28. Ty, która brałaś ze mnie przykład

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Kłamstwo towarzyszy nam w każdej drodze życia. W każdym jego okresie. Nieważne, co wybierzemy. Jakiś zawód, człowieka, swoją przyszłość— kłamstwo nas nie opuszcza. Zawsze je napotkamy. Czasem go nie zauważamy, czasem je ignorujemy, ale ono istnieje. Lubiłem porównanie go do cienia. W końcu, cień jest zawsze. Towarzyszy nam zawsze. Na każdej drodze za nami. Krok w krok. Nie zważamy na niego, ale jest. Tylko czasem odwracamy się, spostrzegamy go i idziemy dalej. Jako dzieci tylko zwracamy na niego większą uwagę, później jakoś nie. Dlaczego? Chyba do niego przywykamy. Jak do życia w kłamstwie. 

Tak myślałem. 

Kiedy stałem z Davem, który górował nade mną o dobrą głowę, moje serce biło, jak szalone. W końcu przyłapał mnie na kłamstwie, które miało nam towarzyszyć. Myślałem, że mogłem go oszukać a on albo to zignoruje albo nie zauważy. Miliłem się. James miał rację— umiał zajrzeć człowiekowi w głowę i czytać jak z otwartej książki. Nie wyobrażałem sobie, że ktokolwiek tak umie. Chłopak mojego brata, to istny dziwak, który mnie przerażał, wtedy, najbardziej na świecie. 

Gapiłem się na niego, jak idiota. Nie wiedziałem, co miałem zrobić. Przyłapał mnie. Co wtedy ludzie robią? Przyznają się do winy, czy dalej brną w sieć kłamstw? Nie wiedziałem... Dlatego wybrałem. 

Uśmiechnąłem się starając się ukryć strach. 

— Nie jestem Jamesem? — zaśmiałem się. To był wymuszony śmiech. — Co ty wygadujesz, Dave? 

— Umyj uszy — rzucił neutralnym głosem, jakby wcale nie chciał mnie obrazić. Wychodziło mu to naturalnie. 

— Wybacz, ale po prostu to śmieszne. Nie jestem Jamesem? Co ty wygadujesz? 

Spojrzał mi w oczy, a ja miałem ochotę paść na kolana i zacząć go błagać o wybaczenie. Bałem się kary, choć nie wiedziałem, do czego jest zdolny. Po prostu mnie przerażał. Wycelował we mnie palcem i powiedział: 

— Coś mi w tobie nie pasuje. Nie jesteś moim chłopakiem. Nie jesteś Jamesem. To jak na mnie patrzysz...— Spuściłem wzrok.— James tak na mnie nie patrzy. James — Uniósł mój podbródek. Musiałem spojrzeć mu w oczy— mnie tak nie całuje. Powiedz mi więc — Puścił mnie i skrzyżował ramiona na piersiach— kim jesteś. 

Wyczytał to wszystko w ciągu dwóch minut. Dwie minuty zajęło mu odkrycie moich tajemnic. Moich i mojego brata. Jego chłopaka. Ile mu zajmie, gdy wyczyta, że coś ze mną nie tak? Dzień? Kilka godzin? Minut? A może już wie? 

Nienawidziłem Dave'a. 

Zacisnąłem palce w pięści. 

— To jak ci coś nie pasuje, to zadzwoń do swojego chłoptasia i się zapytaj, kim jestem, co się stało... To nie moja sprawa. Nie chcę się w to mieszać. Jeśli zechce, powie ci. Jeśli nie, to nie naciskaj, bucu. 

Nie wiem, co we mnie wstąpiło. To chyba był odruch samoobronny. Chciałem go odtrącić, bo już poznałem jego "poznawanie ludzi". Przerażało mnie to, jak nigdy. Nie chciałem zniszczyć wizerunku Jamesa i nie chciałem wykrzyczeć wszystkim w twarz, co ze mną było nie tak. Chciałem... Chciałem być normalny. Chciałem pomocy, której nie dostałem. Chciałem być kimś innym. Chciałem być Rosie, jak i Thomasem zarazem. Chciałem być normalny dla ludzi i sobą. Co miałem wybrać? 

Zrobiłem krok w tył chcąc się wycofać, wyjść z łazienki, ale Dave złapał mnie za nadgarstek. Spojrzałem na niego chcąc wyszarpać dłoń, ale ten nagle się odezwał: 

— James to jedyna osoba jaką mam. Proszę, powiedz mi, gdzie on jest. 

Jego głos... Nie był obojętny, neutralny. Był pełen uczuć do mojego brata. Pełen miłości, tęsknoty i poznania prawdy. Głos osoby kochającej. Głos, który usłyszałem tylko od jednej osoby. 

Od Olivii. 

Nigdy nie zrozumiem swojego zachowania w tym dniu. Byłem obcy dla samego siebie. Moje decyzje, moje działania... Kompletnie inne, niż przypuszczałem. Byłem ostry, a później łagodny, gdy zadzwoniłem do Jamesa, by popytać się, jak tam u niego i, że spotkałem Dave'a. Brat szybko kazał mi dać jemu telefon. Blondyn podziękował skinieniem głowy i rozmawiał ze swoim chłopakiem łagodnym głosem. Był kojący, łagodny. Coraz bardziej przypominał mi głos Olivii. Kiedy skończyli, rozeszliśmy się na lekcje, ale Dave szybko mnie wyłapał i rozmawialiśmy na szkolnej stołówce. Nikt się nie dosiadł do naszego stolika. Rozmawialiśmy o wszystkim, a szczególnie o moim domu, rodzinie. Chciał wiedzieć, gdzie przebywa James. Opowiedziałem mu wszystko, bo brat dał mi na to pozwolenie. Nie przerywał mi. Słuchał wszystkiego uważnie. Zadawał pytania, gdy skończyłem swój monolog. Wiedział wszystko to co ja jak i brat. 

Wiedział wszystko. 

I tak zostało do dzisiaj. 

Nigdy nie lubiłem ludzi. Bałem się ich, ich wyborów, ich decyzji, ich reakcji. Ale Dave był inny. Traktował mnie, jak równego siebie. Nie poznał mojego sekretu, ale... Czułem, że mógłbym mu wszystko powiedzieć bez strachu, że komuś powie. Po prostu to taki typ osoby. Sam nie miał nikogo. Jego przyjaciele go zdradzili, więc on znał ten ból. Znał uczucie zdrady. Nie chciał go przeżywać jeszcze raz i nie chciał dać cierpienia innym. Chciał być podporą dla osób, które miały odwagę się do niego zbliżyć. A James podszedł i pociągnął mnie za sobą. Polubiłem człowieka, który mnie przerażał. A lubienie przerodziło się w przyjaźń. Dawny lęk zniknął. Zostaliśmy dobrymi kolegami w zaledwie w kilka dni. Kiedy przyjaciółmi? Nie wiem. Chyba w dzień wypadku. 

Kiedy mieszkałem u rodziców, coraz mniej chodziłem na koncerty. Po prostu one mnie nudziły. Nie chodziłem na wszystkie, jak kiedyś. Miałem kilka wybranych i tylko na nich się pojawiałem. Zarabiałem wtedy najwięcej i były najbardziej popularne. Kiedy byłem na scenie, czułem się, jak małpa w cyrku. Każdy mnie obserwował chcąc zobaczyć coś nowego, coś niezwykłego. A we mnie to wygasło. Nie miałem już co pokazać, więc znikałem, pomału, po cichu, niezauważalnie. Gasłem na scenie jak wypalona świeczka. Powoli, gdy każdy się tego spodziewał. Chciałem dać innym miejsce, bo osiągnąłem wszystko, a nawet więcej niż chciałem. Grałem bez celu, gdy mój blask przygaszał innych. Chciałem dać im miejsce, żeby mieli szanse się wybić, pokazać swój talent na scenie. Pragnąłem zobaczyć inne cudowne dzieci, nastolatków. A w tym moją siostrę, jako najjaśniejszą z gwiazd, bo od dłuższego czasu ćwiczyła grę i miała do tego talent. Ja naszykowałem tylko scenę i publikę. Ona miała teraz to przejąć. Miała mnie zastąpić. Ukryć wszystkich w jej cieniu. Ale nawet wielka gwiazda przeżywa traumy. Ma problemy. Ja i Olivia także. Jej największą tragedią był dzień, kiedy przybiegł do mnie Dave z twarzą czerwoną od płaczu, zziajany, spocony. Był zrozpaczony. Powiedział tylko łamiącym się głosem kochającej osoby, która straciła swą drugą połówkę: 

— James, on miał wypadek. 

Czułem, jak jego świat się zawalił.  

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro