-4-

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Wyczekiwany przez nas wszystkich mecz Quidditcha w końcu nadszedł. W sobotnie południe prawie cała szkoła udała się na stadion, w tym i my. Wraz z Łapą i Glizdogonem zasiedliśmy wygodnie na trybunach. Dzień był dość chłodny, bo był już koniec października. Otulony w skórzaną kurtkę Syriusza i szalik w barwach Gryffindoru siedziałem między przyjaciółmi.

Rozgrywka zaczęła się, a James niemalże od razu przejął kafla i zdobył pierwsze punkty. Jak zawsze, bardzo mu kibicowaliśmy. Syriusz nakręcał wszystkich dookoła do krzyczenia "Potter" za każdym razem, gdy ten dopadał czerwoną piłkę. Ja czułem się tego dnia trochę nieswój, ale starałem się tego po sobie nie pokazywać.

Zbliżała się kolejna pełnia, przez co opuszczały mnie moje siły życiowe. Zostało jeszcze półtora tygodnia, a już było nieciekawie. Tak bardzo tego nienawidziłem. Tak ciężko było udawać przed przyjaciółmi, że czuję się świetnie, gdy w środku czułem się niczym jakiś wrak.

Oglądałem mecz, co chwila skandując to, co nakazywał Syriusz. W końcu szukająca naszej drużyny schwytała złotego znicza i mogliśmy się cieszyć wygraną. Świętowanie w pokoju wspólnym Gryffindoru było już tradycją.

Te imprezy były zawsze zakrapiane alkoholem, bo zawsze ktoś coś zdobył na tę okazję. Tym razem również pojawiło się piwo kremowe, ognista whiskey i miód pitny. James w tym roku szkolnym zaczął porządnie opijać każde zwycięstwo, a Syriusz pił razem z nim. Obaj potrafili doprowadzić się do stanu nieważkości, po którym nawet nie wiedzieli, który jak ma na imię. Ja byłem prefektem, więc zazwyczaj się pilnowałem, do pewnego momentu, rzecz jasna.

W ogóle... Ja prefektem... Nadal mnie to bawi, że ktoś pomyślał, że się nadam. Zwracając jednak uwagę na to, że kogoś z naszej klasy trzeba było wybrać, a do wyboru była nasza czwórka... Właściwie nie dziwię się, że wybrano mnie. James i Syriusz zbyt dużo rozrabiali, a Peter... Peter byłby przerażony, gdyby miałby stawić czoła takim obowiązkom.

Impreza trwała już jakiś czas. Piłem sobie spokojnie kremowe piwo w towarzystwie Glizdogona, kiwając się w rytm muzyki, którą ktoś odtworzył z radia stojącego w pokoju wspólnym, obserwowałem poczynania Blacka i Pottera. Obaj beztroscy debile właśnie wpakowali się na jeden ze stolików i zaczęli śpiewać na głosy Bohemian Rhapsody, które właśnie rozbrzmiało na cały pokój. Pokręciłem głową, śmiejąc się z ich występu, a obaj byli tak pijani, że dosłownie cudem nie spadli z tego stolika.

— James, chodź zapalić! — Zaproponował mu Syriusz, gdy piosenka się skończyła.

— Wolę się napić, paliłem wczoraj. Poproś Lunatyka! — Odpowiedział mu i poklepał go po ramieniu, po czym odszedł do kanapy, gdzie siedziała reszta drużyny. Black spojrzał na mnie z łobuzerskim uśmiechem i ruszył w moją stronę.

— Luniak, chodźmy zapalić!

— No dobra. A gdzie? — Zapytałem, dopijając resztę piwa kremowego.

— Do dormitorium, bo tam mam papierosy! — Syriusz chwycił mnie za nadgarstek i obaj poszliśmy po schodach na górę, co dla niego nie było wcale takie proste. Kilka razy się zachwiał, ale przytrzymałem go, żeby się nie przewrócił.

Weszliśmy do środka i obaj zasiedliśmy na jego łóżku. Wyciągnął ze swojego kufra paczkę i otworzył ją.

— Cholera, ostatni został... Poszukam zaraz nowej.

— Możemy się podzielić. — Powiedziałem. — Nie muszę palić całego.

— Och, no to okej. — Łapa usiadł obok mnie i odpalił papierosa. Zakołysał się lekko, wciągając dym i wydychając go, po czym spojrzał na mnie z tym typowym dla siebie uśmiechem.

— Sporo wypiliście? — Zapytałem, przyglądając mu się. Byłem pewien, że już był w swoim świecie. Rozluźniony, szczęśliwy, wszystkie jego problemy zniknęły.

— Trochę... — Poruszył brwiami i zaśmiał się, po czym znów się zaciągnął, po chwili wypuszczając dym z ust. Sposób, w jaki to robił, zawsze przyprawiał mnie o dreszcze. Te przyjemne dreszcze. Jego wzrok spotkał mój, a łobuzerski uśmiech zawitał na jego ustach. Znaczyło to jedno. Syriusz Black miał jakiś pomysł.

— Co? — Zapytałem, posyłając mu podobny uśmiech, ciekawy, co tym razem to będzie.

— Mieliśmy się podzielić. Ale zapalimy sposobem ekonomicznym, co ty na to? — Zapytał, poruszając brwiami.

— A jaki to sposób ekonomiczny? — Spojrzałem na niego zdziwiony. W życiu nie słyszałem o żadnym ekonomicznym sposobie palenia papierosów.

— Zamknij oczy, to ci pokażę. — Nakazał i znów trzymał papierosa między wargami. Westchnąłem i oczywiście zamknąłem oczy. Nawet jakby kazał mi wyskoczyć z okna to bym to zrobił, nie musiał się trudzić.

Minęło parę sekund. Dłoń Syriusza chwyciła mnie za brodę tak, że automatycznie otworzyłem usta. A wtedy jego wargi spotkały się z moimi, a dym wypełnił moje gardło. Starałem się zachować spokój, żeby się nie zakrztusić, bo wyszłoby z pewnością nie tak, jak powinno. Powoli zaciągnąłem się tym dymem, a wtedy on się odsunął. Otworzyłem oczy i spojrzałem na niego. Serce waliło mi jak szalone, przez ten jego "ekonomiczny" sposób palenia. Po chwili zaśmiałem się nerwowo, podobnie jak i on.

— Więc... To jest ten ekonomiczny sposób... Skąd taki pomysł? — Zapytałem, odwracając wzrok. Policzki paliły mnie od rumieńców, których niestety nie mogłem powstrzymać. Black znów się zaciągnął dymem.

— James to wymyślił w wakacje.

— Robiliście tak? — Spojrzałem znów na niego, nagle czując się zazdrosny. James miał okazję robić z nim takie rzeczy?! Jak to?!

— Parę razy. — Przyznał Syriusz, który przyjrzał się mojej ekspresji i znowu posłał mi ten typowy uśmieszek. — A co? Jesteś zazdrosny?

— Nie... — Skłamałem, przygryzając wargę. Oczywiście, że byłem kurwa zazdrosny.

— Luniaku... — Jego dłoń delikatnie odwróciła moją twarz w jego stronę, a gdy na niego spojrzałem, on znów złączył nasze usta, oczywiście, jedynie w celu ekonomicznego palenia. Zaciągnąłem się dymem i znów spojrzałem na niego. Uśmiechał się i palił dalej, błądząc wzrokiem po suficie.

Do mnie nadal nie docierało to, co się przed chwilą wydarzyło. Tyle razy myślałem o jego ustach, ale nigdy nie sądziłem, że będę miał okazję ich zasmakować. Co prawda, teraz smakowały jak papierosy i ognista whiskey, co w sumie nie było dziwne biorąc pod uwagę, że był napity w trzy dupy i "ekonomicznie" zapalił ze mną papierosa. Ciekawe, czy w ogóle będzie to pamiętał...

Na samą myśl, że robił z Jamesem coś takiego, czułem się zazdrosny. Z drugiej strony, zauważyłbym, gdyby coś między nimi było. Zachowywali się raczej zwyczajnie, a chociaż wiele już widziałem w ich wykonaniu, nigdy nie doszło do żadnej dwuznacznej sytuacji w dormitorium.

— Luniaaaak — Usłyszałem nagle i spojrzałem na Łapę, który przysunął się bliżej mnie. — Teraz ty. Ostatni raz.

Podał mi końcówkę papierosa, posłałem mu nieśmiały uśmiech i wciągnąłem dym, po czym złączyłem razem nasze usta, pozwalając mu się nim zaciągnąć. Syriusz jednak na tym nie poprzestał, a ja dałem się ponieść chwili... I takim sposobem dym zupełnie uleciał z pomiędzy naszych warg, gdy dzieliliśmy wspólny, namiętny pocałunek, o którym pewnie długo nie zapomnę, a on nie będzie pamiętał, bo przecież był w błogim stanie nieważkości alkoholowej.

Powoli odsunęliśmy się od siebie, patrząc sobie w oczy. Czułem wtedy tyle rzeczy na raz, że aż ciężko je opisać. Cała atmosfera jednak opadła, gdy do pomieszczenia wkroczył James wraz z Glizdogonem, obaj śpiewali piosenkę, która właśnie grała w pokoju wspólnym. Przesiadłem się na swoje łóżko, posyłając Blackowi lekki uśmiech, bo tylko na to było mnie teraz stać.

On uśmiechnął się do mnie w podobny sposób i położył się na swoim łóżku.

Tej nocy ciężko było mi zasnąć, bo cały czas myślałem o tym, co się wydarzyło, a gdy już zasnąłem, to mi się to śniło. Nie narzekałem, oczywiście, chciałbym mieć takie sny codziennie.

Następnego dnia, jak można by się spodziewać, i Łapa i Rogacz zmagali się z kacem. Obaj do późna leżeli w łóżkach, a ja wstałem około dziewiątej rano, nie czując się najlepiej. Zjadłem czekoladę na start i trochę mi to pomogło. Glizdogon też był na nogach więc we dwóch zeszliśmy na śniadanie, nawet nie próbując budzić reszty, bo wiedzieliśmy, że dzisiaj nic z tego nie będzie i nawet nie warto próbować. Usiedliśmy przy stole, rozmawiając o planach na dzisiejszy dzień i jedliśmy spokojnie, gdy dosiadły się obok nas Marlene i Dorcas.

— Ale wczoraj była impreza, nie? — Zachwycała się blondynka, posyłając nam uśmiech.

— Było fajnie, owszem. Dużo fajnych momentów... — Posłałem jej uśmiech i spojrzenie, które powinna odczytać jako "coś się wydarzyło". Była jedyną osobą, której mogłem opowiedzieć o "ekonomicznym" sposobie palenia. Marlene oczywiście zrozumiała mój przekaz, o czym zakomunikowała mi poprzez lekkie skinienie głową.

— Potter był tak pijany, że mało brakowało, a latałby bez miotły. — Zażartowała Dorcas. — Szkoda, że Lily kazała mu iść spać, gdy już się tak rozkręcił...

— Mogłaby czasem wyluzować. Czy ona kiedyś w ogóle coś piła? — Zapytał Peter. Dziewczyny spojrzały po sobie, pewnie analizując w pamięci wszystkie imprezy.

— Wiecie co... Chyba nie... — McKinnon zatarła dłonie. — Ale nie martwicie się, na następnej imprezie będzie tak pijana, że nawet towarzystwo Pottera nie będzie jej przeszkadzało.

Kontynuowaliśmy rozmowę o imprezie, dojadając śniadanie, a potem Marlene poprosiła mnie, żebym poszedł z nią poszukać czegoś w bibliotece i we dwójkę odeszliśmy w nieco bardziej ustronne miejsce, żeby porozmawiać na osobności. Nieopodal biblioteki był korytarz, gdzie uczniowie lubili się uczyć między lekcjami. Duże okna i wygodne parapety sprzyjały i nauce i rozmowom. Dzisiaj był dzień wolny, więc nikogo tu nie było. Wraz z McKinnon usiedliśmy przy jednym z okien i opowiedziałem jej o "ekonomicznym" sposobie palenia.

— Ja pieprzę... Naprawdę? On to zrobił? — Dopytywała z niedowierzaniem dziewczyna.

— Zrobił... Sam wciąż w to nie wierzę. Ale był bardzo pijany. Pewnie nawet nie będzie tego pamiętał. — Wzruszyłem ramionami.

— Albo będzie kłamać, że nie pamięta. — Blondynka zastanowiła się chwilę. — On chyba coś do ciebie ma. Najpierw oddał ci swoją ulubioną kurtkę, a teraz ta sytuacja...

— Wiesz, w sumie nie ma co się doszukiwać tutaj nie wiadomo czego. Różne rzeczy się robi po alkoholu i ty o tym wiesz. — Spojrzałem na nią, a ona doskonale wiedziała, o czym mówię, chociaż mieliśmy nigdy więcej o tym nie rozmawiać.

Na początku tego roku, zanim odkryła mój sekret, gryfoni zorganizowali dużą imprezę, aby powitać rok szkolny. Alkohol lał się litrami, a wszystko miało miejsce w tajemniczym pokoju na siódmym piętrze, którego potem nigdy więcej nie znaleźliśmy. Tak czy inaczej, w wydarzeniu uczestniczyło wielu uczniów ze wszystkich domów. Działy się tam różne rzeczy, których teraz nawet nie jestem w stanie sobie przypomnieć. Sam byłem nieźle najebany, a co dopiero mówić o innych. Jestem pewien, że widziałem jak James całuje jakiegoś chłopaka, ale wciąż nie wiem, kto to był. Syriusz był oblegany przez dziewczyny i głównie dlatego upiłem się jak świnia. Żeby o tym nie myśleć. Peter rzygał do śmietnika, bo wymieszał wszystkie możliwe trunki, także zostało mi jedynie towarzystwo koleżanek z klasy. Lily namówiła mnie, żebym z nimi usiadł i wtedy zaczęły dziać się dziwne rzeczy, głównie dlatego, że dosłownie parę metrów od miejsca, gdzie zasiadły dziewczyny, znajdował się Syriusz wraz ze swoim klubem napalonych dziewic, które liczyły na odrobinę szczęścia.

Przypatrywałem się mu zazdrosnym spojrzeniem, a on bez skrupułów flirtował sobie z każdą po kolei. Marlene wtedy też sporo wypiła. Gdy reszta dziewczyn poszła tańczyć, ona została ze mną, bo nie była w stanie utrzymać się na własnych nogach, trzy razy próbowała wstać, lecz nic jej z tego nie wyszło, z czego oboje się śmialiśmy, gdy w końcu dała sobie spokój.

I wtedy wydarzyło się coś dziwnego. Syriusz spojrzał w moją stronę, a ja odwróciłem wzrok na McKinnon, która w tym samym momencie spojrzała na mnie i ni z tego, ni z owego, moment później całowałem się z nią na tej kanapie.

Czy zrobiłem to, aby sprawdzić, czy Black będzie zazdrosny? Może... Czy było to głupie? Jak najbardziej... Czy do dzisiaj niektórzy myślą, że dziewczyna mi się podoba? Pewnie, że tak...

Prawda jest jednak taka, że po tej imprezie, prowadząc rozmowę o tychże wydarzeniach, ustaliliśmy, że to wszystko wina alkoholu i między nami nic nie ma i nigdy nie było. No i stwierdziliśmy, że więcej nie będziemy o tym rozmawiać, żeby tego niepotrzebnie nie roztrząsać. A odkąd ona zna mój sekret, pewnie domyśliła się, dlaczego wtedy w ogóle na to pozwoliłem.

— Wiem, że różne rzeczy się robi po alkoholu. Ale wydaje mi się, że tym razem to inny przypadek, niż ten, który masz na myśli. — Dziewczyna spojrzała na mnie. — Byliście sami, na pewno nie zrobił tego na pokaz, żeby zobaczyć, czy ktoś miałby coś przeciwko.

— Nie wiem... Tak czy inaczej, jeśli coś pamięta, to pewnie poruszy ten temat. — Wzruszyłem ramionami.

— Albo i nie, jeśli będzie mu z tym głupio... Musimy poczekać i zobaczyć, jak rozwinie się sytuacja. — Stwierdziła Marlene. — A skoro już jesteśmy w temacie, może byś mi odpowiedział, jak było?

— A jak myślisz? — Spojrzałem na nią z uśmiechem, który ona odwzajemniła. — Było niesamowicie, cudownie, ponad moje wyobrażenia...

Byłem zatracony w Syriuszu Blacku, także opowiadając o naszym pocałunku, mógłbym praktycznie napisać poemat... Właściwie... Napisałem poemat w moim zeszycie, gdy już wróciłem do dormitorium. Black i Potter nadal nie podnieśli się z łóżka. James leżał i wpatrywał się w sufit, a Syriusz spał z poduszką na głowie.

Obaj mieli siłę się podnieść dopiero w pobliżu kolacji. We czworo zeszliśmy do Wielkiej sali i najedliśmy się, wspominając to, co dwójka skacowanych pamiętała z poprzedniej nocy. Syriusz nic nie wspomniał o "ekonomicznym" paleniu, więc pewnie nawet tego nie zapamiętał.

Nie żebym był zawiedziony, ale liczyłem, że jednak coś zostanie w jego pamięci z tego wydarzenia. Może nie chciał o tym wspominać przy pozostałych? Albo rzeczywiście było mu głupio? Tak czy inaczej, wszystkie przemyślenia wpisałem w mój zeszyt, gdy już wróciliśmy do dormitorium.

Syriusz chyba nie pamięta, że zeszłej nocy mnie pocałował... A ja nie mogę o tym zapomnieć... Chciałbym, aby jeszcze kiedyś się to wydarzyło...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro