PK: Loki i przeznaczenie

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Wyjście z pałacu było trudniejsze niż mi się wydawało. Musiałam pytać kilku służących, które spotkałam na swej drodze, jak się stąd wydostać. Dzięki temu w końcu jakoś trafiłam do ogrodów, ale nie potrafiłam zachwycać się ich pięknem. Dopiero teraz pozwoliłam łzom całkowicie wypłynąć.

Usiadłam na ziemi obok fontanny, opierając się o jej marmurową studzienkę. Podwinęłam kolana do siebie, ukrywając w nich twarz i najnormalniej w świecie płakałam.

Dawno nic nie sprawiło mi tyle bólu, ile wydarzenie sprzed chwili. Wiedziałam, że prędzej czy później Ava znajdzie miłość swojego życia, ale nie przypuszczałam że to nastąpi tak szybko. Nie wyobrażałam sobie życia na Ziemi bez niej. Od zawsze niemal wszystko robiłyśmy razem, wspieraliśmy się i każdą wolną chwilę spędzałyśmy ze sobą. Bałam się, że bez niej sobie nie poradzę. I cholera jasna, dlaczego akurat Asgard? Przecież teraz będziemy widywać się tak rzadko!

Po jakimś czasie łzy już nie miały siły wypływać z mojego organizmu, a ja byłam tak bardzo zmęczona. Dlaczego życie musi być takie trudne?

Loki Laufeyson

- Gdzie jest Tove? - zaniepokoił się Thor, gdy po kilkudziesięciu minutach rozmów z córką i jej przyszłym mężem wreszcie skończyli gadać.

Wciąż wszyscy byliśmy w sali gościnnej, oprócz Tove. Przyjaciele Thora prowadzili zaciętą dyskusję z jego pierworodną i jej chłopakiem. Wydarzenie miesiąca, a sensacją będą przez najbliższe tygodnie. I co w tym takiego cudownego?

- Wyszła chwilę temu. - wzruszyłem obojętnie ramionami, kończąc jeść kolację, choć gdzieś w głębi duszy martwiłem się o czarnowłosą.

- Gdzie? Zgubi się. Musimy ją znaleźć. - Agatha ruszyła w stronę drzwi.

- Ja się tym zajmę. - zaproponowałem, wstając od stołu. - Pałac nie jest aż tak duży. Na pewno spotkała kogoś na swej drodze. - zauważyłem, chociaż doskonale wiedziałem, gdzie znajduje się szesnastolatka. Uroki przeklętej więzi.

- Naprawdę? Mógłbyś? - skinąłem głową na wdzięczne spojrzenie żony mego przybranego brata. - Dziękuję, Loki. - uśmiechnęła się, a ja opuściłem pomieszczenie.

Rzygać mi się chciało, czując tę wielką miłość, która biła w złotej sali. Odetchnąłem z ulgą, gdy tylko drzwi sali zamknęły się za mną i teleportowałem się do ogrodów.

Widok, który zastałem nieprzyjemnie ukłuł mnie w serce. Nie powinienem tak na nią reagować, ale to było silniejsze niż bym chciał. Przy niej nie potrafiłem być oschłym Bogiem Kłamstw, znieczulony na wszystko wokół. Budziła we mnie uczucia, których tak bardzo nie chciałem.

Tove siedziała skulona na ziemi, opierajac się plecami o fontannę. Czułem jej smutek, ale go nie pojmowałem. Sam cieszyłem się, gdy Thor znalazł Agathę i zniknął z Asgardu. Nie mogło być nic piękniejszego niż pozbycie się wnerwiającego brata.

Dziewczyna chyba nie wyczuła mojej obecności, więc powoli podszedłem bliżej niej i usiadłem obok. Dopiero, gdy niechcący dotknąłem jej ramienia podniosła na mnie wzrok. Szybko otarła policzki z zaschniętych już łez i uśmiechnęła się do mnie smutno.

- Nie warto ukrywać swoich emocji. - odezwałem się po chwili, nie mogąc oderwać od niej wzroku. - Później wybuchają z podwojoną siłą.

- Więc, jak żyć, aby inni postrzegali cię za silną i wesołą? - spytała, przyglądając mi się.

- Zakładać maski. - odpowiedziałem, wzruszając ramionami i przeniosłem wzrok na ogród przed nami.

- Dlaczego to tak boli, wujku? - skrzywiłem się na ostatnie słowo. - Czuję się, jakbym straciła siostrę. - wyznała, patrząc na pałacowy taras przed nami.

- Przecież nie umarła. - zauważyłem.

- Ale zostanie tutaj, prawda? Bo Sten jest żołnierzem. - przewróciła oczami, a ja mimowolnie się uśmiechnąłem na ten czyn. Odyniec, wyobraziłem sobie jak robi to, będąc pode mną.

- Przywodcą asgardzkiej armii od dziesięciu lat. - poprawiłem ją, odganiając przeklęte myśli.

- Jeszcze lepiej. - westchnęła. - Rodzice kazali mi cię znaleźć? - znów na mnie popatrzyła.

- Coś w ten deseń. - uśmiechnąłem się, a ona odwzajemniła ten uśmiech.

- Nie zgubiłam się. - powiedziała zadowolona. - Tak jakby. - dodała. - Było trudno, ale w pałacu jest wiele uprzejmych ludzi.

- Chcąc mieć pracę tutaj muszą być uprzejmi. - zauważyłem, a blondynka pokiwała głową.

- Ty się nie gubisz, wujku? - spytała.

- Mów mi, Loki. Proszę. - byłem gotów błagać, a Tove śmiała się ze mnie. Jej śmiech mnie uspokoił. Sprawił, że nic nie miało znaczenia prócz niej samej.

- Ava wspominała, że nie lubisz, gdy nazywała cię wujkiem. - powiedziała rozbawiona.

- Naprawdę? Pamiętała? Była okropnym dzieckiem i totalnie ignorowała me błagania. - uśmiechnąłem się, wspominając.

- Tak. Pamiętała, jak groziłeś jej, że utopisz ją w naszym ogrodowym basenie. - przypomniała z uśmiechem.

- Kusząca opcja, czyż nie? - uniósłem brew rozbawiony.

- Aż tak bardzo nie lubisz dzieci? - przechyliła lekko głowę w bok, przyglądając mi się z zainteresowaniem.

- Są irytujące. - wzruszyłem ramionami.

- Nie prawda. - oburzyła się. - Dzieci są urocze. - powiedziała pewna siebie z założonymi na piersi rekoma, a ja wzruszyłem ramionami. - Ty nie chciałbyś mieć dzieci? - spytała, czym mnie zaskoczyła.

Nigdy się nad tym nie zastanawiałem. Rodzina nie była dla mnie czymś ważnym. Nie po tym, jak się dowiedziałem, że Frigga, Odyn i Thor nie są moją prawdziwą rodziną.

Ale potem pojawiła się Tove i obudziła we mnie to przeklęte przeznaczenie.
Dlatego jej unikałem, chcąc uniknąć konieczności.

Próbowałem znaleźć sposób, aby pozbyć się tej przeklętej więzi, a ona jak na złość znów pojawiła się w moim życiu.

Szesnaście lat ciężkiej pracy stało się bezużyteczne, bo ogromna siła ciągnęła mnie w stronę Tove.

- Trzymałaś Mjolnir. - odezwałem się po chwili, zmieniając temat.

- To chyba nie jest dziwne. - Tove wzruszyła ramionami z lekkim uśmiechem. - Jestem córką Thora, wnuczką Odyna. Sami godni. - przewróciła oczami.

- No tak. Więc Ava też potrafi go unieść? - pytałem zainteresowany.

- Nie. Od ośmiu lat. - westchnęła. - Otoczyła się złymi ludźmi, którzy ściągnęli ja na złą drogę. - wytłumaczyła. - Dała się wciągnąć wrednym koleżankom na znęcanie się nad zwierzętami i młodszymi uczniami. Gdy jej koleżanki zaczęły mi dokuczać, stała z boku i nic nie robiła. Wyrwałam tym dziewczynom włosy, a nauczycielka poskarżyła rodzicom i na szczęście teraz już się z nimi nie zadaje. - uśmiechnęła się lekko.

- To uczyniło ją nie godną?

- Najwyraźniej. - westchnęła. - Ale pamiętała też, jak nie polecałeś jej mieć rodzeństwa. - sprytnie zmieniła temat, uśmiechając się z wojowniczą miną, na co się zaśmiałem.

- Taka prawda. - uniosłem ręce w gęście kapitulacji. - Rodzeństwo jest zbędne. - dziewczyna na me słowa wystawiła mi język, co wywołało u mnie kolejny śmiech.

- Bóg Kłamstw, który mówi prawdę? - popatrzyła na mnie wyzywająco.

- Nie pracuję dwadzieścia cztery godziny na dobę, złotko. - mrugnąłem do niej zawiadacko, a Tove pokręciła głową rozbawiona.

Spędziliśmy w ogrodzie jakiś czas. Tove opowiadała mi o sobie i o swoich przeżyciach, przygodach z przyjaciółmi i rodziną. Było wesoło, a w towarzystwie brunetki czułem się zadziwiająco dobrze.

- Byłeś na moich chrzcinach, ale potem już nas nie odwiedziłeś. Dlaczego? - zapytała nagle, a ja znów założyłem na siebie maskę obojętność. - Coś się stało, Loki? - nastolatka zaniepokoiła się moją nagłą zmianą.

Jak miałem jej powiedzieć, że nie przybyłem do nich z jej powodu? Jak miałem jej powiedzieć, że los połączył nas razem już na zawsze, ale ona poczuje to dopiero, gdy skończy szesnaście lat?
Zaraz...
Ona już skończyła szesnaście lat.

- Loki? - z rozmyślań wyrwał mnie głos Tove.

- Nie przepadam za Midgardem. - odparłem tylko, ale dziewczyna nie spuszczała ze mnie wzroku, więc uśmiechnąłem się smutno. - Każdy czegoś nie lubi.

- Racja. - zgodziła się zamyślona.

- Więc? - dopytywałem.

- Hm? - nie rozumiała.

- Czego ty nie lubisz?

- Zaczynając od okresu... - popatrzyła na mnie z lekkim uśmiechem.

- No co? - odwzajemniłem uśmiech.

- Nic, po prostu chłopcy w mojej klasie, zaczęli by się śmiać, albo robić jakieś żarty czy coś. - wzruszyła ramionami, wciąż z uśmiechem.

- Śmiertelnicy są mało inteligentni, ale chyba zapomniałaś, że ja jestem bogiem, złotko. - puściłem jej oczko.

- Możliwe... - wzruszyła ramionami, nie zrażona. - Nie lubię też pająków, bananów, tulipanów i historii, na przeznaczeniu kończąc.

- Dlaczego przeznaczenia? - dopytywałem zaciekawiony. Przecież też go nie znosiłem.

- Bo to los, który łączy nas w pary bez naszej wiedzy czy chęci. - odpowiedziała. - To chyba okropne pokochać kogoś, kogo nigdy się nie znało. Być z kimś całkowicie obcym, bo tak chce los... - zamilkła nagle.

- Wszystko w porządku? - spytałem Tove, gdy zamyśliła się na chwilę.

- Wierzysz w przeznaczenie? W szczęście, które ze sobą niesie? - spytała, patrząc wprost w moje oczy.

Przez moje ciało przeszedł dreszcz. Taki sam, jak wtedy w sali, gdy popatrzyła na mnie po raz pierwszy.

- Jestem bogiem. To we mnie się wierzy. - uśmiechnąłem się.

- Masz przeznaczoną? - spytała nagle, prosto z mostu.

- Co? - zdziwiłem się.

- No... Czy ją kochasz? - przeniosła wzrok z powrotem na pałacowy taras. - Bo czy miłość ma jakikolwiek związek z przeznaczeniem? - spytała zamyślona. - Chyba tak, skoro moi rodzice się kochają. Frigga i Odyn także. A teraz również Ava i Sten. - westchnęła. - Ty masz kogoś takiego? Kogoś, kogo kochasz całym sercem? - znów spojrzała na mnie.

- Tak... - odparłem, jak zahipnotyzowany, wpatrując się w niebieskie tęczówki.

Kurwa, co ja robiłem? Co się ze mną działo? Nie powinien był spędzać z nią czasu sam na sam. To było nieodpowiedzialne. Bogowie, strzeżcie mnie.

- Kogo? - zainteresowała się, na co lekko się skrzywiłem. - Wybacz. Nie powinnam pytać. - uśmiechnęła się lekko, zauważając moje niezadowolenie. - Ale miłość jest piękna, prawda? Nie powinniśmy się jej wstydzić.

- Twierdzisz, że nie ma nic wspólnego z przeznaczeniem.

- Nie prawda. - zaprzeczyła. - Nie wiem tego. Ci, których znam są ze sobą szczęśliwi. Są zakochani, choć połączyło ich przeznaczenie. - westchnęła. - Ale ja od zawsze byłam wyjątkiem.

- Jak to? - zdziwiłem się.

- Tata opowiadał mi kiedyś historię. O miłości tak silnej, że mogła niszczyć światy i budować je od nowa. Przeznaczeni, którzy jej doświadczyli czuli swój ból, smutek, radość i inne emocje, jednak nie wiedzieli kim są, dopóki się nie spotkali. - opowiadała. - To historia o rodzicach Odyna, którzy stworzyli Asgard, by potem zginąć na wojnie w jego obronie.

- Znam tą historię. - odparłem. - Ale nie wiem, do czego zmierzasz.

- Jak wiele razy może umierać jedna osoba? Bo przecież nie można mieć kilku przeznaczonych. - zauważyła. - A ja... Wiem, że on gdzieś tam jest, ale teraz po prostu stałam się obojętna.

- Nie rozumiem. - wyznałem zainteresowany, uciszając wszelkie emocje, które wzbudziły się we mnie na jej słowa.

Nie mogła wiedzieć, że to ja. Czy wtedy nazywałaby mnie wujkiem? Może była lepszym kłamcą niż ja?

- Jego ból był tak ogromny... Umierał tyle razy. Wyłączyłam się na tą więź, nie chcąc go więcej zaznać. - wytłumaczyła.

- Jeśli umrze ponownie, poczujesz to. Tego nie da się zatrzymać. - zauważyłem. - Albo zginiesz wraz z nim, jeśli jest to owa miłość z legend.

Nie wierzę, że ona naprawdę czuła mój ból. Nie mogła wiedzieć, że ktoś został jej przeznaczonym zanim skończyła szesnaście lat. To się ujawnia dopiero po ukończeniu tego wieku. Niemożliwe również jest to, że historia mogłaby się powtórzyć. Dlaczego los miałby obdarować mnie - potwora, czymś tak pięknym, jak miłość z legendy o stworzycielach Asgardu?

- Ile razy można umierać? - oburzyła się, wyrywając mnie z zamyślenia.

- Mi zdarzyło się kilka. - uśmiechnąłem się w grymasie.

- Naprawdę? - nie dowierzała, marszcząc czoło w uroczy sposób.

- Jestem Kłamcą, złotko. - przypomniałem. - Mogę umierać, a jednak wciąż żyję.

Czas w jej obecności był przyjemny i leciał zbyt szybko. Uzależniał, a jedno nieodpowiednie słowo, jeden zły ruch mógł sprowadzić na nas zgubę. To nie mogło się udać. My nie mieliśmy prawa istnieć. A mimo to chciałem spędzać z nią każdą wolną chwilę.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro