#12

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Muszę zostać z synem - stanowczo odpowiedziała. Ten jednak chyba nie zrozumiał, o co chodzi.

- Słucham? Przecież pani syn nie jest małym dzieckiem, żeby nie wziąć sobie samemu tabletki.

- Chyba pan nie zrozumiał - zdenerwowała się kobieta. - Mój syn w tej chwili potrzebuje emocjonalnego wsparcia. Teraz, nie jak wrócę z pracy po osiemnastej. Jeszcze nie wiem, co się stało, ale przez to płakał. Płakał tak długo, aż padł ze zmęczenia. Wie pan, co to oznacza? Że stało się coś naprawdę poważnego, bo jest cudownym i dzielnym chłopakiem. Nigdy nie skarżył się na docinki w jego kierunku, nawet, jak był malutki, bo nie chciał dać tym draniom pieprzonej satysfakcji.

- Ale...

- Żadnego ale! Muszę go wspierać, jestem jego matką! Taki mam obowiązek, nie tylko moralny, ale czuję, że tak właśnie muszę postąpić. Rozumie pan? Jeśli nie, proszę teraz powiedzieć, że pan mnie zwalnia, bo nie zamierzam pracować dla kogoś, kto uważa, że mimo stanu mojego syna muszę pracować.

- ... - przez chwilę bał się cokolwiek powiedzieć. - Ja... nie, w stu procentach zrozumiałem, o co pani chodzi, sam pewnie też bym tak postąpił, ale nie wiedziałem, że chodzi o pomoc emocjonalną. Mam nadzieję, że pani także rozumie mogą sytuację jako przełożonego, nie chcę, by pracownicy z błahych powodów opuszczali godziny pracy.

- Tak, ja też przepraszam, nie powinnam się tak unosić - mama Huberta już trochę się uspokoiła. Było jej trochę głupio, że wrzeszczała na pracodawcę. - Kiedyś odrobię ten dzień, przysięgam.

- Ach, spokojnie, ma pani do wykorzystania jeszcze kilka wolnych dni, wie pani, kiedy nikt inny nie mógł przyjść i była pani sama.

- A no tak, zapomniałam kompletnie o tym! - w tym momencie usłyszała szelest pościeli dochodzący z pokoju chłopaka. - Chwila, chyba Hubert się budzi, muszę kończyć.

- W takim razie do widzenia, i proszę pozdrowić syna.

- Oczywiście, do widzenia.

Kobieta rozłączyła się i odłożyła telefon. Wzięła drewnianą tacę i położyła na nim talerz z dwiema parówkami i kromkami chleba, jajecznicę, kubek z kakao, mały talerzyk z ketchupem, serem, serkiem, dżemem i szynką, żeby Hubert mógł wybrać co chce zjeść i sztućce to tego. Powoli szła w stronę pokoju syna, tak, żeby niczego nie rozlać. Chłopak siedział już na łóżku ubrany, a gdy zobaczył, że mama niesie mu taki ogromny zestaw śniadaniowy, aż się zdziwił.

- To wszystko dla mnie?

- No tak, przecież śniadanie to najważniejszy posiłek dnia - uśmiechnęła się ciepło. Hubert też się uśmiechnął, i już po chwili zaczął jeść. No i faktycznie, zjadł prawie wszystko, zostawił tylko te opcjonalne dodatki na kanapki.

- Dziękuję. I za te uprasowane ubrania też. Ale czemu to zrobiłaś?

- To matka nie może już się opiekować swoim synalkiem? - powiedziała i poczochrała mu włosy na głowie. Dobrze, że był taki potulny i nie ułożył ich, bo pewnie by się wkurzył. Zamiast tego przytulił ją, co jego matka odwzajemniła.

- Okej, powiedz mi, co się stało. Powiedz mi wszystko. I więcej.

~~~

Tak ogólnie to mam już P O N A D    S T O    G W I A Z D E  K

No

Boli mnie gardło i nie mogę śpiewać smutałke (i tak to robię ale mnie boli ała)

~aŁtoreczqa

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro