-45-

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

— Jest list! — Krzyknął James, gdy tylko ujrzał sowę w oknie. Od razu tam podbiegł i wziął go. — Reggie napisał! Nareszcie!

— No, to przeczytaj. — Posłałem mu uśmiech. 

— My się będziemy powoli zbierać. — Oznajmiła Marlene, wstając od stołu. 

— Dokładnie, i zobaczymy się pewnie u Rosiera. — Dodała Dori.

— Pewnie. — James pokiwał głową i posłał im uśmiech. — Cóż, pożegnam się z wami teraz, bo nie wiem, co jest w tej kopercie i w jakim będę stanie potem więc... Do zobaczenia dziewczyny. 

Rogacz czmychnął na górę, gdy tylko się pożegnał, a my we trójkę pomagaliśmy naszym koleżankom pozbierać ich rzeczy z całego domu. Gdy już były gotowe do wyjścia, pożegnaliśmy się wszyscy i chwilę później one już były w drodze do domu Dorcas. 

— No, ciekawe co tam Regulus napisał w liście... — Zastanowił się Lunio i zerknął na mnie. — Jak myślisz?

— Mam przeczucie, że on znów pokomplikuje sprawy... Ale zobaczymy, co powie James. — Westchnąłem i poszedłem do kuchni, rozejrzałem się po pomieszczeniu. — Trzeba posprzątać.

— Magią, co nie? — Lunio objął mnie ramieniem. 

— Oczywiście.

— Chwilka! — Glizdogon wbiegł do kuchni i pozbierał wszystkie resztki z talerzy. — Na potem...

— Jesteś czasami... Dziwny... Ale okej. — Prychnąłem śmiechem i sięgnąłem po różdżkę. Razem z Luniem rzucaliśmy zaklęcia, dzięki którym kuchnia stawała się coraz bardziej ogarnięta. Potem okazało się, że trzeba jeszcze to samo zrobić z salonem i w ogrodzie, gdzie nadal zostało parę rzeczy po wczorajszej imprezie. 

Zdążyliśmy ogarnąć te wszystkie pomieszczenia, a James wciąż nie wracał. Uznałem, że chyba to już czas, aby do niego zajrzeć i usłyszeć złe wieści. Reg pewnie znów zmienił zdanie, lub wymyślił jakiś nowy powód, aby się nie odzywać. Idąc po schodach starałem się zachować spokój, choć wiadomo, denerwowało mnie już zachowanie mojego brata.

— James? — Zapukałem do drzwi.

— Chodź! — Odkrzyknął. Wszedłem do środka i moim pierwszym widokiem były rozrzucone po całym materacu ubrania.

— Co ty robisz?

— Szukam czegoś czarnego. — Oznajmił, wciąż wyrzucając ubrania z szafy.

— Po co? Czemu? 

— Bo ja się muszę z nim zobaczyć. I pojadę tam motocyklem dzisiaj w nocy. Muszę się ubrać na czarno, wiesz, żeby nie rzucać się w oczy.

— James. — Uniosłem brwi i skrzyżowałem ramiona.

— Tak? — Spojrzał na mnie.

— Pamiętasz o czymś takim jak peleryna niewidka? Czy to nie rozwiązuje twoich problemów?

— Pamiętam, oczywiście, ale nie rozwiązuje, bo z peleryną na sobie nie będę mógł się wygodnie wspiąć do jego okna. Spadnie ze mnie. — Oznajmił.

— Nie możesz po prostu wziąć miotły?

— To by było za proste. Ja się muszę dla niego postarać. Zrobić coś ryzykownego. Dlatego ubiorę się na czarno, pojadę tam w nocy, znajdę jego okno i go odwiedzę. 

— Co on ci napisał, że chcesz coś takiego zrobić?

— Napisał, że naszą relację trzeba rozpalić na nowo, bo to co między nami było, zaczęło gasnąć podczas wakacji. I oczywiście, z tym się zgadzam... Dlatego chcę zrobić coś, czego on się nie spodziewa. Pisał, że wciąż nie może zdobyć się na to, żeby stanąć ze mną twarzą w twarz, więc to ja przejmę inicjatywę i sam do niego pojadę. — W końcu dokopał się do swoich czarnych ubrań i rzucił na materac koszulkę i spodnie. — Pożyczysz mi skórzaną kurtkę?

— Pewnie. — Pokiwałem głową. — I jeśli chcesz... Mogę pojechać z tobą i ci pomóc. Wiem, jak tam się dostać i które to okno. — Poruszyłem brwiami i posłałem mu uśmieszek. 

— Podoba mi się ten pomysł. Tylko też ubierz się na czarno. 

— Jasne. Idę powiedzieć chłopakom, że nic złego się nie stało. — Puściłem do niego oczko i wróciłem na dół. Remus i Peter grali właśnie w szachy czarodziejów w salonie. 

— I co? — Zapytał Lunio. — Jest bardzo źle?

— Nie, jest okej. On po prostu szukał ubrań, bo się wybiera do niego w nocy. A ja mu pomogę. — Uśmiechnąłem się cwaniacko. Peter zastanawiał się nad kolejnym ruchem w szachach, a Lupin spojrzał na mnie.

— Mam sugestię... — Zagestykulował, abym podszedł bliżej, więc usiadłem obok niego. — Wyślij sowę do Rosiera i go uprzedź, żeby przypadkiem nikt was nie zabił za włamanie na teren prywatny. 

— To w sumie dobry pomysł. On by mógł nam też pomóc... — Pokiwałem głową i sięgnąłem po pergamin. — Muszę to zrobić szybko, James pewnie zaraz zejdzie...

Zapisałem więc na pergaminie parę zdań do Evana, prosząc go o dyskrecję i uprzedzając o naszych planach. Miałem nadzieję, że nie wpadnie na pomysł, aby zrobić coś przeciwko nam i zdecyduje się pomóc. Udało mi się wysłać sowę nim Rogacz pojawił się w salonie, ze swoim pięknym uśmiechem na twarzy, który jak zwykle, ukrywał wszystkie jego nerwy i rozterki.

— No dobra, panowie. Ja mam dzisiaj nocą misję, więc proponuję dzisiaj za dnia odpocząć w domu.

— Dobry pomysł. Przy okazji może zaplanujemy całą nocną misję. — Zastanowiłem się.

— Właśnie, zaplanujcie to, bo inaczej to nic z tego nie wyjdzie. — Lunio przeciągnął się i spojrzał na nas. — Jaki jest wstępny plan?

— Ja i Syriusz ubierzemy się na czarno i pojedziemy motocyklem pod posiadłość Rosiera. O północy. Będziemy musieli powoli jechać, gdy już będziemy blisko, żebyśmy nikogo nie obudzili warkotem. Potem jakoś przedostaniemy się przez ogrodzenie... Łapo, znasz tam jakieś tajne przejście, tak?

— Tak. Przejdziemy tajnym przejściem przy żywopłocie, o ile wciąż tam jest. Evan lubił się czasami stamtąd wymknąć i myślę, że wciąż to robił, gdy w posiadłości była jego matka. Także przejdziemy tajnym przejściem i będziemy uważać, aby nikt nie zobaczył nas z okien. Będziemy iść pomiędzy krzewami róż, aż dojdziemy do wierzby. Okno Regulusa jest akurat od tamtej strony, na piętrze, więc wtedy zostaje nam już tylko ostatni punkt... 

— Dostać się do jego pokoju. — Dokończył Rogacz. 

— I jak to zamierzacie zrobić? — Zapytał Peter. 

— To nie będzie problem. Ten dom jest obrośnięty chyba jakimś bluszczem, czy czymś takim... — Odpowiedział Lunio. — Nie znam się na roślinach.

— Cokolwiek tam rośnie, da się na tym wspinać. W latach młodości to spraktykowaliśmy z Rosierem. Więc James dostanie się bez problemu do okna. Ja zostanę na dole jeszcze przez chwilę, a potem wrócę do motocykla. — Pokiwałem głową.

— A jak potem stamtąd wrócisz, James? Jakiś plan? — Lunio uniósł brwi.

— Właśnie... Łapo, przyjedziesz po mnie jakoś rano?

— O dziesiątej. Może być? — Zerknąłem na niego. 

— Dobra. A jeśli moje spotkanie byłoby bardzo szybkie i nieudane... To najwyżej się przejdę, to chyba nie jest daleko. — Rogacz wzruszył ramionami. — Przy okazji ochłonę...

— No, plan wygląda dość dobrze. Myślę, że spokojnie dacie radę. — Remus pokiwał głową i posłał nam uśmiech. 

Oczywiście realizacja planu weszła w życie dokładnie w ten sposób, w jaki wszystko ustaliliśmy. Ja i James ubraliśmy się w czarne ubrania, pożyczyłem mu jedną z moich kurtek, tak jak prosił i gdy już wybiła północ, razem wyjechaliśmy motocyklem z jego domu. Ja prowadziłem, oczywiście. 

Droga przebiegła bezproblemowo, zgodnie z ustaleniami tuż przed posiadłością zwolniłem tak, aby i motocykl jechał nieco ciszej. Zaparkowałem nieopodal bramy, ale w takiej odległości, aby nikt niczego nie zauważył, ani nie podejrzewał.

Potem znaleźliśmy tajne wejście, które wciąż było tam, gdzie parę lat temu. Przeszliśmy więc do ogrodu. Następnie przemykaliśmy się pomiędzy krzewami róż. James ukradkiem zerwał jedną i uśmiechnął się cwaniacko, gdy spotkaliśmy się przy wierzbie. 

— Reggie lubi kwiaty. — Wyszeptał. Ja pokiwałem głową i wskazałem palcem na okno, w którym świeciło się lekkie światło, jak z nocnej lampki. 

— To tam.

Rogacz pokiwał głową i chwycił łodygę róży w zęby, a potem razem podbiegliśmy do ściany. On najpierw obejrzał rosnącą przy niej roślinę. Była dość stabilna, aby się wspiąć do okna. 

— Zostanę tu jeszcze dziesięć minut, w razie czego. — Wyszeptałem. — Powodzenia. 

On puścił do mnie oczko i zaczął wspinać się na górę. Obserwowałem go z dołu, zdumiony, że wszystko idzie po naszej myśli. Zapukał do okna i po chwili ktoś je otworzył. 

— James? Co ty tu robisz? — Usłyszałem głos swojego brata. James puścił się rośliny, aby wyjąć różę z zębów i o mało co nie poleciał na dół. Reg złapał go w ostatniej chwili. 

— Przyszedłem się z tobą zobaczyć. — Oznajmił, wspinając się do środka, a potem okno zostało zamknięte. Odetchnąłem i oparłem się plecami o rosnącą przy ścianie roślinę. Nagle ktoś chwycił mnie za ramię, a ja z zaskoczenia podskoczyłem i spojrzałem wystraszony w stronę tej osoby. 

— Spokojnie, to tylko ja. — Wyszeptał Evan. Na głowie miał papiloty, a na sobie satynowy szlafrok w kolorze seledynowym i do tego puchate kapcie w tym samym kolorze. Prychnąłem śmiechem, gdy mu się przyjrzałem.

— Rosier, wystraszyłeś mnie... I wyglądasz jak moja babcia.

— Słonko, jest pierwsza w nocy i wstałem specjalnie, żeby to zobaczyć. — Uśmiechnął się łobuzersko i zerknął w stronę okna. — Myślisz, że on tam zostanie?

— Tak sądzę, ale jeszcze chwilę poczekam, w razie czego. Przyjadę po niego o dziesiątej. — Oznajmiłem. 

— To może zanocuj? Po co będziesz jeździł tyle razy?

— Lunio by się zmartwił, gdybym nie wrócił... Zresztą, ja lubię jeździć, także nie ma problemu.

— No tak, Lupin. — Pokiwał głową.  — Jak tam wolisz.

— W ogóle, jak poszło z Bartym? Jakieś postępy? — Poruszyłem brwiami, zerkając na niego. 

— Jest postęp, owszem. Twój pomysł był dobry wtedy, z tą koszulką. Potem cały czas chodziłem bez i przyłapałem go, jak się na mnie przyglądał. Wystarczyło potem odrobinę bajerowania i wszystko nabrało obrotów. Właśnie śpi w moim łóżku. 

— Ooo no to gratulacje. — Poklepałem go po ramieniu. — Dobra, idę do motocykla. 

— Odprowadzę cię do bramy. 

Razem ruszyliśmy więc przez ogród w stronę bramy. Miałem nadzieję, że misja Rogacza pójdzie zgodnie z planem i w końcu pogodzi się z moim bratem. 

— Trochę chłodno dzisiaj. — Narzekał Evan.

— Jak dla mnie to jest całkiem ciepło. — Wzruszyłem ramionami i zerknąłem w jego stronę. — Masz coś na sobie poza tym szlafrokiem? 

— A jak myślisz? — Posłał mi uśmieszek.

— Cóż, to wyjaśnia, dlaczego ci zimno. — Stwierdziłem. Szliśmy dalej i zatrzymaliśmy się pod furtką, którą on otworzył. 

— No dobra, to jedź ostrożnie, Black. I do zobaczenia wkrótce. 

— Śpij dobrze, Rosier. Do zobaczenia. — Pożegnaliśmy się uściskiem dłoni i potem wróciłem do miejsca, w którym zostawiłem motocykl. To, że ja i Rosier zostaliśmy znów kumplami było nadal trochę abstrakcyjne. Wciąż miałem problem, aby mu zaufać i spodziewałem się po nim dosłownie wszystkiego. 

Usadowiłem się na pojeździe i po chwili ruszyłem w drogę powrotną do domu. Udało mi się spokojnie tam dotrzeć i po odstawieniu motocykla do garażu, poszedłem od razu do pokoju, w którym mieszkaliśmy z Luńkiem. Tam przebrałem się w ciuchy do spania i położyłem się obok niego. Byłem pewien, że już śpi, a jednak on obrócił się i przytulił mnie mocno. 

— Nareszcie jesteś, nie cierpię spać sam... — Wyszeptał i pocałował mnie w policzek. Wtuliłem się w jego ramiona z uśmiechem. 

— Zawsze będę do ciebie wracać, Luniu.

— Jak poszło z tym waszym planem?

— Dobrze. James został tam, ja spotkałem na dole Rosiera. Wyszedł specjalnie, żeby zobaczyć, jak nam idzie. Pogadaliśmy, odprowadził mnie do bramy i wróciłem. Proponował mi nocleg, ale stwierdziłem, że byś się martwił, więc wróciłem. 

— Domyśliłbym się, że zostałeś na noc tam. — Lekko przeczesał moje włosy i oparł swoje czoło o moje. — Ale się cholernie cieszę, że jednak tu jesteś, moja piękna lśniąca gwiazdeczko... 

— Zawsze tu będę, księżycowy królu. — Złączyłem nasze usta w pocałunku i przytuliłem się jeszcze bardziej do niego. Potem już poszliśmy spać, bo było dość późno, a następnego ranka czekała mnie pobudka, aby pojechać z powrotem po Jamesa.

Lunio musiał więc zmierzyć się z obudzeniem mnie, co o ósmej rano graniczyło z cudem. Jego pocałunki jedynie trochę mnie przebudzały, ale wciąż nie mogłem otworzyć oczu. Usadził mnie w końcu na łóżku i przytulił do siebie. 

— No i co ja mam z tobą zrobić... Zaraz wpół do dziewiątej, na dziesiątą musisz być godzinę stąd... — Mówił, głaskając lekko mój policzek. — Mam cię zanieść pod prysznic i włączyć zimną wodę? 

Wydałem z siebie odgłos niezadowolenia, ale potem pokiwałem głową. Wiedziałem, że nie ma innego wyjścia. Luniak westchnął, a potem podniósł mnie i zaniósł do łazienki. Tam wpakował mnie do kabiny i po chwili włączył zimną wodę. Od razu mnie to rozbudziło i w końcu otworzyłem oczy. Siedziałem w brodziku w mokrych ubraniach, a on przyglądał mi się z rozbawieniem.

— Tak to cię jeszcze nie budziłem. Masz jeszcze pół godziny do dziewiątej, przygotuję ci jakieś śniadanie, a ty się przyszykuj. 

— Dobrze. — Pokiwałem głową i powoli wstałem, podtrzymując się ściany. — Dziękuję, Luniu. 

— Do usług. — Posłał mi uśmiech i wyszedł z łazienki. Ja zrzuciłem z siebie mokre ubrania i szybko wziąłem prysznic. Potem szybko się ogarnąłem i wybrałem sobie ubranie, a na dół zszedłem już w normalnym stanie. 

Dosiadłem się do stołu obok Petera i chwilę później Lunio postawił przed nami talerz z kanapkami. We trójkę rozmawialiśmy jeszcze o przebiegu nocnej misji, zanim wyruszyłem punktualnie o 9 w drogę, aby odebrać Rogacza.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro