-26-

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Następna pełnia księżyca zbliżała się wielkimi krokami, a dosłownie dwa dni przed nią ślizgoni stwierdzili, że zrobią w swoim pokoju wspólnym imprezę. Zostaliśmy oczywiście zaproszeni, ale podejrzewałem, że pewnie coś kombinują. Wymyślą coś abstrakcyjnego, jakąś dziwną grę i będą próbowali nas ośmieszyć. Zwykle imprezy w pokojach wspólnych tak się właśnie kończyły. Mimo wszystko, wybieraliśmy się tam, bo przynajmniej była to jakaś okazja do napicia się.

Przez ostatni czas udawało mi się kontrolować moje nerwy, a magiczne papierosy puchonów jeszcze bardziej mi w tym pomagały. Remus niczego nie podejrzewał, skupiał się raczej na tym, że niektóre z dziewczyn wciąż do mnie wzdychały. Do tego, przez parę dni przed pełnią był bardzo chętny na rozmaite łóżkowe zabawy i z każdym kolejnym zbliżeniem coraz bardziej mnie zaskakiwał.

Martwiłem się, że podczas imprezy może mu już doskwierać bliskość pełni, szczególnie, że był bardzo nerwowy ostatnimi dniami, ale na szczęście magiczne papierosy skutecznie koiły jego temperament. Podczas imprezy we czwórkę się dzieliliśmy jednym i była to optymalna dawka. 

Ogółem, impreza okazała się być bardzo spokojna, bo wszyscy byli pod wpływem wynalazku puchonów. My siedzieliśmy razem z dziewczynami, powoli zaczynałem wierzyć w to, że ślizgoni tym razem nie wymyślą niczego głupiego, a jednak, nagle Rosier się podniósł i wyeksponował pustą butelkę po piwie kremowym.

— Gra w butelkę! Zapraszam chętnych do kręgu, zapraszam! — Krzyknął, rozglądając się po pokoju. Kilka osób od razu wstało, aby przemieścić się i dołączyć do gry. Spojrzałem na moich znajomych, lecz oni chyba nie mieli ochoty w tym uczestniczyć, zresztą, ja też nie. — Gryfoni, ruszcie tyłki! — Dodał Rosier, gdy nikt z nas się nie ruszył.

— Dzięki Rosier, nie mamy ochoty. — Oznajmiłem. 

— Boisz się, Black? Boisz się zagrać? — Zapytał zgryźliwie, uśmiechając się wrednie jak zawsze. Oburzyłem się, bo oczywiście, że się nie bałem, no gdzież. Nie boję się żadnej głupiej gry.

— Nie boję się. Chodźcie. — Podniosłem się z miejsca i wyciągnąłem dłoń do Remusa, aby poszedł razem ze mną zagrać. Uznałem, że lepiej jeśli obydwaj weźmiemy w tym udział. No i nie chciałem iść sam. On westchnął, ale wstał i poszedł razem ze mną w stronę Rosiera. Razem z nami zdecydowały się pójść jeszcze Dorcas i Marlene. 

Usiedliśmy w kręgu z pozostałymi, okazało się, że nawet Miranda była na tej imprezie, zauważyłem ją dopiero, gdy usiadła razem z nami. Wilkes wymienił ze mną spojrzenia, gdy tylko Rosier wręczył butelkę ślizgonce, która siedziała obok niego. Pomyślałem sobie, że pewnie szybko pożałuję tego, że zdecydowałem się zagrać. 

Pierwsze kilka obrotów jednak ominęło i mnie i Lupina. Dopiero gdy Miranda zakręciła butelką, ta wskazała na mnie. Ona ucieszyła się tą perspektywą, ja natomiast, nie bardzo. 

— Prawda czy wyzwanie? — Zapytała. Posłałem jej cwaniacki uśmiech. 

— Wyzwanie. — Oznajmiłem. Nigdy nie wybierałem prawdy, bo nie lubiłem odpowiadać na niewygodne pytania. Wiedziałem, że jej wyzwanie też nie będzie niczym przyjemnym, ale do ostatniej chwili miałem nadzieję, że zachowa klasę. 

— Och dobrze. — Zastanowiła się chwilkę i zachichotała. — Musisz zrobić mi malinkę na szyi. 

Spojrzałem na nią z lekkim zdziwieniem, a potem zerknąłem na Remusa, który prychnął śmiechem. Najchętniej zareagowałbym tak samo, ale powstrzymałem się od pokazania po sobie niezadowolenia i starałem się jakoś pogodzić z tym, że będę musiał to zrobić. Miałem tylko nadzieję, że Lupin nie wkurzy się na mnie. 

— No co jest, Black? Tchórzysz? — Zapytał Rosier. — Znasz zasady, nie wykonasz wyzwania, wychodzisz z imprezy. 

— Nie tchórzę, przygotowuje się mentalnie. — Odpowiedziałem i przygryzłem usta. Cóż, innego wyjścia nie było, przecież nie pozwolę na to, żeby ten kretyn ze mnie kpił, że odstąpiłem od wyzwania. Pochyliłem się w stronę Mirandy, a ona odchyliła głowę w jedną stronę, eksponując swoją bladą szyję. Zamknąłem oczy i zassałem się na jej delikatnej skórze, starając się nie myśleć o tym, co właśnie wyprawiam i jak to musi wyglądać dla Remusa. 

Gdy już wykonałem swoje zadanie, wróciłem na miejsce. Dziewczyna oczywiście była podekscytowana tym, do czego tu doszło, a ja chciałem o tym szybko zapomnieć. Zakręciłem butelką i na moje szczęście, wskazała ona Rosiera. 

— Prawda czy wyzwanie? — Zapytałem, patrząc na niego i poruszyłem brwiami. W głowie zaszumiało mi od opcji niewygodnych pytań i wyzwań, jakie mógłbym mu zlecić.

— Prawda. — Wybrał, uśmiechając się wrednie jak zwykle. Myślał pewnie, że wybrnął w ten sposób od jakiegoś trudnego wyzwania. Cóż, nie ma tak lekko. Miałem już pomysł, o co go zapytać.

— Z iloma dziewczynami tak naprawdę spałeś? — Popatrzyłem na niego z triumfem, a on otworzył usta i z niedowierzaniem gapił się na mnie przez moment, po czym przeklnął pod nosem, aż w końcu odpowiedział.

— Z jedną.

Jego wyznanie wywołało lekkie poruszenie wśród tych osób, które uczestniczyły lub przyglądały się grze. Wiadomo, nie był zbyt zadowolony z tego, że prawda wyszła na jaw. Już się cieszyłem, że lekko zszargałem mu reputację, lecz potem zakręcił butelką, a ta wskazała na Remusa. Humor Rosiera widocznie się poprawił. Los ewidentnie grał ze mną w pokera tego wieczoru.

— No, Lupin. Prawda czy wyzwanie? — Spojrzał w jego stronę, podobnie jak i ja. Lunio bił się z myślami przez chwilę, było widać, ze sam nie wie, co byłoby lepszą opcją.

— Wyzwanie. — Odpowiedział nagle. Od razu się zdenerwowałem, bo w końcu to był Rosier. Jego pomysły nie wróżyły nic dobrego. Wilkes po drugiej stronie okręgu też był zaniepokojony, bo dobrze znał swojego "kochanka" i wiedział, do jakich wyzwań może się posunąć.

— Skoro tak sobie życzysz... — Rosier zastanowił się przez chwilę, a wtedy ja i Wilkes wymieniliśmy spojrzenia między sobą. Obydwaj baliśmy się tego wyzwania. — Musisz mnie pocałować, tylko tak porządnie, jakbyś chciał, żebym sobie to popamiętał. 

Cholerny skurwysyn - pomyślałem. Lunio przez moment się zawahał, a potem ruszył się z miejsca do przodu i spotkał się z Rosierem na środku okręgu. Niedowierzałem własnym oczom, gdy zastygli w pocałunku. 

Z każdą chwilą byłem coraz bardziej wściekły. Ludzie wokół oszaleli, klaskali i ekscytowali się tym wydarzeniem, wszyscy, oprócz mnie i Wilkesa. My we dwójkę siedzieliśmy, gapiąc się na tą scenę z oburzeniem, aż w końcu skierowaliśmy spojrzenia na siebie. Bezgłośnie powiedział do mnie "zrób coś", a wyglądał tak żałośnie, że zdecydowałem się go posłuchać i przerwać to widowisko, szczególnie, że już prawie puszczały mi nerwy.

— Wystarczy! Rosier, odklej się w końcu od niego! Zaraz wam powietrza zabranie! — Powiedziałem głośno. Wilkes też nabrał nagle odwagi.

— Właśnie, Lupin już pokazał ci, co potrafi, grajmy dalej! — Dodał. 

Oni w końcu się od siebie odkleili, a ja starałem się zachować spokój i nie stracić nad sobą kontroli. Całe szczęście, że magiczne papierosy nadal działały i pomagały mi opanować złość. Objąłem Lupina ramieniem, gdy tylko usiadł na miejscu, a Rosierowi posłałem gniewne spojrzenie. Ten natomiast, patrzył na nas z satysfakcją na twarzy. Wilkes, który siedział obok niego wyglądał, jakby zaraz miał się rozpłakać. Nie wiem, co dokładnie było między nimi, ale wkurzyłem się samym faktem, że obydwaj zostaliśmy w tej chwili tak potraktowani. 

Nawet za bardzo nie zarejestrowałem momentu, gdy Remus zakręcił butelką, ale gdy ocknąłem się z zamyślenia, Dorcas i Marlene całowały się, więc pewnie wynikało to z jego wyzwania. Gdy oderwały się od siebie i wszyscy wokół byli zajęci oklaskiwaniem tej sceny, ja już czułem, że to najwyższy czas na kolejnego magicznego papierosa. 

— Chodź. — Powiedziałem do Lupina i wstałem z miejsca. On też się podniósł, a potem poprowadziłem go na schody, które prowadziły do dormitoriów. Po drodze zauważyłem, że James, Regulus i Peter przeglądają razem mapę huncwotów. Pewnie sprawdzali, czy Filch się nie kręci w pobliżu, bo on to lubił zepsuć wszystkim dobrą zabawę, jeśli dowiedział się o jakimś wydarzeniu. 

Usiedliśmy z Luńkiem na schodach i od razu zabrałem się za papierosa, którego trzymałem w kieszeni i odpaliłem go. 

— Będziemy znów palili? — Zapytał Lunio, patrząc na mnie. 

— Tak. Wkurwiłem się na Rosiera i muszę się uspokoić. — Wyjaśniłem i zaciągnąłem się mocno, po czym wypuściłem dym nosem jak wściekły byk. Podałem papierosa Luńkowi.

— A ja wkurwiłem się na tą lafiryndę. Patrzyła mi prosto w oczy, gdy jej to robiłeś. — Powiedział i też zapalił, a potem pokręcił głową z pogardą. — Pierdolona szmata...

Musiał jej naprawdę nienawidzić, jeśli tak o niej mówił. Ja raczej miałem co do niej neutralne odczucia, byłem trochę zły, ale w końcu to Miranda. Mogłem się po niej spodziewać takiego wyzwania, szczególnie, że przez ostatnie miesiące ciągle próbowała się do mnie zbliżyć. Remus pewnie był wściekły, ale on też padł ofiarą nieprzyjemnego wyzwania i zastanawiałem się, dlaczego zdecydował się je wykonać. 

— Dlaczego nie odstąpiłeś od wyzwania, tak w ogóle? — Zapytałem. — Wyszlibyśmy z imprezy razem, po prostu.

— Bo ty nie odstąpiłeś od swojego. — Odpowiedział, patrząc na mnie i znów zaciągnął się magicznym wynalazkiem. Wszystko było więc jasne. Pokiwałem głową i przysunąłem się bliżej do niego. 

— Więc jesteśmy kwita, tak? — Wyszeptałem do jego ucha, specjalnie zahaczając o płatek ustami. Na jego ustach zawitał uśmiech i lekko kiwnął głową. Od razu poczułem się spokojniej. Magiczny papieros znów znalazł się pomiędzy jego ustami i zaciągnął się nim, a potem zwrócił twarz w moją stronę, łącząc od razu nasze usta i wtedy wypuścił dym ze swoich. 

Ekonomiczne palenie w przypadku tego wynalazku było zupełnie innym wymiarem, niż przy zwykłych papierosach. Dym ukoił moje wszelkie nerwy, a gdy już to się stało, ja skupiłem się na tym, aby obdarzyć go takim pocałunkiem, który sprawi, że zupełnie zapomni o Rosierze. 

— Na Merlina... — Usłyszałem nagle znajomy głos. Przerwaliśmy pocałunek i obydwaj spojrzeliśmy na Mirandę, która przyglądała nam się z pewnym zakłopotaniem na twarzy, a potem jakby ocknęła się i spojrzała na mnie. — Syriusz, chciałbyś może z nami usiąść i nam poopowiadać więcej fajnych historii? Dziewczyny za tobą tęsknią.

Już miałem jej odpowiedzieć, gdy nagle Remus dobrał się do mojej szyi. Dobrze wiedział, że to uwielbiam, natomiast ja domyśliłem się, że chciał w ten sposób pokazać Mirandzie, że jemu wolno więcej, niż jej czy komukolwiek innemu. 

— W-Wybacz, ale jestem t-teraz trochę... Zajęty. — Oznajmiłem, starając się zachować normalny wyraz twarzy i nie odpłynąć, choć Lupin skutecznie to utrudniał. Zassał się na mojej skórze, aby zapewne zostawić na niej ślad. — Innym... Razem... Może... 

— Rozumiem... Jasne... — Dziewczyna odeszła z niezbyt zadowolonym wyrazem twarzy, a on wtedy oderwał się od mojej szyi. Popatrzyłem na niego z łobuzerskim uśmiechem, biorąc z jego ręki ostatki magicznego papierosa. 

— Nie mogłeś się oprzeć, co? — Zapytałem i zaciągnąłem się dymem. 

— Żebyś kurwa wiedział. — Odparł, kiwając głową. Musiał być o nią naprawdę zazdrosny, dużo bardziej, niż opisywał to w zeszycie. Uznałem, że powinienem mu wyjaśnić parę rzeczy.

— Jeśli chodzi o dziewczyny, naprawdę nie musisz być zazdrosny, Luniaku. Żadna z nich ci nie dorównuje, ani trochę. — Oznajmiłem. 

— Nigdy właściwie nie mówiłeś mi, na co pozwalałeś tym wszystkim dziewczynom. Mówiłeś, że z żadną nie spałeś. 

— To akurat prawda. — Pokiwałem głową i podjąłem decyzję, aby opowiedzieć mu kawałek prawdy. — Ale robiłem z nimi inne rzeczy. Dopiero, gdy zrozumiałem, że wszystko robią tylko po to, aby się pochwalić przed innymi, zacząłem raczej się dystansować, ale zanim to zrozumiałem... Cóż... Kilka z nich miało okazje się ze mną trochę zabawić.

— Czyli? — Uniósł brwi i wpatrzył się we mnie w oczekiwaniu na wyjaśnienia. 

— Powiedzmy, że nie byłeś pierwszą osobą, która padła przede mną na kolana. — Puściłem do niego oczko, a potem zgasiłem papierosa o ścianę, układając w głowie dalszą wypowiedź, nieco mniej zgodną z prawdą. — Przed tobą zdarzyło się to ze dwa razy, ale najbardziej podobało mi się z tobą.

— Rozumiem. — Kiwnął głową, a potem oparł się o ścianę. — Więc pewnie nawet więcej dziewczyn miało okazję cię dotknąć przede mną, prawda? 

— Prawda. — Przyznałem, dopowiadając sobie w głowie, że nie tylko dziewczyn. — Ale to i tak nie ma znaczenia, bo nie chcę, żeby dotykał mnie ktokolwiek inny, niż ty.

— No ja myślę. — Remus nagle chwycił mnie za rękę. — A ta lafirynda miała okazję cię dotknąć? 

— Ona akurat nie. — Zaśmiałem się i musiałem jakoś wybrnąć z tematu osób, z którymi byłem, bo szczerze mówiąc, wolałem, aby nie znał o tym całej prawdy. — Mam ci wymienić wszystkie dziewczyny, które miały okazję? Nie wiem, czy chciałbyś wiedzieć, ja na twoim miejscu wolałbym nie. 

— Wolę nie wiedzieć. — Pokiwał głową i ścisnął moją dłoń w swojej. — Też czujesz się taki zrelaksowany po tym jaraniu?

— Owszem, czuję się bardzo lekko, jakbym latał. — Odpowiedziałem, kładąc głowę na jego ramieniu. Zastanowiłem się nagle nad jego przygodami, bo właściwie niewiele o tym wiedziałem. — Nigdy cię nie pytałem, ale czy ty byłeś kiedykolwiek z kimś innym, niż ja?

— Nie, nigdy. — Odparł i pokręcił głową.

— A McKinnon? — Zapytałem, przypominając sobie jeden fakt. — Na pierwszej imprezie w tym roku szkolnym całowaliście się.

— I tylko tyle, nic więcej nigdy się nie wydarzyło. Zresztą, dziewczyny nigdy jakoś mnie nie interesowały. — Wyznał, lekko wzruszając ramionami. 

— To dlaczego wtedy ją pocałowałeś? 

— Chciałem sprawdzić, jak na to zareagujesz, jeśli mam być szczery. Już wtedy mi się podobałeś i ciężko mi się patrzyło, jak otaczają cię te wszystkie napalone dziewice. — Powiedział, wzdychając ciężko. Pomyślałem, że w tej chwili szczerych wyznań, ja też mogę mu coś zdradzić.

— Powiedzieć ci coś szczerze? — Lekko chwyciłem jego podbródek i zwróciłem jego twarz w swoją stronę. — W tamtym momencie pierwszy raz poczułem się o ciebie zazdrosny. Byłem zły, że się pocałowaliście i przez jakiś czas zastanawiałem się, dlaczego tak się czuję... A potem przypadkiem znalazłem-

— Łapa, Luniak, zwijamy się. — Pojawił się znikąd James, przerywając mi wyznanie prawdy o zeszycie. — Zapach magicznych papierosów chyba obudził Filcha, Glizdogon zobaczył go na mapie w drodze do lochów.

Nadszedł więc czas, aby opuścić imprezę. Całą czwórką opuściliśmy pokój wspólny ślizgonów, a ja zostawiłem wyznanie prawdy na inną okazję. Wróciliśmy bezpiecznymi ścieżkami do dormitorium, poszliśmy spać, a następnego dnia byłem strasznie zmartwiony stanem Remusa.

Wyglądał okropnie blado, był słaby i narzekał na ból głowy. Pełnia była już lada dzień i byłem świadomy tego, że nawet jeśli chciałbym mu pomóc, nie będę potrafił. Musiałbym chyba zniszczyć ten cholerny księżyc, lecz to niestety nie było wyjściem w tej sytuacji...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro