Mike Barnes

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Wyszedłem ze swojego, średniej wielkości, mieszkania nie budząc Viper.
Nie żebym troszczył się o jej sen, raczej nie chciałem zostać zalany lawiną pytań i jej podejrzliwym spojrzeniem. Nie wspominając o irytującym charakterze baby w ciąży.

Zbliżałem się powoli do budynku dojo, które przejął mój nowy trener; jedyne co musiałem to przejść skrzyżowanie.

Dlatego też skręciłem między pobliskimi budynkami i opierając się o czerwoną, ceglaną ścianę, wyciągnąłem z kieszeni paczkę papierosów.
Zrzuciłem z ramienia torbę, pod nogi i sam kucnąłem. Zaciągnąłem się trzymanym w ręku skrętem.

Miałem mocno gdzieś czy się spóźnię, Terry'ego w tym momencie i tak bardziej interesował ten mały włoski uchodźca, który bije tak beznadziejnie, że nie wiem czy się śmiać czy płakać.

— Proszę, proszę. Czyżby ktoś źle zrozumiał intencje rozgrzewania przed treningiem?— jak on mnie niesamowicie wkurwia czasem.

— W rzeczy samej Terry. Rozgrzewam płuca.

Wstałem na nogi, wyrzucając niedopałek i patrząc w oczy mężczyźnie, który miał na twarzy swój irytujący uśmieszek.

— LaRusso sobie poradzi bez ciebie przez tyle czasu?— odezwałem się znowu.

— Kazałem mu dziś nie przychodzić. Chodź, mam dziś czas tylko dla ciebie— mężczyzna objął mój bark i poszliśmy w stronę dojo.

°°°
— Fight!

Co tu dużo mówić, wymierzałem ciosy w stojak podtrzymujący deski.
Strasznie upierdliwa zabawka bo muszę wymieniać deski co dwie sekundy.
Terry też to zauważył.

— Dobra. Załatwię ci coś twardszego.

— Najlepiej swoją głowę.— mruknąłem.
— Coś mówiłeś?— spytał złym tonem.

— Nie.

°°°
Silver stwierdził, że jedyne czego mi potrzeba to zwiększanie siły uderzeń.
Tak jakbym miał w ogóle jeszcze coś do poprawy...
W każdym razie mam w tej chwili kilka minut przerwy, zanim tamten maniak załatwi mi kolejne zadanie.

W sumie to zjadłbym już coś, ale wiedziałem, że po treningu mam do wyboru chiński bar w centrum handlowym albo  kilkudniową  odmrażaną  pizzę w domu.
I wolałem pierwszą opcję, zamiast szybszego powrotu do domu i tej...

— Wyspałeś się?! To drałuj tutaj!

I tyle ze świętego spokoju.

Przynajmniej LaRusso mi się nie pałęta pod nogami.

Hmm, a właśnie.

— Właściwie czemu odesłałeś LaRusso?

— Nie jest już przydatny. A ja nie jestem caritasem żeby uczyć biedne dzieci się bić.

— Skoro tak...

To zabawne, zważywszy na moją przeszłość.
Choć do końca taki biedny nie byłem. Jednak moje bogactwo skończyło się na jednym sportowym samochodzie, po tym jak moja przyjaciółeczka ogarnęła, że przehandlowałem człowieka za tamten samochód.

RETROSPEKCJA

Siedziałem w ciemno zielonym, nowym aucie i przysypiałem na miejscu kierowcy. Na rozładowanym telefonie miałem jeszcze dwie kreski futra, a gdzieś z tyłu walała się butelka Jim Beam'a.
Nagle rozbudziło mnie walnięcie drzwiami obok i śmiech mojej przyjaciółki.

— Nie śpij bo cię zgwałcą.

— Żebym ja cię zaraz nie zgwałcił.

Tamta jedynie się zaśmiała i ukradła moje dwie ścieżki śmierci. Obracając później w dłoni telefon.

— A więc dlatego nie da się do ciebie zadzwonić.— stwierdziła po kilku próbach włączenia go.

— No co ty nie powiesz?— spytałem zabierając jej przedmiot i wkładając do schowka pełnego suszu. Co nie było najlepszym pomysłem.

— Wiesz, nie mogłam uwierzyć, gdy zobaczyłam cię w tym aucie.— powiedziała ta ćpunka, podpalając jointa i zaciągając się.

— No kurwa niespodzianka.— powiedziałem przewracając oczami.

— Co ty taki zamulony?

— Spierdalaj, mam kaca jeszcze muszę się zajmować małymi dziewczynkami, co chcą udowodnić mamusi, że da się robić gorsze rzeczy niż nie pozmywanie naczyń.

— Drażliwy jesteś. Ciesz się lepiej nowym autem. Swoją drogą, masz jakąś herę?

— Dałem ci wczoraj kwas!

— No słaby jakiś był. Zresztą myślisz, że jeden kartonik to ja będę tydzień miała?— mówiła, wybuchając śmiechem.

— No, widzę jaka słaba.

— A to. Jestem na ekstazie jeszcze,  od Cygana.

— Jak od Cygana, to ja bym na twoim miejscu cieszył się, że jeszcze kolory aut rozpoznaję.— spojrzałem w jej rozszerzone źrenice, które całkowicie przysłoniły błękit jej oczu.

— Ale marudzisz. Ale skoro nie masz już towaru, to co dalej robisz.

— Chciałem zmienić branżę. Wiesz, że w niektórych krajach nic mi nawet nie zrobią za handel ludźmi?

— Nie jesteś poważny.— już się nie śmiała, ale wiedziałem, że w pewnych momentach bardzo szybko trzeźwieje.

— Myślisz, że skąd mam to auto?— warknąłem.

— Co ty zrobiłeś?

— Czarny w tej chwili prawdopodobnie jest transportowany w beczce do Afganu.

— Nie! Ty jesteś kurwa popierdolony.

— Może.

— To był twój przyjaciel idioto!

— Przyjaciel? Poderżnął by mi gardło gdyby dostał okazję.

— Mylisz się.

— Skarbie, żyjesz na ulicy, lepiej szybko przywyknij.

— Zamknij się kurwa.— chyba się zirytowała.

W następnej chwili trzasnęła drzwiami, znowu. Zostawiając mnie samego.

KONIEC RETROSPEKCJI

— Budzimy się kurwa!— poczułem mocne trzepnięcie deską w głowę, a potem dalszą tyradę — W tym stanie to cię nawet LaRusso pokona. Czy tobie jak przedszkolakowi trzeba tłumaczyć po 10 razy czym jest skupienie?!

— Jak przestaniesz ryj piłować, to się zastanowię. Od miesięcy robię to samo, naprawdę dziwisz się, że jestem znudzony?

— Jak ci mało wrażeń to wyruchaj tę dziewczynę od Lawrence'a.— powiedział zirytowany.

— Może kiedyś, aktualnie prędzej bym obciągnął Kreese'owi.— to był fakt, no sorry, że nie gustuje w ulanych kurwach i przy okazji samotnych matkach.

— Zabawne. Zawsze mi wyglądałeś na cwela. Chodź tu i tak się nie nadajesz do treningu.— mówił, podchodząc do ściany by zostawić tam rzeczy, a potem skierował się w stronę korytarza.

Chwilę później siedziałem w gabinecie, opierając buty na biurku.

— Jak się ma młoda mamuśka?— zapytał mnie, odpalając szluga.

Zrobiłem to samo, gdy podał mi ognia.

— Tak samo. Przestała utrzymywać z nimi jakiekolwiek relacje i myśli, że to jej własna decyzja, a nie moja sugestia.

— Wspaniale.— stwierdził, zaciągając się.

— Co z Danielem? Wie za dużo.— spytałem, bez cienia ciekawości.

— Wie ledwo ułamek, ale masz rację. Masz się upewnić, że nic nie powie Lawrence'owi i reszcie.

— Nie martw się. Upewnię się, że nie bedzie w stanie pisnąć choćby słówka.— powiedziałem szczerząc się z zaciśniętą pięścią.

— Kiedy ma rodzić?— zainteresował się nagle czarnowłosy.

— Za kilka dni.— powiedziałem, patrząc na niego pytająco.

Ciekawe co mu się rodzi w głowie.

— Rób jakieś zdjęcia. Już dawno nie wysłałem młodemu ojcu żadnego "prezentu"— mówił, śmiejąc się po chwili.

— Co jeszcze kombinujesz?

— Parę rzeczy.— odparł, mrugając.

— Wiadomo co z Kreese'm?

— Daj mi spokój z tym tchórzem. Chowa się przede mną, ale wie, że nie ucieknie. Wróci tu z podkulonym ogonem, już niedługo.

— Myślałem, że macie takie samo zdanie i plan był...

— Ja też. Nie wiem co mu odjebało. Nagle chce się wycofywać z tej zemsty.

— Czyżby mu było żal Sarah?

— Hmm, a tobie nie jest?— spytał, podpuszczając, wiedziałem to.

— Przeszłość jest przeszłością. Teraz już nic mnie z nią nie łączy, oprócz zadania.

— Jesteś jeszcze gorszy niż się spodziewałem.— stwierdził, uśmiechając się, jakby znów coś planował.

— Dziękuję.

— Gdy już urodzi nie odstępuj jej na krok, wszystko oczywiście w trosce o nią i dziecko.

— Ma się rozumieć.— zaśmiałem się.

°°°

— Nie żebym narzekał, ale co się tak uczepiłeś tego Lawrence'a i jego laski.— niby spytałem, starając się ukryć ciekawość w głosie.

— Nie lubię zostawiać nie dokończonych spraw, a Kreese właśnie to zrobił. Zresztą mam prywatne pobudki, które nie powinny cię interesować.

— Ah tak.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro