Rozdział 12

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Otworzyłem oczy, ale wcale nic się nie zmieniło. Dookoła było ciemno. Rozglądałem się na boki, lecz nic nie zauważyłem. Byłem znów w piwnicy? Sądząc po otaczającej mnie ciemności, chyba tak, ale była mała różnica. Nie było mi zimno.

Kręciło mi się w głowie i było mi niedobrze. Dopiero po dłuższej chwili przypomniałem sobie ostatnie wydarzenia.

Podniosłem się na łokciach i oparłem plecami o ścianę. Zaczął dusić mnie kaszel. Bolała mnie cała klatka piersiowa, ale po kilku dniach już do tego przywykłem. Dłonią pogładziłem miłą w dotyku tkaninę.  Na sobie miałem jakąś ciepłą bluzę. I ona z pewnością nie należała do mnie. Zaciągnąłem się zapachem i wiedziałem, że gdzieś już go czułem, ale nie mogłem teraz tego skojarzyć.

Kolejny napad kaszlu przywołał ból w klatce piersiowej. Skrzywiłem się i nabrałem głęboko powietrza. Podparłem się dłonią o ścianę i podniosłem się na nogi. Bolało.  Po chwili się zachwiałem i gdyby nie ta ściana na pewno bym upadł. Kompletnie nic nie widziałem. Wszędzie było ciemno. Nie wiedziałem gdzie się znajduję. Przeszedłem dwa kroki w przód i usłyszałem jakieś kroki dochodzące z mojej prawej. Zwróciłem w tamtą stronę głowę, nasłuchując.

Usłyszałem przekręcane kluczyki w zamku i zamarłem. Drzwi zostały otwarte i do pomieszczenia dostał się jasny snop światła. We framudze stała jakaś postać. Nie mogłem dokładnie  się jej przyjrzeć, ponieważ jasne światło z korytarza mnie oślepiało. Odwróciłem spojrzenie, próbując przyzwyczaić wzrok. Po chwili zapaliło się światło w całym pomieszczeniu.

- Już się obudziłeś, to dobrze. - usłyszałem gruby głos.

Był to mężczyzna, wysoki i dobrze zbudowany. Spojrzeniem zmierzyłem go od czubka głowy do stóp. Miał blond włosy i kilkudniowy zarost. Ubrany był cały na czarno. Gdy zaczął podchodzić, ja się cofałem.

Zostaw mnie! - głos wewnątrz mnie krzyczał z przerażenia. - Nie zbliżaj się!

- Mamy do ciebie kilka pytań. - kontynuował. - Radzę ci współpracować a nikomu nic się nie stanie.

Odejdź!

Jesteś za blisko!

Mój oddech przyśpieszył, serce  waliło mi jak oszalałe. Nie mogłem nic na to poradzić. Znów miałem atak paniki. Zaczęło brakować mi powietrza, czułem się jakbym się dusił, pomimo iż brałem bardzo szybkie oddechy. Całe ciało przeszedł dreszcz. Zacząłem się trząść.

Rosły mężczyzna stawiał kolejne kroki, był coraz bliżej.

Proszę nie!

Zostaw mnie w spokoju! 

Błagam!

Oparłem się plecami o ścianę i zsunąłem się po niej.  Byłem śmiertelnie przerażony. Oni znowu mnie skrzywdzą. Gdzie jest mój ojciec? Jest za drzwiami? Udało mu się mnie dopaść. Znów mnie ma. Nigdy nie pozwoli mi odejść.

Boję się!

Boję!

Nie chcę tu być!

Odejdź...

Zacząłem niezdarnie czołgać  się w stronę rogu pokoju. Podwinąłem kolana pod brodę i oplotłem ramionami swoje nogi. Blondyn jednak nie odpuszczał. Był coraz bliżej. Stał tuż przede mną. Zacisnąłem mocno oczy i schyliłem głowę. Łzy zaczęły wydobywać się spod moich powiek. Całe ciało drżało.

- Matt! Co ty do cholery tu robisz?! - usłyszałem lekko zachrypnięty głos, ale nie miałem odwagi spojrzeć w tamtym kierunku.

- Chciałem go przesłuchać. Może powie nam coś więcej o Marku... - odparł.

Na samo imię dostałem dreszczy. Mój ojciec, on... Nie chcę, aby tu przyszedł. Tylko nie on.

- Nikt nie ma prawa tu wchodzić.  - syknął. - Zjeżdżaj stąd Carter!

Sądząc po odgłosach oddalających się kroków, uznałem, że wyszli. Wziąłem głębokie wdechy.  Dopiero po chwili się uspokoiłem. Podniosłem głowę i napotkałem intensywnie zielone tęczówki. Nie spodziewałem się tutaj nikogo. Myślałem, że zostałem sam.

Metr przede mną kucał uśmiechnięty chłopak. Miał kręcone, brązowe włosy. Był mniej więcej w moim wieku. Obserwował mnie w kompletnej ciszy.

- Jestem Harry. - przedstawił się i wyciągnął niespodziewanie rękę w moją stronę.

Ciało zareagowało automatycznie. Nawet nie zdążyłem o tym pomyśleć. Uskoczyłem w bok, uderzając się plecami o ścianę. Chłopak zmarszczył brwi i spojrzał  na mnie zmieszany. Nie chciałem, aby ktoś mnie dotykał. Bałem się. Nie znam go.

- Nie bój się mnie.  - powiedział po chwili podnosząc się z kucek.

Podszedł o dwa kroki, lecz gdy tylko zauważył jak moje ciało całe się trzęsie, zatrzymał się. Byłem mu za to wdzięczny. Cofnął się na bezpieczną odległość. Tak było o wiele lepiej.

- Pewnie jesteś głodny. Przyniosę coś do jedzenia. - odezwał się przerywając długą ciszę. - Niedługo przyjdę. Nie powinieneś wstawać, zraniłeś się w stopy.

Spojrzał na mnie i po chwili opuścił pomieszczenie. Zostawił zapalone światło. Teraz mogłem rozejrzeć się po pokoju. Były tu tylko szare, surowe ściany i mały materac obok mnie po lewej stronie. Nic więcej. Spojrzałem na swoje stopy. Miałem na nich bandaże. Dopiero teraz zauważyłem opatrunek na swoim ręku. Wcześniej nie zwróciłem na to uwagi. Dlaczego to wszystko robią? Nie mam już siły...

Niech się to już skończy. - pomyślałem. - Niczego więcej nie chcę niż uciec od tego wszystkiego.


><><><><><><><><><><><><><><><

A u mnie burza... Uwielbiam taką pogodę! :D

Szkoda, że przez nią pisać dalej rozdziałów nie mogę...

<><><><><><><><><><><><><><><>

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro