Rozdział 1

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Wspominałem już, że nienawidzę budzika? Nie? To nienawidzę budzika. Zwłaszcza kiedy dzwoni informując że czas do szkoły.
Chcąc, nie chcąc wstałem z łóżka. Po drodze zabrałem świeżą bieliznę i zupełnie przypadkowe ciuchy. Powoli dreptałem w stronę łazienki, w końcu przydałoby się umyć. Tak trochę nie wypada iść brudnym do szkoły.
Wszedłem do pomieszczenia, zamknąłem zamek i przystąpiłem do zdejmowania bielizny wraz z koszulką. No bo raczej nie będę się mył w ciuchach. Wrzuciłem moją pseudo-piżamę do kosza na pranie i wziąłem prysznic. Wytarłem się i rzuciłem okiem na ciuchy które zabrałem wychodząc z pokoju. Była to biała koszulka, szara bluza i czarne spodnie. Nic nadzwyczajnego. Pospiesznie się ubrałem i wyszedłem z łazienki.
Zgarnąłem przy okazji plecak z pokoju i zszedłem po schodach, z racji że pokój mój, dziadków oraz łazienka znajdują się na piętrze, a kuchnia z jadalnią, salonem i przedpokojem na parterze. Położyłem plecak przy wyjściu i poszedłem do jadalni.
- Dzień dobry Dawidku - usłyszałem łagodny głos babci. - Jesteś bardzo głodny?
- Hej, nie specjalnie chce mi się jeść. - usiadłem przy stole.
Babcia poszła do kuchni i przyniosła mi talerz z kanapkami z szynką i ogórkiem. Chwilkę później doniosła herbatę.
- Dziękuję. - uśmiechnąłem się i zabrałem się za jedzenie.
- Na zdrowie. -odwzajemniła mój gest. - Dasz sobie sam radę, prawda? Muszę lecieć do Hani, bo się z nią umówiłam na sklepy. - serdecznie się roześmiała.
- Nie jestem taki mały, dam radę.
- Dla mnie zawsze będziesz moim małym Dawidkiem - puściła mi oczko i tyle ją widziałem.
Moja babcia jest fajna. Zaryzykuję stwierdzenie, że nawet bardzo. Bardzo dużo mi pomogła wraz z dziadkiem po wypadku. Oboje są wspaniałymi ludźmi. Nie wiem czy bym sobie bez nich poradził.
Kończyłem już jeść. Spojrzałem na zegarek. Jeżeli nie wyjdę teraz z domu i nie pobiegnę to nie zdążę na autobus. Cholera.
Momentalnie zerwałem się z krzesła i pobiegłem ubierać buty, zarzuciłem na siebie kurtkę z szalikiem. Chwyciłem plecak i szybko zamknąłem drzwi na klucz. Wybiegłem z podwórka jak poparzony. Mam trzy minuty, może zdążę. Biegiem ile sił w nogach. Kiedy przechodziłem przez ostatnie pasy widziałem jak autobus staje na przystanku. Zacząłem biec jeszcze szybciej i wpadłem do środka pojazdu w ostatniej chwili. Zdyszany i zmęczony padłem na miejsce od okna na tyłach środka lokomocji. Zacząłem grzebać w plecaku w poszukiwaniu słuchawek i telefonu. Po paru chwilach znalazłem moje zguby. Założyłem słuchawki i odpaliłem muzykę. Odruchowo zacząłem gapić się w okno. Widziałem ludzi zmierzających do pracy, wychodzących z psami na poranne spacery, wracających ze sklepów, tak jak ja - słuchających muzykę, czekających na przystanku czy też spieszących się w nieznanym mi kierunku. Lubię obserwować ludzi. Ale tylko to. Nie chcę się z nikim przyjaźnić. Nie wierzę w przyjaźń. Człowiek prędzej czy później zdradzi. A zdrada boli. W sumie nie wiem co jest gorsze: zdrada czy odejście. Nie chcę znów stracić kogoś bliskiego, dlatego nikogo do siebie nie dopuszczam. Nie potrzebuje innych. To co teraz mam w zupełności mi wystarcza.
Zorientowałem się, że niedługo będę musiał wysiąść. Odwróciłem głowę od okna i ku mojemu zaskoczeniu siedział obok mnie Krystian. Mój 'kolega' z klasy. Z tego co pamiętam to kiedyś wymieniliśmy parę zdań na jakimś teście, na którym babka przesiadła go do mnie. Nic więcej.
Zdjąłem słuchawki i spojrzałem na niego. Nie zauważył tego.
- Krystian - spojrzał na mnie - gdzie wysiadasz?
- Pewnie tam gdzie ty, czyli zaraz - uśmiechnął się. - Swoją drogą, umiesz na ten sprawdzian z chemii?
- Coś tam umiem, przecież to było proste. Zwłaszcza, że pani podała co będzie. Wstawaj, bo nie wyjdziemy.
- Spokojnie, już wstaje - jak powiedział, tak zrobił. - Ej, to będę mógł z tobą usiąść? Bo kompletnie nie ogarniam o co chodzi. - podrapał się po policzku.
- Skoro musisz..
- To super - uśmiechnął się.
Zastanawiam się czemu mu tak wesoło. Z czego on tak cieszy jape?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro