Johnny Lawrence

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


— Wychodzę mamo!— ostatni raz przejrzałem się w lustrze i zabrałem kluczyki, leżące na biurku.

Ruszyłem schodami w dół do garażu, w którym stał mój samochód.
Stresowałem się, sam nie wiem czym.
Choć to raczej wina mojej obecnej sytuacji, kiedy to jestem zmuszony udawać kochającego chłopaka dla mojej byłej, przed jej rodzicami

No nie wierzę, że tak spędzam ostatni dzień lata

°°°

— Witaj kochanie.— lekko wzdrygnąłem się na przywitanie dziewczyny i na to jak później się do mnie przyssała.

— Taa, hej.

— Nie śpieszyłeś się. Moi rodzice już czekają.— pociągnęła mnie do środka, trzymając za dłoń.

Oh, skończmy szybko ten teatrzyk.

°°°
Nikogo tym nie zdziwię, ale było nudno. Bardzo.
Naprawdę już wolę Country Club.
Tam chociaż coś się dzieje. Jak na przykład chłopiec lądujący w misie ze spaghetti. W dodatku przez masę ludzi, nie trzeba się skupiać na nikim konkretnym.
Matka Ali ma irytujący charakter, ale przynajmniej teraz wiem po kim moja była nauczyła się udawać słodką idiotkę.
Jej ojciec? Raz patrzy na mnie jakbym nie miał podjazdu do jego oczka w głowie, a następnie ma wzrok jakby oczekiwał, że zaraz klęknę z pierścionkiem.
No i Ali. Drażniąca mnie coraz bardziej, gdy trzeba jej tłumaczyć czym jest przestrzeń osobista, bo nagle nie potrafi mi zejść z kolan.

Przesadziłem, ale to, że ciągle mnie "przypadkowo" dotyka staje się irytujące.

— Szybko ci rosną te włosy.— mówiła zakręcając sobie jeden z dłuższych kosmyków na palcu— Może byś je trochę skrócił?

RETROSPEKCJA

Chłopak i dziewczyna leżeli na kocu, na łące w jedno z ładniejszych popołudni w Dolinie.
W końcu mogli być tylko dwójką zwyczajnych nastolatków, nie przejmujących się żadnymi problemami.

— Lubię twoje włosy, wiesz?— odezwała się po chwili ciszy dziewczyna, przytulona do boku chłopaka, z swoją nogą przerzuconą przez jego.

Naprawdę? Już zaczęły być przedługie.— zaśmiał się jej partner, pocierając dłonią kark, a przy okazji ciągnąc za kosmyki włosów, które zakręcały się delikatnie na jego szyi.

— Wyglądasz w nich seksownie— mruknęła, odgarniając miękką grzywkę swojego chłopaka — ale jeśli będą ci przeszkadzać to je zetnij.— skwitowała ziewając.

— Hmm, obetnę je gdy urodzi się moja córka.— zapowiedział, a cwaniacki uśmiech nie schodził z jego twarzy.

— Już ci mówiłam, że to będzie syn. Chcę mieć syna, tyle w temacie.— zaśmiała się szatynka.

— Co ci tak zależy żeby był to syn?

— Pomyśl tylko. Mały promyczek o blond lokach i wspaniałych, jasnych, niebieskich oczach takie jak twoje.— odpowiedziała, przyciągając chłopaka do czułego pocałunku.

KONIEC RETROSPEKCJI

Nawet na to nie licz.

— Zastanowię się.— odparłem dla świętego spokoju.

— To dobry pomysł John. Wyglądałbyś poważniej.— stwierdził ojciec Ali.

Byłem już gotowy odpowiedzieć coś zgodnego z moim temperamentem; o tym kto jest tutaj mniej poważny, ale przeszkodził mi dźwięk telefonu.
Po chwili do stołu podszedł ich pieprzony lokaj z słuchawką na tacy.

— Panie Lawrence. To do pana.— podstarzały mężczyzna w starym garniturze skinął mi głową.

Chwyciłem za telefon, mając, szczerze powiedziawszy, zupełnie gdzieś czy jest to zgodne z manierami.
Od razu gdy przystawiłem słuchawkę do twarzy usłyszałem poddenerwowany głos.

— Lawrence?! W końcu się do ciebie dodzwoniłam. Sarah kilka dni temu urodziła!

Nie byłem w stanie nic powiedzieć. Niby wiedziałem, że to się stanie, kumałem na tyle biologię, ale w tym momencie zareagowałem jak największy idiota.

— Jesteś tam jeszcze, kretynie?!— krzyknęła ponownie, gdy nie otrzymała ode mnie reakcji

— Taa...ekchem... Tak. Wiesz, w którym szpitalu jest? A Dutch? Jedziecie do niej w ogóle?

— Wdech i wydech Lawrence.— niby kto tutaj tego potrzebuje Beth—  Za 10 minut będziemy po ciebie.

I zwyczajnie się rozłączyła, a ja nie zważając na niewiedzące spojrzenie ojca Ali, zdziwienie i szok na twarzy jej matki oraz zirytowanie samej Ali, wstałem od stołu i szybkim krokiem skierowałem się do wyjścia.
Nie zważałem na krzyki dziewczyny i na to, że próbowała mnie zatrzymać.
W tamtym momencie nie liczyło się dla mnie nic ponadto, żeby móc zobaczyć moje dziecko.

°°°

W aucie panowała napięta atmosfera między nami.
Najbardziej było to widoczne po zirytowaniu Dutcha, który kierował.

— Beth, jak się dowiedziałaś? Żadne z nas nie miało kontaktu z...

— Od jej ojca. Szpital go powiadomił bo Sarah nie jest pełnoletnia. Ale to wszystko co wiem. Mam nadzieję, że odwiedziny będą możliwe.

— Oh gwarantuję ci skarbie. Nie będą mieli innego wyjścia, jak tylko nas wpuścić.— skwitował brunet.

°°°

Niestety nie wszystko poszło po naszej myśli.
Właściwie nic nie poszło po naszej myśli.

— Gdzie leży Sarah Li?— spytałem od razu, podchodząc do kobiety przy recepcji.

— Jest pan z rodziny?— spojrzała na mnie oceniająco, ale miałem to gdzieś.

— Jestem ojcem jej dziecka.

— Ah tak. Cóż pani Sarah chwilę temu dostała wypis i odebrał ją mąż.

Jaki kurwa... Barnes. W co ty pogrywasz.

Miałem ochotę coś rozwalić.

— Uspokój się stary.— Dutch położył mi rękę na barku, zaciskając mocno dłoń.

Stary, sam jeszcze w aucie chciałeś roznieść ten szpital, gdyby nie wpuścili cię do niej.

— Idziemy, może są jeszcze na parkingu.— zakomunikowała jego dziewczyna.

°°°
— Sarah!

Nie mogłem opanować emocji, gdy wychodząc przez tylne drzwi szpitala, zobaczyłem ją przy aucie. Pierwszy raz od zakończenia szkoły.

— Johnny, to...— chciała coś powiedzieć, ale nie dokończyła.

Chłopak obok niej, coś do niej powiedział na ucho, a później pod jego sugestią wsiadła do auta.
Barnes zaczął odjeżdżać z parkingu, a ja puściłem się nieświadomie biegiem za jego samochodem, nie wiedząc zabardzo co robię. Ale to się nie liczyło.
Biegłem po ulicy jakieś 10 metrów za autem, przyśpieszając ile mogłem.

— Sarah!

W pewnym momencie nie widziałem nic, bo łzy zasłoniły mi obraz.
Granatowy samochód Mike'a odjechał, omijając czerwone światła.

— Kurwa!

Skręciłem na chodnik, przed jadącym we mnie pojazdem. Kopnąłem mocno w skrzynkę na listy, winną tylko tyle, że stała mi na drodze.
Moje zdołowanie nie miało końca. Czy to naprawdę miało tak się zakończyć?

°°°
Nie wiem jak długo siedziałem pod jakimś budynkiem, z kolanami pod brodą i oplecionymi wokół nich rękoma.

— Chodź. Znajdziemy coś na tego faceta.— usłyszałem głos Dutcha, który stał nad moją sylwetką, z wyciągniętą dłonią, którą złapałem żeby pomógł mi wstać.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro