Is being under...

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Witam w pierwszej części kontynuacji "The light of the storm"! Nie będzie to tak długie jak główna fabuła... Przynajmniej taką mam nadzieję... Postaram się zrobić do trzech takich części po trzy tysiaki, okej?! No, a teraz miłego czytania

•••

Pod trzema kołdrami było zdecydowanie za gorąco, nawet człowiekowi, który dopiero co wyleczył się z przeziębienia. Tomo jęknął cicho i usiadł na łóżku, zrzucając z siebie okrycia. Natychmiast otuliła go chłodna atmosfera zimy, przez którą zadrżał, ale nie okrył się z powrotem. O nie nie, jeszcze tego brakowało, by poddał się torturom Kazuhy.

— Jeny, przecież nie jestem już chory... — mruknął pod nosem. Wstając, rozciągnął otępiałe kończyny. Zdecydowanie miał za sobą za dużo leżenia.

Rozejrzał się wokoło w poszukiwaniu swojego nowiutkiego, ślicznego haori. Zauważając je, zawieszone na drzwiach szafy, nie mógł powstrzymać uśmiechu. Uwielbiał je, a najbardziej fakt, że to był prezent. Coś wymyślonego specjalnie dla niego.

Narzucił je na siebie i wyszedł z pokoju, starając się nie wydawać z siebie żadnego dźwięku. Robił to dość często, ale od kiedy przybrał na wadze, coraz ciężej było unikać skrzypienia podłogi pod stopami. To wszystko przez te pyszności, które gotował mu Thoma!

Zastygł w połowie kroku. Coś stało za nim, ukrywając się przed światłem księżyca. Serce zabiło mu szybciej. Karma. Sprawiedliwość przyszła po niego, by ukarać go za...

Odwrócił się, zanim zdołał dokończyć myśl.

W ciemności nie było żywej duszy.

Zazgrzytał zębami, przeklinając swój strach i naiwność. Wszyscy mu powtarzali, że nie był już związany z tamtą wyspą. Że nikt nie oczekiwał od niego dalszego wykonywania swojej pracy. Że mógł żyć normalnym życiem, porzucić przeszłość i myśleć o nowej, pięknej przyszłości.

Archoni mu świadkami, że próbował.

Wrócił do przekradania się przez korytarze rezydencji. Kazuha na pewno nie spał. Jak zobaczy Tomo o tej godzinie, chodzącego w zimę z bosymi stopami, otulonego jedynie niewystarczająco grubym haori, to dostanie szału. I o to chodziło. Niech zobaczy, że nie ma przed sobą dziecka, którym trzeba się wiecznie opiekować. Tomo jest dorosły, już dawno temu pozbył się przeziębienia, a teraz nie przeszkadza mu spacerek o później porze w nieodpowiednim ubraniu.

Jeśli to nie zadziała, to już nie wiedział, co by miało.

Ogród był ulubionym miejscem Kazuhy. Ilekroć coś go martwiło, czyli praktycznie zawsze, kierował się właśnie tam i obserwował zmieniające kolor liście klonu. Teraz raczej mógł podziwiać jedynie śnieg opadający na gałęzie drzew, a jednak wciąż tam przesiadywał. Tomo nie wątpił, że i tym razem tak będzie.

— Nie rozumiem. O czym ty mówisz?

Zastygł w połowie kroku. Był już praktycznie w ogrodzie, dzieliło go jedynie kilka metrów i jedna ściana... Przez którą wyraźnie słyszał znajomy głos.

— Mówię w jakimś obcym języku? Kazuha, na południu dzieją się straszne rzeczy. Leżące na granicy Watatsumi Island domy zostały całkowicie zniszczone, wszyscy schronili się w Sangonomiya Shrine, bo tam wiatr nie może dotrzeć. Do tego przez Tsurumi Island przedziera się trąba powietrzna i zmierza w naszym kierunku! To jakiś koszmar, ale na własne oczy widziałem to tornado!

Heizou.

Tomo przywarł do ściany, starając się uchwycić każde, najcichsze słowo. Południe. Zniszczenia. Tornado. Co to wszystko miało znaczyć?

— Jesteś... Jesteś pewien? Takie rzeczy nigdy się nie zdarzały, najwyżej podczas wojny archonów. To nie może być...

— To nie jest normalne. Ja... Posłuchaj, pewnie zabrzmię jak wariat, ale czuję, że to sprawka jakiegoś bóstwa.

Długie milczenie. Aż nagle rozległ się szelest i coraz bliższe kroki. Cholera! Tomo rozejrzał się rozpaczliwie za kryjówką, ale miał wokół siebie tylko długi korytarz bez zakrętów. Jeśli Kazuha teraz wyjdzie, przyłapie go na podsłuchiwaniu...

Ale nikt się nie pojawił. Cień w kształcie człowieka przebijał się przez cienkie drzwi, cały czas nieruchomy.

— Nie chcę nic na ten temat słyszeć.

— Ale...

— Teraz ty mnie posłuchaj. Jak myślisz, jak zareaguje Tomo, gdy dowie się o tym wszystkim? Przywiozłem go z południa. Od razu powiąże ze sobą te dwie historie i znając jego, zrobi coś głupiego. Dlatego, póki nic się nie dzieje na Narukami Island, proszę cię, nie poruszaj przy nas tego tematu. Niech nie ma to z nami nic wspólnego.

Tomo postąpił dwa kroki do tyłu, nagle zdając sobie sprawę, że Kazuha miał rację. Jeśli wierzyć słowom Heizou, to rzeczywiście mogło mieć coś wspólnego z wydarzeniami sprzed roku. A także wyglądało na robotę bóstwa.

Zimny dreszcz przebiegł mu po plecach. A więc przeszłość go w końcu dopadła.

— Tomo zasługuje, by wiedzieć. Nie możesz go chronić przed całym światem, zrozum to wreszcie.

— Mogę i będę to robić, bo nie chcę znowu go stracić.

— Kazuha, on się męczy! Traktujesz go jak domowe zwierzę!

— Nie zrozumiesz tego, bo nigdy nie był ci bliski!

Nie usłyszał dalszej kłótni, bo już biegł z powrotem do swojego pokoju. 

Wiatr. Niszczycielski wiatr obracał w gruzy Inazumę. Tomo niemal słyszał odbijający się od ścian śmiech. Widział w ciemności wymizerniałą, lecz wciąż piękną twarz. Tak, to była robota boga. Tylko jeden z nich mógł mścić się w ten sposób.

Fujin. Ten, którego pilnował przez ostatnie lata, który był sensem jego istnienia. Łańcuchy pozostawały silne, póki Tomo ich doglądał, ale jak to mogło teraz wyglądać? Pomniejszy bóg wiatru był sprytny, potrafił kusić i czarować słowami, a gdy nie zachowywało się ostrożności, zabierał innym ciało.

Jeśli to właśnie on odpowiadał za to wszystko... Jego celem mogła być tylko jedna osoba.

Drzwi zatrzasnęły się za Tomo, a ten wskoczył na łóżko i otulił się jedną z kołder. Fujin szedł po niego. Kara. Kara zostanie wymierzona, a wraz z winnym zginą przypadkowe ofiary. Wiatr zmiecie całą Inazumę z powierzchni ziemi.

A to wszystko przez niego, prawda? To Tomo zaprowadził go tutaj. Tomo porzucił swoje obowiązki i dał złemu bóstwu oswobodzić się z łańcuchów.

Ciemność wokół niego zgęstniała, utrudniając mu oddychanie. Wszystkie jego koszmary się ziszczą. Ci, którzy okazali mu dobroć, zginą. Taka była cena za uciekanie od przeznaczenia.

— Tomo? Czemu nie śpisz?

Głos Kazuhy wyrwał go z zamyślenia. Stał w progu, tak piękny i olśniewający jak zawsze, ale też niezmiennie zamyślony i wyraźnie zmęczony. To Tomo kładł tyle ciężarów na jego barki.

 Schował twarz w kołdrze, starając się ukryć rumieniec wstydu.

— Nie mogłem zasnąć — mruknął, zdając sobie sprawę, że jego podsłuchiwanie najwyraźniej nie zostało odkryte. Przynajmniej jedna rzecz, w której nie nawalił.

Kazuha westchnął, a Tomo zakuło serce. Jego wina.

— Nic dziwnego, jak masz na sobie tylko jedną kołdrę. Mówiłem ci, że jest zimno. — Chwilę później na jego barkach wylądowały kolejne dwie warstwy ciężkiego okrycia. — Dlaczego masz na sobie haori? Nie powinieneś spać w tych samych ubraniach, w których chodzisz. 

Kazuha zaczął poprawiać wszystko, co mu nie pasowało. Po chwili czerwone okrycie wylądowało na podłodze, a głowa Tomo na poduszce. 

— Rano ci to wypiorę, ale dopóki nie wyschnie, będziesz musiał chodzić w innym. Przygotuję ci coś cieplejszego. — Małe dłonie Kazuhy sprawnie przyklepywały kołdrę, tak, by żadne zimno nie docierało do Tomo, który już zaczynał się pocić. Trzy kołdry to była zdecydowanie przesada. — Naprawdę musisz przestać chodzić w kółko w jednym i tym samym. Przecież załatwiłem ci dużo różnych ubrań, dlaczego ciągle zakładasz tylko to jedno haori?

Tego tonu u niego nienawidził najbardziej. Zmartwiony. Opiekuńczy. Lekceważący. 

— Dobra, dobra, przestanę, po prostu daj mi już spokój. — Usiadł i zdjął z siebie dwie kołdry. Natychmiast chłodne powietrze ukoiło jego przegrzane ciało. — I przestań mnie tak okrywać. Nic dziwnego, że wyglądam, jakbym miał gorączkę, skoro gotuję się pod tyloma warstwami.

Dłonie Kazuhy zamarły na chwilę. Szybko jednak znowu zmusiły Tomo do położenia się i okryły go jeszcze jedną kołdrą.

— Okej, niech ci będzie. Ale dwie kołdry to minimum. Jest zima Tomo, a ty dopiero zdrowiejesz. Wiesz, jaką masz okropną odporność? Wystarczy, że wyjdziesz boso na korytarz i już choroba gwarantowana.

Jeśli pamięć go nie myliła, to ostatnio częściej wymykał się z pokoju bez butów, niż łapał przeziębienie.

— Jasne, a jak dotknę wody, to się rozpuszczę. — Obrócił się na bok, by nie móc zobaczyć reakcji. — Chciałeś mi coś powiedzieć?

Powiedz o tym, co się dzieje na południu. Opowiedz mi wszystko. Zaufaj mi. Bądź ze mną szczery...

— Hm? Nie, chciałem tylko sprawdzić, co u ciebie.

- A.

- Tomo, czy ty znowu się na mnie obrażasz?

Nie, wcale. Ja tylko próbuję zasnąć, bo tak mnie zmęczyła twoja nadopiekuńczość i kłamliwość.

- Zrobiłem się senny. Dobranoc.

Przez chwilę Kazuha stał w miejscu, jakby chciał coś powiedzieć. Jakby się wahać, czy nie wyznać jednak prawdy na temat ostatnich wydarzeń. 

No dawaj. Chcę to od ciebie usłyszeć.

— No dobrze, wyśpij się. Jutro ja zrobię ci śniadanie, dobrze? — Otulił go porządniej kołdrą i podszedł do drzwi. — Dobranoc.

Tomo został sam i choć dłonie mu drżały ze zdenerwowania, to jednak nie mógł powstrzymać kropli współczucia.

Kazuha gotował mu tylko wtedy, gdy dręczyło go poczucie winy.

•••

Kazuha podobno świetnie gotował. Wszyscy powtarzali, że trochę praktyki i byłby w stanie prześcignąć w tym nawet Thomę. Tomo jakoś ciężko było w to uwierzyć. Może zmartwienia dezorientowały Kazuhę i dlatego potrawy mu średnio wychodziły? Ale przecież jego zawsze coś dręczyło i za każdym razem przesadzał z papryką, zapominał o soli, albo przypalał mięso.

Tym razem nie było inaczej. Rolki jajeczne, które przygotował, przypominały bardziej jajecznicę. Tomo ugryzł kawałek, starając się ukryć niechęć. Okropnie słone i suche jak wiór jedzenie natychmiast odebrało mu apetyt.

— Um... Kazu? — odezwał się. Kazuha uwielbiał, jak się go tak nazywało, jednak tym razem nie zareagował. Siedział po drugiej stronie stolika i grzebał pałeczkami w swoim jedzeniu. — Halo, Kazu, słyszysz mnie? Kazuha!

Ten wzdrygnął się i uniósł nieco nieobecne spojrzenie. Pod jego oczami wyraźnie widać było głębokie cienie.

— Coś mówiłeś? — zapytał lekko ochrypłym głosem.

— Może ja zajmę się drugim śniadaniem?

Kazuha pokręcił głową. W takich chwilach zazwyczaj przybierał postawę uparciucha i już przygotowywał w głowie cały monolog na temat ostrożności, jednak tym razem po prostu wrócił do miętolenia nieszczęsnego jajka.

— Thoma coś zrobi.

— A... Okej.

Kontynuowali śniadanie w ciszy nieprzerywanej nawet dźwiękami z zewnątrz. Tomo skupił się na padającym za oknem śniegu, by zapomnieć o paskudnym smaku posiłku. Cały świat był biały. Taki pusty. Martwy. Odwrócił wzrok.

— Tomo, jest pewna sprawa.

Jego uwaga natychmiast przeniosła się na Kazuhę. Więc jednak zamierzał wyznać prawdę?

— Hm?

Ponury wyraz twarzy jego towarzysza tylko potwierdzał te podejrzenia. Kazuha odsunął od siebie talerz z nietkniętym jedzeniem, westchnął i...

— Wybieram się na Tsurumi Island. Powinienem wrócić za trzy, góra pięć dni.

Ach. Więc jednak...

— Chwila. Tsurumi Island? Tak daleko? Po co?

Kazuha wciąż na niego nie patrzył. Tomo zacisnął pięści. Wszędzie tylko kłamstwa i tajemnice.

— Muszę pomóc uczonym z Sumeru w badaniach. Chcą, żebym ich eskortował. To nic takiego, więc się nie przejmuj.

Nic takiego?! Właśnie zamierzasz pojechać tam, gdzie pojawiło się tornado! Gdzie twoje wczorajsze "Niech to nie ma z nami nic wspólnego."?!

— Kazu...

Nareszcie na niego spojrzał. Uniósł wzrok, uśmiechnął się sztucznie i pogłaskał go po głowie. Jak dziecko.

— Spokojnie, po prostu trzymaj się Thomy, dobrze? Przekażę mu wszystkie instrukcje i się tobą zajmie. A tymczasem...

— Thoma ma dużo pracy. Skoro tak bardzo chcesz, bym miał opiekę, to niech to będzie Heizou.

W odpowiedzi Tomo otrzymał pełne zaskoczenia spojrzenie.

— Heizou? Dlaczego akurat on?

Bo on z pewnością wie najwięcej na temat ostatnich wydarzeń. Bo jest za tym, by Tomo znał całą prawdę. Bo nie uważa go za niezdolnego do samodzielnego funkcjonowania kalekę.

— Polubiłem go. Chciałbym go lepiej poznać. — Tomo przywołał na twarz najszczerszy, najbardziej niewinny uśmiech, na jaki było go znać. Nawiązywanie i rozwijanie relacji z innymi - do tego Kazuha zawsze go zachęcał, mówiąc, że pomoże mu to przypomnieć sobie przeszłość. Jeśli jakaś wymówka miała zadziałać, to właśnie ta.

Nie pomylił się w tym osądzie. Kazuha odwzajemnił uśmiech, tym razem naturalnie. Wstał i zaczął sprzątać po śniadaniu.

— No dobrze, pogadam z nim. Jeśli będzie miał czas, przyjdzie tu po południu, pasuje?

— Jasne.

— I jeszcze jedno Tomo. — Kolejne pełne powagi spojrzenie. — Nie wychodź na zewnątrz, nawet w ciepłych ubraniach. Nie jesteś gotowy na taki mróz.

Ciekawe, czy nadal by tak mówił, gdyby wiedział, że od początku zimy jego biedny, delikatny podopieczny zaliczył już kilkanaście spacerów po gołym śniegu.

— Oczywiście.

— I masz jeść dużo warzyw. Nie przesadzaj z mięsem. I ćwicz codziennie po pół godziny, nie mniej, nie więcej!

— Tak, tak, wiem.

— Jak wrócę, o wszystko zapytam Heizou, więc będę wiedział dokładnie, co robiłeś przez moją nieobecność.

— Tak jest, mamo.

Kazuha skończył sprzątać i nachylił się nad wciąż siedzącym przy stole Tomo. Odległość między nimi zmniejszyła się tak bardzo, że doskonale było widać każdą plamkę złota w tych pięknych, dużych, rubinowych oczach. Niestety ten cudowny widok przyćmiewał wyraz zmartwienia na twarzy Kazuhy.

— Wiesz, że to wszystko dla twojego dobra, prawda?

Tomo spuścił wzrok.

— Wiem.

Nienawidził tego. Tej nadopiekuńczości, wiecznej troski, kontrolowania wszystkiego, co robił. Ale nie zawsze było to niepotrzebne. Przez pierwsze miesiące, przepełnione chorobami, halucynacjami, łzami i nieprzespanymi nocami, to właśnie Kazuha się nim zajmował. To on czuwał dzień i noc, nie opuszczał jego łóżka, sprowadzał lekarzy, robił wszystko, by pomóc mu przetrwać konsekwencje lat katorgi na wyspie. Tomo był mu winien przynajmniej względne posłuszeństwo i niedokładanie mu kłopotów.

Kazuha poklepał mu policzki i znowu się uśmiechnął. Naprawdę szczerze.

— No już, rozchmurz się. Jak wrócę, to zagram ci coś ładnego, dobrze?

Dla takich nagród warto było się nacierpieć.

— Byle nie na lirze. — Tomo pozwolił sobie na złośliwy grymas. — Jesteś w tym beznadziejny.

— Pff, no dzięki. Niech ci będzie, wyczyść mi później flet.

Spoglądali na siebie przez dłuższą chwilę. W końcu jednak Kazuha zagryzł wargę i delikatnie objął Tomo. Ostrożnie, niemal z obawą.

Tomo natomiast odwzajemnił uścisk najmocniej, jak potrafił. Kazu był miękki i cieplutki, a każdy taki przytulas przypominał otulenie się pachnącym, puszystym kocykiem.

Jakkolwiek denerwujące nie byłoby życie w tym miejscu, w tym stanie i z tymi ludźmi, to jednak nie zamieniłby tego na nic innego.

— No, ja lecę. Obiecujesz że nie wpakujesz się w kłopoty? — Kazuha odsunął się i położył dłonie na jego ramionach. 

Ciepło, które rozlało się w brzuchu Tomo, nie zamierzało tak łatwo ustąpić. Uderzyło mu do głowy i sprawiło, że zamiast odpowiedzieć, wstał i zainicjował jeszcze jednego przytulasa.

— Kocham cię, więc uważaj na siebie.

Kazuha zaśmiał się i poklepał go po plecach.

— No już, już, dam sobie radę. W końcu tym razem nie muszę płynąć samotnie w nieznane.

I narażać się na niebezpieczeństwo dla jednej, głupiej osoby. 

— Powiedz, że mnie kochasz.

— Nie, nie powiem.

— Ale...

— Tomo, zasługujesz na kogoś lepszego.

— Jeśli mnie nie kochasz, to dlaczego narażałeś dla mnie życie?

Nie otrzymał odpowiedzi.

Kazuha wyplątał się z jego ramion i posłał mu smutny uśmiech. Zanim wyszedł, pogłaskał go tylko ostatni raz po głowie.

Okno się otworzyło, wpuszczając do środka przeszywająco zimne powietrze.

•••

Kamisato Estate miało to do siebie, że każdy był tam zajęty. Wszyscy mieli swoje zajęcia, którymi zajmowali się przez większość czasu i w których byli nie do zastąpienia. Tylko Kazuha mógł pozwolić sobie na poświęcenie Tomo całego dnia. Właściwie to głównie tym się zajmował, z przerwami na konserwowanie i naprawianie broni, by wynagrodzić ich pobyt w cudzym domu.

Czasem jednak odwiedzał ich Heizou, którego obecność była swego rodzaju gwarancją na przyjemnie spędzony czas. Z jakiegoś powodu on zawsze dawał Tomo to, czego ten potrzebował. Niekoniecznie rozumiał go, ale akceptował.

Tym razem nic się w tej kwestii nie zmieniło.

— Tomo! - radosny okrzyk niósł się korytarzami. — No no, dobrze wyglądasz! Przyznaj się, podjadasz w nocy.

Tomo zaśmiał się i przytulił Heizou z całej siły, aż ten jęknął. W rezydencji nagle zrobiło się o wiele cieplej.

— Oczywiście, a czego się spodziewałeś? Muszę się dożywiać, bo mnie tu głodzą!

Współczujący uśmiech, jaki otrzymał, nie był tak do końca formą żartu.

— Niech zgadnę, mnóstwo warzyw, za mało mięsa?

— Dokładnie...

— Ajajaj, współczuję. Moment, mam coś dla ciebie! — Heizou pogrzebał w swojej torbie i po chwili wyciągnął z niej spore pudełko. — Proszę bardzo, najlepsze smakołyki, jakie udało mi się zdobyć! Dopilnuj, żeby Kazuha się o nich nie dowiedział, dobra?

Tomo niemal kipiał z radości, przyjmując pudełko. Energicznie ruszył do swojego pokoju, a Heizou za nim, zdejmując po drodze wierzchnie okrycie.

— Uwierz, nie zdąży. Znikną, zanim wróci.

— Z każdą wizytą coraz łatwiej mi w to uwierzyć.

Wymienili porozumiewawcze spojrzenia. To była ta swoboda, której tak Tomo brakowało. Ta szczerość, prostolijność i wyrozumiałość. Nareszcie mógł oderwać się od problemów rzeczywistości i zapomnieć, dlaczego wszyscy tak się o niego troszczą.

Weszli do pokoju i usiedli na podłodze. Już po chwili pudełko słodyczy leżało otwarte z pustym miejscem po pałaszowanych dango.

— Mmm, pyszności! — Tomo niemal rozpływał się nad jedzeniem. Jak dobrze, że potrafił wcisnąć w siebie coraz więcej tych niebiańskich przysmaków! — Jesteś moim bohaterem!

— Spokojnie, już moja w tym głowa, żebyś nie głodował — odparł Heizou, zajmując się wiśniowym mochi. — Trzeba ci jakoś wynagrodzić dietę od Kazuhy.

Tomo aż prychnął. Wyciągnął z dna jakiegoś cukierka i wrzucił go sobie do buzi.

— Uważaj, bo zamierza cię potem wypytać o to, co robiliśmy.

— Jakoś za każdym razem udało mi się wykręcić od odpowiedzi.

Uśmiechnęli się do siebie. Choć Kazuha dbał o to, by Tomo jak najszybciej wrócił do pełnej sprawności, dobrze zrobić sobie czasem przerwę i zignorować, co uchodziło za zdrowe a co nie. Kto by pomyślał, że najlepszym kompanem do łamania tych zasad będzie najsłynniejszy detektyw w Inazumie.

Ale należało też poruszyć inny ważny temat. Tym razem musieli przełożyć zabawę i zająć się poważniejszymi problemami.

— Hej, co się tak nagle nachmurzyłeś? — Heizou przerwał grzebanie w pudełku. — Coś się ostatnio stało?

Tomo zacisnął palce na opakowaniu ciasteczek. Tym razem mógł być szczery. W końcu Heizou stał za powiedzeniem mu wszystkiego.

— Słuchaj... Słyszałem waszą rozmowę wczoraj w ogrodzie. O tym, co się dzieje na południu. I o twoich podejrzeniach.

Wtedy i Heizou spoważniał. Podniósł wzrok znad pudełka.

— Więc rozumiesz sytuację, w jakiej się znajdujemy.

— Ja... Mniej więcej. Przepraszam, że podsłuchiwałem...

Jego towarzysz machnął ręką.

— Nie przepraszaj, ktoś i tak powinien ci to wszystko powiedzieć. Cieszę się, że nikt nie musiał robić tego bezpośrednio.

Delikatny uśmiech mimowolnie wypłynął na twarz Tomo. Tak jak się spodziewał, Heizou nigdy go nie zawiedzie.

— I Kazuha nie wyjechał eskortować ludzi z Sumeru, tylko zbadać sprawę, prawda?

Heizou zesztywniał.

— Co? Czekaj, gdzie on powiedział ci, że jedzie?

— Huh? Cóż... Na Tsurumi Island.

Jeszcze nigdy nie zdarzyło się, by Shikanoin przekazał Tomo tyle uczuć w jednym spojrzeniu. Zaskoczenie. Złość. Strach. Tomo przeszył dreszcz.

— Tobie powiedział co innego, prawda?

— Ta... Że wybiera się do Ritou. Musiał się już zgubić w tych wszystkich kłamstwach.

Nagle obaj stracili ochotę na słodycze. Zamknęli pudełko i odsunęli je na bok, po czym usiedli na łóżku, okrywając się kocem. Czekała ich niekoniecznie przyjemna rozmowa.

— Myślę, że on naprawdę wyruszył na Tsurumi — Tomo odezwał się pierwszy. — Gdy mi to mówił, skupiał się raczej na tym, by wymyślić lepszy powód do wyjazdu.

— Gdyby mi podał odpowiednią lokację, to bym się domyślił, dlatego mnie okłamał co do miejsca.

Tomo zaczął miętolić w dłoniach koc, czując, jak oddychanie zaczyna sprawiać mu trudność. Kazuha był w niebezpieczeństwie, a on siedział biernie w domu i nie miał pojęcia, co z tym faktem zrobić. Cholera, najchętniej to by wybiegł na zewnątrz i spróbował go dogonić. Szkoda tylko, że nie zdążyłby się porządnie rozpędzić, a już dostałnby zadyszki.

— Kazuha potrzebuje pomocy, a problem rozwiązania — odezwał się Heizou. Tomo spojrzał na niego zaskoczony, jednak ten wpatrywał się ponuro w swoje kolana. — Słuchaj, nie zamierzam pozwolić, by coś ci się stało, ale intuicja mi podpowiada, że to ty jesteś kluczem do tej sprawy.

— Ja...

Wzdrygnął się lekko, gdy na ramionach poczuł dotyk ciepłych, silnych dłoni. Heizou prawdopodobnie miał rację. Mało tego, on prawie nigdy się nie mylił! Ale jeśli tak, jeśli cały kraj był w niebiezpieczeństwie, jeśli Fujin naprawdę szukał właśnie Tomo...

— Mogę już nie wrócić — powiedział w końcu. 

Był tchórzem. Bał się konfrontacji, jednocześnie chcąc do niej doprowadzić. Ale najbardziej... Chyba bał się zawieść Kazuhę. Osobę, która poświęciła mu niemal każdą chwilę w ciągu ostatniego roku. Osobę, która sama mogła umrzeć, próbując wyciągnąć go z jego więzienia. Przeziębienie to jedno, ale jeśli Tomo stanie się coś poważnego... Jak Kazuha zareaguje?

Heizou spojrzał mu prosto w oczy. Biła od niego determinacja, jakiej Tomo chyba nigdy nie doświadczył.

— Jeśli nie pójdziemy, a okaże się, że mieliśmy rację, to nie będzie już do czego wracać.

Racja. Nie mogli pozwolić, by Kazu coś się stało.

Tomo wziął głęboki wdech. Był słaby. Nieprzygotowany na cokolwiek. Gorszej ofiary losu świat nie widział, ale ta ofiara mogła zostać przyczyną śmierci wielu niewinnych ludzi.

Nadszedł czas, by to on wziął sprawy w swoje ręce.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro