Rozdział 27

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Stałem pod budynkiem. Opierałem się o ścianę i czekałem. Carter wyprowadził mojego Louisa. Chłopak wydawał się być pogodzony z sytuacją. Jego wzrok wbity był w ziemię. Usta miał zaciśnięte w wąską kreskę. Nie próbował uciekać. Nie zrobił nic. Nawet wtedy, gdy Matt  założył mu worek na głowę i związał ręce. 

Gdy wsiadał do samochodu uderzył się w głowę. Chciałem znaleźć się przy Carterze i przywalić mu za to. Okropnie traktował chłopaka. Popychał go i warczał na niego.

Zacisnąłem dłonie w pięści i dałem krok do przodu. Zatrzymała mnie dłoń na moim ramieniu. Spojrzałem za siebie i zobaczyłem swojego ojca. Chwilę mierzyliśmy się spojrzeniem. W końcu odpuściłem. Wypuściłem wstrzymywane powietrze, nawet nie pamiętałem kiedy przestałem oddychać. Wzrok skierowałem na swoje buty.

- On ci nie da czego pragniesz. - powiedziałem. - Louis ma rację, Mark nie zrobi nic.

- Zobaczymy, Harry. - dodał i skierował się w stronę samochodu.

Zajął miejsce obok kierowcy. Des kazał zostać mi w domu. Nie chciał zabierać mnie ze sobą. Gdy tylko zamknął za sobą drzwi, samochód ruszył. Za nim jechał jeszcze jeden.  Skierowali się w stronę bramy. Po chwili nie było ich już widać.

Dokładnie pamiętałem lokalizację, gdzie mieli się spotkać. Przez ostatnią dobę wszystko zaplanowałem. Wyciągnąłem telefon i zadzwoniłem do Zayna. To był znak, aby podjechał samochodem.

Nie pozwolę Louisowi tak po prostu odejść. Mark nigdy więcej nie położy na nim swojej łapy. Range Rover zatrzymał się przy mnie i wszedłem do środka.

Zayn prowadził. Z tyłu siedział Niall i Liam. Każdy z nas miał broń. To tak na wszelki wypadek. Nikt nie wie jak potoczy się to spotkanie. Mark jest chciwy. Na pewno nie będzie chciał dogadać się z Desem. Będzie chciał odzyskać Lou oraz zamknąć bossa mafii. Mówiłem to swojemu ojcu, ale on nie chciał mnie słuchać. Uważał, że przestałem racjonalnie myśleć, że kieruję się emocjami. Miał w tym trochę racji, ale czy to źle?

- Masz nawigację? - zapytałem chowając Glocka za pasek spodni.

- Tak. Nie musimy się spieszyć. Nie mogą nas zauważyć. - odpowiedział i wrzucił bieg.

- Tylko nie schrzańmy tego. - westchnąłem wpatrując się w drogę przed sobą.

Próbowałem być spokojny, ale wewnątrz cały się trząsłem. W głowie tworzyły mi się czarne scenariusze. Co jeśli nie zdążymy i Mark zabierze Louisa? Co jak zabłądzimy? Jeśli rozpęta się strzelanina? Jeśli ktoś będzie ranny? Potrząsnąłem głową odganiając od siebie te myśli. Będzie dobrze.

Po kilku minutach ciągłej jazdy zatrzymaliśmy się za jednym z opuszczonych budynków. Kiedyś były to magazyny, teraz przez nikogo nie odwiedzana ruina. Wysiadłem jako pierwszy z samochodu. Serce mocno mi waliło. Musi się udać. Musi. Innej możliwości nie przewiduję.

- Ja z Niallem wkroczymy zaraz po was. - zabrał głos Zayn.

Odbezpieczył pistolet i rozejrzał się po okolicy.

- Musimy czekać, aż pojawi się Mark. Dopiero wtedy wkroczymy, jasne? - zapytałem rozglądając się po wszystkich.

Skinęli głowami i czekali. Mój ojciec razem ze swoimi ludźmi  powinni dotrzeć już na miejsce. Wyjechaliśmy za nimi pięć minut. Strasznie się niecierpliwiłem. Chciałem jak najszybciej zobaczyć Louisa. Móc go przytulić i zabrać go stąd.

Od dwóch dni nie pokazywałem się w pokoju. Razem z chłopakami przez ten czas planowaliśmy tą akcję. Byliśmy tu już z trzy razy. Liczyłem każdą minutę. Znam dokładny czas jaki zajmie nam pokonanie tych parunastu metrów, by dotrzeć do dużego placu przed największym budynkiem.

Przyjechaliśmy tu punktualnie. Zgodnie z obliczeniami. Za trzy minuty powinniśmy skierować się w prawo a następnie przejść blisko ściany budynku i dopaść Marka zanim nam zniknie. Czułem jak ręce mi się pocą. Nigdy nie brałem udziału w tak ważnych akcjach. To będzie moja pierwsza i najważniejsza w całym życiu. Nie dopuszczałem do siebie myśli, że coś pójdzie nie tak.

- Harry spójrz! - zawołał Niall wskazując na coś ręką.

Kilkanaście metrów przed nami zobaczyliśmy samochód Desa i Patricka. Opuszczali to miejsce. Z tej odległości nie mogliby nas zauważyć.

- Dlaczego już wyjeżdża?! - warknąłem rozglądając się.

Szybkim krokiem podszedłem do samochodu. Ze schowka wyciągnąłem lornetkę. Skierowałem wzrok w stronę czarnego Range Rovera.

- Cholera! Nie ma go tam! - zawołałem. - Spóźniliśmy się!

Rzuciłem przedmiot na ziemie i zacząłem biec. Chłopaki podążali za mną. Nikt nie przejmował się ostrożnością. Schrzaniliśmy sprawę!

Nie mogliśmy się pomylić... Obliczałem to wiele razy. Nie było takiej opcji! Po drodze nie było żadnych skrótów, byłem pewny.

Wybiegliśmy zza budynku na otwarty plac. Na środku klęczał Louis. Nie miał już worka na głowie. Jego ręce nie były skrępowane. Był sam. Gdy zauważył nas, spojrzał się na mnie. Otworzył usta by coś powiedzieć, ale żadne słowo nie opuściło jego buzi. Był przerażony. Widziałem strach w jego oczach. Spojrzał się za mnie. Podążyłem za jego spojrzeniem.

- Nie powinniście tutaj przychodzić. - odezwał się gruby głos.

Postać stała za nami. Był to mężczyzna. Wcześniej go nie zauważyliśmy. Po chwili już wiedziałem kim on był. Ruszyliśmy biegiem przed siebie. Chciałem znaleźć się przy Louisie, ale było to niemożliwe. Sytuacja była beznadziejna. Nie mogłem przewidzieć tego, co zaraz nastąpi...


><><><><><><><><><><><><><><

Kto jutro, tak jak ja musi iść do szkoły?

:/

<><><><><><><><><><><><><><>


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro