Rozdział 41

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Dziś było Boże Narodzenie. Ostatnie miesiące bardzo szybko zleciały. Prawie całe lato spędziłem tylko z Louisem w domku nad jeziorem. Pogoda nam dopisywała, było wspaniale. Nikt nam nie przeszkadzał i mogliśmy się cieszyć tylko swoją obecnością.

Sięgnąłem ręką po ciasteczko leżące na talerzyku. Od razu dostałem po łapach. Nie zraziłem się tym i szybko chwyciłem swoją zdobycz. Wytknąłem Louisowi język, bo to on pilnował tych przepysznych pierniczków.

- Za chwilę siadamy do kolacji. - oburzył się. - Już i tak zjadłeś trzy pierniki.

- Wcale nie. - zaśmiałem się, wpychając sobie słodycz do buzi. - Zjadłem sześć, ten był w zasadzie siódmy.

- Harry! - zawołał i próbował uderzyć mnie ścierką.

Zrobiłem unik i wybiegłem z kuchni. Moja mama zgromiła mnie wzrokiem i pokręciła z politowaniem głową. Nic nie powiedziała, tylko zaczęła przygotowywać naszą kolację. Louis oczywiście jej przy tym pomagał. Wszyscy inni siedzieli już w salonie przy świątecznym stole. Des rozmawiał z Liamem, co jakiś czas wybuchając falą śmiechu. Zayn i Niall coś do siebie szeptali, tak samo jak Kate i Josh. Co do tych ostatnich to był pomysł Lou. Nie miałem nic przeciwko, kiedy zaproponował by ich zaprosić. Byli dla nas jak rodzina. Często się spotykaliśmy z nimi. Nigdy nikomu nie powiedzieli o tym, że spotkali Louisa. Dla innych on nadal był martwy i miało tak pozostać. Tak było dla wszystkich najlepiej. Teraz zaczęliśmy nowe życie razem.

Nie chcąc im przeszkadzać, usiadłem do stołu. Od razu zostałem wciągnięty w rozmowę. Ten dzień nie był wyjątkowy tylko z powodu świąt. Dziś mój Louis kończył swoje 21 urodziny. Myśli zapewne, że nikt o tym nie wie, ale jest w ogromnym błędzie. Cała nasza rodzina o nim pamięta. Był ode mnie starszy jedynie o kilka miesięcy.

Gdy skończyliśmy rozmawiać o wynikach ostatniego meczu, Anne wraz z Lou weszli do salonu. Złożyliśmy sobie nawzajem życzenia i zaśpiewaliśmy kolędy. Zaczęliśmy rodzinną kolację. Wszystkie potrawy były wyśmienite. Kiedy każdy się już najadł (nawet Niall!) przyszedł czas na rozpakowywanie prezentów.

Podałem swój prezent Louisowi. Zdziwiony przyjął ode mnie podarunek. Dopiero po dłuższych namowach zdecydował się go odpakować. Bardzo ostrożnie rozerwał ozdobny papier. Była to teczka, ale najważniejsze było jej wnętrze. Powoli ją otworzył, a na jego twarzy wymalowało się zaskoczenie. Przeniósł swoje spojrzenie na mnie i widziałem jak jego oczy błyszczą. Rzucił się na mnie i mocno przytulił.

- Jesteś kochany! Skąd wiedziałeś? - zapytał, całując mnie po chwili.

Spojrzałem na Kate i puściłem jej oczko. To dzięki niej wiedziałem o czym marzył Louis. To ona podsunęła mi taki pomysł.  Naprawdę polubiłem tą dziewczynę jak i jej chłopaka. Byli w porządku.

- Ma się swoje sposoby, zadowolony? - zapytałem po raz kolejny.

- Jeszcze jak! Ale jakim cudem? Bardzo ciężko dostać się do  tej uczelni...

Chłopak wciąż trzymał w dłoniach teczkę ze swoim przyjęciem na Wyższą Szkołę Teatralną. Podobno od zawsze chciał zostać aktorem. To jego ojciec nie podzielał tej pasji.

- Jesteś bardzo zdolny LouLou. - odparłem. - Wiem, że składałeś już papiery do szkoły aktorskiej, ale przez ostatnie wydarzenia nawet nie dostałeś odpowiedzi. Od przyszłego roku zaczynasz studiować Boo.

- Nie wiem jak ci dziękować. - powiedział, wtulając się w zagłębienie mojej szyi. - Zrobiłeś dla mnie bardzo wiele.

- Ale nie myśl, że cię tak po prostu samego puszczę. Przeprowadzamy się do innego miasta razem. Nie pozwolę, aby ktokolwiek mi cię odebrał.

- Głuptas z ciebie Harry. - zaśmiał się i wyplątał z mojego objęcia. - A teraz zaczekaj tu cierpliwie, pójdę po twój prezent.

Usiadłem z powrotem na krzesło i czekałem na chłopaka. Nie wiedziałem, że on również ma dla mnie prezent, przeważnie nie odstępowałem  go na krok. Nie miałby jak go przede mną schować. Chyba  jednak nie doceniałem niebieskookiego. Pojawił się bardzo szybko, ale nie był sam. Przy jego nodze truchtał mały szczeniaczek. Zamiast obroży miał zawiązaną różową kokardkę, która wyróżniała się na tle jego czarnej sierści. Piesek był łaciaty, biało-czarny i wesoło merdał ogonkiem.

- Wiele razy narzekałeś, że chciałbyś mieć jakieś zwierzątko. Pomyślałem, że taki prezent przypadnie ci do gustu. On zyskał nowy dom, ty przyjaciela. - wyjaśnił z uśmiechem.

- Jest wspaniały! - zawołałem z zachwytem, biorąc małe stworzenie na ręce.

- Ale od razu mówię, że ja też potrzebuję twojej uwagi. - zaznaczył na wstępie. - Ja też lubię głaskanie po głowie i drapanie za uszkiem.

Zaśmiałem się i przyciągnąłem chłopaka do długiego pocałunku. Oderwaliśmy się od siebie, gdy piesek zaczął się rzucać. Odstawiłem go więc na ziemię, a ten zaczął biegać za swoim ogonkiem, lecz po chwili jego uwagę przykuła kokardka. Za wszelką cenę chciał z siebie ją zerwać.

- Jak go nazwiemy? - zapytałem.

- To twój zwierzak, wybór należy do ciebie. - zaznaczył od razu.

- Co powiesz na TrustMe? - popatrzyłem na niego wyczekująco.

- Dziwne imię. - przyznał szczerze. - Dlaczego takie wybrałeś?

- Bo wiele dla mnie znaczy. Przypominają mi się nasze pierwsze chwile znajomości. Były, nie - są dla mnie bardzo ważne.

- Niech tak będzie. - na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech.

Wszyscy rozpakowali już swoje prezenty. Kawałki porwanego ozdobnego papieru leżały na ziemi. To TrustMe miał najwięcej zabawy. Gryzł ją i ślinił. Wyglądał przy tym zabawnie. Anne na chwilę wyszła z pokoju. W całym pomieszczeniu zapanowała cisza. Louis również zamilkł, nie wiedział co spowodowało takie długie milczenie.

- Coś się stało? - zapytał rozglądając się po pomieszczeniu.

- Nie, Lou. - odparłem i chwyciłem go za biodra, odkręcając w stronę drzwi do salonu.

To właśnie przez nie weszła moja matka niosąc ogromny tort urodzinowy. Wszyscy wstali i zaczęliśmy śpiewać Happy Birthday. Louis był w szoku. Nie spodziewał się tego i o to właśnie chodziło. Po jego policzkach płynęły łzy. Spojrzał się na mnie z niedowierzaniem. Objąłem go i delikatnie się kołysaliśmy. Skończyliśmy śpiewać i wszyscy bili brawa, gdy Louis zdmuchnął świeczki. Był naprawdę poruszony.

Sięgnąłem do kieszeni szukając najważniejszej rzeczy. Uklęknąłem przed niebieskookim, który spojrzał się na mnie zdezorientowany. Chyba za dużo wrażeń jak na dziś. Ręce drżały mi ze zdenerwowania, gdy otwierałem bordowe pudełeczko z lśniącym sygnetem.

- Louisie Williamie Styles, czy uczynisz mi ten zaszczyt i wyjdziesz za mnie? - wydusiłem to z siebie na jednym wydechu. - Zostaniesz moją żoną?

Miałem nadzieję, że usłyszał co do niego mówię. Sam już byłem nieźle skołowany. Słyszałem uderzenia własnego serca, które o mało co nie wyskoczyło z mojej piersi. Bardzo się denerwowałem. A co jeśli on powie nie? Nie będzie chciał już dłużej ze mną być?

- Nie, Harry. - powiedział podchodząc o krok bliżej. Moje serce aż się ścisnęło. - Żoną może nie. Ale chętnie zostanę twoim mężem.

Uklęknął obok mnie i mocno pocałował. I w tym momencie ogromny ciężar spadł mi z serca. Byłem szczęśliwy. Nie posiadałem się z radości. Po raz kolejny przyciągnąłem go do namiętnego pocałunku, a wokół nas słychać było oklaski. Każdy nam gratulował i życzył szczęścia. I wiedziałem, że póki miałem przy sobie tego cudownego niebieskookiego chłopca przy sobie, będę szczęśliwy.

Nieoczekiwanie wkroczył do mojego życia i skradł moje serce. Nie potrafiłbym bez niego żyć. Za bardzo go kocham, aby pozwolić mu odejść. Teraz oficjalnie stanie się panem Styles i to mnie najbardziej cieszyło. Pobierzemy się i będziemy razem naprawdę szczęśliwi. Zaufał mi i nigdy go nie zawiodę. Dla niego chcę być jeszcze lepszym człowiekiem.


><><><><><><><><><><><><

Matura jednak nie była taka łatwa jak Łęcka, ale może będzie dobrze...

Powodzenia wszystkim maturzystom w następnych dniach!

Jeśli chcecie poprawić sobie humor, to zapraszam na Mr & Mr Malik, można się pośmiać ^.^

<><><><><><><><><><><><>

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro