{Listopad part 1}

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Na szczęście ta sytuacja przed klubem to zwykłe skurcze. Trafiłam do szpitala i muszę tu zostać aż do porodu, na szczęście codziennie przychodzi Kuba, poza nim też wszyscy nasi znajomi. W tym Adrian.

1 listopada, godzina 9:42, Warszawa

- Hej kochana! - do mojej sali wchodzi jak zwykle uśmiechnięta Zuza, a za nią Białas, ReTo, Planek i Kuba z Krzychem.

- Cześć, fajnie, że jesteście - też się uśmiecham przytulając do siebie wszystkich po kolei, Kuba dostał ode mnie buziaka.

- Jak się czujesz? - pyta Krzysiek siadając na moim łóżku.

- Dobrze, ponoć niedługo wyjdę - patrzę na wszystkich po kolei.

- Super! - cieszy się Bartek, a ja zaczynam się lekko śmiać.

Rozmawiamy jeszcze przez następną godzinę, aż do momentu, w którym na salę wchodzi pielęgniarka z lekarzem. Reszta osób wychodzi z pomieszczenia.

- Jak się pani czuje? - pyta starszy mężczyzna, wyjmując długopis z kieszonki fartucha.

- Dobrze, wszystko jest w po... - skuliłam się na łóżku czując mocny ból brzucha, pomieszany z bezlitosnymi skurczami w podbrzuszu.

- Szybko, odbieramy poród! Wody już odeszły, proszę przeć - mówił lekarz, a ja przerażona nagłą sytuacją zaczęłam nierównomiernie oddychać.

Podeszła do mnie pielęgniarka i chwyciła za rękę. Dała mi papierową torebkę i kazała unormować oddech. Nie było to trudne, ale w tak stresującej chwili każda minuta zdawała się wydłużać. Kiedy spojrzałam na lekarza, obraz przed oczami mi się rozmazał i zemdlałam...

*Kuba PoV*

- Co tam się ku*wa dzieje?! - krzyknąłem patrząc na pielęgniarki wbiegające do sali, na której leży Roksana.

- Proszę pana, jest pan ojcem dziecka? - pyta mnie lekarz, który właśnie wyszedł z gabinetu z dzieckiem na rękach.

Momentalnie znalazłem się przy mężczyźnie i z czułością patrzyłem na małą istotkę na jego rękach. Widziałem w nim moją nową pociechę, za którą wskoczyłbym w ogień.

- To chłopiec, ale jest jeszcze jedna wiadomość - mówi, a mój wzrok trafia na jego twarz. - Pani Roksana zemdlała podczas porodu, do tego jest silnie osłabiona i wymęczona. Możecie państwo do niej wejść, ale nie na długo - spojrzał na resztę ekipy, która chwilą później znalazła się tuż za moimi plecami.

- Czy mogę... - nie dokończyłem, bo lekarz położył na moim przedramieniu małego i zniknął w korytarzu, szczerze się uśmiechając.

- Czy to znaczy, że ja... - Krzysiek przeżywał szok. - Ja jestem... Wujkiem?! - podszkoczył z zaskoczenia, a Bartek zaczął klepać go po ramieniu.

- Na to wygląda, Krzychu. Swoją drogą, macie imię dla dziecka? - pyta Zuza, łapiąc za rączkę malucha.

- Tak, zanim się urodził, rozmawiałem o tym z Roksi. Jeśli dziewczynka, to Martyna, a jeśli chłopiec, to Kacper - uśmiecham się i patrzę na Igora, który wyjął telefon.

- Napiszę do Musiała, że ma imiennika - śmieje się i rzeczywiście pisze wiadomość do kumpla.

Śmiejemy się i wzrok wszystkich nadal jest skierowany na dziecko. Mały spokojnie śpi ułożony na moich rękach. Z niedowierzaniem patrzę na Krzyśka, który z emocji opadł na krzesło i zaczął wachlować się ręką.

Wchodzimy do sali Roksany i ja, Krzysiek i Zuza stajemy przy łóżku. Odzyskała przytomność, ale dostała silne leki usypiające, żeby uspokoić organizm. Kiedy siadam na brzegu łóżka, patrzę na jej spokojną twarz pogrążoną we śnie. Tyle przeszła, tak dużo zrobiła, do tego została matką i uczyniła mnie ojcem.

Siedzimy na sali jeszcze jakiś czas, po czym pojedyncze osoby opuszczają pomieszczenie. Po dwóch godzinach zostaję tylko ja i Krzychu.

*Roksana PoV*

Otwieram leniwie oczy i rozglądam się po jasnym pomieszczeniu, w którym się znajduję. Automatycznie wracam do rzeczywistości i przypominam sobie o maluchu. Podnoszę głowę z poduszki i patrzę na skierowany na mnie wzrok Kuby i Krzysia.

- Cześć Roksi, zobacz naszego synka! - uśmiecha się Quebo i podaje mi na ręcę chłopca zawiniętego w szatkę.

Momentalnie z kącików moich oczu zaczęły wypływać łzy. Patrzyłam na Kacperka i wmawiałam sobie, że to koniec z dziecinnością, i trzeba dorosnąć. Mamy z Kubą dziecko, jesteśmy rodzicami i mimo tego, że oboje lubimy imperować z alkoholem, to niestety czas odsunąć takie rozrywki na bok.

- Obiecuję, że będziesz miał najlepszych rodziców na świecie! - mówię do chłopca i przytulam jego małe ciałko.

- Kochanie, lekarz powiedział, że jeszcze dzisiaj będziesz mogła wyjść. Nie było żadnych komplikacji, ale musisz wypoczywać i przede wszystkim się nie przemęczać. - mówi Kuba z troską podchodząc do mnie i całując moje czoło.

Uśmiecham się w odpowiedzi i delikatnie kołyszę synka na boki. Patrzę na Quebo, który ciągle się uśmiecha i emanuje bardzo pozytywną energią, chyba cieszy się z bycia rodzicem...

2 listopada, godzina 12:25, Warszawa

- Krzysiek!

Cisza. Dziwne, powinien być już w domu. Wchodzę do salonu, po drodzę zdejmując buty i płaszcz. Rozglądam się po pomieszczeniu i nagle słyszę płacz dziecka na piętrze.

Wbiegam po schodach i pędem biegnę do pokoju Kacpra. Otwieram drzwi i widzę Kondrackiego, starającego się uspokoić płaczącego chłopca.

- O Roksi, dobrze, że już jesteś! Pomożesz? - pyta zdesperowany, wyciągając w moją stronę małego.

Parskam śmiechem i układam dziecko na rękach. Kołyszę go delikatnie i po chwili zasypia. Odkładam Kacpra do kołyski i daję znak Krzyśkowi, abyśmy wyszli z pokoju.

- Dzięki, ratujesz mi dupę - śmieje się i drapie w tył głowy.

- Spoko, jesteś głodny? Właśnie musiałam brać się za obiad - pytam, schodząc na dół, a Krzychu zaraz za mną.

Przytakuje, więc wchodzę do kuchni i z szafek wyciągam składniki na spaghetti. Spokojnie zabieram się za przygotowanie posiłku, a w tym czasie omawiamy kilka mało ważnych spraw apropo następnego festiwalu w Gdyni.

Kiedy kończę danie, rozkładam porcje na trzy talerze, jeden zostawiam dla Kuby. Siadam przy stole i stawiam naczynia ze sztućcami przy krzesłach. Dosiada się Krzysiek i zaczyna rozmowę od nowa.

- To co, kiedy robicie chrzest? - pyta, nakładając na widelec pierwszą porcję makaronu.

- Za rok, najlepiej w wakacje. Poza tym nie chcemy się spieszyć, musimy dorosnąć do bycia rodzicami. A ty do bycia ojcem chrzestnym - śmieję się na zdziwioną minę Kondrackiego.

- C-co?! - krzyczy. - Ja mam być chrzestnym?! - podnosi się na krześle świdrując mnie wzrokiem.

- No chyba, że nie chcesz, to wtedy... - nie dokańczam zdania.

- Chcę!

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Hej!

Przepraszam, że musieliście aż tyle czekać, ale jak wiecie byłam w Bieszczadach i zupełnie nie miałam czasu pisać 😶 I tak rozdział wyszedł dziwny, więc 😅

Dziękuję za prawie 15 000 wyświetleń! To jest najmagiczniejsza rzecz, jaka spotkała mnie w życiu 🖤

Poza tym, czy ktoś wybiera się na pierwszy dzień Cropp Baltic Games i ma ochotę razem pójść na koncert Quebo i PlanBe?

Ohajo!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro