-16-

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

W sobotni poranek w naszym dormitorium już panowała atmosfera ekscytacji, spowodowana nadchodzącym meczem. James szykował się do grania w nim, a ja do komentowania i nie mogłem się doczekać, aż w końcu zasiądę na trybunach, a dokładniej na stanowisku komentatora. Remus wyglądał nieco blado z rana, pomyślałem, że to pewnie przez zbliżającą się pełnię księżyca. Kazałem mu zjeść czekoladę, aby poczuł się lepiej i miałem nadzieję, że nic poważnego nie będzie mu dolegać dzisiejszego dnia. Miałem bowiem poważne plany, co do wieczoru.

Mecz miał odbyć się tuż po obiedzie, przez co połowa dnia ciągnęła się niemiłosiernie. Powtarzałem sobie w głowie wymyślone wcześniej teksty i liczyłem na to, że uda mi się je wykorzystać, skutecznie rozbawić wszystkich i jednocześnie wykonać swoją rolę jak najlepiej.

Po obiedzie cała szkoła zmierzała na trybuny. Niektórzy już wiedzieli, że będę komentatorem, dlatego po drodze coraz to ktoś życzył mi powodzenia. Wraz z profesor McGonagall wkroczyliśmy na stanowisko komentarorskie i rozgościłem się tam. 

— Tylko pamiętaj, Black, bezstronnie i z klasą. — Przypomniała.

— Spokojnie, pani profesor. Będzie dobrze. — Obiecałem i poprawiłem sobie fryzurę. Czułem się cudownie w tej roli i koniecznie chciałem dać z siebie wszystko. Zacząłem swój występ, gdy tylko obie drużyny pojawiły się na boisku.

— Witam wszystkich, oto ja, jedyny i niepowtarzalny Syriusz Black w loży komentatorskiej! Dzisiaj przed nami niesamowite widowisko. Mecz Gryffindor kontra Slytherin! Obie drużyny pojawiły się już na boisku. W reprezentacji gryfonów mamy oczywiście znakomitych graczy! Jenkins, Meadowes, Potter, Knight, Riley, Johnson i Vance! Ślizgoni natomiast występują dzisiaj w składzie Wilkes, Nott, Flint, Travers, Avery, Carrow oraz Black! tak jest, to mój młodszy brat! Nie tak przystojny jak ja, ale niewiele mu brakuje! — Wygłosiłem, a publiczność wsłuchiwała się w każde moje słowo. 

Niektórzy już teraz byli rozbawieni, zauważyłem te podekscytowane twarze, które czekają na więcej i postanowiłem oczywiście dać im więcej. Relacjonowałem zatem dalej, skupiając się na przebiegu gry.

— Pani Hooch uwolniła piłki! Tak jest, czas zaczynać grę! — Oznajmiłem, gdy obie drużyny włączyły się do gry. Z zapałem komentowałem dalej. — Ślizgoni ostro zaczęli, lecz nasi gryfoni nie pozwalają im się rozwinąć w powietrzu. Tłuczki śmigają pomiędzy ścigającymi, uważajcie na nie! Tak jest! Kafel w rękach Meadowes, dawaj mała, wiem, że dasz z siebie wszystko! Och, Travers... Czy ty wiesz, czym jest przestrzeń osobista?! Jak można tak traktować kobiety, no naprawdę, proszę państwa, Meadowes prawie spadła z miotły! Kafla przejęli Ślizgoni i zmierzają do pętli, dawaj James, pokaż im, że mogą nam naskoczyć!

— Panie Black! Bezstronność! — Wtrąciła profesor McGonagall.

— Tak, tak. — Machnąłem ręką i kontynuowałem, nadal po swojemu. — Potter zdobył kafla i zmierza w stronę pętli ślizgonów. Tłuczek poszybował tuż nad jego głową. To było niebezpieczne! Ale uwaga... Uwaga... JEST, DZIESIĘĆ PUNKTÓW DLA GRYFFINDORU! WSPANIALE JAMES! TAK JEST, PROSZĘ PAŃSTWA, TO MÓJ NAJLEPSZY PRZYJACIEL! — Wykrzyczałem, z radością wskazując na Rogacza, który pomachał do mnie. Widownia szalała ze szczęścia po stronie gryfonów, a gra trwała dalej. — To był naprawdę piękny strzał! A teraz ślizgoni coś kombinują, jak to oni. Kafel wciąż w rękach Gryfonów, ale obawiam się, że długo tak nie zostanie. Tłuczki znowu dają o sobie znać, a niech to! Co to miało być! Jenkins o mało nie zawisł na pętli przez Avery'ego, który odbił w jego stronę tłuczka! Wiesz, jak się to nazywa w międzynarodowej grze? FAUL, TO. BYŁ. FAUL! KTO NORMALNY ODBIJA TŁUCZKA W STRONĘ OBROŃCY?! WSTRĘTNA ŚWINIA NA MIOTLE! — Wydałem się, jednocześnie podburzając publiczność.

— PANIE BLACK! — Krzyknęła na mnie McGonagall, ale nie zwracałem na to uwagi.

— Avery szybko pożałował swojego karygodnego wybryku. Rzut wolny dla Gryfonów! James wykonuje go oczywiście bezbłędnie! Kolejne dziesięć punktów dla Gryffindoru! Brawo! Och! No nie, ślizgonom udało się jakimś cudem przechwycić kafla i teraz zamierzają się do strzału... i... O nie... Dziesięć punktów dla Slytherinu, niestety. — Oznajmiłem już mniej entuzjastycznie, publiczność po stronie ślizgonow cieszyła się głośno. — Rozgrywka toczy się dalej, szanowni państwo! Meadowes bardzo zwinnie przechwyciła kafla i teraz w pięknym stylu zdobywa dziesięć punktów dla Gryffindoru! Pięknie! Uwaga na tłuczki! Dziś są nieposkromione, niczym zawsze rozczochrane włosy Pottera! James, bez urazy!

On rzucił mi rozbawione spojrzenie, oczywiście nie biorąc tego do siebie i odleciał, aby znowu wykazać się w grze.

— Potter już leci w stronę Notta, aby odebrać mu kafla! Tuż za nim czai się Knight, który dziś jeszcze nie miał okazji zdobyć punktów dla naszej drużyny. James, daj młodemu się wykazać! O właśnie tak! Knight chwycił kafla i wycelował prosto w pętlę ślizgonow! Brawo! Kolejne dziesięć punktów dla Gryffindoru!

Okrzyki radości znów poniosły się od strony publiczności gryfonów, a ja wkręciłem się na dobre w komentowanie meczu, jakbym urodził się z tą zdolnością.

— Ślizgoni znowu szukają rewanżu! Travers leci po kafla jak gołąb po kawałek chleba i niestety przejmuje go po krótkiej przepychance z Knightem. Nie ładnie... O no i jeszcze udało mu się obejść Jenkinsa i trafił w naszą pętlę... Dziesięć dla Slytherinu.

Ślizgoni znowu ucieszyli się po swojej stronie. Miałem nadzieję, że więcej punktów nie zdobędą, choć oszczędziłem sobie wypowiedzenia tego na głos.

— Gryfoni nigdy się nie poddają, zobaczcie jak Meadowes zwinnie omija ślizgonow, tłuczek prawie ją trafił, ale udało jej się uniknąć nieprzyjemności, dzięki szybkiej reakcji naszego Raily'a! Uwaga! Travers znowu fauluje! Co za debil... Ale mamy kolejny rzut wolny! I uwaga... Dziesięć punktów dla Gryffindoru zdobywa Meadowes! Cudowna dziewczyna, naprawdę! Proszę państwa! Niesłychane, pięknie wykonany rzut wolny! I gramy dalej! Ślizgoni bezskutecznie próbują zdobyć kafla, ale uniemożliwiają im to nie tylko ich denne umiejętności, ale też tłuczki, których pałkarze nie potrafią dziś ogarnąć! PROSZĘ PAŃSTWA, TOŻ TO NIESAMOWITE, JAMES POTTER W OSTATNIEJ CHWILI PRZEJMUJE KAFLA I KORZYSTA Z TEGO, ŻE OBROŃCA ŚLIZGONOW ZOSTAŁ SAM PRZY SWOICH PĘTLACH! SPEKTAKULARNY STRZAŁ, DZIESIĘĆ PUNKTÓW DLA GRYFFINDORU! — Krzyknąłem entuzjastycznie, publiczność po jednej stronie znów oszalała, a siedząca obok mnie profesor McGonagall zaczynała tracić do mnie cierpliwość. Nie zamierzałem jednak przestawać relacjonowania meczu w taki sposób. Zbyt dobrze się bawiłem.

— Panie i panowie, fryzura Wilkesa wygląda tak źle, jak sytuacja ślizgonów w tym meczu. Mamy 60 do 20 dla Gryffindoru, ale sami są sobie winni! Trzeba było grać czysto, a nie zbierać faule! Chociaż... właściwie jestem wam wdzięczny, bo wygrywamy! DAWAJ JAMES!

— Panie Black, ostatni raz przypominam. Bezstronność! — Odezwała się McGonagall zrezygnowanym tonem. Rzuciłem jej spojrzenie i kontynuowałem komentowanie.

— Gra nadal trwa, a Johnson zamiast pilnować tłuczka bawi się swoją pałką. Leć chłopie za tym tłuczkiem, bo przez ciebie zaraz stracimy zawodnika! Pałką pobawisz się na osobności w dormitorium, gdy nie będzie od tego zależało zwycięstwo! — Wygłosiłem, specjalnie chcąc pogrążyć osiłka, którego nie cierpiałem. Profesor McGonagall załamala się zupełnie i już więcej nie zwracała mi nawet uwagi. Na trybunach publiczność oszalała na punkcie moich komentarzy, więc robiłem wszystko, aby dać z siebie więcej.

— Nott nadlatuje z kaflem do pętli gryfonów! gdyby nie był taki ślepy, może i by trafił, bo przecież był tak blisko. Jenkins, jak on nadlatuje, możesz sobie zrobić przerwę, bo i tak nigdy nie trafi w to, co trzeba. Współczuję jego przyszłej żonie. — Powiedziałem, na co publiczność zgodnie ryknęła śmiechem. — Och! Niestety moi drodzy, przez nieuwagę Johnsona i jego zabawy z pałką Ślizgoni zdołali zdobyć kolejne dziesięć punktów, bo Jenkins musiał zwiewać przed tłuczkiem! Gryfoni na szczęście mają w zespole zajebistych ścigających, więc Potter w asyście Knighta znów sukcesywnie oddaje strzał prosto w jedną z pętli ślizgonów! Wilkes jest zawiedziony... Chyba swoją własną, żałosną grą, proszę państwa. Tak, nie jest zbyt zdolnym graczem, bynajmniej! Jenkins natomiast doskonale sobie dziś radzi, pomimo wstrętnych zagrań Traversa i Flinta, czyli dwóch ścigających drużyny ślizgonów, którzy właśnie przejęli kafla i lecą w jego stronę jak ćmy do światła i przykro mi to mówić, ale zdobywają dziesięć punktów dla Slytherinu... Ślizgoni w końcu się obudzili, co dla nas nie wróży nic dobrego. Mamy już 50 do 80 dla Gryffindoru. No, czas zobaczyć, co tam u naszych szukających! — Oznajmiłem, wychylając się trochę do przodu, aby ich zobaczyć. Nie umknęło mojej uwadze, że Reg przyglądał się na wybryki Jamesa. 

— Regulus Black szuka, ale nie znicza. On szuka na boisku swojej miłości. Natomiast Vance jest stale czujna. Dawaj laska, masz lepszy wzrok niż mój brat wychowany w ciemnościach naszego mrocznego domostwa!

Reg spojrzał na mnie z wyrzutem i odleciał na drugi koniec boiska, natomiast na trybunach poniósł się chichot. Gra trwała dalej, więc i ja komentowałem jej przebieg z największą starannością.

— Carrow odbija tłuczka w stronę Meadowes, ale ta na czas usunęła się z linii ognia! Dziewczyna ma naprawdę świetny refleks, byle tłuczek jej nie załatwi, Carrow, musisz się bardziej postarać, by zwalić ją z nóg, a mogę ci powiedzieć, że nie jest to proste. Nasza piękna ścigająca już towarzyszy Potterowi przy ataku na pętle ślizgonów! Mamy kolejne punkty, ale to nie wszystko! Riley właśnie uratował Knighta przed tłuczkiem! Wspaniałe odbicie, prosto w twarz Flinta! Miejmy nadzieję, że poprawi mu to urodę, chociaż na cud bym tutaj nie liczył! Gramy dalej, Flint wciąż krwawi, ale chyba mu to nie przeszkadza. Włączył się w próbę przejęcia kafla. Niestety, gryfoni też nie mają już aż tyle szczęścia, bo Wilkes chyba w końcu nauczył się bronić, a Flint uwziął się i rzuca zakrwawionego kafla prosto w naszą pętle! Kurwa mać! I znowu te pieprzone tłuczki! Uwaga na głowy! Potter upuścił przez jednego z nich kafla prosto w ręce Notta, który niestety odzyskał wzrok i tym razem udało mu się przerzucić go przez pętle, zdobywając kolejne punkty dla Slytherinu. Jenkins, cofam to co mówiłem, uważaj na tego skurwysyna.

Publiczność po stronie ślizgonów znów się ucieszyła, natomiast gryfoni zaczęli obawiać się o wynik rozgrywki. Sytuacja na meczu zaczynała robić się coraz bardziej niebezpieczna, jak zwykle, ślizgoni budzili się po jakimś czasie i korzystali z tego, że my trochę się zmęczyliśmy. Powoli sam traciłem nadzieję i liczyłem na to, że zaraz pojawi się złoty znicz i szukająca gryfonów go złapie. I po chwili i ona i Reg objęli ten sam kierunek w bardzo szybkim tempie. 

— Ocho! Uwaga! Tak! To się dzieje! Pojawił się złoty znicz! Niczym długo wyczekiwany promyk słońca! Najjaśniejsza gwiazda na niebie! A nie, przepraszam, to akurat ja. Ale jest, jest złoty znicz, moi mili państwo! Black i Vance poszybowali już w jego stronę! Komu uda się złapać to cudowne złote maleństwo? Ooo! Tak jest! Vance i jej piękna zwinna dłoń chwyciła złotego znicza przed Blackiem! Przykro mi, Reg, może następnym razem będziesz mieć więcej szczęścia. A tymczasem, GRYFFINDOR WYGRYWA, oficjalny wynik 240 do 70 dla Gryffindoru!!

Publiczność od strony gryfonów oszalała z radości, wiwatowali i cieszyli się, oklaskując całą drużynę.

— Z loży komentatorskiej żegna się z wami jedyny i niepowtarzalny Syriusz Black! Widzimy się w pokoju wspólnym na świętowaniu do białego rana! Pani profesor, pani niczego o tym nie wie... — zerknąłem na nią, a ona uśmiechnęła się i skinęła głową. Ależ to był niesamowity mecz. Czułem się spełniony móc go komentować. — Podobało się pani?

— Panie Black... Pozostawię to wydarzenie bez komentarza. — Oznajmiła i wstała ze swojego miejsca. Uśmiechała się ukradkiem, zanim ruszyła do wyjścia. Ja też się zebrałem i wraz z Gryfonami, którzy byli na meczu wróciłem do pokoju wspólnego. 

Po drodze gratulowali mi i dopytywali, czy będę jeszcze kiedyś komentował jakieś mecze. Odpowiedziałem im, że pewnie profesor McGonagall już się na to nie zgodzi, ale będę oczywiście nad tym pracował. 

Remus i Peter byli już w pokoju wspólnym, gdy tam dotarłem i oboje też stwierdzili, że byłem naprawdę świetny. Cieszyłem się, że mogłem tylu ludziom zapewnić rozrywkę. Oczywiście, na dzisiaj miałem jeszcze jeden plan, co do pewnego rodzaju rozrywki, dlatego też nie odstępowałem Remusa ani na krok, odkąd tylko wróciłem do pokoju. 

Gryfoni rozpoczęli świętowanie gdy tylko nasza drużyna pojawiła się w pokoju. Wtedy polał się pierwszy alkohol, rozbrzmiała muzyka i wszyscy powoli wkręcali się w ten imprezowy klimat. Wraz z Lupinem piliśmy ognistą whiskey, coraz to dolewałem nam trunku do szklanek, opowiadając przy okazji, jak super było komentować mecz.

Peter nadal był podekscytowany moim występem i przez chwilę czułem się, jakbym został jego największym idolem. Było to zabawne uczucie. W końcu po jakimś czasie dołączył do nas i James, który już się nieco wstawił, ale miał dla nas coś specjalnego.

— Mam coś dla was. — Powiedział i wyciągnął z kieszeni opakowanie z magicznymi tabletkami. Od razu uśmiechnąłem się na ich widok. 

— Cudownie. Bierzemy. — Zarządziłem i wyciągnęliśmy po tabletce z opakowania. James łyknął swoją od razu, a ja najpierw pomyślałem o Luniu, który chyba ich jeszcze nie próbował. — Otwórz usta. — Poprosiłem, a on wzruszył ramionami i mnie posłuchał. Wtedy umieściłem tabletkę na jego języku. — Połknij z alkoholem. — Poleciłem i dopiero gdy on to zrobił, ja wziąłem ostatnią z opakowania i też zażyłem.

— A właściwie co to za tabletki? — Zapytał po chwili.

— To te magiczne. — Oznajmił Rogacz i puścił mu oczko. — Zobaczysz, są serio świetne.

— Kiedy będzie to działać?

— Za paręnaście minut, Luniak. Cierpliwości. — Poklepałem go po ramieniu. — James, jak ci się dziś grało?

— Zajebiście, choć przyznam, że przez twoje komentarze o mało co nie sfrunąłem z miotły ze śmiechu. — Przyznał i zaśmiał się pod nosem. — Najbardziej mnie rozwaliło to o fryzurze Wilkesa.

— Ale naprawdę wyglądała okropnie. — Wzruszyłem ramionami i zerknąłem w stronę, gdzie jeszcze moment wcześniej stał Lunio. — Ej, a gdzie jest Luniak?

— Poszedł do dziewczyn i Petera. Nie martw się. — James uwiesił się na moim ramieniu. — Napij się ze mną! 

— Pewnie, pewnie. — Zerknąłem na niego. — W ogóle, zaraz muszę coś zrobić, jak już się napijemy. 

— A co? — Zapytał, wypełniając moją szklankę trunkiem prawie po brzeg. 

— Muszę trochę się przebrać, a potem pójdziemy z Luniem zapalić do dormitorium. — Oznajmiłem i wypiłem prawie pół szklanki na raz. James zrobił tak samo.

— Och, to fajnie. A po co się przebierać? — Spojrzał na mnie i uniósł brwi. — W co?

— Po prostu ściągnę koszulkę, ale zostanę w kurtce i krawacie. Wiesz, żeby się mu spodobać. — Poruszyłem brwiami. 

— Ty mu się i bez tego podobasz, zaufaj mi. — Potter prychnął pod nosem i wypił resztę trunku ze swojej szklanki. 

— Tak. Ale jestem pewien, że chciałby mnie w takim wydaniu zobaczyć. — Uśmiechnąłem się cwaniacko. Zostałem z Rogaczem jeszcze przez chwilę, a gdy zagadali go koledzy z drużyny, ulotniłem się na moment do dormitorium, gdzie pozbyłem się swojej koszulki. Spojrzałem w lustro i poprawiłem na sobie resztę ubrań. Potem wziąłem głęboki wdech i w nowym wydaniu wróciłem na imprezę.

Schodząc ze schodów czułem na sobie coraz więcej oczu, szczególnie dziewczyn, które momentalnie zaczęły szeptać między sobą i chichotać. Schlebiało mi to, oczywiście, ale nie robiłem tego dla nich. 

Wsunąłem dłonie do kieszeni i omijałem ludzi, kierując się prosto w stronę Lunatyka. Marlene, Dorcas i Mary od razu mnie zauważyły, a on stał do mnie tyłem, więc gdy już znalazłem się tuż za nim, chwyciłem go za ramię i odwróciłem w swoją stronę.

— Luniak, chodź zapalić ze mną! — Powiedziałem do niego i złapałem go za nadgarstek. Jego policzki zaróżowiły się, gdy tylko mnie zobaczył, a on sam zaniemówił z wrażenia. Poprowadziłem go do naszego dormitorium, on szedł za mną w ciszy, pewnie zbyt onieśmielony, aby wydusić z siebie słowo. Cóż, gdybym ja go zobaczył w takim wydaniu, pewnie też bym zaniemówił. 

Weszliśmy do pokoju i od razu pochyliłem się przy kufrze, aby znaleźć papierosy. Remus nadal był wstrząśnięty moim widokiem i po prostu usiadł na swoim łóżku, ani na moment nie spuszczając mnie z oczu. 

W końcu znalazłem paczkę i wziąłem popielniczkę z parapetu. Postawiłem ją przy łóżku, nim usiadłem obok Lupina i poczęstowałem go papierosem. Paliliśmy razem, sposobem klasycznym, nieekonomicznym, choć przeszło mi to przez myśl. On cały czas się na mnie patrzył, więc i ja zacząłem patrzeć się na niego. Wciąż milczeliśmy, lecz nie było to uciążliwe. Po prostu paliliśmy, coraz to spotykając się spojrzeniami, aż w końcu uznałem, że czas już coś zrobić z tym napięciem, jakie zbudowało się przez ten czas między nami. 

— Uwielbiam, gdy tak na mnie patrzysz. — Odezwałem się i ostatni raz zaciągnąłem się, po czym zgasiłem niedopałek w popielniczce. 

— Czyli jak? — Zapytał Lunio, też gasząc papierosa. Ewidentnie chciał się ze mną droczyć, co mnie w tamtej chwili rozbawiło. Zaśmiałem się i wstałem, stając tuż nad nim i spojrzałem na niego z góry. 

— Tak, jakbyś mnie pragnął. — Posłałem mu cwany uśmieszek i usadowiłem się na jego kolanach, obejmując ramionami jego szyję. — Więc powiedz mi, Remus. Pragniesz mnie? — Zapytałem, choć doskonale znałem odpowiedź. Nie musiałem w sumie pytać, to, że mnie pragnie, było doskonale po nim widać. Nie zamierzał jednak od razu tego powiedzieć. Uśmiechnął się tajemniczo, umieszczając dłonie na moich udach. Jego wzrok omiótł moje ciało, aż w końcu spotkał się z moim i dopiero dał mi odpowiedź.

— Nawet kurwa nie wiesz, jak bardzo. — Po tych słowach od razu złączył nasze usta, a ja nawet nie zdawałem sobie sprawy z tego, jak sam go pragnąłem w tamtej chwili. Od razu przylgnąłem do niego, pogłębiając pocałunek. 

W głowie zaszumiało mi nie tyle od magicznej tabletki i alkoholu, co od cholernej ekscytacji, gdy jego dłonie najpierw zacisnęły się na moich udach, a potem powędrowały wyżej, zatrzymując się na moment na mojej klacie, aż w końcu chwyciły za krawat. Remus powoli rozłączył nasze usta i powoli opadł plecami na łóżko, po czym zaczął ciągnąć za krawat, aby zbliżyć mnie do siebie. Pochylając się nad nim, usiadłem wygodniej na jego biodrach, tak, aby doskonale wiedział, jak na mnie działa. Zresztą, to akurat działało w obie strony. Posłałem mu łobuzerski uśmiech i oparłem dłonie o łóżko, przybliżając się, aby ponownie złączyć nasze usta. Znów go całowałem i wyobraźnią wybiegałem już dalej, lecz nagle obydwaj usłyszeliśmy jakiś hałas zza drzwi. 

— Co to było? — Zapytał Lunio, zerkając w ich stronę. Ja wyprostowałem się i zastanowiłem chwilę.

— Brzmiało, jakby ktoś wyjebał się na schodach. — Stwierdziłem. Zauważyłem, że klamka zaczęła się ruszać, więc zszedłem z niego i usiadłem obok, a wtedy do pokoju wparował James, całkowicie oderwany od rzeczywistości i dwa razy bardziej pijany, niż widziałem go ostatnio.

— Kurwa, wyjebałem się na schodach. — Oznajmił, śmiejąc się i podszedł do nas chwiejnym krokiem. Przyniósł ze sobą pół butelki whiskey i jak gdyby nigdy nic usiadł pomiędzy nami. — Chciałem zapalić. 

— Dobrze się składa, właśnie mieliśmy to zrobić. — Powiedziałem i wstałem z miejsca, sięgając po paczkę i zapalniczkę. Miałem nadzieję, że uda mi się szybko ochłonąć po ostatniej chwili, bo raczej już nic się tu nie wydarzy. Obu z nich poczęstowałem papierosem i sam też wziąłem jednego. 

— Szkoda, że Regulus nie jest w Gryffindorze. Strasznie mi go dzisiaj brakuje. — Żalił się James, wzdychając dramatycznie, gdy wypuszczał z ust dym.

— Widziałem kilka osób nie z naszego domu. Mógł przyjść. — Stwierdził Luniak i wzruszył ramionami. 

— Jako ślizgon chyba nie byłby dzisiaj tu mile widziany. W końcu to impreza z okazji wygranego meczu. On był w przeciwnej drużynie.

— Właśnie... — Zgodził się ze mną James i oparł głowę o moje ramię, a potem napił się z butelki, którą przyniósł. Zaoferował nam oczywiście, abyśmy się napili, więc tak też zrobiliśmy. 

James dalej żalił się, że Reg nie może dziś z nim tu być, Lunio odleciał po wypiciu dwóch łyków whiskey i odpowiadał mu bezsensownymi zwrotami, natomiast ja jakoś trzymałem się aż do czasu, gdy butelka opustoszała. Potem świat zupełnie mi zawirował, a Rogacz nie był w stanie sam dojść do swojego łóżka. Wspólnymi siłami jakoś go tam dotargaliśmy, a potem chwyciłem Luńka za dłoń i pociągnąłem za sobą do mojego łóżka.

— Zachlaliśmy jak świnie, Luniu. — Stwierdziłem. On zerknął na mnie.

— Nic nowego, co nie? — Ziewnął głośno i położył się na łóżku.

— Fakt. — Kiwnąłem głową. — Ej, nie powinieneś spać w ubraniach.

— A w czym mam spać? 

— W niczym. Ściągaj to. — Pochyliłem się nad nim i pomagałem mu ściągnąć ubrania. Wygłupialiśmy się przy tym, więc nie było to łatwe. Potem miałem siłę już tylko zdjąć swoją kurtkę i położyć się obok niego. 

— Tylko nie zabieraj mi kołdry, bo będzie mi zimno... — Wymamrotał, gdy już się ułożył do snu. 

— Jasne skarbie. Nie będę. — Zaśmiałem się i ułożyłem się wygodnie obok niego i nawet nie wiem kiedy, zasnąłem.

_______________

Wesołych świąt kochani!!

Mam nadzieję, że dzisiaj będziecie mieć fajny i spokojny dzień ❤️

Jak pewnie zauważyliście, w tym rozdziale jest rozszerzona wersja komentowania meczu Quidditcha ^^ w pierwszej części Remus jako obserwator nie wychwycił wszystkiego ;)

Jeszcze jeden rozdział wleci jutro ^^

Miłego dnia!!!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro