-24-

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Poranki nigdy nie były moją ulubioną częścią dnia, a szczególnie, gdy budziłem się z bólem głowy po imprezie. Chociaż przez ostatni tydzień były one nieco przyjemniejsze, dzięki towarzystwu Syriusza w moim łóżku, to jednak ten po dniu świętego Patryka był wyjątkowo ciężki.

Powoli usiadłem na łóżku, przymrużając oczy, bo za bardzo bolała mnie głowa, żeby używanie wzroku było proste. Od razu dotarło do mnie, że nie mam na sobie ubrań, zresztą, podobnie jak i Black. Zasłonki wciąż były zasunięte naokoło łóżka, a ostatni wieczór zawirował w moich myślach. Tyle rzeczy się wydarzyło w tak krótkim czasie.

Spojrzałem na Syriusza, gdy moje oczy przywykły już w miarę do patrzenia. Spał na jednym boku, obrócony w moją stronę, z rękami pod poduszką. Włosy opadły mu na twarz, więc delikatnie odgarnąłem je i przez moment po prostu mu się przyglądałem, jednocześnie walcząc z bólem głowy. On pewnie też będzie miał kaca, sporo wypiliśmy wczoraj.

Westchnąłem cicho i postanowiłem w końcu udać się do łazienki, żeby trochę się ogarnąć. Wystawiłem głowę zza zasłony, od razu spotykając słoneczne światło, które przez moment sprawiało mi jeszcze więcej bólu. Sięgnąłem po bieliznę, którą potem ubrałem jeszcze za zasłonami i dopiero ruszyłem w drogę do łazienki.

W dormitorium był Peter, który jeszcze spał, a łóżko Jamesa było puste. Pomyślałem, że pewnie zabalował gdzieś z młodszym Blackiem i pewnie niedługo wróci. Wszedłem do łazienki, a tam okazało się, że moje przypuszczenia były błędne. Rogacz po prostu przysnął na podłodze, oparty o deskę klozetową.

— James? — Powiedziałem, podchodząc do niego z lekkim rozbawieniem. — Żyjesz?

On poruszył się i otworzył oczy, a potem powoli usiadł prosto.

— Ja pierdole... Luniak... Ja więcej nie piję. — Powiedział, poprawiając na nosie swoje okulary.

— Ile żeś ty wypił? — Zapytałem, unosząc brwi.

— W chuj, bo graliśmy z Regulusem i ślizgonami w taką grę... Że jeśli coś się zrobiło, to trzeba się napić. Chyba kurwa wygrałem. — Oznajmił i powoli wstał z miejsca. — Ledwo dotarłem z powrotem, szczerze mówiąc, nawet nie mam pojęcia jak i dlaczego zasnąłem na kiblu.

— Może idź się położyć jeszcze, co? Mnie to łeb napieprza cały czas, muszę wziąć prysznic i się ogarnąć, to może będzie lepiej.

— Tak... Idę się położyć. — Pokiwał głową i ruszył w stronę drzwi. — Ej, a wczoraj zrobiłeś to, o czym gadaliśmy? — Zapytał nagle, zatrzymując się obok mnie.

— Oczywiście. — Uśmiechnąłem się łobuzersko. — Dzięki za wskazówki, przydały się.

— Nie ma za co. — Rogacz poklepał mnie po ramieniu, a potem wyszedł z łazienki.

W końcu wpakowałem się pod prysznic, gdzie spędziłem około 20 minut po prostu stojąc pod strumieniem wody i miałem nadzieję, że ból głowy w końcu odpuści. Niewiele to jednak dało. Jak zwykle, osuszyłem się ręcznikiem i owinąłem go na swoich biodrach, zanim wyszedłem z powrotem do dormitorium.

Wygrzebałem z kufra ciuchy i ubrałem się. Jakimś cudem znalazłem w swoich rzeczach jedną z koszulek Syriusza, więc po krótkim namyśle po prostu ją założyłem, a potem znowu wpakowałem się do łóżka i położyłem obok niego.

Zerknąłem na moment na zegarek, który nosiłem na nadgarstku. Była godzina ósma trzydzieści nad ranem. Postanowiłem jeszcze chwilę się zdrzemnąć.

Obudziło mnie jakieś zamieszanie. Otworzyłem oczy i usłyszałem jak James i Peter prowadzą jakąś dyskusję.

— Wyluzuj, to stało się tylko raz, przecież wiesz, że byłem najebany w trzy dupy, nie ogarnąłem czyj to ręcznik! — Mówił głośno James.

— Trzeba było się kurwa pilnować, a nie napierdolić jak świnia! Czym mam się teraz wytrzeć?! — Peter powiedział podniesionym głosem.

— Mam pomysł! — Oznajmił z entuzjazmem Potter, a następnie usłyszałem zdziwiony głos Glizdogona i dźwięk jakby suszarki. Z ciekawości wyjrzałem zza zasłony, a ukazał mi się niesamowicie dziwny widok. James używał swojej różdżki by wysuszyć nagiego Petera, który zakrywał twarz przed wiatrem. Można by rzec, typowa sytuacja z dormitorium huncwotów, jak już wcześniej mówiłem, wiele rzeczy widziałem, a niektórych nie da się odzobaczyć.

— Już, przestań! — Krzyknął Peter, więc James opuścił różdżkę, uśmiechając się, zadowolony z siebie.

— I co? Lepiej? — Zapytał go. Glizdogon rzucił mu jedynie oburzone spojrzenie i odszedł w stronę swojego łóżka bez słowa. James wzruszył ramionami i spojrzał na mnie. — Widzisz, Luniak? Zero wdzięczności.

Zaśmiałem się cicho i znów położyłem obok śpiącego Syriusza. Zamieszanie nawet go nie ruszyło. Postanowiłem spróbować go obudzić, bo była już późniejsza godzina. Przysunąłem się bliżej niego i zacząłem składać delikatne pocałunki na jego twarzy.

— Łapo, obudź się. — Wyszeptałem mu do ucha, jedną dłonią zacząłem bawić się jego włosami. On przysunął się bliżej i objął mnie ramionami, wciąż jednak nie otwierając oczu. Przytuliłem go do siebie, po czym delikatnie pocałowałem go w policzek. — Syriusz, wstawaj, mamy przed sobą kolejny piękny dzień...

— Mmh taa, na kacu. — Wymamrotał i wtulił twarz w moją szyję. Uśmiechnąłem się i lekko pogłaskałem go po plecach.

— Aż tak źle się czujesz? — Zapytałem troskliwie. On lekko pokiwał głową. — Może zimny prysznic pomoże, co?

— Może... — Black ziewnął głośno i położył głowę na moim ramieniu, otwierając w końcu oczy. — To moja koszulka.

— Owszem, twoja. — Pokiwałem głową, odgarniając włosy z jego twarzy. — Jest całkiem wygodna.

— Wiem. Też ją lubię. — Stwierdził i delikatnie skradł pocałunek z moich ust. — Uwielbiam budzić się obok ciebie.

— Gdybym miał wymieniać wszystko, co w tobie uwielbiam, nie starczyłoby mi chyba czasu. — Powiedziałem, na co on uśmiechnął się promiennie i wtulił bardziej w moje ramiona.

Mając go tak blisko siebie, coraz ciężej było mi powstrzymywać się od wyznania mu prawdy o moim "zeszycie od transmutacji". Nie czułem się z jakiegoś powodu na to gotowy, trochę obawiałem się jego reakcji i tego, co mógłby pomyśleć. Na razie postanowiłem się wstrzymać i po prostu dalej zapisywałem sobie wszelkie swoje wyobrażenia, myśli i spostrzeżenia, a odkąd byliśmy praktycznie razem, było tego jakby więcej.

Kolejne dni mijały nam bardzo dobrze. Coraz mniej kryliśmy się z naszym związkiem, co spotykało się z różnymi reakcjami ludzi. Niektóre dziewczyny patrzyły się na mnie z wyrzutem, bo zwinąłem im sprzed nosa Syriusza Blacka, niektóre wydawały się zafascynowane tym, że jesteśmy razem i miałem wrażenie, jakby tylko czekały, aby zobaczyć nas razem. Natomiast jeśli chodzi o chłopaków, często spotykaliśmy się ze zniesmaczonymi spojrzeniami, zdezorientowanymi, lub takimi, jakby sami chcieli być na naszym miejscu. Trochę się obawiałem, że może to będzie kolejny powód do zaczepiania nas, lecz póki co nic takiego nie miało miejsca.

W piątkowe popołudnie, Black i Potter znowu postanowili zaczaić się na Snape'a, a Pettigrew im towarzyszył, podczas gdy ja w końcu miałem chwilę, by o wszystkim opowiedzieć Marlene, bo nawet nie miałem na to okazji.

Blondynka z zainteresowaniem wysłuchała całej mojej opowieści, dopytując mnie oczywiście o wszelkie szczegóły, nawet o takie, o których nie bardzo chciałem mówić. Powiedziałem jej tyle, ile uznałem za stosowne.

— Cieszę się, że nareszcie coś z tego wyszło. Jestem z was dumna, naprawdę. — Mówiła, gdy temat został w końcu wyczerpany. Oboje siedzieliśmy na błoniach, rozkoszując się ciepłym, marcowym dniem.

— A jak tam z tobą i Dorcas? — Zapytałem, poruszając sugestywnie brwiami, bo w końcu jakiś czas temu Marlene wyznała, że coś się wydarzyło między nimi dwoma.

— Cóż... Po imprezie znowu się całowałyśmy w dormitorium. — Zachichotała. — Ale nic więcej się nie zadziało.

— Lubisz ją? — Zapytałem.

— Pewnie. Ale nadal nie wiem, co z tym zrobić.

— Przydałoby się dowiedzieć, czy ona lubi ciebie... Ale jak to zrobić, żeby nie zapytać o to wprost... — Zastanowiłem się.

— Gdybyśmy grali w wyzwania, można by ją jakoś wybadać. — Stwierdziła blondynka.

— Może kiedyś nadarzy się okazja... Trzeba komuś podrzucić pomysł na zorganizowanie takiego wieczorku z jakąś grą.

Oboje pokiwaliśmy głowami i odwróciliśmy wzrok w stronę zamku. Ujrzeliśmy grupę ślizgonów, która właśnie wychodziła na błonia. Zachowywali się jak zwykle głośno. Wśród nich był Rosier i Wilkes, a także Regulus Black. Cała grupa stanęła nieopodal wejścia i odpalili sobie papierosa, którego przekazywali między sobą co chwila.

— Cholera, ale bym zapaliła... — Powiedziała Marlene. — Nie masz papierosów?

— Niestety, w dormitorium pewnie bym znalazł, ale przy sobie nie mam. — Zastanowiłem się chwilę. — Jak bardzo przeszkadzałoby ci towarzystwo ślizgonów przez parę minut?

— Co ty chcesz zrobić? — Zapytała, zwracając wzrok na mnie.

— Zapalić z nimi. — Uśmiechnąłem się do niej.

— Oszalałeś chyba... Ale z drugiej strony... Papierosy...

— No właśnie. Więc chodź.

Podniosłem się z miejsca i pomogłem jej wstać, po czym oboje podeszliśmy do ślizgonów. Rosier uśmiechnął się cwaniacko na nasz widok.

— No proszę, a co tu sprowadza gryfonów? — Zapytał. Pozostali też na nas spojrzeli.

— Cześć Evan. Zastanawiamy się, czy poczęstowałbyś nas papierosami. — Powiedziałem, posyłając mu uśmiech. On spojrzał na swoich znajomych, którzy byli lekko zdezorientowani naszym przybyciem.

— Ależ jasne. Tylko ostrzegam was, to nie są zwykłe papierosy. — Oznajmił i wyciągnął paczkę. Wraz z blondynką wzięliśmy sobie po jednym. Od razu było widać, że były ręcznie skręcane.

— Magiczne? — Zapytała blondynka. — Takie jak te wasze tabletki?

— Och nie. — Rosier pokręcił głową, po czym odpalił nam po kolei te dziwne papierosy. — Działają trochę inaczej, ale też będziecie się dobrze bawić. To taki mały wynalazek puchonów. — Puścił nam oczko, wciąż uśmiechając się.

Wraz z Marlene zaciągnęliśmy się dymem w tym samym czasie i od razu oboje poczuliśmy, że rzeczywiście, nie są to zwykłe papierosy. Smak był inny, zapach też, ale nie potrafiłem go do niczego porównać. Ślizgoni obserwowali nas, prowadząc konwersację o zajęciach, które mieli tego dnia. Regulus wydawał się nieco zaniepokojony, ale zanim zdołałem zastanowić się dlaczego, zupełnie przestało mnie to interesować.

Poczułem się zrelaksowany, lekki, jakby moje problemy zniknęły. Marlene spojrzała na mnie, gdy już oboje dopaliliśmy do końca i zaczęła się śmiać bez powodu, a mnie rozbawił jedynie jej śmiech.

— No, dość szybko ich trzepło. — Odezwał się Wilkes, przyglądając nam się.

— Nie są przyzwyczajeni, dlatego. — Stwierdził Regulus, który w ogóle niewiele się odzywał. — No i trochę sporo im tego daliście, my paliliśmy jednego na pięciu.

Marlene zachwiała się lekko i złapała się mojego płaszcza, żeby nie upaść, wciąż jednak śmiejąc się nie wiadomo z czego. Teraz to ja śmiałem się z jej niezdarności i objąłem ją, żeby nie upadła.

— Black, może lepiej zaprowadź ich do ich wieży. — Odezwał się Rosier.

— Sam?! Jak sobie to wyobrażasz?! Ty im to podałeś, chodź ze mną.

— No dobra, ja biorę Lupina, ty się weź za tą małą.

Obaj podeszli do nas i wspólnymi siłami zaczęli prowadzić nas do zamku.

— Ej Rosier, masz tego więcej? — Zapytałem, zawieszając się na nim. On zaśmiał się pod nosem.

— Pewnie. Ale to swoje kosztuje.

— Nic mu nie dawaj, idź. — Odezwał się Regulus, który z trudem prowadził rozbawioną Marlene, a wypowiadane przez nią zdania nie miały żadnego sensu ani składni.

— A ile to kosztuje? — Zapytałem szeptem, po czym zachichotałem, bo rozbawiło mnie, że muszę się tajniaczyć przed młodszym Blackiem. Rosier poruszył brwiami.

— Całego galeona. — Oznajmił, posyłając mi uśmiech.

— Ło panie... — Machnąłem ręką i zachwiałem się, a on w ostatniej chwili mnie złapał. — To ja dziękuję.

Dotarliśmy wszyscy pod portret Grubej Damy, gdzie stanąłem obok Marlene i objąłem ją ramieniem. Blondynka zachichotała i wtuliła się w mój bok.

— Hasło? — Zapytał portret. Spojrzeliśmy po sobie z dziewczyną i zaśmialiśmy się.

— Masło! — Krzyknęła i oboje wybuchliśmy śmiechem. Rosier i Regulus spojrzeli po sobie z politowaniem, a młodszy Black wyszedł przed nas i wypowiedział prawidłowe hasło.

— Magiczna lampka.

— Black, skąd ty znasz hasło do pokoju Gryfonów? — Zdziwił się Evan.

Portret nas przepuścił, więc oboje weszliśmy do środka. Nie słyszałem już co Regulus odpowiedział, bo wraz z Marlene chwiejnym krokiem doszliśmy do kanapy i opadliśmy na nią, obejmując się i śmiejąc nadal, wciąż nie wiadomo za bardzo z czego.

— Wiesz co... — Odezwałem się, pomiędzy naszymi chichotami. — Zjadłbym coś.

— Och tak, ja też... — Blondynka westchnęła i znowu się roześmiała.

— Hej wam! — Usłyszeliśmy nad sobą głos Dorcas, która przyglądała nam się zagadkowo. — Wszystko z wami w porządku?

— Oczywiście. — Powiedziałem leniwie. — Czemu miałoby nie być w porządku?

— Śmiejecie się od piętnastu minut, odkąd tu weszliście. — Oznajmiła dziewczyna.

— Życie jest zabawne. — Stwierdziła roześmiana Marlene.

Dorcas zmierzyła nas wzrokiem, a potem pochyliła się i przyjrzała naszym oczom, co nas dodatkowo rozbawiło.

— Wy coś braliście...

— My? Nie, absolutnie nie. — Zaprzeczyłem.

— Cześć! Och, co się tu dzieje? — Pojawił się nagle Syriusz i stanął obok Dorcas.

— Nic takiego, Syriusz. — Powiedziała spokojnie blondynka i zachichotała.

— Oni coś brali, ale nie wiem co. Odkąd tu wrócili to śmieją się jak nienormalni. Black, co to mogło być?

— Nie wiem, Dorcas. — Syriusz pochylił się nade mną i spojrzał mi w oczy. Uśmiechnąłem się promiennie i zarzuciłem ramiona na jego szyję.

— Kocham cię tak bardzo, Łapo. — Powiedziałem, przytulając go do siebie.

— Wiem, wiem. — Syriusz zaśmiał się krótko i złapał mnie za nadgarstki, żeby uwolnić się z uścisku, a potem wyprostował się i spojrzał na Dorcas. — To chyba trawka.

Wraz z Marlene zaśmialiśmy się na dźwięk słowa "trawka". Nasi przyjaciele popatrzyli na nas i też zaczęli się śmiać, ale głównie z naszego stanu.

— Luniaczku, spójrz no na mnie. — Powiedział, pochylając się znowu nade mną. Spojrzałem mu w oczy, próbując przestać się śmiać. — Kto ci to podał?

— Ślizgoni. — Odpowiedziałem. — Poczęstowali nas na błoniach, chcieliśmy zapalić. Potem Rosier i Regulus nas odprowadzili tutaj, było śmiesznie.

— Rozumiem. — Łapa wyprostował się i rozejrzał po pokoju. — James, chodź tu!

Po chwili pojawił się obok Potter i spojrzał na mnie i na Marlene, a my nadal rechotaliśmy, sami nie do końca pewni z czego.

— Co jest? Co im się stało? — Zapytał.

— Trochę się zjarali. — Odpowiedział Black. — Masz bojowe zadanie. Musisz znaleźć swojego chłopaka i tego kretyna Rosiera i zdobyć więcej tego, co im podali. Też chcę być w tak dobrym nastroju jak Luniak i McKinnon.

— O, świetny pomysł. — Stwierdził James. — Już lecę.

— Jak to? Wy też chcecie się tym zjarać? — Oburzyła się Dorcas.

— Pewnie, zobacz, jacy są szczęśliwi. — Syriusz z uśmiechem wskazał na nas dłonią.

— Jesteście niepoważni... Marlene, chodź, położysz się w łóżku. — Dziewczyna złapała blondynkę za ręce, a ta wstała, po czym uwiesiła się na jej szyi. Wraz z Syriuszem obserwowaliśmy, jak Dorcas z trudem próbuje zaprowadzić ją do dormitorium.

Black usiadł obok mnie i lekko przeczesał moje włosy. Uśmiechnąłem się i przemieściłem się na kanapie, żeby położyć głowę na jego udach.

— Jak się czujesz, Luniaczku? — Zapytał, przeczesując palcami moje włosy.

— Zajebiście. — Odpowiedziałem, wpatrując się w jego twarz. — Mówiłem ci, jak bardzo cię kocham?

— Mówiłeś. — Syriusz z uśmiechem pogładził mnie po policzku. — Ja też cię kocham, pamiętaj o tym.

— A jak bardzo? — Zapytałem, chichocząc cicho.

— Tak bardzo, że spełniłbym każde twoje życzenie.

— Każde? Naprawdę każde? — Poruszyłem brwiami i wyszczerzyłem zęby.

— Naprawdę każde. Co tylko zechcesz. — Odpowiedział, bawiąc się moimi włosami.

— Chcę zjeść kremówki. Dużo kremówek. Przyniesiesz mi kremówki? — Zapytałem.

— Załatwię to. Nie zostawię cię tutaj bez opieki. — Powiedział i znów rozejrzał się po pokoju. — Peter!

Po chwili przyszedł Glizdogon i zmierzył nas spojrzeniem.

— Co jest? — Zapytał.

— Przeszedłbyś się do kuchni po kremówki? — Zapytał Black.

— Jasne. Ile?

— Chcę zjeść z dziesięć! — Oznajmiłem.

— Dziesięć. — Syriusz pokiwał głową.

Peter zamrugał kilka razy ale wzruszył ramionami i ruszył w drogę. Uśmiechnąłem się promiennie i chwyciłem za krawat, który Black miał na szyi. On pochylił się i pewnie domyślając się moich zamiarów, delikatnie pocałował mnie w usta.

Czułem się ponownie szczęśliwy. On się mną zajmował, wszystko mnie bawiło i jeszcze w perspektywie były kremówki. Życie nagle było cudowne.

Minęła chwila, a wrócił do nas James, uśmiechając się łobuzersko. Syriusz zwrócił na niego wzrok i poruszył brwiami.

— Masz? — Zapytał.

— Mam. Okazało się, że to wynalazek puchonów. — Oznajmił Rogacz i usiadł w fotelu. — Trawka z odrobiną magii.

— Super, szkoda, że dopiero teraz o tym wiemy. — Westchnął Black.

— Jest w obiegu dopiero od tygodnia. Podobno najpierw mieli okazję tego spróbować ślizgoni.

— Cóż, przynajmniej zostało to już na nich przetestowane, wiemy, że się od tego nie przekręcimy.

Zaśmialiśmy się wszyscy. Syriusz i James zaczęli rozważać, kiedy najlepiej będzie spróbować tego wynalazku, a ja po prostu bawiłem się krawatem Łapy, niczym mały kotek zwisającą zabawką. W końcu doczekałem się też kremówek, które przyniósł Peter.

Usiadłem prosto i zacząłem wcinać, jedną za drugą, a pozostali obserwowali mnie ze zdziwieniem, bo rzeczywiście, zjadłem ich prawie dziesięć. Przy siódmej byłem już nasycony i jeszcze bardziej szczęśliwy. Przytuliłem się do Blacka, a on lekko przetarł kciukiem moje usta, wycierając z nich krem.

— Ale się zrobiłeś uroczy po tym wynalazku. — Skomentował i przyjrzał się mojej twarzy. — Niedługo powinien przestać działać.

— Szkoda, chciałbym się tak zawsze czuć. — Westchnąłem i położyłem głowę na jego ramieniu.

— Zrobię co w mojej mocy, żebyś mógł, obiecuję. — Powiedział Black i przytulił mnie mocno.

Poziom mojego szczęścia prawie wyjebał poza skalę, gdy to powiedział. On był taki cudowny, zawsze tak uważałem, a teraz tym bardziej tak sądziłem. Do pokoju wspólnego wróciła Dorcas, która stanowczo nakazała huncwotom zaprowadzić mnie do dormitorium, aby nie wywoływać większej sensacji, więc tam też we czwórkę finalnie wylądowaliśmy.

Wynalazek puchonów powoli przestawał działać, więc cała euforia zaczęła przemijać. Leżeliśmy sobie z Łapą na łóżku, po prostu się przytulając i obserwowaliśmy, jak James i Peter grają w szachy czarodziejów. Przed snem byłem już całkiem sobą, ale całe szczęście, wszystko pamiętałem.

— Byłeś taki uroczy po tym wynalazku. — Powiedział Syriusz, gdy kładliśmy się spać. Zasunął wszystkie zasłonki naokoło łóżka i położył się obok mnie pod kołdrą. — Mówiłeś mi, że tak bardzo mnie kochasz, to było słodkie...

— Wiem, wiem. — Zaśmiałem się nieśmiało i przysunąłem się do niego. — Ale wiesz, że mówiłem na serio, prawda?

— Oczywiście. — Odpowiedział, wtulając się w mój bok. — I ja też. Naprawdę spełniłbym każde twoje życzenie.

— Jak tak o tym pomyślę, to większość moich życzeń rzeczywiście się spełniła... — Zastanowiłem się na głos i przypomniałem sobie niektóre z zapisków z mojego zeszytu, które potem się spełniły. Przez moment wydało mi się to trochę podejrzane, ale przecież on nie mógł wiedzieć, co znajduje się w tym zeszycie. To było niemożliwe. Po prostu przypadek, że tak wychodziło.

— A ty spełniłbyś moje? — Zapytał, spoglądając na mnie.

— Tak, jak najbardziej. — Uśmiechnąłem się i przeczesałem palcami jego włosy. — Masz jakieś?

— Mam, jedno. — Pokiwał głową i przybliżył się do mojego ucha, aby wyszeptać swoje życzenie. — Kochać się z tobą.

— Teraz? — Spojrzałem na niego zdumiony.

— Nie no, gdzież, przecież by nas usłyszeli. — Syriusz zaśmiał się krótko. — Jutro, gdy będziemy sami, dobrze?

— Pewnie. — Pokiwałem głową — Spróbujemy tą drugą opcję, tak?

— Tak, dokładnie tak. — Uśmiechnął się łobuzersko. — Spodoba ci się, dopilnuję tego.

— Nie wątpię, że mi się spodoba. Z tobą zawsze jest cudownie. — Wyszeptałem i lekko pocałowałem go w usta. On wtoczył się na mnie, odwzajemniając pocałunek i pogłębiając go. Objąłem go ramionami, przy okazji wsuwając ręce pod jego koszulkę. Lekko przejechałem palcami po jego plecach, a jego ciało przycisnęło się bliżej do mojego.

— Możecie już kurwa przestać i w końcu iść spać?! — Usłyszeliśmy zdenerwowany głos Petera. Oderwaliśmy się od siebie, patrząc w stronę, z której dochodził głos, chociaż i tak nie ujrzelibyśmy jego właściciela, bo zasłonki były zasunięte.

— Sorry! — Powiedzieliśmy jednocześnie, a potem Black posłał mi uśmiech i znów położył się obok.

Przytuliłem go do siebie i chociaż obaj byliśmy nieco niezadowoleni z takiego obrotu spraw, próbowaliśmy zasnąć.

Sama jego obecność była dla mnie niczym kojący lek na wszystko, a to, jak opiekuńczy wobec mnie był dawało mi poczucie bezpieczeństwa.

______

W następnym rozdziale jest 18+!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro