Rozdział 28

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Louis - usłyszałem głos Desa i zwróciłem głowę w tą stronę.

Wciąż nie widziałem kompletnie nic. Miałem worek na głowie. Poczułem, że się zatrzymujemy.

- Daj mu to. - usłyszałem po chwili.

Carter wziął coś od ojca Herryego. Poczułem jego ręce przy mojej bluzce. Podwinął ją i schował coś za pasek moich spodni. Zadrżałem na chłód metalu.

- C-co to? - zapytałem.

- Przeszedłeś wiele Louis. To mała pomoc, lepsze od sznurówek. - powiedział. - Masz tylko jeden nabój. Nie zmarnuj go.

Zrozumiałem. Doskonale wiedziałem o co mu chodzi. Miałem się zabić. To szybsze niż wieszanie się na sznurówkach. Nie sądziłem, że Des na coś takiego się zdecyduje i... Byłem mu wdzięczny. Doceniałem to. To lepsze od tego życia, jakie mnie czeka z Markiem.

- Dziękuję. - powiedziałem i  w tym momencie poczułem spływające łzy po swoich policzkach.

Wyszliśmy z samochodu. Carter trzymał mnie za bluzę, popychając na przód. Gdy potknąłem się, nie pozwolił mi upaść. Po kilkunastu metrach zatrzymaliśmy się. Zerwał mi worek z głowy. Rozejrzałem się skołowany po otoczeniu. Kątem oka widziałem, jak Carter wyjmuje scyzoryk i rozcina sznur krępujący moje ręce. Już mnie nie trzymał, a ja stałem spokojnie w jednym miejscu.

Tak naprawdę nie obawiałem się tych ludzi, którzy mnie porwali, a swojego własnego ojca. Stał naprzeciwko mnie. Sam. To było wielkie zaskoczenie. Czyżby zgodził się na układ z Desem?

- Dotrzymałeś słowa. - odezwał się Mark przestępując o kilka kroków do przodu.

- Liczę, iż ty również... - odparł Styles.

- Policja nie będzie was już niepokoić, macie moje słowo. - powiedział i po dłuższej pauzie spojrzał się na mnie. - A teraz oddajcie mi mojego syna.

Spojrzałem się na Desa. Skierował swoje spojrzenie na mnie i skinął głową. Nie chciałem iść. Ogarnęła mnie panika. Carter popchał mnie do przodu. Nogi miałem jak z waty, pomimo to stawiałem kolejne kroki.

Mark złapał mnie za kołnierz i przyciągnął w swoją stronę. Stałem obok niego. Nic się nie odezwałem. Patrzyłem się na Desa. Mężczyźni mierzyli siebie wzrokiem.

- Dokumenty. - odezwał się Mark rzucając teczki z dokumentami w stronę członków mafii.

Carter schylił się po nie i skinął głową. Wszystko się zgadzało. Wszystkie dane, taśmy z nagraniami, które obciążyłyby mafię były w ich posiadaniu. Policja nie miała już nic na nich. Oryginał znajdował się w rękach Cartera.

- A teraz w spokoju się rozejdziemy. - uśmiechnął się Mark.

Nie wróżyło to nic dobrego. Zapewne coś knuł. Był zbyt pewny siebie. Kompletnie nie wiedziałem co planuje zrobić. Bałem się.

Des skinął głową i zaczęli się oddalać. Po pięciu minutach nie było po nich śladu. Zostałem tylko ja i ojciec. Spojrzałem niepewnie na niego, ale oberwałem w twarz.

- Na kolana! - warknął.

- J-ja n-nie. - zacząłem się jąkać, bałem się, że wykorzysta mnie tak jak to robił Mellark.

Po nim można spodziewać się wszystkiego. Gdy uderzył mnie po raz kolejny, posłusznie wykonałem jego polecenie. Jakie było moje zdziwienie, kiedy odsunął się ode mnie o kilka kroków. Poczułem niemałą ulgę. Nawet jeśli chciał mnie teraz zabić, nie bałem się. Przynajmniej mnie wyręczy.

- A teraz mnie uważnie słuchaj. - zaczął. - Nawet nie drgnij.  Za kilka minut przyjdą tu twoi przyjaciele. Chyba nie do końca chcą się z tobą rozstać. - powiedział.

Uniosłem głowę zdziwiony. Nie wiedziałem czy to prawda. Po co mieli by tu wracać?

- Jeśli ostrzeżesz ich, lub dasz jakiś sygnał, to zabije ich zanim zdążą załapać w co się wpakowali.

- O-o czym ty mówisz? - zapytałem cicho.

- Dokładnie obserwowałem to miejsce przez wszystkie dni odkąd dowiedziałem się o wymianie. Myślisz, że dla takiego śmiecia bym tu przyjechał? - prychnął.

Zaczął krążyć wokół mnie. Uśmiechał się z wyższością. Był z siebie dumny.

- Z początku myślałem, że to jakiś podstęp, ale Des w ogóle nie wiedział, że ta banda smarkaczy się tu kręci. I wiesz co? Myślę, że za kilka minut się tu pojawią i wpadną w pułapkę. Des myśli, że jest mądry... Jego dzieciak teraz posłuży za zakładnika. W końcu rozbiję tę mafię. Pracowałem nad tym całe siedem lat. Siedem! Minuty dzielą mnie od zwycięstwa.

- Harry? - szepnąłem do siebie.

On nie może tu przyjść. Nie powinien się mieszać. To nie jego sprawa.

- Tylko go ostrzeżesz, a jako pierwszy zaliczy kulkę prosto w głowę.

Spojrzałem się na niego wystraszonym wzrokiem. On nie mógł... Nie może zabić Harryego. To znowu wszystko przeze mnie. To moja wina.

- Ani słowa. - dodał jedynie i schował się za budynkiem.

Rozglądałem się po otoczeniu. Niech on nie przychodzi...

Usłyszałem odgłos kroków. On jako pierwszy się pokazał. Harry. Za nim był Liam, Niall i Zayn. Zdążyłem ich poznać z opowieści blondyna. Kiedyś nawet ich spotkałem. Chciałem coś powiedzieć, ale przypomniałem sobie o słowach Marka.

Gdy mój ojciec znalazł się za nimi, zamarłem. Harry spojrzał w tym samym kierunku. Mark coś powiedział. Chłopaki zaczęli biec w moją stronę. Wszystko potoczyło się za szybko. Zza budynków wybiegło więcej ludzi. Podniosłem się z klęczek. Mark znajdował się przy mnie i patrzył z pogardą. Sięgnąłem ręką pod bluzkę. Wyciągnąłem Glocka. Miałem tylko jeden nabój. - przypomniałem sobie w myślach. Jeden.

Sytuacja wyszła spod kontroli.

Na początku panował chaos. Słychać było odgłosy walki i wypowiadane przekleństwa. Padł tylko jeden strzał. To wystarczyło, by zapanowała kompletna cisza. Wszystko się uspokoiło, zapadło długie milczenie. Serce biło mi jak szalone. Nie mogłem uspokoić oddechu. Setki myśli przemykały mi przez głowę. Rozejrzałem się po otoczeniu. Nie byłem sam.

- Dziękuję synu za współpracę. - odezwał się wysoki mężczyzna wychodząc mi naprzeciw.

Miał na sobie typowe ubranie dla funkcjonariuszy policji, kamizelkę kuloodporną i broń. Uśmiechał się szeroko. Był zbyt pewny siebie. Czuł się panem sytuacji. I w pewnym sensie nim był.

Było ich więcej. Faceci z pistoletami. Policja. Mieli przewagę. Zayn leżał powalony na ziemi. Trzymało go dwóch ludzi. Ciągle się szarpał i wyrywał.

Niall stał tuż obok. Błądził wystraszonym spojrzeniem po wszystkich osobach tu zgromadzonych. Wyglądał jak zwierzątko uwięzione w potrzasku. Nawet z tej odległości widziałem jak się trząsł. Ja z resztą wyglądałem zapewne tak samo. Panicznie się bałem.

Najdalej od nas stał Liam. Był oazą spokoju. Nie wyrywał się i nie szarpał. Mogłoby się zdawać, że był znudzony. Te wydarzenia nie zrobiły na nim żadnego wrażenia. Tak mu zazdrościłem takiego opanowania!

A Harry? Harry jedynie stał naprzeciwko mnie i patrzył. Widziałem intensywny zielony kolor jego oczu. Przy jego głowie znajdowała się lufa pistoletu. Funkcjonariusz trzymał go za bluzę i szarpał nim, chcąc go sprowokować do jakiegokolwiek działania. Tylko po to, aby mieć pretekst do wystrzału. Trzech innych mężczyzn stało obok, jakby bali się, że jakimś cudem ucieknie, co było niewykonalne. Harry nie robił kompletnie nic. Nie okazywał strachu, w jego oczach widziałem spokój. Stał i po prostu patrzył. Patrzył się na mnie.

- Nie strzelisz do mnie Louis. - kontynuował szef londyńskiej policji.

Stawiał kolejno kroki. Był coraz bliżej mnie. Odległość między nami powoli się zmniejszała. Czułem jak oblewa mnie zimny pot. Strach znów sparaliżował moje ciało. Dłonie, którymi obejmowałem pistolet zaczęły się pocić.

To On powoduje, że wpadam w panikę. Od zawsze On był potworem. Moim ojcem.

- Nic o mnie nie wiesz! - krzyknąłem, ręce mi zadrżały, ale wciąż celowałem w jego osobę.

- Jesteś słaby Louis. Byłeś i zawsze będziesz. Oddaj mi ten pistolet i przestań bawić się w dużego chłopca. - mruknął zatrzymując się niecałe trzy metry przede mną. Wyciągnął do mnie rękę. Czekał na to aż oddam mu broń.

Wziąłem głęboki wdech. Wszystkie te wydarzenia z ostatnich dni... To było dla mnie za dużo. Te sprawy nie miały zajść aż tak daleko. To nie miało się tak potoczyć. Wszystko było nie tak!

Zamknąłem oczy i nabierałem łapczywie powietrza. Czułem jakbym się dusił. Cały drżałem. Byłem przerażony. To znowu do mnie wraca! Proszę, tylko nie teraz. - pomyślałem, zaciskając zęby.

- Louis! - usłyszałem ten piękny, lekko zachrypnięty głos. Wyczułem w nich strach. Dlaczego się bał?

Zawsze uwielbiałem słuchać tego głosu. Przynosił mi ukojenie. Przy nim czułem się wolny. Byłem sobą i żyłem. Od tylu długich lat nareszcie żyłem!

Usłyszałem odgłos wystrzału. Był bardzo głośny. Tylko tyle zapamiętałem. Wszystko potoczyło się bardzo szybko. Wpatrywałem się w błyszczące, zielone tęczówki Harryego. Potem rozpętało się piekło.


><><><><><><><><><><><

Always You Louisa

Tak bardzo wpadła mi do ucha ^.^

Jak tam po pierwszym egzaminie?

<><><><><><><><><><><>

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro