeniem jakiejś tajemnicy. — Obawiam się, że mi się nic nie wydaje. Potrafię patrzeć i dostrzegać więcej niż sądzicie. Przesadnie... w nikim nie zobaczyłam tego, czego szukałam.

Mój wzrok utkwił w plecach blondyna, do którego coraz bardziej się zbliżaliśmy.

— A czego ty właściwie szukasz? — zapytał szczupły, najniższy ze swoich kumpli Yubi.

— Odpowiedzi — uniosłam delikatnie kąciki ust, układając nadgarstki na dole pleców, na których przewieszony był beżowy sweter.

— No dobra, ale na co? — podpytał czarnooki, pojawiając się po mojej lewej. Razem z nim podskoczył do mnie wysoki chłopak, a za nim szedł uśmiechnięty Tsubasa, wykańczając już paczkę żelków.

Złapałam płowowłosego za ramię obiema dłońmi, przysuwając się do niego z lekkim uśmiechem.

— Czasem trzeba zbłądzić, by odnaleźć drogę, którą się szukało tak, jak czasem szukamy pytań na odpowiedzi, które już dawno otrzymaliśmy — przymknęłam na chwilę oczy, puszczając po chwili znajomego.

Brązowooki westchnął przy mnie, przeczesując swoje przydługie włosy ręką.

— Ty to zawsze palniesz coś, czego nikt nie rozumie — mruknął, patrząc na mnie kątem oka.

— Yeah, poniekąd robi to z ciebie dziwaka — dodał długowłosy, gestykulując ręką.

— A ja myślę, że jest to coś ciekawego — powiedział delikatnie miodowowłosy— Kyōno - chan może i wydawać się wtedy dziwna, ale na swój sposób właśnie to robi z niej kogoś wyjątkowego. Może nie często spotyka się osoby, które mówią zagadkami, jednak do niej to pasuje, do tej całej otoczki tajemniczości. No i jest ładna, więc nikomu to nadto nie przeszkadza — zmiętolił puste opakowanie Tsubasa i rzucił na bok ulicy, dalej się lekko do siebie uśmiechając.

— Pff, nic dziwnego, że Bakugou za nią łazi. Z taką twarzą nawet on ignoruje twoje dziwactwa — zaśmiał się pod nosem czarnooki.

— Mylicie się bardziej niż wam się wydaje — szepnęłam, zakładając ręce na klatce. — Żeby zrozumieć Katsukiego, musielibyście postawić się na jego miejscu. Zacząć patrzeć na świat w ten sam sposób co on, widzieć to, na co on zawsze patrzy. Poczuć, co on sam czuje i odizolować emocje, które sam odizolowywuje. Dlatego zrozumienie drugiego człowieka jest bardzo trudne. Mając inne cele oraz zachowania, znalezienie kogoś bliskiego sobie, jakby patrząc w odbicie lustra... jest prawie niewykonalne.

Dlatego nikt nie był w stanie zrozumieć mnie. Nie znałam osoby, która potrafiłaby postawić się na moim miejscu i wyzbyć się wszelkich emocji, jak to ja zrobiłam. Taka była różnica. Pustą skorupę można łatwo wypełnić, więc potrafiłam zrozumieć ludzi o wolnej woli. Niestety od nikogo nie mogłam oczekiwać takiego traktowania.
Na początku tego miesiąca mój ojciec został po raz piąty umieszczony w Tartarusie. Nikt nawet nie dostrzegł, że byłam tym zawiedziona. Nikt... ponieważ jedyną osobą, która mnie rozumiała choć w małym stopniu był właśnie on — Bouroshi Akihito. To zamglone lustro po raz kolejny zostało mi odebrane przez osoby kierujące się nienawiścią do poznania prawdy. Goniąc za zachciankami rządu, nie dostrzegają prawdy, która jest w stanie ich uratować. Więc żyją w kłamstwie, wrzucając innych do tej otoczki bredni.
A jednak... ktoś wyciągnął do mnie rękę. Przedarł się przez mur i rozbił szkło, ignorując ból wyrządzony przez ostre kawałki. Znalazłam kogoś, a raczej ktoś znalazł mnie i o ironio... po raz pierwszy przez wszystkie lata poczułam, że w końcu zostałam w pełni zrozumiana. Był totalnie obcą osobą, lecz chwycił mnie i nie bał się niczego. Był gotów na przyjęcie każdych obrażeń. Był jak książę z bajki, który zdecydował oszczędzić potwora.

— Gdzie wy leziecie, idioci? Chcecie sobie rozmawiać jak jakieś zafiksowane gówniary z podstawówki, to traficie prosto do kawiarni — burknął Bakugou, stojąc oparty o barierkę przy salonie gier z kpiącą miną. Nadgoniliśmy go i nawet nie zauważyliśmy, że go minęliśmy.

— Bardzo zabawne! Nie rób sobie z nas jaj! — podskoczyli do niego wszyscy z uśmiechami, wchodząc do ciemnego pomieszczenia.

Westchnęłam cicho, ciągle stojąc z boku chodnika. Do moich uszu doszedł rozgoryczony krzyk. Spojrzałam przed siebie, widząc, jak z zaułku zaczął wybiegać młody mężczyzna z plecakiem i portfelem w ręce. Biegł w moją stronę. Wyglądał, jakby panikował.

— Złodziej! Zatrzymać go! — krzyczał mężczyzna, wybiegając z uliczki. — Złapcie go!

Uciekinier biegł wzdłuż ulicy. Mogłam go zatrzymać, lecz tego nie zrobiłam. Mogłam... ale nie chciałam. Patrzyłam w milczeniu, jak mnie mijał, nawiązując z nim kontakt wzrokowy. Jego oczy były przepełnione poczuciem winy. Nie miał wyboru. Musiał kraść, by przeżyć. Ludzie wokoło jednak tego nie rozumieli. Okradziony mężczyzna zgiął się w pół ze zmęczenia i zaczął łypać na mnie spode łba, gdy złodziej zniknął. 

— Pierdolona Bouroshi... — wypluł, łapiąc mnie nagle za kołnierzyk mundurka. — CZEMU GO NIE ZŁAPAŁAŚ, CO?! TAK CI ŚPIESZNO DO ZOBACZENIA SIĘ Z TYM PROSTAKIEM?! W TAKIM TEMPIE OBOJE BĘDZIECIE SIEDZIEĆ W CELACH OBOK SIEBIE!

— Chodzi pan w garniturze, nosi na nadgarstkach drogi zegarek, spinki przy rękawkach są ze złota i drogich klejnotów, buty się błyszczą i nie widać na nich nawet ryski... Żyje sobie pan w największej rozkoszy i luksusie, kiedy ludzie na ulicach chodzą głodni, zmarznięci i chorzy. Czy z takim majątkiem naprawdę zaczął się pan martwić o skradzione panu pieniądze? — mruknęłam bezuczuciowo, wpatrując się znużonymi, zimnymi jak lód oczami prosto w te skołowane starszego mężczyzny. 

— O czym ty mówisz? — wypaplał, ciągle mnie trzymając. Poczułam, jak jego dłoń coraz mocniej się zaciskała. Był przyparty do muru.

— Pieniądze. Zawsze chodzi tylko o pieniądze. Nie dziwię się panu, w końcu one są najważniejsze. Czuję jednak obrzydzenie — cmoknęłam, przechylając głowę na prawą stronę. — Widziałam w oczach tego złodzieja, że kradł na potrzebę pomocy komuś, na komu mu zależy. W pańskich oczach nie widziałam żalu o nic innego jak utrata pieniądzy. Czy nie trzymał pan w portfelu może jakiegoś zdjęcia osoby z rodziny? Czy utrata portfela nie powinna pana zmartwić, bo zostały skradzione pańskie dokumenty? Doprawdy... czuję jedynie obrzydzenie takimi ludźmi — warknęłam, a w oczach mężczyzny zaczął naradzać się strach.

Puścił mnie i fuknął pod nosem, poprawiając zapięty garnitur oraz wypinając się dumnie.

— Szmaciarska gówniara... — szepnął w nerwach, odwracając się ode mnie i odchodząc w przeciwnym kierunku. — Byłoby dużo prościej, gdyby cała ta rodzina po prostu zdechła.

Uśmiechnęłam się pod nosem, czując, jak lewy kącik ust mimowolnie ciągnie się ku górze.

— Pierdolone małpy. Gdyby je wszystkie wyplenić, świat nie miałby żadnej skazy — oblizałam usta, kierując się do salonu gier. Pchnęłam drzwi, mały dzwoneczek wydał z siebie znaczący głos, muzyka doszła do moich uszu i gdy znalazłam się w korytarzu, spojrzałam na czerwonookiego chłopaka w ciszy. — Co?

— Czemu pozwoliłaś mu uciec? Temu złodziejowi? — zapytał, patrząc na mnie markotnie.

— Katsuki, są rzeczy, których nie zdołasz pojąć — mruknęłam olewająco, idąc powoli w stronę automatów. Chłopak jednak złapał mnie za nadgarstek, zatrzymując mnie w miejscu. Spojrzałam na niego beznamiętnie.

— Wiesz, że to jest złe, więc dlaczego na to pozwalasz? Serio udowadniasz ludziom to, co chcą zobaczyć. Tego mordercę.

Zamyśliłam się na chwilę, mrucząc pod nosem. Zdjęłam z siebie dłoń blondyna, drapiąc się lekko po policzku.

— Jak zwykle nic nie rozumiesz... — westchnęłam, spuszczając głowę z ramionami. Wyprostowałam się, zaczynając patrzeć się w rubinowy odcień tęczówek chłopaka. — Ludzie jak ten mężczyzna... to zwykłe śmieci.

— Huh? — warknął Bakugou, marszcząc czoło.

— Co mnie może obchodzić to, za kogo on mnie ma? Żyjąc pośród śmieci zaczynasz się dusić. To chyba jasne, że wolę spędzać czas z dala od nich, prawda? Ciągle łapiesz śmiertelne choroby, topisz się w odpadach... Ludzie są jak śmieci, których trzeba się pozbyć. Spalić. Wyplenić. Pozbyć się w całości. Czy naprawdę celujesz w coś takiego? To podpowiada ci serce? —  stal moich oczu wpatrywała się w milczącego chłopaka. — Czy może duma przysłania ci oczy? Chcesz chronić te śmieci... i nie zabronię ci tego — rzekłam szczerze, a mój wzrok złagodniał. — Ale niestety nie widzisz tego co ja. Nigdy nie poczułeś okrucieństwa ze strony społeczeństwa. Nie w ten sposób. Więc... nie zrozumiesz, dlaczego nie zamierzam pomagać tym, co patrzą na mnie, jak na wielkiego, paskudnego potwora. To jasne, że nim jestem, ale nie muszą tego mi dawać ciągle znać — spojrzałam w bok, zaciskając zęby. — Świat byłby dużo lepszy, gdyby dało się pozbyć tych śmieci i zapobiec ich powstawaniu.

— To tylko takie pieprzenie — burknął chłopak, zakładając ręce na klatce. — Śmieci? Ktoś je w końcu musi tworzyć — wypuścił agresywnie powietrze z buzi, zerkając w bok. — Ale ty nie jesteś jak te śmieci, bo nawet jeśli należysz do nich w połowie, to jesteś w stanie je wykorzystać. Jak recykling czy coś. Przetworzysz je na nowo i wtedy stają się użyteczne. To jest bohaterstwo. Bycie czyimś bohaterem nie musi wiązać się z tym zawodem.

Popatrzyłam na blondyna wielkimi oczami.

— No co się gapisz?! — burknął zdenerwowany.

— Rzadko kiedy ogarniasz moje metafory. Zdziwiło mnie to po prostu — odparłam szczerze.

— Zawsze je ogarniam, ty dwutonowa gębo — uniósł się, nawet na mnie nie patrząc. — Nie są ani trochę skomplikowane, wystarczy ich słuchać do cholery.

— To dlaczego nigdy na nie nie odpowiadasz? — zapytałam niezrozumiale.

Czerwonooki westchnął ciężko, jakby musiał się opiekować trzyletnim dzieckiem.

— Zaćmienia jakiegoś dostałaś, że tego nie rozumiesz? — popatrzył na mnie zniecierpliwiony. Wywrócił oczami, chowając ręce do kieszeni. — Bo mamy inne poglądy. Nie jestem głupi, wiem, że jakbym ci na wszystko odpowiadał, to sam bym się stał w twoich oczach ,,tym śmieciem". Huh, a w końcu masz tylko mnie — uśmiechnął się kpiąco, unosząc brwi do góry.

Uśmiechnęłam się pod nosem z głupoty kumpla.

— Wcale by się tak nie stało — zaśmiałam się lekkodusznie, nie biorąc do siebie jego wścibskich tekstów. — Bez znaczenia co byś mi odpowiedział i co zrobił, jak mnie traktował i co o mnie mówił... zawsze będziesz moim przyjacielem, Katsuki. Dlatego ja też nie jestem idealna i należę w połowie do tych śmieci. Kiedy śmieć chroni inne śmieci, świat nigdy ich nie zdoła spalić i odrodzić z popiołów. Tak ma już być. Tyle dobra musi istnieć, co istnieje zła, a wszystko już zawsze będzie się kręcić w kółko. Historia nie bez powodu ciągle się powtarza.

— Ty serio jesteś jakaś dziwna...

***

Otarłam czoło przedramieniem, robiąc parę kroków w tył. Słońce ostro prażyło, nawet w popołudniowych godzinach. Razem z Yubinagim i Kariage przesiadywałam niedaleko ulicy w dziurze za ścianami beżowych, niewysokich budynków. Ściągnęłam czerwoną chustę od mundurka z czubka głowy, przyglądając się rzeźbie, którą skończyłam robić.
Długowłosy chłopak potrząsnął sprayem z farbą kilkukrotnie, wykańczając graffiti na sporym kawałku blachy. Odwrócił głowę z zaciekawieniem w moją stronę, chowając twarz w cieniu uniesionej ręki.

— Wcale nie najgorzej ci wyszło. A tak jęczałaś, że rysować nie umiesz — powiedział, po chwili podchodząc do mnie. Stanął obok mnie w takiej samej pozycji co ja, choć przez to, że nie sięgałam mu nawet do szyi, nie mogłam zobaczyć choćby kątem oka jego twarzy.

— Rzeźbienie to chyba jedyna plastyczna rzecz, która mi wychodzi. Jakbyś kazał mi coś narysować, to byś pomyślał, że to brzydki, kolorowy jak baner reklamowy obrazek czterolatka — odparłam, wycierając pot z czoła. Nie wytrzymywałam tych upałów, a nawet wakacje się nie zdążyły zacząć. Dosłownie zdychałam z wycieńczenia w ten lipcowy dzień.

— Ile to ma wysokości? Ze dwa metry? — mruknął do siebie czekoladowowłosy, stając po mojej drugiej stronie z papierosem w ustach. Wypuścił dym z buzi, po czym podał mi swoją fajkę, nie odrywając oczu od metalowej rzeźby. Wzięłam do rąk cienki przedmiot, biorąc trochę tytoniu do płuc, po czym spojrzałam na srebrną konstrukcję bohatera.

— Prawie — odparłam, podając papierosa dalej do czarnookiego. — A teraz trzeba ją nieco pokiereszować.

Chłopaki uśmiechnęli się pod nosem, wymieniając między sobą drańskie spojrzenia. Długowłosy rzucił niedopałek na ziemię i rozciągnął ręce przygotowawczo. Kariage wziął do rąk trzy puszki farby sprayów i rzucił po jednej naszej dwójce. 

— No to pomalujmy naszego wielce wspaniałego bohatera — prychnęłam, zaczynając pisać na plecach statuy wulgarny napis. Wspięłam się na rzeźbę i wysoko nad ziemią zaczęłam dorysowywać mężczyźnie obleśne wąsy.

— Kyōno, właściwie to dlaczego nie wystawiasz tych rzeźb jakoś bardziej na widok? — zapytał się mnie brązowooki, zaprzestając na chwilę malowania.

— Fakt, przecież tutaj prawie nikt go nie zobaczy. Jedynie na społecznościówkach czasem coś mignie — palnął długowłosy, wskazując rozciągniętym palcem na rzeźbę.

— Nie ma takiej potrzeby pokazywać wandalizmu w tych nienawistnych sprawach — odpowiedziałam im bezuczuciowo, siadając na ramieniu znienawidzonego przeze mnie bohatera. — Gdziekolwiek ta kupa żelastwa stoi, przekaz jest ten sam: ,,Jebać Endeavora". Podejrzani ludzie często kręcą się w takich zaułkach i na obrzeżach miast. Wiadomość szybciej rozejdzie się, gdy osoby, które podzielają moje zdanie, rozpowiadają swoim o tym, co widzieli. Gdybym wyciągnęła tę rzeźbę bardziej na widok, cywilom by odbiło. Mogą nie lubić Endeavora i się go obawiać, ale to dalej bohater. To jak samowolne rzucanie się z klifu — wytłumaczyłam dwójce chłopaków, zeskakując na ziemię. Kucając na posadzce, czułam, jak moje serce zabiło szybciej z odczuwalnej imaginacji nienawiści. — Zresztą... bohaterowie to jakieś dno. Nie potrafią nawet wykonywać dobrze swojej roboty. Siedzimy tu już kilka godzin, a ani jeden nie przechodził tą uliczką. Można by było kogoś tu zamordować, a i tak nikt, by się nie zorientował.

Wstałam, odwracając się twarzą do opaskudzonego „pomnika" bohatera.

— Tsubasa zniknął, a oni nawet nie pokazali, że im zależy na znalezieniu naszego kumpla. Miesiąc temu jeszcze normalnie z nim gadaliśmy, a teraz rozwieszamy te głupie ogłoszenia zaginionego — mruknęłam chłodno, wskazując ręką na plecak brązowookiego, z którego wystawały podobizny Tsubasy z numerem kontaktowym.

— Wiemy, że ci przykro, ale przeszukaliśmy każdy kąt... 

Nie jest mi przykro."

— Dosłownie wszędzie nas już zaciągnęłaś. Nawet my nie mamy pomysłu, gdzie mógłby być — westchnął czekoladowowłosy, wyciągając dwie kartki z plecaka i przyczepiając je do rzeźby Endeavora taśmą. — W dodatku potrafił latać. Równie dobrze mógł mieć jakąś miejscówkę gdzieś na dachach wysokich budynków.

— Prawdopodobnie jest już martwy — mruknęłam.

— Weź tak nawet nie mów — zaśmiał się nerwowo długopalczasty.

— Myślicie, że po takim czasie ludzie wracają? — prychnęłam, zawiązując chustę na czoło jak bandankę. — Łudzę się, szukam, pytam ludzi, gdy sobie o nim przypominam, bo jednak to był nasz kumpel, ale niestety taka jest prawda. On na pewno jest już martwy. Jego skrzydła z pewnością sprzedano na czarnym rynku za ogromną cenę, organy również opchnięto, a całą resztę rzucono wygłodniałym psom. W tej nieszczęśliwej codzienności ułatwia mi to chociaż jedną sprawę — machnęłam ręką, a głowa Endeavora została odcięta przez srebrne szpice, po czym upadła na ziemię z hukiem, strasząc tym brązowookiego, który stał z taśmą pod statuą. — Dzięki temu mogę ukazać bezwartościowość bohaterów i postawić ich w okropnym świetle.

Wytarłam brudnego buta o odciętą głowę rzeźby, prostując się dumniej.

I wcale nie jest mi przykro — dodałam z chłodem, patrząc na chłopaków spod byka.

— Ty naprawdę nie znosisz bohaterów, co...? zaśmiał się nerwowo chłopak z czekoladowymi włosami, dokańczając z zawahaniem przyklejanie kartek.

— Nienawidzę ich równie mocno, co złoczyńców. Na tę chwilę jedynymi normalnymi ludźmi są antybohaterowie.

— W życiu nie widziałem antybohatera. Oni to chyba jakaś rzadkość jest — burknął pod nosem Yubi.

— Są skryci w ciemnościach, dlatego społeczeństwo prawie nic o nich nie wie. Wrzucają ich do jednego worka ze złoczyńcami. Totalna głupota... — westchnęłam, kładąc ręce na biodrach.

— Ej, co wy tam wyprawiacie?! — pojawił się w zaułku policjant, a zza niego wyjrzał kolejny.

— W mordę — zesztywniał czekoladowowłosy, rzucając się w stronę plecaka i stojącego z boku roweru. — Wykrakałaś!

— Zwiewamy! — palnął czarnooki, wciskając spraye do kieszeni spodni.

Złapałam za kierownicę roweru i pośpiesznie wsiadając na pojazd, ślizgiem zrobiłam pół kółka wokół poniszczonej rzeźby Endeavora. Yubi biegnąc za mną, w ostatniej chwili wskoczył na bagażnik roweru, który prowadziłam. Sekunda zawahania i policjant by schwytał chłopaka. Zaczęłam pedałować na stojąco, aż dość nagle nad dwoma oficerami wyrosła srebrna rampa. Wjechałam na nią i bez wahania przeskoczyłam nad ulicą, a za mną wylądował na drugim rowerze Kariage. Wciągnęłam metalową rampę z powrotem do swojego ciała, odwracając na chwilę głowę za siebie. Policjanci próbowali za nami biec, ale odpuścili, wiedząc, że by nas nie dogonili.
Po kilku minutach szaleńczej ucieczki zwolniliśmy, a po drodze przypadkiem spotkaliśmy kręcącego się Bakugou, który akurat postanowił sączyć zimny napój z puszki pod daszkiem marketu. Zatrzymaliśmy się obok niego, a chłopaki dalej będąc w dobrych humorach, opowiedzieli mu o akcji, jaką odwaliliśmy. Oparłam się o barierkę, sprawdzając pod koszulką wierzchem dłoni dół pleców. Byłam już całkiem mokra. Chłopaki też nie wyglądali lepiej. Jedynie Katsuki sprawiał wrażenie normalnego i nie pocił się jak świnia.

— Kupicie coś zimnego? mruknęłam do dwójki kumpli w pewnej chwili, czując, jak moje ciało opadało z sił.

— Jasne. Lody i napoje mogą być? — dopytał Kariage, wchodząc do sklepu z czarnookim. Przytaknęłam mu w milczeniu.

— Dalej przyklejasz te plakaty? — zagadnął do mnie dość lekceważąco Bakugou, zgniatając puszkę w dłoni.

— Te co zostały — odparłam mu, ściągając cienką gumkę z nadgarstka. Zebrałam włosy w dłoń, przeczesując drugą czubek głowy. Związałam je w długi, wysoki kucyk i poprawiłam chustę, kątem oka patrząc na rozpięty plecak czekoladowowłosego. — Ciągle go szukam, choć to tylko błądzenie w kółko. Był tak blisko, a zniknął niepostrzeżenie, z dnia na dzień — złapałam się za podbródek, patrząc się w skupieniu na wydrukowane zdjęcie miodowowłosego. — Zazwyczaj takie rzeczy nie umykają mi sprzed nosa. Dziwna sytuacja. Powinnam wiedzieć, co się wydarzyło, wydedukować to, ale mam wrażenie, że kiedy pomyślę o... Huh... Właśnie, nie pamiętam go dokładnie, nawet jego imienia. Jak miał na imię Tsubasa?

— Mnie pytasz? Skąd mam to wiedzieć? — burknął pod nosem blondyn, odwracając wzrok. Dobrze wiedział.

— Jak zwykle patrzący tylko na czubek własnego nosa — szepnęłam cicho, przymykając na chwilę oczy. Po raz kolejny skupiłam się na skrzydlatym kumplu. — Za każdym razem, gdy pomyślę o dniu, w którym ostatni raz go widziałam, mam przed oczami jakąś mgłę. W głowie pojawia mi się tylko obraz wysokiego mężczyzny z czerwonymi oczami... Ale nie mogę go sobie przypomnieć — pomasowałam skroń całą dłonią od niechcenia.

— W końcu sobie przypomnisz — ziewnął Katsuki, patrząc na jeżdżących samochodami ludzi.

— Pewnie tak.

Ale ile to potrwa? Błądzenie w niewiedzy strasznie mnie irytowało. Moja pamięć już dawno była częściowo zatarta przez traumę jaka mi się przydarzyła, ale to jedno wspomnienie... Próbując przypomnieć sobie głos tego wysokiego mężczyzny, miałam wrażenie, jakbym siedziała pod wodą, a moje uszy były nią całkowicie zalane.

— Ej, co wy na to, żeby przejechać się nad wodę? — zapytał nagle płowowłosy, wychodząc ze sklepu z kumplem.

— W taki upał pewnie będzie tam masę ludzi — odparłam bez przekonania, dostając od czekoladowowłosego pomarańczowego loda na patyku.

— Pewnie tak, ale ten upał jest nie do zniesienia — westchnął brązowooki, odciągając kołnierzyk od szyi i poprawiając podwinięte rękawy mundurku. Wyciągnął z reklamówki puszkę zimnej herbaty, otworzył ją, po czym oparł się przedramionami o barierkę, przy której stałam. — To jakieś dwadzieścia minut rowerem, a i tak nie mamy co robić. Jesteśmy przecież już po egzaminach.

— Które poszły ci koszmarnie — mruknął Bakugou.

— Ej, nie ma tragedii! — palnął czekoladowowłosy we własnej obronie.

— Właściwie to masz dość słabe oceny. Jak tak dalej pójdzie, to nie zdasz do kolejnej klasy — poparłam blondyna, biorąc do ust topniejącego loda. 

— Odezwały się dwa prymusy... — skrzywił się z głupim uśmieszkiem brązowooki.

— Oboje jesteście udani. Ty, Bakugou, jesteś dosłownie na czele klasy, na drugim miejscu, a Kyōno na trzecim! Powinno być zresztą na odwrót, bo Kyōno jest mądrzejsza od ciebie. Poważnie, to nie powinno tak działać, że nęczyciele i łobuzy są tacy inteligentni — dodał z nutką zazdrości długopalczasty.

— Morda w kubeł, jesteście po prostu głupi — fuknął czerwonooki, śmiejąc się pod nosem wrednie. — I dobrze jest, wcale nie powinienem być na trzecim miejscu, niedołęgo!

— Powinieneś — mruknęłam bezuczuciowo, oblizując palec od kapiącego soku. — Nie zdaję z literatury tylko dlatego, że nauczyciele nie lubią moich interpretacji.

— Twoje interpretacje są jak druga książka... ich się nie da zrozumieć — zaśmiał się lekko Kariage.

— Działanie w schemacie to coś, co tworzy robotników. Nie zamierzam się nigdy dostosowywać do tych pozbawionych wyższych wartości zredagowań — rzekłam, a po tym nastała chwila ciszy, która została przełamana głupimi śmiechami chłopaków.

— Powiedziała mądra menda, która najbardziej zrzyna na testach!

Spojrzałam na nich ze zmęczeniem, nie mogąc uwierzyć, że byli w stanie się śmiać z każdego, nawet ze mnie.

— Ej, to te dzieciaki...! — usłyszałam głos młodego mężczyzny. Spojrzałam w bok, zauważając dwójkę biegnących w naszą stronę policjantów. — Nie ruszaj się, dziewczyno!

— Kurwa, znaleźli nas! — rzucił na ziemię puszkę napoju Kariage, łapiąc za rower. — Jedziemy, szybko!

Bakugou w pewnym zwątpieniu wskoczył na tył roweru brązowookiego, a ja usiadłam na bagażniku za Yubinagim. Uciekając od oficerów i przyglądając się ich zmarkotniałym twarzom, ten dzień zaczął nabierać dla mnie jakiegoś większego znaczenia. Z każdą minutą, gdy zbliżaliśmy się do plaży... zaczynałam się uśmiechać coraz szerzej. W głębi duszy rzecz jasna. Słuchając żartów i radosnych krzyków przyjaciół, nie przeszkadzał mi upał ani ciągnące się za nami kłopoty. Czułam się wolna. Japoński hip hop rozbrzmiewał z głośnika przyjacielskiego Yubiego, Katsuki żarł lody, a jego groźnie ściągnięte brwi wpasowały się w szeroki, śliczny uśmiech. Wysoki Kariage co jakiś czas nabijał się z czarnookiego, który męczył się, kiedy siedziałam za nim jako obciążenie... Przez chwilę poczułam się jakbym znalazła spokój, a różnił się od tego, którego zaznałam na początku maja.
Kiedy dojechaliśmy nad wodę i zostawiliśmy rowery przed ciepłym piaskiem, chłopaki stanęli przy barierkach, rozmawiając na lekkie tematy. Po kilku minutach wpatrywania się w błyszczącą wodę, ściągnęłam buty i podkolanówki. Zostawiłam je przy rowerach leżących obok Katsukiego, a ja sama rozpuściłam swoje włosy i ruszyłam w stronę fal. Rozgrzany piasek sięgał mi do kostek, kiedy szłam, a moje ciało wbijało się w głąb niego z każdym krokiem. Zmoczyłam stopy, zbierając dłońmi włosy na tył. Pomimo tego, że było tutaj sporo ludzi, czułam niewyjaśnioną melancholię. Uwielbiałam też to uczucie, kiedy choć przez krótką chwilę człowiek się wyciszał i żadna myśl nie przechodziła mu przez głowę.
Schyliłam się. Moje obandażowane przedramiona zawisły nad wodą. Musnęłam ją palcami. Nie mogłam pozwolić sobie na więcej, ponieważ słona woda była jak tortury dla moich świeżych ran. Ojciec siedział w Tartarusie, ale nie oznaczało to, że moje ciało nie nabywało żadnych blizn. W końcu... Rozumiałam Bouroshiego Akihito, będąc jego córką. Dlatego kontynuowałam to, co zaczął z własnej woli. Pozwoliłam więc tylko opuszkom zasmakować chłodnej wody.
Spojrzałam w bok, zauważając przy sobie Kariage. Wyprostowałam się, trzymając w mokrych, lekko piekących dłoniach parę większych muszelek. Chłopak uśmiechnął się do mnie lekko, szturchając mnie ramieniem. Kiedy chciałam odwzajemnić szturchańca, brązowooki uchylił się nagle, a ja poleciałam w bok. W ostatniej chwili uratowałam się przed wpadnięciem do wody. Niestety zamoczyłam bandaże, ale na mojej twarzy nie było widać bólu ani skrzywienia. Zerknęłam na chłopaka sceptycznie, kiedy ten był zajęty śmianiem się ze mnie. Wtem zamachnęłam się nogą i ochlapałam go. Ten zaskoczony oraz ociekający wodą schylił się i z cwaną miną zaczął nabierać w dłonie wody.

— Ani mi się waż — rzekłam z chłodem, zaczynając się cofać.

— Heeeeej, Kyōnooo... — zaczął się do mnie zbliżać.

— Nie żartuj sobie tak! — palnęłam, a nasza dwójka zaczęła się ganiać i chlapać.

W pewnym momencie wytworzyłam ze srebra wiadro, napełniłam je wodą i dobiegając do brązowookiego, chlusnęłam mu całą zawartością w twarz. Widziałam, że pomyślał, że wszystko zostało przerwane moją niezdarnością. Że cała chwila uleciała, gdy potknęłam się o wystający z piachu kamień i upadłam na tyłek, mocząc się po piersi. Jego czarne włosy przykleiły mu się do czoła, a ten w szoku patrzył na mnie, słuchając mojego cichego śmiechu. Śmiałam się szczerze, przestając czuć jakikolwiek ból. I ten śmiech zszokował Kariage do tego stopnia, że nie był w stanie się ruszyć. Coś tak rzadkiego... Coś tak niespodziewanego... Naprawdę miało miejsce. Mój śmiech tak szczery i wesoły, był rzadkością. Z rumieńcami na twarzy, przymknęłam na chwilę oczy, a gdy je otworzyłam, widziałam przed sobą ręce brązowookiego, który chciał pomóc mi wstać. Uniosłam dłoń... lecz nie zdążyłam go nawet złapać, bo Yubi wskoczył na kumpla z rozpędu, sprawiając, że obaj wpadli do wody. Czekoladowowłosy zaczął się koleżeńsko szarpać z czarnookim, przesuwając się bliżej mnie siedzącej w wodzie.
Kilkanaście minut później szliśmy spacerkiem chodnikiem całkiem przemoczeni, tuż nad rozciągającą się plażą. Całą trójką poruszaliśmy się boso, jedynie Katsuki, który wyszedł po przygodzie całkiem suchy, się nie rozebrał. Buty i skarpetki przyczepiliśmy do bagażnika roweru, a torby wrzuciliśmy do koszyka. Kariage z Bakugou prowadzili rowery, idąc przodem, kiedy ja z Yubim szliśmy nieco za nimi.

— Co tam masz, Kyōno - chan? — wyjrzał mi zza ramienia płowowłosy.

Wystawiłam w jego stronę dłoń, na której widniały około siedmio- czy dziesięciocentymetrowe muszelki różnego rodzaju. Dwie z nich miały już dziurkę, przez które przechodziły srebrne łańcuszki.

— Znalazłam je w wodzie. Pomyślałam, że zrobię je dla nas — odparłam bezuczuciowo, zabierając się do dalszego tworzenia łańcuszków.

— Huh? Poważnie? Dla nas? — spojrzał na mnie na chwilę brązowooki.

— Mhm — odmruknęłam. — Twój w sumie jest skończony — dodałam, wystawiając w jego stronę łańcuszek z podłużną, zakręconą muszelką. — Twój też, Katsuki.

— Ja nic nie chcę — burknął, nawet na mnie nie patrząc.

— E tam, Bakugou, są naprawdę ładne. Zdejmij muszlę i załóż sam łańcuch chociaż — próbował go przekonać czekoladowowłosy, biorąc ode mnie dwa łańcuszki.

— Mówiłem, że nie chcę! Głuchy jesteś?! — warknął czerwonooki.

— Jeśli nie chcesz, to ja go po prostu zachowam — powiedziałam niewzruszona, chcąc wziąć jeden łańcuszek z masą odstających ,,ramion" muszlą, którą podawał mi Kariage.

Założyłam go na szyję i zajęłam się tworzeniem kolejnego łańcuszka dla Yubiego.

— Miałaś pięć muszelek... Dalej masz nadzieję, że Tsubasa wróci, co? — mruknął chłopak obok mnie z pewną nostalgią.

Nic mu nie odpowiedziałam.

— Jak wróci, to dostanie muszelkę, jak nie to nie. Która byłaby dla niego? dopytał brązowooki, który ostatnio był bardziej skory do rozmów ze mną.

— Myślałam o tej — pokazałam mu dużą, tygrysią muszlę. — Jest gładka i twarda, nie wydaje się w ogóle krucha. Pasowałaby do niego.

— Czyli dopasowywałaś każdą pod nas? — dopytał mnie brązowooki z delikatnym uśmiechem.

— W pewnym sensie. Twoja muszla jest długa, stonowana i zakręcona. Jesteś wysoki i przystojny, dlatego pasuje do ciebie ta kobieca muszla. Gdybyś tylko lepiej się uczył, zachowywał i poprawił te włosy, to pewnie miałbyś parę adoratorek — powiedziałam, co nieco zażenowało chłopaka w nie negatywnym tego znaczenia sensie. — Katsuki miałby muszlę największą ze wszystkich i najbardziej ostrą. Pasuje do jego osobowości oraz ambicji.

— I do jego ego — zaśmiał się pod nosem Yubi, który ledwo uchylił się od kopniaka blondyna. — A moja, Kyōno? Która jest moja?

Wystawiłam ciemnoróżową muszlę w jego stronę.

— I czemu akurat ta? — pytał dalej.

— Bo jest płaska — mruknęłam, a na tą odpowiedź parsknęli ci z przodu. — A tak na serio, to wybrałam ją, bo się błyszczy i może z łatwością unosić się na wodzie jak łódka. Pokazuje to twoją zaletę dostosowywania się do otoczenia.

Obróciłam dłoń zewnętrzną stroną do góry, dając czarnookiemu łańcuszek z muszelką.

— A sobie jaką zostawiłaś? — zerknął na sekundę na mnie Kariage, ale nawiązując ze mną kontakt wzrokowy, odwrócił niepewnie głowę.

— Zwykłą, białą, należącą do ślimaka lądowego — powiedziałam, przyglądając się muszelce trzymanej pod światło w górze w dwóch palcach. — Niczym nie wyróżniająca się muszla wśród tych lądowych jest wyjątkowa w głębinach morza.

Czekoladowowłosy uśmiechnął się lekko, a Yubi schował ręce do kieszeni, nie odzywając się już więcej. Szliśmy spokojnie, ciesząc się promieniami słońca wieczornej godziny.
Po jakimś czasie rozdzieliliśmy się, jednak ja dalej szłam z Katsukim. Mieszkaliśmy blisko siebie, więc nie było potrzeby chodzić okrężnymi drogami, żeby niepotrzebnie unikać swojego towarzystwa. W końcu i tak czuliśmy się swobodniej, gdy byliśmy sami. Lubiłam, kiedy był sobą. Nie musząc udawać przed innymi, ten czerwonooki, wiecznie wkurzony chłopak zmieniał swój wizerunek. Był porywczy, lecz jego twarz wyrażała inne emocje, gdy nie patrzył nikt poza mną. Jego brwi nie były ściągnięte, a łagodne. Oczy spokojnie obserwowały otoczenie, a usta nie wykrzywiały się w parszywym uśmiechu. Wiedziałam, że mogłam zobaczyć taką obojętną twarz chłopaka tylko i wyłącznie dlatego, że czuł się dobrze w moim towarzystwie. Ufał mi. A ja w wielu sprawach ufałam jemu.
Idąc z nim na równi jeszcze parędziesiąt kroków, zatrzymałam się pod furtką swojego domu. Wiedziałam, że Katsuki wracając do domu, mógł skręcić w uliczkę wcześniej, żeby szybciej dotrzeć do siebie, ale zawsze chodził tą nieco dłuższą, by spędzić ze mną trochę więcej czasu. Nie musieliśmy rozmawiać. Po prostu byliśmy tutaj. Nie narzucano mu udawania kogoś silnego i niesamowitego przez świat zewnętrzny, bo ja od początku przejrzałam go na wylot. Chociaż wątpiłam, że się z tym pogodził.

— To ja idę — już chciał uciec czerwonooki, zostawiając mnie za sobą.

— Poczekaj — powiedziałam, a ten mnie usłuchał. Podeszłam do niego parę kroków, zatrzymując się tuż przed nim. Sięgnęłam dłońmi do jednego z trzech łańcuszków na szyi i zdjęłam jeden z nich, ten z najbardziej ostrą oraz z brązowo - pomarańczowymi smugami muszlą. — Jeśli nie chcesz go nosić, to go chociaż weź i postaw na półce. Niech ci przypomina o tym, kim chcesz się stać. Ta muszla poniekąd utrzymuje twoją motywację do zostania bohaterem.

Kiedy miałam dodać jeszcze jedną rzecz... Katsuki nachylił się tak, że jego głowa było nieco niżej od mojej. Nie widziałam twarzy przyjaciela, lecz usłyszałam jego pewny siebie głos.

— Zawieś mi ją.

Nie miałam żadnych oporów przed zrobieniem tego. Rozchyliłam łańcuszek i delikatnie założyłam go na chłopaka, kładąc na sekundę dłoń na jego puszystych włosach. Bakugou wyprostował się, nie wyjmując jednak rąk z kieszeni. Jego kąciki ust uniosły się nieznacznie. Nie dostrzegałam w nim najmniejszej złości czy agresywności. Nikt nie potrafił spojrzeć na niego i zobaczyć tego co ja.

— Lubię, kiedy się uśmiechasz — powiedziałam mimowolnie, sama się przy tym uśmiechając.

— Ja też lubię, kiedy się uśmiechasz — odparł z lekkością, zerkając w bok i przechylając głowę delikatnie na jedną stronę.

Zawsze był kimś, na kim mogłam polegać w życiu. Był moim przyjacielem.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro