Rozdział 13

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Wyciągnąłem do niego tylko rękę. Tyle  wystarczyło, aby odskoczył ode mnie jakbym go co najmniej uderzył. Był wystraszony, widać to było po nim. Nie wiem dlaczego aż tak się wszystkiego bał.

Wszedłem do kuchni. Nikogo nie było. Zabrałem się za przygotowywanie kanapek. Louis był tak chudy, że podejrzewałem, że nie jadł od kilku dni. Ten chłopak wciąż stanowił dla mnie wielką zagadkę. Wychodząc z pomieszczenia z talerzem kanapek, po drodze zgarnąłem jeszcze butelkę wody, którą złapałem pod pachę. Ruszyłem z powrotem w stronę pomieszczenia, gdzie znajdował się młody Tomlinson. Sięgnąłem po klamkę i wszedłem do środka. Dopiero teraz do mnie dotarło, że nie zamknąłem drzwi na klucz. Zapomniałem. Całe szczęście chłopak nadal znajdował się w tym pokoju. Wciąż zajmował swoje miejsce w kącie, co bardzo mnie zasmuciło.

Siedział w takiej samej pozycji. Gdy zamknąłem za sobą drzwi nawet na mnie nie spojrzał. Podszedłem do niego, zatrzymując się tak jak ostatnio. Położyłem talerz obok niego razem z butelką wody.

- Louis. - zacząłem na co ten poruszył się nieznacznie. - Przyniosłem coś do zjedzenia. Nie jestem dobrym kucharzem, ale kanapki chyba są zjadliwe, nie potrzeba ogromnego talentu kulinarnego, aby je przygotować. - zaśmiałem się.

Chciałem jakoś zwrócić uwagę chłopaka na siebie. On wciąż miał schowaną głowę i nic nie powiedział.

- Powiedz coś... - poprosiłem siadając po turecku na podłodze.

Dalej nie było jakiejkolwiek reakcji. Martwiłem się tym. Nawet bardzo. Przecież Louis nie będzie mógł ze mną zostać na dłużej. Za kilka dni wróci do swojego ojca. Wróci do domu. Może nie powinienem się aż tak angażować w tą sprawę? Ale widok tego chłopaka w takim stanie łamał mi serce. Chciałem zobaczyć jego piękny uśmiech i iskierki szczęścia w niezwykłych, niebieskich tęczówkach.

- Powinieneś coś zjeść. - kontynuowałem swój monolog. - Nie są zatrute. - wskazałem na talerz.  A on nawet nie spojrzał, więc szybko się poprawiłem. - Chodzi o kanapki.

Sięgnąłem po jedną i ją ugryzłem. Smakowała całkiem nieźle. Oprócz chleba i szynki znajdowały się na niej pomidory i sałata. Można powiedzieć, że się postarałem. Przeważnie jestem zbyt leniwy, aby przywiązywać wagę do takich rzeczy. Zwykle wystarcza mi kromka chleba i jakaś wędlina bądź ser.

- Widzisz? To jest zjadliwe. - dodałem po chwili. - Powinieneś spróbować.

Wolną ręką podsunąłem talerz bliżej. Sam również nieco się przysunąłem. Teraz miałem chłopaka na wyciągnięcie ręki. On nawet nie zareagował. Widać było, że się już uspokoił. Nie oddychał tak chaotycznie jak wcześniej. Jego ciało nie trzęsło się ze strachu.

- Lou? - zacząłem i delikatnie dotknąłem jego ramienia.

Drgnął i jeszcze bardziej wtulił się w róg pomieszczenia. W zasadzie nie miał już miejsca na ucieczkę. Swoją dłoń wciąż trzymałem na jego ramieniu. Nie strącił jej co było miłym zaskoczeniem.

- Zjedz trochę a obiecuję, że dam ci spokój. Nie zrobię ci krzywdy. - powiedziałem łagodnie. Bałem się, że jakikolwiek wyższy ton zakłóci ten spokój.

Chłopak podniósł głowę i spojrzał się na mnie. Wpatrywałem się w jego błyszczące od łez oczy. Ślady po płaczu były widoczne na jego policzkach w postaci zaschniętych strug. Jego spojrzenie przepełnione było cierpieniem i strachem.

- T-to ty... - zaczął zachrypniętym głosem. - Ty mnie wtedy postrzeliłeś.

I to były jego pierwsze słowa, jakie wypowiedział od czasu przybycia  tutaj. Na chwilę mnie zamurowało. Nie wiedziałem co mógłbym powiedzieć. Nie spodziewałem się tego. On nie mógł mnie widzieć. Tego byłem pewien na sto procent, ale został jeszcze mój głos. No tak, rozpoznał mnie po nim.

- J-ja. - po raz kolejny sprawił, że się zaciąłem. Tak jak tamtej nocy - pomyślałem. - Tak, to było przez przypadek. Broń sama wystrzeliła, przysięgam! - zawołałem z przejęciem, lecz chłopak nic więcej nie powiedział. Nie odezwał się ani słowem. Ponownie oparł głowę o swoje podwinięte kolana i nie patrzył na mnie. Znów pogrążył się w swoim świecie.

Westchnąłem zawiedziony. Liczyłem, że powie coś więcej. Chciałem za wszelką cenę dowiedzieć się czegoś o nim. O tym co mu się przydarzyło. Gdzie się podział jego szeroki uśmiech, który widziałem na zdjęciach w internecie...

Drzwi do pomieszczenia otworzyły się ze skrzypnięciem. Do środka zajrzała blond czupryna. Był to Niall. Napotkał moje spojrzenie i uśmiechnął się. Chyba już pogodzili się z Zaynem, skoro był w dobrym humorze.

- Jesteś  potrzebny. - powiedział jedynie i zamknął drzwi.

- Już idę. - zawołałem, ale chłopaka już nie było.

Spojrzałem na Tomlinsona. Nawet nie drgnął.

- Niedługo wrócę. Do tego czasu proszę cię, zjedz coś. Tu masz butelkę wody. - podniosłem przedmiot i postawiłem tuż obok jego stóp.

Podniosłem się i wyszedłem z pomieszczenia. Zanim zamknąłem za sobą drzwi jeszcze raz obejrzałem się na chłopaka. Tym razem pamiętałem o zakluczeniu drzwi.

Ruszyłem korytarzem za Niallem po chwili się z nim zrównując.

- O co chodzi? - zapytałem.

- Des coś od ciebie chciał. Kazał cię przyprowadzić. - odparł wzruszając ramionami. - Nic więcej nie wiem.

Przytaknąłem głową na znak, że zrozumiałem. Po kilku minutach stałem pod biurem swojego ojca. Nacisnąłem klamkę i już byłem w środku. Nawet nie zapukałem. Nigdy tego nie robię na co mój staruszek non stop się złości, ale nic na to nie poradzi.

- Siadaj Harry. - polecił.

Des siedział za dużym biurkiem na skórzanym fotelu. Oparty był o oparcie a dłońmi na podłokietnikach wybijał jakiś rytm. Na przeciwko niego były dwa krzesła. Na jednym z nich siedział blondyn z zarostem. Carter.

Powolnym krokiem zająłem obok niego miejsce, nawet nie zaszczycając go spojrzeniem. Czułem na sobie jego wzrok, ale postanowiłem to zignorować.

- Matt mówi, że wykopałeś go od Tomlinsona. Miał go przesłuchać, zleciłem mu to. Możesz to jakoś wytłumaczyć? - zaczął.

Kątem oka widziałem szeroki uśmiech chłopaka. Zaczynał działać mi na nerwy. Nigdy za nim nie przepadałem, od czasu gdy ośmieszył mnie na strzelnicy przed wszystkimi członkami mafii. Wyszedłem na ofermę i nieudacznika. Jak ja go nienawidziłem.

- To proste. - odparłem. - Nie chcę, aby ten śmieć zbliżał się do Louisa. Nie ufam mu i jego metodom przesłuchiwania.

- Masz coś przeciwko? - mruknął, ale go zignorowałem.

- Sam się czegoś dowiem o tym chłopaku. Na razie niczego nie powiedział. Jest przerażony. Bardzo się boi i ...

- Będziesz zajmował się tą małą sierotką i bawił się w przedszkole? - zakpił blondyn.

Od razu tego pożałował. Rzuciłem się na niego i przywaliłem w tą obskurną mordę. Już od dawna pragnąłem to zrobić, ale czar goryczy przelały jego słowa. Nie pozwolę, aby ktoś się ze mnie naśmiewał.

- Spokój! - krzyknął Des.

Razem z Niallem rozdzielili nas. Zanim oderwano mnie od tego chłopaka zarwał kilka razy i na pewno zostanie mu po tym wydarzeniu pamiątka w postaci siniaków i rozciętej wargi.

- Carter, wynocha! Harold siadaj na dupie i się uspokój! - zażądał Des.

Niall wyprowadził blondyna za drzwi. Nie wrócił ponownie do biura. Zostałem z ojcem sam. Przetarłem dłonią usta. Pieprzony Carter zdążył przywalić mi w nos, z którego zaczęła płynąć mi krew. Des podał mi chusteczkę, którą przyjąłem w milczeniu.

- Panuj nad sobą. - powiedział siadając w końcu na swoim fotelu.

- Carter przegiął. Nie znoszę go. - mruknąłem i przystawiłem chusteczkę do nosa.

- Tak czy inaczej musimy dowiedzieć się od Louisa informacji na temat jego ojca. Na pewno zna jakieś przydatne fakty z którymi nie będzie chciał się podzielić. To przecież jego ojciec, trzeba będzie je jakoś wyciągnąć z chłopaka. Chciałem, aby zajął się nim Matt. On skutecznie zajmuje się takimi sprawami.

- A osoby po takich przesłuchaniach mają papkę  zamiast mózgu. - dodałem. - Nie pozwolę, aby położył brudne łapy na tym chłopaku. Louis jest i bez tego wrakiem człowieka. Zajmę się tym, obiecuję. Pozwól mi działać po swojemu. Zdobędę dla ciebie te informacje, tylko chcę, aby nikt nie kręcił się wokół Lou. Możesz to załatwić?

- Widzę, że bardzo ci zależy. W końcu angażujesz się w sprawy mafii, to dobrze. Rób co uważasz za słuszne. Masz na to dwa tygodnie. Gdy do tego czasu niczego się nie dowiesz, chłopak trafia do Cartera. Potem powiadomimy jego ojca o zakładniku. Na razie nikt nie może wiedzieć, że młody Tomlinson został porwany, niech myślą, że gdzieś błądzi po mieście. Mark jest zbyt zajęty jego poszukiwaniem, dzięki temu możemy bez przeszkód działać z handlem towaru.

- Niech będzie. - podniosłem się z krzesła. - Dam sobie radę. Znaleźliście Mellarka?

- Chłopcy jeszcze nad tym pracują. To tylko kwestia czasu.

Skinąłem głową na znak, że zrozumiałem. Wyszedłem z bura. Na korytarzu spotkałem Cartera. Zabijał mnie wzrokiem, ale nic sobie z tego nie robiłem. Z szerokim uśmiechem na twarzy przeszedłem obok niego, trącając go barkiem.

On nie dostanie Louisa. Po moim trupie. On jest tylko mój. Teraz muszę tylko namówić go do współpracy i znaleźć powód jego strachu. Będzie to najtrudniejsze zadanie. Musi mi zaufać.


><><><><><><><><><><><><><><

Dziękuję za gwiazdki i komentarze!

Chcecie jutro maraton?

<><><><><><><><><><><><><><>


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro