=12=[2]

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Siedziała przybita na kanapie w swoim salonie i oglądała wiadomości.

 Może Paryż nie jest najbezpieczniejszym miejscem na ziemi, ale Marinette tutaj się podobało. Mimo, że, będąc dzieckiem chciała wrócić do Chin, do przyjaciół, to na przestrzeni lat wszystko się zmieniło.

///

Szedł przez zatłoczone miasto i rozglądał się za jakimś sklepem jubilerskim. W sumie nie przemyślał tego, czy Dupain-Cheng przyjmie oświadczyny, bo on chciał być na zawsze przy niej. Jego zielone oczy dostrzegły obiekt poszukiwań. Przecisnął się pomiędzy turystami i wszedł do budynku. Za ladą stał miło wyglądający starszy pan, który uśmiechał się do Agreste'a od ucha do ucha. Adrien odwzajemnił gest i podszedł do szyby z pierścionkami. Oglądał jeden po drugim, ale nie mógł się na żaden zdecydować.

- Może w czymś pomóc? - odezwał się starszy pan. Blondyn wcześniej nie zauważył jego dziwnego ubioru. Czerwona koszula w kwiaty, którą większość ludzi kojarzy sobie z Hawajami, brązowe szorty i sandały na stopach. Ludzie przecież był październik! Zielonooki odgonił myśli.

- Szukam pierścionka zaręczynowego. - odpowiedział.

- Musi pan ją bardzo kochać.

- Bardzo. - odpowiedział i westchnął. - Chciałbym, żeby pod spodem widniał napis. - staruszek pokiwał w zamyśleniu głową i przejechał dłonią po koziej bródce. Poszedł za ladę i po chwili wyciągnął dwa pierścionki. Pierwszy złoty z sercem wysadzonym diamentami, drugi srebrny z diamentową różą.

- Wydaję mi się, że któryś z tych będzie odpowiedni. - powiedział jubiler. Adrien podszedł do starca i przyjrzał się pierścionkom.

Po kilku chwilach i wielu myślach wybrał srebrny.

- Co wygrawerowane ma być pod spodem?

- 'Nigdy Cię nie zostawię, skarbie.' - szepnął.

- Jasne. - uśmiechnął się miło. - Będziesz mógł go odebrać po jutrze. - powiedział starzec i schował z powrotem złoty pierścionek, potem zapisał coś w notatniku.

- Dziękuje, do widzenia. - powiedział Adrien i skierował się do wyjścia.

- Do widzenia! - krzyknął za nim jubiler.

Po zamknięciu drzwi uderzył w niego gwar rozmów, śmiechów i samochodów. Uśmiechnął się pod nosem i skierował pod wieżę Eiffla. Usiadł na ławce obok konstrukcji i wlepił wzrok w mieszkańców, jak i turystów. Zielone tęczówki natrafiły na wysokiego, ciemnowłosego człowieka. Chłopak przemierzał plac z kapturem na głowie, a wzrok skupiony miał na podłożu. Nagle wpadł w jakąś kobietę. Zupełnie ją olał i poszedł dalej.

- Ej ty! - krzyknęła zdenerwowana kobieta. Mężczyzna odwrócił się, a Adrien mógł go dostrzec.

- Luka. - szepnął pod nosem i odwrócił głowę w drugą stronę. Wstał z ławki i skierował się do swojego domu.

Biegł naprawdę szybko. Gdyby tam został. Źle skończyłoby się to dla ciemnowłosego. Przełknął ślinę i dobiegł pod rezydencję. Nathalie- która zresztą chyba najbardziej cieszyła się z przyjazdu Adriena i chodziła wesoła, jakby się czegoś naćpała- wpuściła go do domu. Zamknął drzwi i wbiegł na piętro. Wparował do pokoju i rzucił na łóżko. Miał pierścionek. Miejsce na kolację .I pomysł.

Westchnął ciężko i położył głowę na poduszce. Wszystko było ciężkie. Czy ona w ogóle mu wybaczy? Czy będzie z nim chciała być do końca życia? Czy w ogóle go kocha?Natrętne myśli męczyły go przez kilka godzin. Przewracał się wtedy z jednej strony na drugą, nie mogąc zasnąć. W końcu około trzeciej w nocy odpłynął do krainy Morfeusza.Ostatnią myślą przez snem było to, że jak go odrzuci, to sobie nie poradzi, ale będzie szczęśliwy z powodu jej szczęścia. Najważniejsze, żeby na jej twarzy nie było smutku.

*


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro