-29-

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Poranek w dzień meczu zaczął się całkiem przyjemnie, no bo przecież obudziłem się tuż obok Syriusza Blacka, który został przeze mnie zbudzony pocałunkami. Z jakiegoś powodu, odkąd spał ze mną, nie było już potrzeby przeprowadzania rytuału wskrzeszenia Blacka.

— Gdybym wiedział, że wystarczy go pocałować, aby się obudził, nasze życie byłoby prostsze już dawno. — Powiedział tego ranka James, który na moment zawiesił na nas spojrzenie, akurat gdy wybudzałem mojego ukochanego ze snu.

— Pewnie tak. — Zgodziłem się z nim. Syriusz zaśmiał się i powoli usiadł na łóżku.

— Wiesz, James, są różne techniki budzenia. Ja preferuję te przyjemniejsze, nikt nie lubi być z rana szarpany i oblewany wodą.

Dwie godziny po śniadaniu miał odbyć się mecz. Na trybuny wtoczyło się mnóstwo uczniów, głównie gryfonów i krukonów. Ja podążyłem za profesor McGonagall do loży komentatorskiej, po drodze żegnając się z Syriuszem i Peterem, którzy siedli obok dziewczyn nieopodal.

Rozsiadłem się wygodnie przy mikrofonie i omiotłem wzrokiem cały stadion. Nagle obok mnie pojawił się Regulus Black.

— Dzień dobry, pani profesor. — Przywitał się z McGonagall.

— Dobrze, że pan już jest, panie Black. — Powiedziała. — Panie Lupin, będziecie dzisiaj razem komentować mecz, gdyż w środę wieczorem pan Black wybrał się na spacer po ciszy nocnej i postanowiłam też zaangażować go w komentowanie.

— Razem raźniej. — Stwierdziłem, posyłając młodszemu Blackowi uśmiech. On usiadł obok mnie, pokiwał głową i zaczął się przygotowywać.

Znowu rozejrzałem się po widowni. Wszyscy byli podekscytowani, niektórzy patrzyli w naszą stronę z zaciekawieniem, w końcu spojrzałem w stronę moich przyjaciół, gdzie Marlene i Syriusz wyglądali, jakby się kłócili. Dziewczyna patrzyła na niego pretensjonalnie, a on chyba próbował jej coś wytłumaczyć. Zastanawiałem się, o co może chodzić. Co takiego mogło ich poróżnić? Przecież zazwyczaj się ze sobą dogadywali.

— Panie Lupin, drużyny już wyszły. — Oznajmiła szeptem McGonagall, więc ocknąłem się z zamyśleń, by rozpocząć to nieszczęsne komentowanie.

— Serdecznie witamy wszystkich na meczu Quidditcha, Gryffindor kontra Ravenclaw. Jestem Remus Lupin i wraz z Regulusem Blackiem dzisiaj postaramy się jakoś przeżyć komentowanie tego ekscytującego wydarzenia... — Zacząłem, z jakiegoś powodu kładąc ironię na ostatnie słowa, co trochę rozbawiło publiczność oraz młodszego Blacka. Profesor McGonagall spojrzała na mnie tak, jakby już żałowała swojego wyboru. Tym razem głos zabrał Regulus, aby przedstawić obie drużyny.

— W drużynie Gryffindoru zagrają dzisiaj Jenkins, Meadowes, Potter, Knight, Riley, Johnson oraz Vance, natomiast w drużynie Ravenclawu, Boot, Lockhart, Davies, Samuels, Page, Turner i Collins. Pani Hooch właśnie wypuściła piłki i rozpoczęła się gra.

Wpatrzyłem się w to, co dzieje się w powietrzu. Ciężko było mi nadążyć za grą na początku. Regulus przejmował więc inicjatywę nad komentowaniem, aż w końcu przysunął mikrofon w moją stronę, gestem dając mi znać, że moja kolej, aby coś powiedzieć.

— Meadowes i Potter kombinują coś z kaflem. Czają się na pętle krukonów. O, i nawet udało im się trafić, zajebisty strzał Meadowes! Dziesięć punktów dla Gryffindoru. — Oznajmiłem.

Na trybunach gryfoni zawiwatowali z radości. Gra trwała dalej, a ja starałem się jakoś nadążyć.

— Krukoni przejęli czerwoną piłkę. Wydaje mi się, że Lockhart jest zbyt pewny siebie. Próbuje przerzucić kafla przez pętle i... Spierdolił... Niestety, krukoni, nie udało mu się. Jenkins jak zawsze zajebiście broni pętli gryfonów, oby tak dalej!

Profesor McGonagall pokręciła głową, prawdopodobnie z powodu mojego słownictwa, a Regulus śmiał się pod nosem. Znów przez moment przyjrzałem się grze, a młodszy Black zajął się komentowaniem tego, co się dzieje. Zbyt spektakularna gra to nie była, moim skromnym zdaniem, ale cóż, musiałem tak czy inaczej postarać się o jakieś komentarze, żeby nie zostawiać Regulusa samego w tej roli. Krukoni zdobyli punkty, potem znowu gryfoni przerzucili kafla przez pętle, obie drużyny grały bardzo czysto i rozsądnie. Nagle odbity przez pałkarza krukonów tłuczek poszybował tuż w stronę Jamesa i ugodził go w ramię.

— O kurwa mać, James oberwał tłuczkiem! — Powiedziałem głośno, przysuwając mikrofon w swoją stronę. — Ja pierdole, James, nic ci nie jest?

Rogacz zatrzymał się w powietrzu i z wymalowanym bólem na twarzy rozmasował miejsce, w które oberwał, po czym prędko wrócił do gry. Regulus zamarł w bezruchu, obserwując Pottera ze zmartwionym wzrokiem.

— Chyba nic mu nie jest, ale nieźle mu przypierdolił ten tłuczek. — Powiedziałem.

— Panie Lupin, błagam... Rozmawialiśmy już o słownictwie. — Odezwała się McGonagall.

— No tak, przepraszam. — Posłałem jej lekki uśmiech i znów przyjrzałem się grze. Obie drużyny zdobyły kolejne punkty, co oczywiście wszystkim oznajmiłem. Młodszy Black w końcu się ocknął i znów udzielał się przy komentowaniu, wzrokiem jednak śledząc Jamesa, którego widocznie bolało ramię.

— Obecnie mamy już 70 do 60 dla Gryffindoru. Mecz wciąż trwa, gra jest czysta i przejrzysta, a walka drużyn o kafla jest w toku i trochę przypomina walkę dziewczyn o uwagę Syriusza Blacka. Żadna nie odpuszcza i żadnej się nie udaje osiągnąć celu. Punktacja stoi w miejscu od dobrych paru minut. — Powiedziałem, gdy znowu mikrofon został przysunięty w moją stronę, na trybunach poniosły się chichoty. Spojrzałem w stronę Syriusza, który posłał mi uśmiech.

— Och, coś się dzieje na górze. — Zauważył Regulus — Szukający poszybowali razem w tą samą stronę, chyba zobaczyli złotego znicza.

Wszyscy wpatrzyli się w górę i po chwili mecz dobiegł końca.

— Vance schwytała złotego znicza! — Oznajmił Regulus. — Gryffindor wygrywa, 220 do 60.

Wśród gryfonów zapanowała radość. Wszyscy zaczęli kierować się do wyjścia, a obie drużyny wróciły na ziemię. James odłożył miotłę i chwycił się za ramię, w które oberwał wcześniej tłuczkiem. Wraz z młodszym Blackiem zeszliśmy z trybun na dół, dołączając do drużyny gryfonów, która zebrała się naokoło James'a, oraz Syriusza i Petera, którzy też zeszli na dół, by sprawdzić, czy wszystko z nim w porządku.

— Nic ci nie jest? — Zapytał młodszy Black, który przepchnął się między ludźmi do Pottera i objął go delikatnie ramieniem.

— To nic takiego, Reggie. — Posłał mu uśmiech.

— Nic takiego! — Oburzył się Syriusz. — Chłopie, masz pękniętą kość!

— James, musisz iść do pani Pomfrey. — Powiedziałem.

— Właśnie, a potem jak już cię wypuści to dołączysz do nas w pokoju wspólnym. — Odezwała się Meadowes.

— Zaprowadzę cię. Chodź ze mną. — Regulus poprowadził go w stronę zamku, a wszyscy ruszyliśmy za nimi. Syriusz chwycił mnie za rękę i uśmiechnął się do mnie.

— Dobrze ci poszło, naprawdę. — Wyszeptał do mnie. — Jestem z ciebie dumny, księżycowy królu.

— Dziękuję, moja piękna, lśniąca gwiazdeczko. — Odpowiedziałem mu szeptem. Cała drużyna, oprócz Jamesa udała się do pokoju wspólnego, a ja, Syriusz, Peter i Regulus odprowadziliśmy Rogacza do skrzydła szpitalnego.

— Znowu kontuzja? — Zapytała uzdrowicielka, gdy już dotarliśmy na miejsce. — Siadaj, Potter.

— Oberwał tłuczkiem w ramię. — Powiedział Syriusz. — Przyjrzałem się temu trochę. Chyba ma pękniętą kość.

— Jeśli ma pan rację, panie Black, to się szybko naprawi. — Stwierdziła. — A teraz wyjdźcie, dajcie mi pracować.

We trzech ruszyliśmy do wyjścia, oprócz młodszego Blacka, który nie ruszył się ani na krok.

— Ja z nim zostaję. — Oznajmił. — Nie będę przeszkadzać.

— Jak nie jeden Black, to drugi... — Pani Pomfrey westchnęła głośno, ale ostatecznie pozwoliła Regulusowi zostać z Jamesem. My natomiast, postanowiliśmy poczekać pod skrzydłem szpitalnym.

— Nic mu nie będzie, prawda? — Zapytał Peter. — Strasznie to wyglądało...

— Nie martw się, Glizdogonie. James z tego wyjdzie. — Powiedział Syriusz, klepiąc go po ramieniu. — Bywało gorzej.

— Fakt, rok temu dostał w głowę. — Przypomniałem. — Był ze dwa dni nieprzytomny.

— To było okropne. — Stwierdził Syriusz, który przytulił się do mojego ramienia.

— Dotrwał dziś do końca gry, niesamowite. — Odezwał się znów Peter. — I nawet wygraliśmy.

— Będziemy świętować, jak już do nas wróci. Może nawet Reg do nas dołączy... — Zastanowił się Syriusz. — Zapomniałem go zapytać, czy zła czarownica z zachodu odpisała na list.

— Wasza matka? — Spojrzałem na niego.

— Właśnie.

— A co jej odpisaliście? — Zaciekawiłem się.

— Że Reg obserwował mnie przez całe dwa tygodnie i nie widział mnie z żadną dziewczyną. Napisaliśmy, że większość czasu spędzam ze „zdrajcami krwi" i „mieszańcami", żeby list wydał jej się wiarygodny.

— Ciekawe, co by sobie pomyślała, gdyby wiedziała, że spotykasz się ze mną... — Zastanowiłem się.

— Nie miałbym po co wracać do domu. — Wzruszył ramionami. — W sumie, nie obchodzi mnie jej zdanie, i tak zamierzam uciec.

Nagle drzwi się otworzyły i James wraz z Regulusem dołączyli do nas. Ramię Rogacza zostało naprawione i wszyscy razem mogliśmy wrócić do pokoju wspólnego, aby świętować zwycięstwo. Młodszy Black do nas dołączył, chociaż wahał się przez chwilę, czy na pewno powinien.

Weszliśmy do pokoju wspólnego, gdzie świętowanie już trwało. James od razu został otoczony przez resztę drużyny, bo każdy chciał się upewnić, że już z nim w porządku. Ja, Syriusz i Peter ruszyliśmy na poszukiwania alkoholu, a gdy już znaleźliśmy butelkę pitnego miodu, nalaliśmy go sobie do szklanek.

— Syriusz. — Spojrzałem na niego, przypominając sobie o tym, że widziałem, jak wcześniej rozmawiał z Marlene.

— Tak?

— O czym gadaliście z McKinnon? Wyglądało, jakbyście się kłócili.

— Och, to nic takiego. Nie zrozumieliśmy się w pewnej kwestii, ale już to sobie wyjaśniliśmy. — Black posłał mi uśmiech i spojrzał na blondynkę, która też spoglądała w naszą stronę.

— W jakiej kwestii? — Dopytałem.

— To sprawa między nami, Luniaczku. — Syriusz uśmiechnął się i napił ze swojej szklanki.

— Rozumiem. — Kiwnąłem głową i też wziąłem łyk trunku. Zastanawiałem się, co to takiego mogło być, że nie chciał mi o tym powiedzieć. Postanowiłem przy okazji zapytać o to moją przyjaciółkę, lecz to musiało zaczekać.

Regulus podszedł do nas, zostawiając Jamesa z resztą drużyny Quidditcha i powiedział coś do Syriusza na ucho. Ten spojrzał na niego i kiwnął głową, a potem zwrócił się do mnie.

— Muszę na moment pójść do Jamesa, Luniaczku. Zaraz wrócę.

— Dobrze. — Posłałem mu uśmiech, a on lekko pocałował mnie w policzek i dopiero odszedł w stronę Rogacza. Młodszy Black nalał sobie trochę pitnego miodu do szklanki i stanął obok mnie.

— Fajnie nam poszło w sumie z komentowaniem, nie sądzisz? — Zapytał. Nie spodziewałem się, że będzie chciał ze mną rozmawiać.

— Pewnie, chociaż to ty odwaliłeś większość roboty. Za co w sumie jestem ci wdzięczny.

— James wspominał, że strasznie nie na rękę było ci komentowanie meczu. Nie chciałem mu mówić, że dostałem szlaban przez ten nocny powrót do lochów z waszego dormitorium, więc trochę mu skłamałem, że sam się zgłosiłem jako pomoc. — Oznajmił młodszy Black, popijając trunek ze szklanki.

— Możemy przyjąć tę wersję, jak najbardziej. — Uśmiechnąłem się i pokiwałem głową. — Znając Jamesa, pewnie cię za to nagrodzi.

— Już mi obiecał, chociaż trochę głupio to wychodzi, bo w sumie nie zrobiłem dla ciebie nic szczególnego.

— Czy ja wiem... — Spojrzałem na niego. — Czy to ty dałeś Syriuszowi pewne wskazówki jakiś czas temu?

— Jeśli myślimy o tym samym, to tak. — Młodszy Black uśmiechnął się pod nosem.

— Więc w sumie już coś dla mnie zrobiłeś. — Puściłem mu oczko i napiłem się ze swojej szklanki.

— Słyszałem, że tobie doradzał James. Dużo o mnie mówił? Prosiłem go, żeby zbyt dużo nie opowiadał...

— Nie opowiadał dużo. — Pokręciłem głową. — Czasem opowiada o tobie, fakt, ale raczej gada jak zakochany, jaki to jesteś cudowny i tym podobne. To całkiem urocze.

— On jest uroczy. — Stwierdził Regulus, zerkając w stronę Rogacza. — Cholernie uroczy.

— Fakt, czasem jest. — Wzruszyłem ramionami. — Ale jak dla mnie, bardziej uroczy jest twój brat.

— Syriusz? Szczerze mówiąc, nie uważałem go za uroczego. — Przyznał.

— Bo to twój brat. To zrozumiałe. Ale zaufaj mi, też jest cholernie uroczy. Szczególnie, gdy jest ze mną sam.

— Tego mogłem się domyślić. — Powiedział i zaśmiał się krótko. Nasi chłopcy w końcu wrócili do nas, przeciskając się między ludźmi, którzy byli na drodze.

— Palimy magiczne papierosy w dormitorium? — Zaproponował Syriusz.

— Och, chętnie. — Pokiwałem głową z uśmiechem.

— W sumie możemy. — Regulus wzruszył ramionami, James uśmiechnął się do niego.

— Chodźmy, weźmy sobie jakiś alkohol tylko.

Zwinęliśmy ze sobą całą butelkę ognistej Whiskey i ruszyliśmy na górę we czwórkę. Tam zasiedliśmy sobie na podłodze, gdzie Syriusz siedział obok mnie, a James i Regulus naprzeciwko nas. Potter niemalże od razu odpalił magicznego papierosa, zaciągnął się, po czym podał go dalej do swojego chłopaka, on również sztachnął się dymem, a potem podał wynalazek puchonów Syriuszowi, który chyba postanowił sprawdzić, jak duża jest pojemność jego płuc, bo wciągnął strasznie dużo dymu, który następnie wypuścił z ust w moją stronę. Z uśmiechem wziąłem od niego magicznego papierosa i zaciągnąłem się dymem, który prawie że momentalnie sprawił, że czułem się odprężony. Papierosa podałem dalej do Jamesa i kolejka leciała od nowa, podobnie przechodziła między nami butelka ognistej whiskey. Rozmawialiśmy w międzyczasie o dzisiejszym meczu Quidditcha.

Magiczny papieros i alkohol sprawiły, że wszyscy czuliśmy się odurzeni i rozbawieni. Regulus Black chyba po raz pierwszy poczuł się wśród nas swobodnie. Obejmował ramieniem Jamesa i opowiadał nam o typowym poranku Evana Rosiera, bo w końcu z nim mieszkał, więc mógł sporo na ten temat powiedzieć. Syriusz z ciekawością przysłuchiwał się tej historii.

— ...Także gdy już rozwiąże te papiloty, to wtedy zaczyna się żelowanie. Właściwie, nie wiem, co mają na celu te papiloty, skoro potem i tak to wszystko zostaje zażelowane... Myślę, że on sam nie ma pojęcia, co robi. Potem przez pół godziny przerzuca ubrania w swoim kufrze, a zawsze i tak wybiera jeden z trzech tych samych zestawów. Najgorszy jest jednak dezodorant...

— Dezodorant? — Zdziwił się James. — Mugole tego używają.

— Mugole i Rosier. — Kontynuował Regulus. — Jednak on nie ma za bardzo pojęcia, jak to robić. Po prostu po całym ciele i wszystkich rzeczach od środka rozprowadza to świństwo. Gdyby mógł, psiknął by sobie w dupe.

— Skąd wiesz, że nie próbował. — Odezwał się Syriusz, zaśmialiśmy się wszyscy na jego komentarz a Regulus wzruszył ramionami.

— Fakt, nie wiem, czy nie próbował. On jest zdolny do wszystkiego. — Stwierdził.

— Myślę, że jest nieobliczalny. — Dodałem, po czym napiłem się trochę whiskey z butelki. Młodszy Black spojrzał na mnie i pokiwał głową powoli.

— Owszem, jest. W ogóle, on coś do ciebie ma, ale nie wiem, o co tu chodzi.

— Po prostu on chce mi zrobić na złość, dlatego się przyczepił do mojego chłopaka. — Rzekł Łapa, obejmując mnie ramieniem.

— Nie wiem, czy to jego jedyna intencja. Lupin jest mu do czegoś potrzebny chyba, ale nie jestem pewien, do czego.

— W niczym kretynowi nie będę pomagał. — Odparłem. — Co on sobie myśli?

— Spokojnie, Luniaczku. — Syriusz przytulił mnie mocno. — Jeśli ten kretyn będzie próbował ci coś zrobić, przyjdziesz z tym do mnie, a ja już mu pokażę, gdzie jest jego miejsce.

Uśmiechnąłem się do niego i lekko pocałowałem go w policzek, a potem kontynuowaliśmy rozmowy na inne tematy, aż skończył nam się alkohol. W międzyczasie przyszedł do nas Peter i opowiedział, jak wyglądała impreza na dole. A potem postanowiliśmy w końcu położyć się do łóżek, chociaż młodszy Black początkowo chciał wracać do swojego dormitorium. Przekonaliśmy go wszyscy, żeby został, bo na pewno po drodze by go ktoś zobaczył i zarobiłby szlaban.

Pomyślałem przez moment o moim zeszycie, ale stwierdziłem, że zapiszę sobie w nim coś dopiero rano. Nawet zacząłem układać już to, co chciałbym tam opisać.

Syriusz Black jest cudowny, tak bardzo go kocham...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro