...really a blessing?

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Pierwszym, co oczy Tomo ujrzały, było surowe, purpurowe niebo. Niczym zbyt niskie sklepienie otaczało ich ze wszystkich stron. Zacisnął powieki, starając się odgonić z umysłu wspomnienie Dark Sea. Nic to nie dało.

Wokół stały cztery olbrzymie bramy Tori. Nachylały się nad nimi, stały krzywo, w każdej chwili mogąc się zawalić. Wydawały się drwić z jego słabości i dezorientacji. Zacisnął pięści, lecz przytłaczająca aura nie była jednak w stanie tak sparaliżować Tomo, jak zrobił to widok, który roztaczał się centralnie przed nim.

Na tle wielkiego, krwawego księżyca, pośrodku piaszczystego placu stał Kazuha. Z uśmiechem zaciskał palce na rękojeści miecza wbitego głęboko w leżące u jego stóp ciało. Tomo oblał zimny pot.  Natychmiast rozpoznał w zwiniętej w agonii postaci swoją panią. Modląc się, by to wszystko okazało się snem, uniósł z powrotem wzrok na Kazuhę. Wiedział, co to oznaczało.

— Fujin...

Usta Kazuhy wykrzywiły się w grymasie rozbawienia.

— Nasza mała marionetka.

Krew przyspieszyła krążenie, zaczęło szumieć Tomo w uszach. A więc ich najgorsze przypuszczenia się spełniły. Dobył miecza, starając się wyrównać oddech. Będzie dobrze. Jest silny. Da radę.

Uratuje Kazu.

Gładki, perlisty śmiech odbił się od niewidzialnej bariery. Fujin przeczesał palcami włosy, a drugą ręką wyjął miecz z nieruchomego ciała Raiden Ei. Rozległ się nieprzyjemny dźwięk rozszarpywanych organów.

— Chcesz walczyć, dziecko? Tym razem nie masz archona, który by cię wsparł.

Tomo nie potrafił powstrzymać zbierającego się w nim rozbawienia. Postąpił krok do przodu, a jego miecz zalśnił energią electro.

— Nie jesteś w stanie jej zabić. Nie zabijesz też mnie.

Fujin tylko spoglądał na niego z rozbawieniem, przez co entuzjazm Tomo nieco przygasł. Postąpił krok do przodu. Nie mógł pozwolić sobie na wątpliwości przed walką.

— Zaczekaj. — Heizou położył mu dłoń na ramieniu. — Coś jest nie tak. On ma plan.

— Plan? — Tomo odwrócił się do niego gwałtownie. — Plan, który zakłada zniszczenie całej Inazumy?

— Nie, on...

Przerwał im zgrzyt broni. Odwrócili się w stronę Fujina.

Zamarli. Bóg wiatru kołysał się na piętach, niedbale przykładając sobie do szyi ostrze miecza Kazuhy.

— Zabiję twojego kolegę, wrócę do swojego ciała i zrobię sobie z was moich wojowników. Co o tym myślisz, żołnierzyku? Stęskniłeś się za oddawaniem swojego życia za istoty wyższe?

Przed rzuceniem się na Fujina powstrzymywał Tomo tylko silny uścisk dłoni Heizou na ramieniu. Przypominał mu tym samym: "Nie daj się ponieść. On tylko na to czeka.".

Zamiast tego zmusił się do szybszego myślenia. Z pewnością jego przeciwnik mógł zabić Kazuhę, ale skoro przejął jego ciało, to przecież nie po to, żeby się go wkrótce pozbyć. Dlaczego więc je w ogóle zabrał? Jeśli powód jest wystarczająco poważny, to wszystko może okazać się blefem...

— Tomo, wizja — Heizou szepnął mu do ucha. — Wisi na mieczu. To może mieć związek z tym, że gość nas zagaduje, zamiast atakować.

Rzeczywiście, anemo wizja Kazuhy, zamiast widnieć na plecach, kołysała się na sznurku przywiązanym do miecza. Mrugała niczym gwiazda, co chwilę błyskając turkusowym światłem i gasnąc. Coś zimnego i ciężkiego zacisnęło się na sercu Tomo.

Powiedziano mu kiedyś, że wizja reprezentuje ambicje jej właściciela. Sam też kiedyś taką posiadał, lecz kiedy stracił wolną wolę, ta zgasła. Od tamtej pory nigdy nie widział, by świeciła, choć niemal zawsze nosił ją w kieszeni.

Teraz wizja Kazuhy co chwilę gasła, by rozbłysnąć na nowo. Co mogło to oznaczać?

Zagryzł wargę, próbując skupić się na narastającym bólu. Jeśli będzie myślał o tym chociaż chwilę dłużej, strach mógł go sparaliżować.

Fujin zaśmiał się, a klinga miecza rozcięła lekko skórę. Po szyi spłynęła kropla krwi.

Heizou mocniej zacisnął dłoń na ramieniu Tomo.

— Już wystarczy tych pogaduszek — głos Kazuhy przyprawił ich o dreszcze. Niebo ściemniało, przybierając barwę obsydianu. — Ei śpi, łańcuchy zniknęły... Niedługo wrócę we własnym ciele!

Oczy Tomo rozszerzyły się w przerażeniu, gdy Fujin poprawił uścisk na rękojeści miecza.

Ziemia zadrżała.

— Tomo, nie! — głos Heizou zaginął w hałasie, jaki nagle nastał.

Obronię cię Kazu. Będę tym, który o ciebie zadba, który odda za ciebie życie.

Poświęcę ci swoje ciało i duszę.

Twarz Tomo wykrzywiła się w niekontrolowanym uśmiechu. Odrzucił miecz Kazuhy i ostrze wykonało salto w powietrzu, zanim wbiło się w żwir kilka metrów od nich. Udało się.

Czule przesunął kciukiem po rękojeści swojej broni. Gdyby nie ona, Kazuha już byłby martwy.

Dopiero po uniesieniu wzroku zorientował się, że coś jest nie tak.

Oczy Kazu zrobiły się błękitne. Rana na szyi zniknęła. Wizja przywiązana do miecza przestała migać i zajaśniała łagodnym, turkusowym światłem.

Tomo natychmiast odskoczył od przeciwnika.

— Co ty...

Nie zdążył dokończyć. Fujin wyciągnął przed siebie dłonie i wystrzelił w jego stronę pięć ostrych, wietrznych pocisków. Tomo uniknął ich w ostatniej chwili. Gdyby nie widoczny w nich, porwany piasek, już by leżał martwy.

A więc nareszcie walczą. Ataki Fujina stawały się coraz szybsze – bóg wiatru niemal się nie ruszał – celował tylko do Tomo pociskami różnej maści – kule energii, cięcie powietrza, mini tornada pełne piasku... Wszystko udało się albo odbić, albo przed tym uciec.

Walka od dawna nie przychodziła Tomo tak łatwo i naturalnie. Silne kończyny, dobry refleks, całkowite skupienie — uśmiech nie schodził mu z twarzy. Rękojeść sypiącego iskrami miecza idealnie leżał w twardej, masywnej dłoni.

W końcu był sobą.

Zaczął zbliżać się do przeciwnika. Unikanie ataków stało się cięższe. Okrążał Fujina, próbując wywołać dezorientację. W prawo. W lewo. Skok, znowu w lewo. 

Coś porwało go do tyłu. Wiatr zaczął szarpać mu ubranie, piasek wpychał się do ust i oczu. Zacisnął zęby. Zrobił się zbyt pewny siebie. Ale da radę.

Skupił swoją wolę na mieczu. Światło wokół ostrza pociemniało, a wtedy przeciął nim otaczającą go przestrzeń. Energia electro rozproszyła wiatr, który wypuścił Tomo ze swoich objęć. 

Nie miał czasu na dojście do siebie, kolejne ataki już brnęły w jego stronę. Pierwszy zostawił rozcięcie na jego ramieniu, drugi przeleciał obok. Tomo ledwo zmusił się do uspokojenia przyspieszającego oddechu. Zacisnął pięści, starając skupić się jednocześnie na unikaniu ataków, zbliżeniu się do Fujina i przypominaniu sobie dawnych technik.

Gdy w końcu doskoczył do bóstwa, ten przywołał w dłoniach dwa długie miecze z energii anemo. Rozpoczęły się wymiany ciosów. Ataki przeciwnika były szybsze i zdradliwe, lecz wcale nie tak szkodliwe. Niematerialna broń rozpraszała się przy każdym odbitym ataku, a lewa ręka atakowała z lekkim opóźnieniem.

Tomo miał ochotę powiedzieć: "Śmiertelne ciało nie jest takie poręczne, co?", lecz się powstrzymał. Pot zalewał mu twarz, podarte, zimowe ubranie zaczęło dokuczać swoim ciepłem. Mimo to, nie odczuwał zmęczenia. Jego ciało ruszało się jakby za niego, atakując, wykonując uniki i odbijając ataki. Tylko dwa razy Fujinowi udało się go drasnąć.

Walka się przeciągała, szala przechylała się z jednej strony na drugą. Miecze uderzały o siebie, wiatr niósł elektryczne iskry wysoko w powietrze.

Wkrótce Tomo zaczął się męczyć.

Zaciskał zęby coraz mocniej, starając się, by jego ruchy nie traciły na szybkości i sile, lecz czuł, jak powoli traci kontrolę nad swoim ciałem. Czerpał energię z miecza całymi garściami, co pozwoliło mu tylko nieco przesunąć granice wytrzymałości. Niedługo Fujin zyska nad nim przewagę.

Musiał szybko zadać ostateczny cios.

Zadrżał na tę myśl, otrzymując kolejne uderzenie, tym razem w żebro. Zagryzł wargę. Należało szybko zakończyć walkę, ale co miał zrobić? Jeśli poważnie skrzywdzi Fujina, Kazuha również otrzyma obrażenia. Przeklął się w myślach, gdy zorientował się, że dlatego wciąż nikt nie wygrał. Tomo mógł go pokonać, był w stanie to zrobić, tylko, że tak naprawdę nie walczył na poważnie! Miał tysiąc okazji do zadania potężnego ciosu, a jednak niepokój o stan Kazuhy go powstrzymywał...

Przez ten błąd mógł narazić całą Inazumę na upadek.

Na moment się zawahał. Przez jedną, krótką chwilę zapomniał, co robi i dał się porwać myślom. 

Tylko na to czekał jego przeciwnik.

Tomo nie zdążył zareagować. Otrzymał cios w brzuch płazem jednego miecza, a drugi uderzył w jego własne ostrze. Otoczyły ich iskry. W pewnym momencie zrozumiał, że zaciska pustą pięść.

Przegrał. Opuszczająca go energia była niemalże namacalna. W jednym momencie całe powietrze wyleciało z jego płuc, nogi się pod nim ugięły, a palce odmówiły posłuszeństwa. Opadł na ziemię, plując krwią. Za daleko przekroczył swoje granice.

Widział przed sobą tylko kolorowe plamy. Fujin kucnął przed nim i uniósł jego podbródek, obserwując, jak ten walczy o powietrze, drży z bólu i wysiłku, jak robi wszystko by nie stracić przytomności. Bóg wiatru uśmiechnął się z pogardą.

— Na nic tobie zaklęte przedmioty, kiedy jesteś zwyczajnie słaby, dziecko — wyszeptał mu do ucha tak cicho, jakby zdradzał najświętszą tajemnicę. — Dobrze się bawiłem, ale oczekiwałem większego wyzwania. 

To koniec.

Tomo nie był w stanie nic powiedzieć. Nie dał rady się ruszyć. Łzy mieszały się z potem, spływając po jego twarzy jak krople deszczu. Gardło go piekło, serce nie chciało zwolnić.

Biło, choć nadzieja w nim powoli umierała. Walka się zakończyła. Tomo stracił swoją siłę. Przegrał. Nie dał rady, choć dysponował wsparciem boskiej broni.

Fujin miał rację. Zaczarowane ostrze nie miało żadnej wartości w dłoniach słabeusza. Raiden Ei powierzyła ją nieodpowiedniej osobie. Teraz...

Uniósł wzrok na boga wiatru, który przyłożył sobie wietrzny miecz do szyi.

Będzie patrzył, jak Kazuha umiera.

Przywołał wspomnienie jego ciepłego uśmiechu. Dotyku delikatnej, miękkiej dłoni. Troski, z jaką Kazuha się nim opiekował. Niemal czuł, jak otulają go jego ramiona. Niemal słyszał jego głos.

"Tomo, miecz. Jest za tobą. Chwyć go."

Fujin zamarł. Odwrócił się, lecz nie zdążył dostrzec swojego oprawcy. Wkrótce osunął się na kolana, z twarzą zastygłą w wyrazie zaskoczenia i gniewu.

Heizou obrócił między palcami pustą strzykawkę.

— Śmiertelne ciało ma swoje wady, co? — rzucił beztrosko. Tomo utkwił zszokowane spojrzenie w sylwetce przyjaciela, który uniósł brew. — Co, już sądziłeś, że zwiałem?

Jego oddychający z trudem towarzysz przełknął ślinę, starając się wydobyć z gardła jakikolwiek dźwięk.

— Nie, ja... Zapomniałem o tobie — przyznał.

Śmiech Heizou rozgrzał mu serce, które nieco się uspokoiło.

— Czekałem na odpowiedni moment, by wstrzyknąć mu środek paraliżujący. Wybacz, że musiałeś tyle czekać. Jak się czujemy?

Już miał odpowiedzieć, gdy zauważył, że otwarte oczy Kazuhy wróciły do swojego naturalnego koloru, lecz dziwnie matowe, takie... Puste. Wielka gula utknęła mu w gardle.

— Heizou... — urwał, nie będąc w stanie wydukać czegoś sensownego.

— Hm? — przyjaciel podążył za jego wzrokiem. — O, opuścił ciało Kazuhy.

"To zdążyłem zauważyć!" cisnęło się Tomo na usta. Zamiast tego, powiedział tylko:

— Oczy... Są puste.

— No tak, bo Fujin wygonił wcześniej Kazuhę z jego ciała. Dlatego tak mu się wtedy zmienił kolor oczu.

Pytania, zamiast znikać, tylko się mnożyły, jednak spokojny ton Heizou działał kojąco. Choć usłyszane przed chwilą słowa brzmiały przerażająco, Tomo nabrał nagłej pewności, że Kazu nic nie będzie.

— Więc co z nim? — zapytał, będąc już w stanie usiąść wygodniej na piasku.

— Wydaje mi się, że spotkał go ten sam los, co Raiden Ei. Jego... Świadomość musiała zostać gdzieś przeniesiona.

Tomo nagle zrozumiał.

Ten głos, który usłyszał... Wcale mu się nie wydawało.

Odwrócił się gwałtownie. Za nim, wbity w ciało Raiden Ei, widniał miecz Kazuhy, a na rękojeści błyszczała anemo wizja.

Na czworakach zbliżył się do broni. Dopiero wtedy zauważył na ostrzu fioletowe refleksy.

— Oni są tutaj — odparł. Niemal widział uśmiech Kazuhy. Tym razem, już o wiele wyraźniej usłyszał jego głos:

"Ruszyłeś główką. Brawo."

Zacisnął zęby, powstrzymując lawinę skarg, pretensji, i wyznań, które miał ochotę z siebie wyrzucić. Na razie był zmęczony, zdenerwowany i nie chciał mówić do breloczka. Odwrócił się do Heizou.

— Jak mamy ich... No wiesz?

W odpowiedzi Heizou położył dłoń na jego ramieniu.

— To nie będzie trudne, ale nie mamy czasu się tym zająć.

Tomo zamarł. Dopiero zauważył, że Plane of Euthymia powoli znikało, zastąpione skalistym krajobrazem Seirai Island. Wydawało się, że to już koniec. Chciał tak myśleć. Jego ciało błagało o odpoczynek, a umysł znajdował się na granicy wytrzymałości. Przy następnej konfrontacji nie dałby rady nawet z pomocą miecza od electro archona.

— Tomo... — głos Heizou nie dał rady wyrwać go z pełnego niepokoju zamyślenia. Utkwił wzrok w horyzoncie, gdzie wkrótce miał dostrzec zbliżającego się do nich Fujina.

— Wrócił do swojego ciała — wykrztusił cicho. — Czyli... Ostatnie incydenty to była pułapka. Chciał... Chciał nas osłabić. Pozbyć się archona. Kazuhy. Mnie... A teraz jest gotów, by przejąć Inazumę...

— Tomo.

— Dlaczego to zrobiłem, Heizou? Dlaczego przestałem pilnować Fujina? Przecież to był mój pieprzony obowiązek, zostać tam i zrobić wszystko, by ten drań nie wydostał się ze swojego więzienia!

— Tomo! To w ogóle nie była twoja rola! Nigdy nie żyłeś po to, by wyręczać archona w jej obowiązkach, za to teraz twoim obowiązkiem jest spiąć dupę i pomóc mi posprzątać burdel, jakiego ona narobiła! - Heizou potrząsnął nim tak mocno, że przed oczami Tomo zaczęły wirować gwiazdy.

— Przecież ja nie wiem, czy będę w stanie stanąć na nogach...

Heizou zazgrzytał zębami i wyciągnął do niego jego miecz. Tomo niechętnie na niego spojrzał i zauważył pełną wiary determinację na twarzy przyjaciela. Jakby naprawdę była jakaś nadzieja, jakiś sposób na wygranie nadchodzącej walki.

— Jestem za słaby, zrozum to.

— To nie ma znaczenia. Za to jeśli się poddasz, będziesz tchórzem.

Tomo zagryzł wargę. Dlaczego wciąż się opierał?

— Jeśli nie daję rady bez miecza, to nie dam rady także z nim.

Heizou znowu nim potrząsnął. Jego szmaragdowe oczy błyszczały zielenią tak żywą, jak trawa w środku lata. Zupełnie nie przypominały ciepłych, czerwonych oczu Kazuhy, potrafiących subtelnie rozgrzewać serce, lecz i piec jak złośliwy płomień. Mimo to, łączyło ich jedno - zdolność do przekonywania jednym spojrzeniem.

— Miecz to tylko narzędzie. Ciało też. Dasz radę. Masz mnie. Masz... Kazuhę w wizji i Raiden Ei w mieczu. Damy sobie radę, tylko nie poddawaj się tak łatwo cholera jasna!

Tomo westchnął ciężko i przyjął miecz. Ulga, jaka go ogarnęła, gdy powróciła do niego utracona siła, niemal poprawiła mu humor.

— Kazu nie da mi spokoju w zaświatach, jeśli przestanę teraz walczyć, prawda? — rzucił z lekkim uśmiechem.

Heizou zaśmiał się cicho i potargał mu włosy.

— Oczywiście, że nie. A teraz szykuj się. Fujin już nadchodzi — odparł i wyjął miecz z ciała Ei.

Tomo zabrał wizję Kazuhy i przymocował ją sobie do nadgarstka. Natychmiast poczuł przepełniające go ciepło.

"Jestem z tobą, Tomo. Tak, jak ty byłeś ze mną przez te wszystkie lata."

— Nie mam najmniejszego pojęcia o co ci chodzi, ale brzmi nieźle — odpowiedział, stając przodem do nadciągającego sztormu.

•••

Uwielbiał jeść, od kiedy pamiętał.

A teraz miał przed sobą cały talerz dango, dwie miski ramenu, stos mochi i żółciutki omlecik na górze ryżu.

— No i dla takich chwil to ja mogę ratować świat! — zawołał radośnie, rzucając się na te pyszności.

Kazuha zmrużył oczy na ten widok.

— Nie powinnaś mu przynosić tyle jedzenia - rzucił ponuro. — On pożre to wszystko z czystego łakomstwa, a potem spędzi resztę wieczoru w toalecie, zwijając się od bólu brzucha.

Ei zaśmiała się nerwowo.

— Przepraszam... Chciałam mu się jakoś odwdzięczyć a potem przypomniałam sobie, jak opowiadałeś, że ciągle podjada. Pomyślałam, że się ucieszy.

— Trafiłaś w dziesiątkę! — odpowiedział jej Tomo, którego przepełnione policzki nadawały mu wygląd chomika. Wepchnął sobie do buzi kolejne mochi. — Nie słuchaj Kazu, zrzędzi jak zwykle!

— Po prostu się o ciebie martwię!

Ich wymiana zdań trwała, a Ei przysłuchiwała jej się ze spokojnym uśmiechem. "Tak właśnie powinna wyglądać przyszłość tego wspaniałego, odważnego chłopaka. Spokojna, miła i ciepła." Rozejrzała się po jadalni rezydencji kamisato. Zrobiło się tu o wiele żywiej, od kiedy ostatnio widziała to miejsce. Na blacie leżały słoiki, noże, pałeczki i nawet leki. Powstrzymała śmiech, gdy zauważyła jakieś ubrania wiszące na drzwiczkach szafek. Sądząc po ich długości, należały do Tomo.

Skupiła się z powrotem na dyskutujących postaciach. Ten, który z jej winy przeszedł przez piekło, wyglądał coraz lepiej. Wciąż wiele brakowało mu do potężnego wojownika, jakim kiedyś był, ale skóra nie wisiała już na nim, do tego przybrała kolor świeżego chleba. Zaśmiała się w duchu na to porównanie, domyślając się, że i jej nie zaszkodziłby porządny obiad.

Kątem oka zauważyła jakiś błysk we włosach Tomo. Zmarszczyła brwi.

— Czyżby... — mruknęła i podeszła do chłopaka, który przerwał rozpływanie się nad perfekcyjnie usmażonymi rolkami i zerknął na nią pytająco. Nie myliła się. Do wstążki, która trzymała jego wysoki kucyk, miał przymocowaną błyszczącą electro wizję. — Odżyła... Jak? Kiedy?

— A, to? — Tomo przełknął jedzenie i uśmiechnął się szeroko. — Bo widzisz, ostateczny cios, którym pokonałem Fujina był taki potężny nie od mocy miecza, tylko mojej wizji! — odparł z dumą. — Zaświeciła, gdy bohatersko broniąc Heizou przed śmiercią, przypomniałem sobie, jak oberwałem od twojej lalki!

Zażenowanie odebrało Ei mowę. Że też akurat wspomnienie tego momentu musiało do niego powrócić!

— No już się tak nie chwal — Kazuha podszedł do tomo i cmoknął go w policzek, po czym odwrócił się do archona. — Może chciałabyś zostać na obiad? Thomy i Ayato dzisiaj nie ma, ale zawołam Ayakę, ugotuję coś i...

Bogini wyrwała się z zamyślenia i pokręciła głową.

— Nie, nie, dziękuję. Chciałam tylko podziękować i przekazać, że Fujin jest porządnie zapieczętowany i regularnie pilnowany.

Tomo zmarszczył brwi.

— Ale... Nie przez śmiertelników, tak?

EI pokręciła energicznie głową.

— Nie, absolutnie! Nigdy nie będę wykorzystywać ludzi do czegoś takiego, przysięgam! Tak właściwie, zleciłam to zadanie Raiden Shogun. W nieregularnych odstępach czasu, by nie przyzwyczajać więźniów, będzie robić rundki po Dark Sea, sprawdzając, czy łańcuchy krępujące wrogie bóstwa nie puszczają.

Kazuha owinął ramiona wokół ręki Tomo, na co ten posłał mu zaskoczone spojrzenie, ale szybko zaczął udawać, że takie zachowanie to dla niego norma. Rumieńców na policzkach natomiast nie zdołał powstrzymać.

— Ale... Czy Shogun można zaufać?

Tomo zagryzł wargę. No tak. Przecież to ta marionetka zgotowała mu taki los.

Ei również pojęła wątpliwości Kazuhy, jednak pokiwała głową.

—  Tak naprawdę to da się z nią dogadać. Myśli w inny sposób, ale chce dobrze. Oczywiście nie usprawiedliwiam jej ani moich czynów... Ale mogę was zapewnić, że nie wyrządzi więcej szkód.

Wymienili spojrzenia. Kazuha nadal miał wątpliwości, natomiast Tomo uśmiechnął się do Ei.

— W porządku, wierzymy ci. Ale musisz zostać na obiad! Kazu jeszcze nie mówiłem, więc opowiem wam, co mi się śniło!

— Huh? — zaskoczona mina bogini tylko wywołała u Tomo śmiech, natomiast Kazuha westchnął tylko.

— Wybacz za niego, taki już jest stuknięty.

— Hej, przecież widzę, że się uśmiechasz! Przyznaj, chcesz usłyszeć o moim śnie!

Gdy Tomo złapał go za policzki, Kazuha nie potrafił już udawać śmiertelnej powagi i wybuchnął śmiechem. Zaczęła się kolejna wymiana zdań, tym razem pełna niezrozumiałych żartów, chichotów i docinek. Ei uśmiechnęła się tylko i zerknęła za okno, gdzie dojrzała trzy męskie sylwetki brodzące ku nim w śniegu.

— Wiecie co? Chyba jednak zostanę na ten obiad. 

•••

Mam do powiedzenia tylko jedno.
NARESZCIE.
i spóźnione wszystkiego najlepszego dla Kazioli

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro