-27-

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Pełnia księżyca jak zwykle dała mi się we znaki. Byłem po niej bardzo zmęczony, więc i pani Pomfrey i moi przyjaciele zalecili mi zostać cały dzień w łóżku. Syriusz znowu musiał pomóc mi z nową raną, za co byłem mu naprawdę wdzięczny. Bardzo chciał ze mną zostać, lecz niestety, musiał uczestniczyć w lekcjach, bo w końcu był czwartek, normalny dzień lekcyjny.

Przez pełnię ominęły mnie też urodziny Jamesa, o których Łapa opowiedział mi z rana. Podobno świętowali w pokoju wspólnym, wraz z drużyną Quidditcha i zrobiła się z tego całkiem przyjemna impreza. Trochę było mi żal, że na niej nie byłem.

Odkąd rano zostałem w dormitorium sam, przespałem dobrych parę godzin, aż huncwoci wrócili po wszystkich zajęciach. Syriusz od razu usiadł przy mnie i przyłożył dłoń do mojego czoła, sprawdzając, czy nie mam temperatury. Uśmiechnąłem się i otworzyłem oczy. Zauważyłem, że ma na sobie mój bordowy sweter.

— Jestem zdrowy, Łapo. To tylko zmęczenie.

— Upewniam się. — Wyjaśnił i delikatnie pocałował mnie w usta. — Tęskniłem za tobą...

— Ja za tobą też, chodź, połóż się ze mną. — Przesunąłem się, robiąc dla niego miejsce. Black położył się obok i od razu wtulił w mój bok. — Masz na sobie mój sweter.

— Owszem, dzięki temu czuję, jakbyś cały czas ze mną był. — Odpowiedział i znów złączył nasze usta w krótkim pocałunku. James i Peter spojrzeli w naszą stronę.

— Tylko się zachowujcie, my tu nadal jesteśmy. — Odezwał się Pettigrew.

— Przecież wiemy. Nic nie robimy. — Syriusz posłał mu niewinny uśmiech.

— Co robiliście na zajęciach? — Zapytałem.

— Zastanawialiśmy się, komu wywinąć kolejny numer. Ja wybrałem Rosiera, ale James się nie zgadza. Twierdzi, że tamten może się potem chcieć odegrać. A tak bardzo chciałem coś mu wywinąć za tą ostatnią akcję z imprezy.

— Syriusz... Ja pytałem o lekcje, o czym były lekcje. — Spojrzałem na niego z uśmiechem. — Lepiej wywińcie numer tej lafiryndzie, która obnosi się z tą malinką od ciebie jakby co najmniej był to królewski naszyjnik.

— Tym możesz zająć się osobiście, jeśli masz ochotę. — Powiedział Black. — Na lekcjach w sumie nic ciekawego nie było, muszę sobie przypomnieć, chwila...

Syriusz chwilę się zastanowił, a potem opowiedział wszystko, co zapamiętał z lekcji, a zbyt wiele tego nie było. Wiedziałem, że będę mieć drobne zaległości, ale z drugiej strony, miałem na to wyjebane.

Następnego dnia już uczestniczyłem w zajęciach, a moja wcześniejsza nieobecność zwróciła uwagę Snape'a, który z jakiegoś powodu się do mnie przyczepił.

— Gdzie ostatnio zniknąłeś, Lupin? — Zapytał, przyglądając mi się.

— Nie twoja sprawa. — Odpowiedziałem, skanując go wzrokiem. Syriusz i James byli akurat w łazience, a Severus chyba postanowił wykorzystać ich nieobecność.

— Złapałeś coś od Blacka, co? Pewnie wybrałeś się do specjalisty, ale na niektóre przypadłości nie ma lekarstwa. Szczególnie ma takie, które on zapewne roznosi. — Jego twarz wykrzywiła się we wrednym uśmiechu. Z oburzeniem przyglądałem się mu i pokręciłem głową.

— Nie. Za to pewnie ty coś już wyhodowałeś na swoim łbie, co? Wszy, czy tylko łupież? — Zapytałem, krzyżując swoje ramiona. — Skoro już mowa o specjalistach, chyba naprawdę by ci się jakiś przydał, zanim na twojej głowie powstanie nowe, inteligentne życie, które doprowadzi świat do zagłady. — Dodałem.

Jeszcze obrażanie mnie było dla mnie w miarę dopuszczalne, ale obrażanie mojego ukochanego... Za to byłbym gotów nawet się pobić. Snape spojrzał na mnie groźnie i sięgnął po różdżkę, impulsywnie zrobiłem to samo.

— Uważaj no, Lupin. Nie pozwalaj sobie.

— Ty też sobie kurwa nie pozwalaj. I najlepiej się w końcu od nas odpierdol.

Snape machnął różdżką i momentalnie zawisłem do góry nogami. Peter wydał z siebie krzyk przerażenia. Trzymałem w ręku swoją różdżkę i zwinnie wycelowałem prosto w ślizgona.

Depulso! — Rzuciłem, a trafiony Snape przeleciał przez pół korytarza, zwracając uwagę wszystkich osób, które były na nim obecne. Westchnąłem i machnąłem różdżką, aby wrócić na ziemię. Poprawiłem na sobie swoje ubrania i spojrzałem na Glizdogona, który był przerażony.

— Nic ci nie jest? — Zapytał.

— Nie. — Uśmiechnąłem się i schowałem różdżkę.

— A cóż tu się wyprawia?! — Pojawiła się McGonagall i zeskanowała wzrokiem całą scenę. Snape podniósł się i wskazał na mnie palcem.

— On mnie zaatakował, pani profesor!

— Wcale nie! To on pierwszy rzucił na mnie zaklęcie! — Zaprzeczyłem. Syriusz i James w końcu wrócili i zatrzymali się obok, patrząc na McGonagall, która z założonymi ramionami przyglądała mi się.

— Panie Lupin, jakoś nie widzę, żeby pan ucierpiał. — Oznajmiła.

— Bo on go zawiesił w powietrzu. — Odezwał się Peter.

— A Lupin mnie zaatakował. Użył depulso, to niebezpieczne zaklęcie! — Skarżył się Smarkerus.

— Nieźle, Luniak. — Wyszeptał do mnie Syriusz i poklepał mnie po ramieniu, a potem obaj z Rogaczem oceniająco spojrzeli na Snape'a.

— Ja nie mam już do was siły. — McGonagall westchnęła. — Gryffindor i Slytherin tracą po 10 punktów.

— Ja pierdole, kurwa... — Wymamrotałem pod nosem, co niestety nie umknęło nauczycielce.

— Panie Lupin! Co to za słownictwo! Przyjdzie pan do mnie po zajęciach, rozumiemy się?

— Tak, przepraszam. — Pokiwałem głową i westchnąłem ciężko, rzucając Severusowi oburzone spojrzenie. On wydawał się zadowolony. McGonagall odeszła, a Syriusz chwycił mnie za rękę i przyciągnął do siebie.

— Nie martw się, Luniak. Załatwimy tą gnidę. — Wyszeptał. — Gdy wrócisz od McGonagall, zabiorę cię w jedno miejsce.

— Jakie? — Zwróciłem na niego wzrok.

— Zobaczysz. To niespodzianka. — Uśmiechnął się tajemniczo i lekko pocałował mnie w policzek.

Zastanawiałem się, co tym razem wymyślił i czym mnie zaskoczy. Mimo wszystko, podczas kolejnych zajęć byłem już podburzony tym, że przez Snape'a mogę mieć kłopoty. Nie dość, że cały czas próbowałem odwieść huncwotów od wywijania mu numerów, to jeszcze mi się obrywa. Do niesprawiedliwości panującej we wszechświecie byłem w miarę przyzwyczajony, jednak wciąż niektóre rzeczy były dla mnie aż za bardzo nie fair.

Poszedłem do profesor McGonagall tuż po ostatniej lekcji. Zapukałem do drzwi, a gdy się otworzyły, ona zaprosiła mnie do środka. Wyglądała raczej na zadowoloną, więc miałem nadzieję, że za bardzo mi się nie oberwie.

— Panie Lupin... — Zaczęła. — Ja rozumiem nerwy i wiem, że pewne rzeczy sporo pana kosztują, ale naprawdę, prosiłabym, aby starał się pan panować nad swoim słownictwem.

— Wiem, przepraszam, pani profesor.

— Chciałam tylko poruszyć ten temat jako ostrzeżenie, natomiast mam do pana inną sprawę.

— Jaką? — Zapytałem, patrząc na nią z ciekawością.

— Jak pan pewnie wie, nadal mamy problemy ze znalezieniem odpowiedniej osoby do komentowania meczów Quidditcha. — Powiedziała, a ja już wiedziałem, że będzie próbowała mnie w to wkopać. Kurwa mać. — Pomyślałam, że może spróbowałby pan, panie Lupin, komentować następny mecz. Gryffindor gra z Ravenclawem.

— Pani profesor, to jest bardzo zły pomysł, ja się nie nadaję, nie znam się aż tak na Quidditchu. Może pani poprosić Syriusza, on z chęcią będzie komentował mecz.

— Właśnie nie chciałabym, aby pan Black znowu dał popis bezstronności. Na pewno pan zna się wystarczająco na tej grze. W końcu przyjaźni się pan z Potterem, jestem pewna, że na temat Quidditcha też ma sporo do powiedzenia.

— Właściwie tak, ale naprawdę bym nie chciał tego robić...

— Cóż, odkąd Black komentował mecz, każdy mi odmawia, mając nadzieję, że znowu pozwolę mu zasiąść w loży komentatorskiej, a chciałabym tego uniknąć. Wyznaczam więc osoby, które powinny zarobić szlaban za niestosowne zachowanie. Mam poprosić Severusa Snape'a, żeby komentował mecz, panie Lupin? Jest pan tego pewien? — Zapytała. Spojrzałem na nią i zastanowiłem się. Snape pewnie napierdalałby na gryfonów przez cały mecz i na pewno nie byłby bezstronny.

— Nie. Jeśli albo on, albo ja, to chyba wolę się poświęcić i spróbować. — Odpowiedziałem, wzdychając.

— Cieszę się, że podjął pan taką decyzję, panie Lupin. Mecz jest w przyszłą sobotę, do tego czasu pan Potter z pewnością podzieli się swoją wiedzą, o ile tylko pan go poprosi.

Kiwnąłem głową i ruszyłem do wyjścia. W drodze do pokoju wspólnego byłem zły, że akcja przybrała taki obrót. Jeszcze jak na złość, spotkałem Rosiera, który mnie zaczepił, chociaż rozmowa z nim to ostatnia rzecz, na jaką miałem ochotę.

— Co jest, Lupin? Coś taki markotny? — Zapytał. Zatrzymaliśmy się naprzeciwko siebie.

— Nic, będę musiał komentować mecz Quidditcha w następny weekend. Nie nadaję się do tego.

— Czemu nie? Ja tam bardzo chętnie bym posłuchał, jak komentujesz. — Uśmiechnął się cwaniacko.

— Jasne. — Westchnąłem. — Muszę iść, ktoś na mnie czeka.

— Black, co nie? — Poruszył sugestywnie brwiami. — Na ostatniej imprezie nieźle go wkurzyliśmy tym wyzwaniem.

— Tak, ale nie chciałbym już więcej go denerwować, naprawdę. A ty nie powinieneś mnie do tego wykorzystywać.

— Oj tam od razu wykorzystywać. To działa na korzyść nas obu. Ja mam satysfakcję, że jest wkurwiony, a o ciebie jest zazdrosny.

— Rosier, jaki masz interes w tym, żebym miał jakiekolwiek korzyści? Powiedz mi, bo naprawdę tego nie rozumiem. Dlaczego próbujesz mi pomagać? — Zapytałem. — Bo wątpię, żebyś aż tak bardzo lubił wkurzać Syriusza.

— Po prostu, Lupin, uważam, że jesteś w porządku. Można z tobą normalnie pogadać, zapalić...

— Jakoś nie wierzę w twoją bezinteresowność. Kiedyś się dowiem, o co tak naprawdę chodzi. — Posłałem mu spojrzenie i ruszyłem dalej.

— Lupin. — Zawołał Rosier, więc odwróciłem się do niego. — Nadal nie zapomniałem.

Zamrugałem kilka razy, zastanawiając się o czym mówi, na co on zaśmiał się i posłał mi buziaka. Rozbawiło mnie to i po prostu pokręciłem głową, zanim odszedłem dalej do pokoju wspólnego gryfonów. Ten człowiek był po prostu nieobliczalny, aż nie miałem nawet ochoty wspominać o spotkaniu go, gdy już wszedłem do dormitorium.

— Luniak, jak poszło u McGonagall? — Zapytał od razu Syriusz, podnosząc się ze swojego łóżka. James i Peter też zwrócili na mnie wzrok.

— Chujowo. Kazała mi komentować mecz. Powiedziała, że albo zrobię to ja, albo Snape. To już kurwa wolałem się poświęcić.

— Och, ale to super wieści. — Ucieszył się James.

— Taka okazja nie trafia się często. — Stwierdził Syriusz, uśmiechając się szeroko.

— Jasne... Tyle że ja nie czuję się wystarczająco kompetentny, aby komentować mecz Quidditcha. Mam o tym za mało pojęcia.

— Ja ci wszystko wytłumaczę, Luniak! Będziesz ekspertem, zobaczysz. — Pewny siebie Rogacz wyszczerzył zęby.

— Ale nie dzisiaj. — Black podszedł do mnie i chwycił moją dłoń. — Dziś mamy już coś zaplanowane. Powinniśmy iść, zanim się ściemni.

— Kiedy wrócicie? — Zapytał Peter.

— Bardzo późno, albo jutro. — Oznajmił Black. Spojrzałem mu w oczy i uśmiechnąłem się lekko na samą myśl o spędzeniu z nim całego wieczoru.

— Powiesz mi, co zaplanowałeś? — Zapytałem.

— Zobaczysz. Powinniśmy już iść. Musimy przed ciszą nocną znaleźć się w pewnym miejscu.

— Bawcie się dobrze, pamiętajcie, żeby sprawdzać mapę co jakiś czas. — Odezwał się James.

Black wziął ode mnie moją szkolną torbę i położył ją obok łóżka, a potem podał mi kurtkę i sam również się ubrał. Wywnioskowałem, że pewnie idziemy gdzieś na zewnątrz. Założyłem więc okrycie i czekałem na niego. On zabrał swoją torbę i potem razem wyszliśmy.

Syriusz chwycił się mojego ramienia i poprowadził mnie na zewnątrz. Był prawie wieczór. Zachód słońca dopiero się zaczynał, a my widocznie szliśmy na spacer, aby go obejrzeć, chociaż nie byłem pewien, czy taki rzeczywiście był zamiar Łapy.

— Będziemy oglądać zachód słońca? — Spytałem.

— Tak. Usiądziemy sobie zaraz o tam. — Skinął głową w stronę dużych kamieni, które leżały nieopodal jeziora. Uśmiechnąłem się do niego. Był zawsze taki wspaniałomyślny.

Zasiedliśmy na tychże kamieniach. Lekki wiatr rozwiał nam włosy, gdy obaj wpatrzyliśmy się w zachodzące słońce. Sięgnąłem po jego dłoń i splątałem nasze palce. Black przysunął się bliżej mnie i położył głowę na moim ramieniu. Siedzieliśmy tak przez dobrych parę minut, aż jego szept przerwał ciszę.

— Pięknie to wygląda, co nie?

— Owszem. — Kiwnąłem głową i zerknąłem na niego. — Cieszę się, że tu jesteśmy.

— Ja też. — Odpowiedział mi, po czym podniósł głowę, by moment później złączyć nasze usta. Chwila ta wydawała mi się niesamowicie magiczna. Zachód słońca, my dwaj, lekki wiatr i ten niesamowity, czuły pocałunek, który dzieliliśmy, dopóki nie zabrakło nam powietrza.

Potem oznajmił, że coś dla mnie ma i okazało się, że wziął ze sobą czekoladę. Łamał po kawałku i karmił mnie nią aż do końca zachodu słońca. Potem znów trochę pospacerowaliśmy, rozmawiając o najzwyklejszych rzeczach. Byłem pod wrażeniem tego, co dla nas zaplanował. Zupełnie zapomniałem już, co spotkało mnie wcześniej tego dnia. Liczył się jedynie Syriusz. Myślałem, że niczym więcej nie zdoła mnie już zaskoczyć, lecz stanowczo się pomyliłem. Wróciliśmy do zamku tuż przed ciszą nocną, a gdy znaleźliśmy się na pustym korytarzu, on wyciągnął z torby pelerynę niewidkę Jamesa i rozłożył ją.

— Schyl się, Luniak. Żeby nam nogi nie wystawały. — Powiedział, kiwnąłem głową i pochyliłem się, a on narzucił na nas pelerynę, po czym poprowadził nas schodami w górę.

— Gdzie idziemy? — Zapytałem szeptem.

— Na wieżę. — Odpowiedział. Pokonywaliśmy miliony schodów, które były po drodze, aż nareszcie dotarliśmy na górę. Black zdjął z nas pelerynę i zwinął ją, po czym schował do torby i machnięciem różdżki zablokował drzwi.

Szczyt wieży astronomicznej zawsze uważałem za dobre miejsce do przemyśleń. Mieliśmy tutaj lekcje astronomii, a dzisiaj Syriusz Black postanowił urządzić tutaj mały piknik. Ze swojej torby wyciągnął koc i rozłożył go na podłodze. Zastanawiałem się, jakim cudem zmieścił to wszystko do swojej szkolnej torby, aż oświeciło mnie, że pewnie rzucił na nią zaklęcie, zwiększające jej objętość przy zachowaniu zwyczajnych rozmiarów. Użyteczna sztuczka.

— Chodź, Luniak. — Powiedział, gdy już usadził się na kocu i poklepał miejsce obok siebie. Uśmiechnąłem się i oczywiście zasiadłem obok niego. Było dość zimno, bo jednak nadal była wiosna, ale nie przeszkadzało mi to ani trochę, bo w końcu byłem z nim. Nawet gdybyśmy byli razem na jakiejś Antarktydzie to bym się kurwa cieszył, że przynajmniej jesteśmy tam razem. Dla niego mógłbym zamarznąć na śmierć, o ile jego oczy byłyby ostatnim widokiem w moim życiu.

Objąłem go ramieniem i złożyłem lekki pocałunek na jego policzku. Byłem taki szczęśliwy, że zorganizował dla nas ten wieczór. Ze swojej torby wyjął po butelce piwa kremowego i razem je popijaliśmy nadal prowadząc luźne rozmowy. Uwielbiałem przebywać z nim sam na sam. Cokolwiek byśmy robili, zawsze czułem się z nim szczęśliwy.

— Połóż się. — powiedział, gdy już wypiliśmy obaj kremowe piwo. Jego dłoń spoczęła na mojej klacie i delikatnie pchnęła mnie, abym opadł plecami na koc. Tak też zrobiłem. Najpierw myślałem, że ma wobec mnie jakieś zamiary, lecz gdy tylko moim oczom ukazało się gwieździste niebo, od razu zrozumiałem, o co tu chodzi.

— Ale dużo gwiazd... — Powiedziałem, wpatrując się w nie. Black oczywiście położył się obok mnie i też wpatrywał w niebo.

— Są naprawdę piękne, nie uważasz?

— Tak, są piękne. — Uśmiechnąłem się i zerknąłem na niego. — Ale nie tak piękne, jak ty...

Black zachichotał i momentalnie wtoczył się na mnie. Zamiast gwiazd, miałem przed oczami jego. Moją najjaśniejszą gwiazdę, która rozświetlała całe moje życie.

— Wolisz oglądać mnie, niż gwiazdy? — Zapytał, wpatrując się w moje oczy.

— Oczywiście. Ty jesteś moją ulubioną lśniącą gwiazdeczką. — Lekko przeczesałem palcami jego włosy, a on pochylił się, aby mnie pocałować.

Nasze usta jak zawsze współgrały ze sobą, objąłem go, wsuwając dłonie pod jego kurtkę. Syriusz wplątał dłoń w moje włosy i po chwili przerwał pocałunek. Spojrzałem na niego, a na tle gwieździstego nieba wyglądał naprawdę cudownie.

— Kocham cię, mój księżycowy królu. — Wyszeptał, lekko bawiąc się kosmykami moich włosów.

— Ja też cię kocham, moja piękna, lśniąca gwiazdeczko. — Odpowiedziałem, uśmiechając się promiennie. Black roześmiał się z ksywki, którą otrzymał ode mnie i wtulił w moje ramiona.

— Będziesz mnie tak teraz nazywać? — Zapytał.

— Tylko, gdy będziemy sami. I prosiłbym, abyś i ty nie nazywał mnie księżycowym królem przy ludziach.

— Oczywiście.

Obaj znów wlepiliśmy oczy w niebo, a Syriusz zaczął wskazywać palcami wszystkie znane mu konstelacje, które był w stanie wypatrzyć. Byłem pod wrażeniem jego wiedzy o gwiazdach, w ogóle, pod wrażeniem tego, że zaplanował dla nas ten wieczór.

— Nie jest ci zimno? — Zapytał nagle, spoglądając na mnie.

— Teraz, gdy o tym wspomniałeś, to może odrobinę. — Powiedziałem.

— Ja trochę zmarzłem, zaraz pójdziemy dalej.

— Dokąd? — Zapytałem.

— Zobaczymy. — Black powoli usiadł i spojrzał na mnie. — Chciałbym ci coś powiedzieć, zanim pójdziemy.

— Tak? — Wpatrzyłem się w niego.

— Ja...

Nagle usłyszeliśmy jak ktoś próbuje otworzyć drzwi, Syriusz szybko sięgnął po swoją torbę i wyjął z niej pelerynę niewidkę. Nim na wieżę wparował Filch, udało nam się ukryć pod przykryciem ze wszystkimi rzeczami. Woźny dyszał groźnie i rozglądał się. W ręku trzymał lampę, która oświetlała mu drogę.

— Nie ma... — Wymamrotał. — A miał ktoś być... Wredne dzieciaki... — Odwrócił się i odszedł, zamykając za sobą drzwi. My dwaj odetchnęliśmy z ulgą i spojrzeliśmy po sobie.

— Chyba powinniśmy się stąd wynosić. — Wyszeptał Syriusz i sięgną po mapę huncwotów. — Uroczyście przysięgam, że knuję coś niedobrego.

Stuknął różdżką w mapę, która aktywowała się. Od razu otworzył na stronie z wieżą astronomiczną.

— Lumos. — Wyszeptał, a różdżka rozświetliła pergamin, na którym ujrzeliśmy woźnego, schodzącego na dół. Black przejrzał jeszcze kilka stron i zastanowił się chwilę. Zauważyliśmy, że na siódmym piętrze były jakieś osoby, więc zgodnie postanowiliśmy pójść do dormitorium. Przemknęliśmy się z powrotem do pokoju wspólnego przy użyciu kilku skrótów i po cichu weszliśmy do dormitorium. Była godzina jakoś przed drugą w nocy. Pozostali już spali, więc staraliśmy się nie narobić hałasu. Szybko przebraliśmy się w nasze rzeczy do spania i wpakowaliśmy się do łóżka. Syriusz się położył, a ja zasunąłem wszystkie zasłonki naokoło i pochyliłem się nad nim, opierając obie dłonie obok jego głowy.

— Dzisiaj było naprawdę cudownie. — Wyszeptałem. — Dziękuję, że zorganizowałeś ten wieczór.

— Cieszę się, że ci się podobało, księżycowy królu. — Odpowiedział, również szeptem, a jego dłonie przesunęły się po mojej koszulce, po czym objęły moją szyję, a on przyciągnął mnie do siebie i złączył nasze usta. Całowałem go czule, pogłębiając pocałunek z każdą chwilą. Pomyślałem, że szkoda, że jesteśmy w dormitorium, bo aż nabrałem ochoty na coś więcej.

Kocham go i kiedyś mu powiem o tym zeszycie. Pewnego dnia dowie się, jakim jestem nienormalnym szaleńcem...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro