Rozdział 2

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Twitter: #tylkolasbyłświadkiemSZ

hej!

~~~

Co może się spieprzyć już pierwszego dnia szkoły?

W moim przypadku wszystko.

Widok przesuwających się wskazówek zegara sprawił, że moja dusza niemal opuściła ciało. Jak mogłam zaspać? Przecież ustawiłam budzik. Musiałam włączyć opcję drzemki, gdy alarm zawył za pierwszym razem, czego w ogóle nie zapamiętałam.

Szybki zryw z łóżka spowodował, że uderzyłam najmniejszym palcem stopy o metalową nóżkę mebla. Podskoczyłam na jednej kończynie, wymachując zranioną stopą i zaciskając mocno usta, by nie zacząć przeklinać.

O tej porze powinnam już siedzieć w szkolnym autobusie, a zamiast tego skakałam po pokoju, szukając wyprasowanych ubrań. Biały t-shirt i jeansy zawsze zdawały egzamin, gorzej z trampkami, które po przedwczorajszej wycieczce do lasu miały ubłocone podeszwy. Wybiegłam z nimi na korytarz i wpadłam do łazienki, gdzie w pośpiechu wytarłam je mokrą szmatką. Efekt nie był idealny, ale w miarę zadowalający, a ja nie miałam czasu, by szorować je do perfekcyjnej bieli. Wsunęłam buty na stopy i wróciłam na moment do sypialni, chwytając w przelocie plecak i koszulę z guzikami.

– Dlaczego nikt mnie nie obudził? – spytałam w wyrzutem, gdy dotarłam do kuchni.

Mama spojrzała na mnie z zaskoczeniem, odsuwając od ust jasnoniebieską filiżankę.

– Byłam pewna, że już cię nie ma. Zaspałaś?

– Tak. Jest tata? Może mnie podrzuci?

Zabrałam ze stołu kromkę pieczywa i wcisnęłam ją w wargi, bo wiedziałam, że już nie zdążę zjeść na spokojnie śniadania.

– Wyszedł do pracy. – Mama przeniosła wzrok na mojego starszego brata. – Daniel, odwieziesz Leighton?

Chłopak uśmiechnął się z politowaniem. Nie ukrywał, że ma gdzieś moje potencjalne spóźnienie pierwszego dnia ostatniej klasy. Zawsze był wobec mnie złośliwy i przyglądanie się, jak łapczywie przełykałam chleb, prawie się nim dławiąc, sprawiało mu przyjemność. Nigdy się nie dogadywaliśmy, choć dzielił nas tylko rok różnicy. Nie byliśmy ze sobą blisko, a on nie był typem troskliwego rodzeństwa. To człowiek, który wbiłby nóż w plecy, gdyby zaczęło mu się nudzić. Tak po prostu, dla zabawy.

– Nie. Ja też już wychodzę do pracy – powiedział, wzruszając ramionami. – Trzeba było pójść wcześniej spać, zamiast oglądać seriale do trzeciej nad ranem.

Przewróciłam oczami, bo nie miał racji. Oglądałam po raz szósty Pamiętniki Wampirów, a to nie był serial. To coś więcej, to styl życia.

Pochłonęłam ostatnie okruszki, byle tylko nie zaczęło mi burczeć w brzuchu. Nie dziwiło mnie, że Daniel nie chciał mi pomóc. Nie zrobiłby tego nawet wtedy, gdybym mu zapłaciła.

– Obejdę się bez twojej wielkoduszności. I tak już jestem w du... – przerwałam, czując na sobie niezadowolony wzrok mamy, która nie lubiła, gdy w domu używaliśmy brzydkich słów – ... w dużym dyskomforcie.

Zerknęłam na telefon. Rice Lake to zadupie, w którym była tylko podstawówka. Licealiści musieli uczęszczać do większego miasta, Duluth, i tylko do tej miejscowości jeździły autobusy, w dodatku w niedogodnych godzinach. Jeśli uczniowie spóźnili się na szkolny kurs, musieli prosić rodziców o podwózkę albo docierali dopiero na drugą lekcję, a nauczyciele, którzy pochodzili z większych miast, nie rozumieli albo nie chcieli tego zrozumieć.

Wykluczenie komunikacyjne to ogromny problem.

Nie było na to zbyt wielkiej szansy, ale nie miałam innego wyjścia, musiałam podjąć próbę – jeśli dopisałoby mi szczęście, może zdążyłabym na następy autobus i wtedy przybyłabym do szkoły chwilę przed historią.

Nie żegnając się, potruchtałam do garażu i wyprowadziłam z niego mój wysłużony rower, który często służył mi jako główny środek transportu. Postanowiłam, że jeśli pięć razy nie zdam egzaminu praktycznego na prawo jazdy, to szóstego podejścia już nie będzie. I nie było.

Tak to już jest, gdy pod presją stajesz się roztrzepana, a za kierownicą włącza ci się tryb stereotypowej blondynki, przez co zamiast za drążek skrzyni biegów, łapiesz egzaminatora za kolano.

Pędziłam znajomymi ulicami na złamanie karku. Przejechałam obok supermarketu, minęłam skrzyżowanie przy przychodni, w której mama pracowała jako pielęgniarka, i skręciłam w stronę lasu, by skrócić trasę. Plecak podskakiwał uciążliwie na ciele, gdy nieprecyzyjnie starałam się ominąć dziury w asfalcie. Siodełko tak mocno wbijało mi się w tyłek, że później na pewno miałam odczuwać skutki szaleńczej jazdy. Pedałowałam ile sił w nogach, pochylając się nad kierownicą, jakby to miało podkręcić tempo, a wiatr rozwiewał blond włosy na wszystkie strony świata. Z mojego wnętrza wydobył się syk, gdy po raz kolejny nieudolnie próbowałam skręcić obok ubytku w drodze i wpadłam z impetem w żwirowaną pseudo łatę.

Chyba jakiś robal wpadł mi do buzi. Z obrzydzeniem wywaliłam język na zewnątrz. Musiałam wyglądać jak opętana i oczekująca na egzorcyzmy.

Dobrze, że tylko las był świadkiem tej sceny.

Gdy dotarłam do przystanku, westchnęłam z ulgą, że udało mi się przyjechać minutę przed czasem. Przypięłam rower kłódką do barierek przy wiacie i ciężko dyszałam, wyglądając za zbliżającym się autobusem.

Wysiadłam pod szkołą, ciesząc się, że dzisiejszego dnia trasa do Duluth zajęła zaledwie dwadzieścia minut. Po wczorajszych obchodach z okazji Święta Pracy większość ludzi jeszcze smacznie spała, dzięki czemu na drogach nie było jeszcze zbyt dużego ruchu. Gdyby nie to, że kierowca miał obowiązek kluczyć między najdalszymi zakątkami Rice Lake, przejazd pewnie potrwałby nawet mniej.

Pobiegłam do automatu z napojami, który znajdował się na ulicy obok liceum. Przełknęłam ślinę. Chciało mi się pić, gardło miałam suche jak wiór. Byłam pewna, że w czasie jazdy rowerem połknęłam kilka much, więc jeśli nie zastąpiłabym tego dziwnego posmaku w ustach czymś przyjemniejszym, mogło się to źle skończyć.

Pod automatem stał jakiś chłopak. Nacisnął odpowiedni przycisk i wrzucił monety, a później pochylił się przy otworze, by wydobyć z niego łupy. Gdy się odwrócił, zauważyłam, że to Horace Holloway. Kiwnął do mnie głową na powitanie i odsunął się, ustępując mi miejsca przy maszynie.

– O nieee. – Zawód w moim głosie był nie do opisania. Nie było już ani jednej butelki wody ani nawet żadnego soku. – Cholera.

Szklana gablotka odbijała moje oblicze. Byłam czerwona jak dorodny burak.

Zerknęłam z utęsknieniem na dłoń chłopaka. Trzymał w niej dwie puszki jakiegoś napoju energetycznego. Nie miałam w zwyczaju pijać takich rzeczy, skupiałam się raczej na kawie, ale w tej chwili sprzedałabym duszę, żeby wlać w gardło cokolwiek.

Wskazałam na słuchawki, które brunet miał wepchnięte w uszy. Wyjął je i spojrzał na mnie wyczekująco dużymi ciemnobrązowymi oczami.

– Odsprzedasz mi jedno? – spytałam błagalnie. – Spłonę z pragnienia.

Tak jak bracia Salvatore w Pamiętnikach Wampirów po zdjęciu magicznego pierścienia, który chronił ich przed słońcem.

Nasz kontakt ograniczał się do dwóch wspólnych lekcji i uprzejmego „cześć", gdy spotkaliśmy się przypadkiem w Rice Lake. Może według niego moja prośba była zbyt śmiała jak na tak skąpą relację.

– Tylko że... no dobra. – Zaskoczył mnie, podając mi jedną z puszek.

Nie umknęło mi, że jego palce były zimne jak lód i gdy na ułamek sekundy jego skóra spotkała się z moją, wzdrygnęłam się na to nieoczekiwane doznanie chłodu. W pierwszej chwili w mojej głowie pojawił się pomysł, że tak zimne dłonie mógł mieć tylko wampir, co tylko potwierdzało, że już całkowicie pojebało mi się w głowie przez te wszystkie seriale i filmy o nadprzyrodzonych istotach. Tak jakby jeszcze było mi mało niestworzonych bajeczek o naszej miejscowości.

Zanotowałam w myślach, że powinnam przerzucić się na programy dokumentalne.

– Dzięki, ratujesz mi życie. – Uśmiechnęłam się słabo, podając chłopakowi dziesięciodolarowy banknot.

– Nie mam ci jak wydać.

– Nie szkodzi, innym razem. – Machnęłam ręką w pośpiechu, bo miałam coraz mniej czasu.

Horace też miał zaraz historię, a nie wyglądał, jakby mu się spieszyło.

– Chcesz też kanapkę?

Taka propozycja to chyba ostatnie, czego mogłabym się spodziewać. Prawda była taka, że byłam niemiłosiernie głodna. Zjedzona w pośpiechu kromka chleba nie zaspokoiła mojego apetytu, nie miałam przy sobie żadnego prowiantu, a do przerwy na lunch było jeszcze daleko. Gdy druga ręka Horace'a podniosła się z dwiema zapakowanymi w papier śniadaniowy kanapkami, jak na zawołanie mój żołądek wydał z siebie przerażający odgłos.

– Spokojnie. Nie ma w niej mięsa dzieci, które składam w ofierze, ani kotów, które zjadam. – Prawy kącik ust bruneta wykrzywił się ku górze. – Takie rzeczy trzymam raczej w zamrażarce.

Uniosłam brwi w zdziwieniu. Najwidoczniej dotarły do niego wymysły o jego rodzinie, które krążyły po naszym miasteczku, ale ja przecież nie wierzyłam w te opowiastki. Zrobiło mi się głupio, że mógł tak w ogóle pomyśleć.

– Żartowniś – stwierdziłam, chwytając kanapkę, zanim koleś się rozmyślił. – Jeszcze raz dzięki.

Pomknęłam do budynku, mając pełną świadomość tego, że zostały mi tylko trzy minuty.  Musiałam zabrać książkę do historii, a pan Jenkins nie przepadał za spóźnialskimi. Stanęłam w korytarzu przed rzędem metalowych szafek i prędko wykręciłam kod, jednak trybiki nie przeskoczyły. Przecież nie mogłam zapomnieć hasła do własnej szafki, skoro była nim data urodzin mamy.

Jeden, jeden, zero, siedem. Jeden, jeden, zero, osiem. Kurwa, skąd wzięłoby mi się to osiem? Ale nic. Nadal pudło. Jeden, jeden, zero, dziewięć. Czułam, że zaraz wpadnę w szał.

Uderzyłam pięścią w metal, jakby to miało wpłynąć na moją sklerozę, a później potarłam skronie dłońmi, coraz bardziej się na siebie denerwując. Wciągnęłam powietrze nosem, chcąc się skupić, i spróbowałam jeszcze raz.

Znowu nic.

Zagryzłam dolną wargę, bo to nie miało najmniejszego sensu. W uszach zabrzęczał mi złowieszczy dzwonek na lekcję. Uznałam, że najwyżej dostanę ochrzan od nauczyciela z powodu braku podręcznika, który zostawiłam w szkole na czas wakacji.

Prawie wszystkie ławki w klasie były już zajęte. Usiadłam w pierwszej z brzegu i przeszukałam plecak, lecz dotarło do mnie, że w porannym amoku nie zgarnęłam niczego, czym mogłabym sporządzić notatki. Ten dzień został z góry skazany na porażkę, ale się nie poddawałam. Spytałam siedzącej obok Rachel Mandell, czy pożyczy mi kilka kartek i długopis. Nauczyciela, który szczycił się punktualnością, nadal nie było, co wydało mi się lekko dziwne.

– To raczej niepodobne do Jenkinsa – stwierdziłam, wbijając plecy w oparcie krzesła.

– Nie słyszałaś? – Rachel obróciła do mnie głowę. – Pan Jenkins zmarł.

Rozdziawiłam usta w niezaprzeczalnym szoku.

– Jak to zmarł?

– Miał jakieś problemy z sercem.

Facet nie był młodzieniaszkiem, ale też nie był starcem. To ciężkie do przełknięcia, że ludzie po pięćdziesiątce mogą tak nagle zniknąć z tego świata, choć mogliby mieć przed sobą jeszcze długie lata życia. Może nie byłam największą fanką nauczyciela historii, zdarzały nam się różne starcia, a on sam nie był typem mentora, który idzie uczniom na rękę, ale przynajmniej znałam metody jego działań. Przyzwyczaiłam się do jego dziwactw, potrafiłam z nim współpracować. A teraz miał się pojawić ktoś, kogo musiałam poznać od nowa.

– Kto go zastąpi? – Poczułam lekkie zdenerwowanie. – Zatrudnili kogoś?

– Evan Randal. Ten, który uczył inne grupy. Przyjdzie dopiero za chwilę, bo załatwia coś w sekretariacie.

Trafiliśmy z deszczu pod rynnę. Podobno Randal był ostry jak brzytwa i żadne negocjacje z nim nie wchodziły w grę. Był dopiero kilka lat po studiach, a tacy byli najgorsi, bo próbowali się wykazać i uważali się za najważniejszych na świecie, choć kilka lat wcześniej sami siedzieli w szkolnych ławkach, trzęsąc się przed profesorami.

– Skąd o tym wiesz?

– Wszyscy wiedzą. – Rachel wzruszyli ramionami.

Ja nie wiedziałam.

Ale najwyraźniej wiedział o tym Horace Holloway, który niespiesznie wszedł do klasy i usiadł dwie ławki za mną.

Tuż za nim pojawił się belfer, który od razu przeszedł do wygłoszenia swoich wymogów i oczekiwań. Z każdą sekundą włosy coraz bardziej jeżyły mi się na głowie, bo zależało mi na dobrych wynikach z historii. Nie po drodze było mi z naukami ścisłymi, więc jeśli chciałam się dostać na studia z filologii angielskiej, musiałam nadrobić ocenami z innych przedmiotów.

Ciężko obrać drogę na resztę życia, gdy nie miało się żadnych pasji ani ciekawych zainteresowań, a nauka sprawiała trudności.

W moim przypadku, czyli z perspektywy osoby, która tak naprawdę w niczym nie była szczególnie dobra, w ostateczności byłam nawet w stanie złapać się jakiegokolwiek kierunku, byle tylko po liceum nie zostać w tej zapadłej dziurze.

Bałam się, że mój plan A się nie powiedzie i nie dostanę się na uniwersytet w Minneapolis. To nie tak, że uczelnia w Duluth była zła. System edukacyjny w stanie Minnesota był uważany za najlepszy w kraju, więc niezależnie od tego, gdzie bym skończyła, na pewno zostałby mi przekazany ogrom wiedzy.

Ale ja chciałam czegoś innego. Chciałam stąd uciec. Chciałam zasmakować innego życia.

Moje rodzinne Rice Lake było po prostu nudne. Miasteczko nie oferowało sobą niczego, co mogłoby zachęcić młodą osobę do pozostania w nim, dlatego gdy ktoś wyjeżdżał gdzieś dalej na studia, już raczej tutaj nie wracał. Sam piękny krajobraz nie wystarczył komuś, kto miał trochę większe ambicje niż zaharowywanie się na nadgodzinach, żeby wykarmić rodzinę.

Chciałam zobaczyć jak to jest, gdy nie ma się pojęcia, jak ma na imię sąsiad zza ściany mieszkania, które wynajmuje się w bloku w centrum większego miasta. Tutaj staruszka, która pomachała do ciebie, gdy przejeżdżałaś obok jej domu na obrzeżach miejscowości, znała twoją mamę, babcię i historię twojej rodziny trzy pokolenia wstecz, a gdy spotkałaś ją na ulicy, tylko na podstawie krótkiego spojrzenia była w stanie sobie przypomnieć, że trzymała cię na rękach w supermarkecie, gdy miałaś roczek.

I wtedy pytała z szerokim uśmiechem, czy to pamiętasz, a ty patrzyłaś na nią jak na przybysza z kosmosu, bo ledwo wiedziałaś, co robiłaś dwa dni wcześniej, a co dopiero pamiętać jakąś kobiecinę, której twoja mama wcisnęła cię w ramiona, gdy chciała spokojnie spakować zakupy przy kasie.

Wymagania Randala wprawiły mnie w ponury nastrój. Dwie kolejne lekcje spędziłam na rozmyślaniu nad tym, co zrobić, żeby u niego zapunktować i zebrać najlepsze oceny. Ukradkiem podgryzałam kanapkę, aż nastała pora lunchu.

Przystanęłam na korytarzu. Zauważyłam nieznajomą dziewczynę przed moją szafką i już miałam do niej podejść, żeby spytać, dlaczego majstruje z kłódką, gdy dotarło do mnie, że jestem skończoną idiotką. Całkowicie zapomniałam, że przed wakacjami dyrekcja zarządziła zmiany i każdy zobowiązał się przenieść swoje rzeczy do szafek, które miały nam posłużyć w nowym roku szkolnym. Moja mieściła się teraz w innej części szkoły, a ja przed kilkoma godzinami próbowałam włamać się się do własności obcej osoby. Mało tego, planowałam udać się do sekretariatu i zgłosić, że zapomniałam kodu.

– Imprezowałaś? – Cassidy walnęła prosto z mostu, gdy spotkałyśmy się w stołówce. – Nie obraź się, ale masz tak przekrwione oczy...

– Wiem – ucięłam.

Kupiłam sałatkę z kurczakiem, wodę i banana. Po prawie nieprzespanej nocy i wypitym energetyku czułam przyspieszoną pracę serca. Byłam głupia, że wlałam w siebie ten syf i teraz tego żałowałam.

W drodze do stolika zostałam potrącona przez jakiegoś chłopaczka, który żartobliwie przepychał się z kolegą. Owoc spadł z mojej tacy i wylądował na podłodze, a podniesienie go kosztowało mnie więcej wysiłku, niż mogłam się spodziewać. Gdy pochyliłam się do przodu, usłyszałam dźwięk prucia. Wytrzeszczyłam oczy i sięgnęłam dłonią pod pośladek, gdzie wyczułam pod palcami przerwę w materiale jeansów. Spodnie musiały być już wcześniej nadwyrężone, czego oczywiście nie zauważyłam.

– Błagam, powiedz, że nikt tego nie widział – szepnęłam do rozbawionej przyjaciółki.

Wyprostowałam się jak struna i zrobiłam jedyne, co przyszło mi do głowy – obwiązałam się koszulą w pasie, by ukryć dziurę pod tyłkiem. Byłam skłonna uwierzyć, że gdyby zobaczył mnie jakiś nauczyciel, uznałby, że z premedytacją przyszłam do szkoły w potarganym ubraniu, powołując się na modę.

– Tylko ja. – Dustin zmaterializował się przy nas i wyszczerzył się na widok mojej niedoli. – Ale już widziałem twoje pośladki, więc to dla mnie żadna nowa atrakcja, skarbeczku.

– Nie mów tak do mnie – poprosiłam, siadając przy stoliku.

– Gdybym był twoim chłopakiem...

– Ale nie jesteś.

– I nigdy nie będę.

– Wiadomo.

Uśmiechnęłam się do niego niewinnie. Mieliśmy jasno określoną relację, która co prawda jakiś czas temu przerodziła się w sypianie ze sobą, ale jeszcze na wiosnę zakończyliśmy ten etap. Dustin lubił umawiać się z różnymi dziewczynami, a ja uznawałam tylko monogamię. Poza tym żadne z nas nie czuło do tego drugiego niczego więcej niż zwykła koleżeńska sympatia. To, że pięć czy sześć razy uprawialiśmy ze sobą seks, wcale nie oznaczało, że kiedykolwiek byliśmy parą. Można powiedzieć, że zdrowo wyładowywaliśmy napięcie, taka przyjacielska pomoc na wyraźnie ustalonych warunkach.

– My się tylko...

– Łajdaczymy – dopowiedział Dustin.

– To słowa twojego dziadka i są całkiem trafne.

Doskonale pamiętałam, gdy senior rodu Deckerów po raz pierwszy przyłapał nas na obściskiwaniu się. Nie byliśmy zbyt dyskretni, leżeliśmy rozwaleni na kanapie w salonie i napaleni lecieliśmy w ślinę, jakby zaraz miał się skończyć świat. Spytał, czy jestem panną do towarzystwa, bo jestem za ładna dla jego wnuka i nie wierzył, że chłopak mógłby mnie tak po prostu poderwać.

Dziadek chłopaka był pierwszoligowym hejterem.

Cassidy przewróciła oczami. Nie pochwalała tego, co robiliśmy. Otwarcie przyznała, że boi się rozpadu paczki, ale udowodniliśmy, że nam to nie grozi. Podeszliśmy do tego tematu nad wyraz dojrzale.

– Co za różnica? I tak widziałaś pędraka Dustina.

– Chryste, Cass. Właśnie przebiegły mnie ciarki żenady.

Mitch dołączył do stolika i podkradł mi z talerza kawałek pokrojonego kurczaka. Uderzyłam go ręką po paluchach, bo byłam głodna i nie zamierzałam się z nikim dzielić.

– Co to jest pędrak? – spytał, przeżuwając.

– Mała larwa czy coś takiego.

– Dustin ma larwę? – Chłopak skrzywił się tak mocno, jakby właśnie jadł cytrynę – Fuj, stary. Mogłeś ostrzec. Gdzie złapałeś to cholerstwo? To dlatego ostatnio schudłeś?

– Debilu, chyba pomyliło ci się z tasiemcem. Nie, nie mam tasiemca. I na pewno nie mam larwy! Możemy przestać rozmawiać o moim penisie?

– Chodzi o kutasa? – Mitch na moment przerwał gryzienie i zapatrzył się w dal z szeroko otwartymi oczami. – Aha.

Ponownie odsunęłam ręce kolegi, gdy spróbował podebrać mój posiłek. Posłałam mu groźne spojrzenie, ale niczym się nie przejął, tym razem kradnąc kawałek drożdżówki Cass. Jak na takiego łakomczucha, wyglądał zadziwiająco dobrze. Jak widać, pięć godzin tygodniowo na basenie robiło swoje.

Całą przerwę na lunch spędziliśmy na omawianiu poszczególnych przedmiotów i wakacyjnych plotek. Chłopcy zbulwersowali się, że laska od chemii wyszła w lecie za mąż, bo wszyscy uczniowie płci męskiej ślinili się na jej widok, tak jakby mieli u niej szansę, a teraz była dla nich całkowicie niedostępna.

Dowiedziałam się, że Lindsay Novak zaszła w ciążę z kolegą Dustina i ich rodzice nalegali na ślub. Usłyszałam również, że jeden z pierwszoklasistów zrobił imprezę, na którą zaprosił starszaków z drużyny koszykarskiej, żeby się im przypodobać, a oni pod wpływem wygłupów po alkoholu prawie spalili mu dom. Z innych nowinek, moja nauczycielka od biologii była widziana w kinie z wuefistą i wszyscy sugerowali, że mają romans, mimo że pani Sallivan była mężatką.

Z tą nowo nabytą wiedzą zebrałam na brzegu tacy pustą butelkę i opakowanie po sałatce. Nasyciłam się wystarczająco, żeby dotrwać do późnego obiadu w domu, więc schowałam banana do plecaka, licząc na to, że się nie rozgniecie i paskudna papka nie pobrudzi materiału.

Moi znajomi nagle zamilkli. Zauważyłam obok nogi stołu czyjeś obuwie. Gdy się wyprostowałam, musiałam zadrzeć głowę wyżej, by skonfrontować się wzrokiem ze stojącym obok brunetem, który patrzył na mnie z góry, ignorując pozostałą część ekipy.

– Leighton. – Niski głos Horace'a Holloway'a przeciął ciszę, która zaległa przy stoliku.

Chwycił moją prawą dłoń i położył na niej odliczoną resztę pieniędzy, którą był mi winien. Jego chłodne palce po raz kolejny drażniły się z moją skórą, a ja siedziałam wryta w plastikowe krzesło, z otwartą buzią, bo za nic w świecie nie przewidziałabym takiej sytuacji.

– Oddaję.

– O... okej – wydukałam.

– Nie lubię mieć długów.

Odchrząknęłam, odruchowo wsuwając monety do tylnej kieszeni spodni, czego od razu pożałowałam, bo natychmiast wypadły przez dziurę, która się tam utworzyła.

Zapłonęłam ze wstydu. Miałam ochotę schować się w kanciapie woźnego i zastanawiałam się, co mnie jeszcze dzisiaj czeka, skoro do tej pory nie wykorzystałam limitu tych żałosnych przygód. Zeskoczyłam w popłochu z krzesła i zaczęłam zbierać pieniądze z podłogi.

– Co jest, kuźwa? – Usłyszałam przytłumione mruknięcie Mitcha, gdy buty Horace'a zaczęły się oddalać.

Chociaż na stołówce wciąż było gwarno, czułam na sobie spojrzenia wścibskich uczniów. Zaraz z nudów mieli dorobić sobie tysiące opowiastek, a ja nie potrzebowałam takiej atencji.

Uratował mnie dzwonek na lekcję i ruch przy innych stołach. Ludzie zaczęli opuszczać pomieszczenie, więc czym prędzej wcisnęłam kasę do małej przegródki plecaka i podreptałam z tacą do kosza, by wyrzucić znajdujące się na niej śmieci. Cassidy wlokła się za mną jak cień.

– Co to było? – Spojrzała na mnie, jakby wyrosła mi druga głowa. – Coś mi umknęło?

– Od kiedy gadasz z Hollowayem? – wtrącił Dustin. – I co to za kasa? Czy on próbuje cię w coś wciągnąć?

Pokręciłam głową z rezygnacją, bo znowu pił do tych fanaberii, że rodzina chłopaka udzielała się w jakichś dziwnych rytuałach. Lokalne pomówienia miały się naprawdę dobrze.

– To zapłata. – Uraczyłam ich prześmiewczym żartem.

– Na litość boską, Leighton, w coś ty się wplątała? Za co ta zapłata?

– Za dołączenie do jego sekty. Teraz na inaugurację muszę mu dostarczyć dziewicę. – Przewróciłam oczami. – Więc spokojnie, wszyscy jesteście bezpieczni.

Dustin, Mitch i Cassidy wybałuszyli gały. Naprawdę uwierzyli. Chryste, co za ludzie.

Już miałam wymyślić kolejny głupi tekst, żeby jeszcze trochę się z nich ponabijać, gdy Horace wyminął nas przy wyjściu ze stołówki na korytarz. Musiał to wszystko słyszeć. Odwrócił się, a później, wciąż idąc tyłem, przeniósł na mnie ciemnobrązowe tęczówki.

– Tylko nie zapomnij o kocie, Leigh. – Posłał mi konspiracyjny uśmiech. – Koniecznie czarnym.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro