Rozdział 20

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Czułem bijące ciepło oraz zapach miętowego żelu pod prysznic. Otworzyłem oczy i zauważyłem, że ktoś znajduje się obok mnie. Leży bardzo blisko. Właściwie to moja głowa leżała na czymś podnoszącym się i opadającym. Chwilę zajęło mi zanim rozeznałem się w sytuacji. Podniosłem głowę i z zażenowaniem zauważyłem, że obśliniłem moją żywą poduszkę, którą okazał się tors Harryego. Szybko wyplątałem się z jego objęcia. Nie chciałem, aby się teraz obudził. Nie wiem co mi odbiło, aby zrobić sobie z niego poduszkę.

Wciąż nie rozumiałem dlaczego się tu znalazłem. Jeszcze niedawno siedziałem sam zamknięty w zimnym pomieszczeniu a dookoła mnie znajdowały się surowe, szare ściany. Dlaczego zatem leżałem teraz na miękkim materacu pod ciepłym kocem? I to w dodatku w towarzystwie kręconowłosego?

Odsunąłem się na drugi koniec łóżka i jeszcze przez kilka minut wpatrywałem się w spokojną twarz chłopaka. Nie wiem dlaczego, ale dopiero teraz dotarło do mnie to, że jest mniej więcej w tym samym wieku co ja. Piękne zielone oczy, które przynosiły mi ukojenie kiedy na nie patrzyłem  znajdowały się pod powiekami, były zamknięte. Włosy rozsypane w nieładzie na poduszce.

Niepewnie wyciągnąłem przed siebie rękę i dotknąłem policzka chłopaka. Zawsze gdy się uśmiechał były tutaj dołeczki. Miał piękny uśmiech. Polubiłem go. Pomimo iż czasem był natrętny to nigdy mnie nie opuścił. Zawsze powtarzał, że mi pomoże. Wczoraj dotrzymał obietnicy. Pragnąłem bliskości drugiej osoby, ale nie w takim znaczeniu jak uważał mój ojciec i Mellark.

Nigdy nie miałem kogoś takiego. Mój ojciec był dla mnie obcym człowiekiem.  Traktował jak niepotrzebnego śmiecia. Tylko mu zawadzałem. Teraz jeszcze bardziej go nienawidzę. Każdego dnia mnie zabijali, wyrywali cząstkę duszy.

Chłopak przekręcił się na bok. Teraz znajdował się twarzą do mnie. Przez chwilę bałem się, że się obudzi. Tak się jednak nie stało. Wciąż miał zamknięte oczy.

Rozejrzałem się po pokoju. Ściany pomalowane były na kolor bordowy z elementami szarości. Wielka szafa zajmowała całą ścianę.  Na prawo ode mnie znajdowało się biurko, które stało przy szerokim oknie. To przez nie wpadało teraz nikłe światło słoneczne. Dzisiejszego dnia padało. Widziałem krople na szybach, które tworzyły strumienie. W całym pokoju porozrzucane były ubrania, głównie kolorowe i jaskrawe bluzki.

Teraz miałem jedyną szansę stąd uciec. Tylko gdzie? Nie miałem już nikogo. Moi jedyni przyjaciele opuścili miasto kilka dni temu. Nie mam innych kolegów ani rodziny. Został tylko ojciec, a do niego nigdy nie wrócę. Przez lata mnie katował, ale jakoś to wytrzymywałem. To co zrobił ostatnio przebiło wszystko. Nie dam rady tak żyć. Jedyne miejsce, do którego mógłbym się udać była ulica. Niestety to prawda, nigdzie nie mam swojego miejsca.

Ostrożnie ściągnąłem z siebie koc i powoli podniosłem się z łóżka. Gdy tylko wstałem, zakręciło mi się w głowie. Podparłem się o materac. Po jakimś czasie ruszyłem w stronę drzwi. Jeszcze raz spojrzałem na śpiącego chłopaka i złapałem za klamkę. Otworzyłem je i wyszedłem na korytarz. Dopiero będąc za drzwiami się zatrzymałem. Stałem dłuższą chwilę i nasłuchiwałem. Na pewno oprócz nas był ktoś w domu. Chłopak nie mieszkał sam. Z tego co wywnioskowałem znajdowałem się na piętrze. Na końcu korytarza były schody prowadzące na parter. To stamtąd słyszałem odgłosy rozmów. Co jakiś czas ktoś wybuchał śmiechem. Był to kobiecy i męski głos. Ruszyłem przed siebie. Wciąż miałem na sobie te śmieszne skarpetki. Musiałem przyznać, że były one ciepłe i wygodne, ale ślizgałem się w nich okropnie. Na pewno nie mógłbym uciekać w razie zagrożenia. Szedłem więc powoli, ostrożnie stawiając stopy, wciąż nieco bolały, ale nie zwracałem teraz na to większej uwagi. Z każdym krokiem serce zaczęło bić  mi szybciej. Denerwowałem się. Byłem coraz bliżej schodów. To tam zatrzymałem się. Wstrzymałem oddech i ponownie próbowałem wychwycić jakiś dźwięk. Rozmowy na dole przycichły. Nie słyszałem nic. Żadnego słowa, żadnego śmiechu.

Może sobie poszli? Tak by było najlepiej, mógłbym niezauważenie opuścić ten budynek. Nie wiem czy na zewnątrz nie było by więcej osób. Teraz jednak nie zaprzątałem sobie tym głowy. Najpierw wydostanę się stąd, dopiero później pomyślę co dalej.

Obejrzałem się za siebie. Drzwi od pokoju, z którego wyszedłem były zamknięte tak, jak je zostawiłem. Nikogo nie było za mną na korytarzu. Tylko ja sam. Gdy upewniłem się, że wszystko jest w porządku, dałem krok na pierwszy stopień. Dopiero teraz spojrzałem  przed siebie.

- Cześć, pewnie zabłądziłeś, co? - odezwała się postać przede mną.

Drgnąłem wystraszony. Oblała mnie fala gorąca. Nie wiem stąd tu się wziął ten chłopak. Jeszcze kilka sekund temu nikogo nie było na tych schodach. Nie słyszałem nawet najmniejszego szmeru. Na pewno bym go usłyszał...

Zacząłem się cofać. Chłopak uśmiechnął się i ruszył w moim kierunku. Przeskakiwał po dwa schodki i już był na piętrze. Po chwili blondyn był przy mnie. Nie chciałem, aby podchodził bliżej, ale on miał gdzieś przestrzeń osobistą. Zatrzymał się kilka centymetrów ode mnie. Nie powinienem wychodzić z tamtego pokoju. Powinienem być przy Harrym. Nikogo innego nie znam, tak jak jego. Znów się bałem. Chciałem do Harryego.


><><><><><><><><><><

<><><><><><><><><><>

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro