Prolog

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Krzysztof Bosak

Dzisiaj był jeden z najważniejszych dni w moim życiu, a mianowicie, kolejna wystawa w mojej własnej galerii sztuki. Myślałem, że nigdy się jej nie doczekam, ale udało się. Miałem oczywiście momenty załamania, jednak tęczowy chłopiec ciągnął mnie do samego końca, abym osiągnął swój cel życiowy.

Nie mówię, że nigdy się nie pokłóciliśmy, ani nie mieliśmy sprzeczek, ale tamten okres był najgorszy w całym naszym związku. Robert chciał dla mnie jak najlepiej, a ja zachowywałem się niczym najgorszy dupek.

Myślałem, że do Dudy mi daleko, a ja go nawet przegoniłem. Co do niego, przez większość czasu nikt nie wiedział, czy on w ogóle żyje po drugiej stronie oceanu.

Tak, poleciał do tego super Trumpa i nawet mieli córkę, która była Chinką. Nie spodziewałem się, że w naszym Andrzejku obudzi się jakiś instynkt tacierzyński i będzie chciał adoptować dziecko, ale nie ma rzeczy niemożliwych.

Dalej nie potrafiło to do mnie dotrzeć, chociaż często do nas przychodziła na ciasto. Dobrze, że nikt się jeszcze nie przyczepił, że odwiedza Roberta, który jest jej wychowawcą.

Nie rozumiem skąd wzięła się u niego chęć edukowania dzieci w szkole, ale mój chłopak lubił swoją pracę i nie zamieniłby jej na żadną inną na świecie. Miał jakiegoś dziwnego fioła na punkcie małych, krzyczących gnojków. Chyba naoglądał się za dużo Korwina i Kai, którzy mieli już trójkę dzieci.

Wszyscy się zakładali, kiedy unieważnią swój „super" ślub kościelny, ale na nic takiego się nie zapowiadało. Może faktycznie się kochali? Przecież gdyby niczego do siebie nie czuli, to raczej nie zakładaliby rodzinki.. i to całkiem sporej.

Z kolei, nasza rodzinka składała się ze mnie, tęczowego chłopca i kota. Nazwaliśmy go Walenty, ale to nie dlatego, że Robert był bardzo romantyczny - chociaż był. Po prostu przybłąkał się do nas w Walentynki, stąd takie, a nie inne imię.

Kaczyński jak tylko usłyszał, że mamy sierściucha to od razu chciał się z nami zaprzyjaźnić i próbował nam zakosić naszego futrzastego przyjaciela. Walenty wyczuwał złych ludzi na kilometr, więc kiedy tylko go widział, syczał niczym wąż, a nawet wiele razy się na niego rzucił z pazurami.

Robert oczywiście go za to karcił, ale kiedy Jaruś od nas wychodził, dawałem mu smakołyk w nagrodę. Oczywiście potem się kłóciliśmy o to, kto źle wychowuje nasze małe dziecko, ale za drapanie kurdupla, to ja nawet Walentemu mogę kupić najdroższy drapak, jaki tylko znajdę w zoologicznym. I to właśnie kotów dotyczyła moja wystawa.

Nazwałem ją Koty w obrazach. Namalowałem różne rasy, w różnym wieku i w innych odsłonach. Kociarze powinni być jak najbardziej zadowoleni, inni ludzie zresztą też.

Zaprosiłem wszystkich znajomych z liceum, bez wyjątku. Co prawda Zuzanny Wiewiórki i innych mogłem sobie oszczędzić, ale nie chciałem być niemiły.

- Hej, nie widziałem tego. - skomentował Robert widząc obraz Walentego, który ułożył mu się wygodnie na głowie - Kiedy to namalowałeś?

- Głupie pytanie kiedy. - mruknąłem rozbawiony - Jak spałeś.

- No co ty nie powiesz? - zaśmiał się - Kiedy jak spałem?

- A bo ja wiem? - wywróciłem oczami - To chyba był jeden z pierwszych obrazów. Przynajmniej tak mi się wydaję, bo nie pożałowałem farby. - wywnioskowałem.

- Tata! - usłyszeliśmy dobrze znajomy dziecięcy głos - Tam jest Krzysiek i Robcio!

- Ile razy mam ci tłumaczyć, żebyś nie mówiła do nich po imieniu? - westchnął Andrzej zirytowany.

- To czemu ty możesz, a ja nie?

- Bo jesteśmy w tym samym wieku. - odpowiedział jej.

A już liczyłem, że dostaniemy wyróżnienie w postaci: „znajomych z liceum" - a tu nic..

- Krzysiek! Robcio! - mimo wszystko mała i tak go nie posłuchała - Dzień dobry! - zmachana przybiegła do nas.

- Cześć księżniczko. - Robert schylił się i wziął ją na ręce - I jak? Podobają ci się obrazy?

- Ten jest super!

Pokazała palcem na kota, który miał piękne, niebieskie oczy. Z nim dostawałem największej kurwicy, bo rysowałem go jakieś dwa razy i za każdym razem nie spełniał moich oczekiwań. Dopiero za trzecim, uznałem, że to jest to.

- A tobie to nie za dobrze? - spytał Andrzej swojej córeczki, kiedy do nas doszedł - Nie wszyscy może chcą cię nosić.

- Twój tata zdecydowanie za dużo narzeka. - westchnął tęczowy chłopiec - Pokażę ci resztę kotków, co ty na to?

Mój chłopak odszedł, zostawiając mnie i Dudę samego. Zapewne zrobił to, abym miał okazję do rozmowy z nim. Andrzejek był dziwny, ale lubił zwierzać się tylko jednemu z nas po trochu. Czasami chciał rozmawiać tylko z Robertem, czasem ze mną, ale nigdy z nami dwoma jednocześnie.

- Wyglądasz jeszcze gorzej, niż jak cię widziałem ostatnio. - zauważyłem - Co się dzieje?

- A co ma się dziać? - zmarszczył brwi.

- No nie wiem.

- No właśnie. Skoro sam nie wiesz, to po co pytasz?

- To, że ty jesteś dupkiem.. nie znaczy, że ludzie, którymi się otaczasz, są tacy jak ty. - skomentowałem - Dobrze wiesz, że możesz mi powiedzieć wszystko. Robertowi zresztą też.

- Tacy pomocni jesteście, ale bezinteresowanie bańki to nie przeleje żaden..

Czy to znaczy, że wkręcił się w hazard? A może ma u kogoś dług, który musi zapłacić? Cholera, czy on kiedykolwiek dorośnie? Wszyscy byliśmy blisko trzydziestki i mieliśmy w miarę poukładane życie, ale nie Andrzej, bo Andrzej to po prostu Andrzej.

- Nie możemy wyłożyć tak od razu aż tylu pieniędzy, ale postaramy ci się pomóc tak bardzo, jak tylko umiemy. - zapewniłem.

- Ale ty jesteś kurwa głupi.. - strzelił facepalma - Nie mam żadnych problemów finansowych.

- Przecież powiedziałeś.. - urwałem analizując jego wypowiedź - Dobra, nieważne, ale widzisz? Bylibyśmy skłonni to dla ciebie zrobić.

- Wy się zachowujecie jak moi rodzice, bardziej niż moi rodzice. To trochę chore.

Myślałem, że bogaci rodzice to najlepszy typ jaki można trafić. W końcu jest się ustawionym do końca życia, możesz odziedziczyć ich majątek, firmę i inne, ale nie w jego przypadku.

Andrzej jak tylko oznajmił im, że wylatuje do Stanów - ojciec zagroził mu, że jeśli to zrobi i nie pójdzie na żadne studia, to nie ma po co wracać do domu. Chyba nie muszę mówić jak to się skończyło.

Ja ze swoimi nie rozmawiałem, ale to był mój własny wybór. Mogę się śmiało z kimś założyć, że nawet nie wiedzą czy żyje. Nawet, kiedy się wyprowadzałem to nie spytali po co i dlaczego.

Zachowywali się jakby mnie po prostu nie było, chociaż latałem po całym mieszkaniu, zabierając cenne dla mnie rzeczy. Może jako dzieciak bardziej to przeżywałem, ale teraz było mi to naprawdę obojętne.

Przynajmniej pani Helena dała nam parę kwiatków, które oczywiście porozstawialiśmy w salonie, bo to było największe pomieszczenie w całym naszym mieszkaniu. Chociaż najchętniej wywaliłbym te kwiaty na balkon, bo teraz pokój dzienny przypominał mini las równikowy.

- To znaczy, że o ciebie dbamy. - uśmiechnąłem się - Jak chcesz to możemy ci dawać jeszcze kary i klapsy. Wtedy chyba byłby komplet.

- Nie wiem jakie masz fetysze, ale nawet z kijem nie dałbym ci się dotknąć.

Bylibyśmy dobrymi rodzicami, gdybyśmy kiedykolwiek zdecydowali się na dziecko, ale to nie znaczy, że niańczenie Dudy, kiedykolwiek by nam przeszło.

Kontrolowaliśmy go z Robertem, bardziej niż siebie nawzajem, a wizyty w jego domu przypominały bardziej kontrolę kuratora sądowego niż przyjaciół.

Mógłby nas czasami wyręczyć Rafał, ale on też musiał wylecieć z Polski. Tylko tego z kolei wywiało do Francji.

Ostatnio pisałem z nim na Facebooku dobry miesiąc temu, ale z jego profilu udało mi się trochę wyciągnąć - między innymi to, że wziął ślub z Żebrowskim.

Byłem ciekaw czy Andrzej oglądał jego profil, albo czy czasami chociaż o nim myślał, bo mi nic nie wspominał o Trzaskowskim w ostatnim czasie, więc nawet nie poruszałem tego tematu - tak jakby nigdy nie istniał.

Dlatego byłem w szoku, kiedy zobaczyłem go przekraczającego próg mojej galerii. Co prawda wysłałem mu zaproszenie, ale nie liczyłem, że się zjawi, bo nie dostałem od niego żadnej odpowiedzi.

Rafał widząc mnie, uśmiechnął się, co oczywiście odwzajemniłem. Nie wiedziałem jedynie co zrobić z Andrzejem.

Nie będę przecież ich do siebie pchał, skoro oboje byli zajęci.. chociaż może to byłby dobry test, żeby ich sprawdzić?

Uznałem, że nie będę aż taki okrutny i po prostu pójdę do niego sam. Jeszcze będą mieli okazję, żeby się spotkać.

- Nieźle się dorobiłeś. - skomentował, kiedy byłem wystarczająco blisko - Tylko dlaczego akurat koty?

- Koty to bardzo ciekawe zwierzęta. - odparłem - Niby domowe, ale nie do końca. Mają w sobie coś z drapieżników.

- Wow, ale to było mądre.. - zaśmiał się, a ja szturchnąłem go lekko.

- Mów lepiej co tutaj robisz. Wątpię, żebyś tak po prostu z Paryża przyleciał do Warszawy.

- To już nie można odwiedzić starych przyjaciół? - udał oburzonego - A tak zupełnie poważnie.. to zastanawiam się nad powrotem tutaj. Wiesz, brakuje mi czasami tego soczystego „kurwa" czy tam „ja pierdole".

- I po co ci to było? Teraz będziesz miał więcej zabawy i..

Urwałem widząc jak w ogóle mnie nie słucha i patrzy gdzieś indziej. Dobrze wiedziałem na kogo padał jego wzrok, ale wolałem mieć sto procent pewności.. i nie pomyliłem się.

- Nie wiedziałem, że ma córkę z Azjatką. - powiedział to głosem, jakby miał zaraz dostać jakiegoś zawału serca.

- To adoptowana córka jego i Trumpa. - poprawiłem.

- Okej, teraz jestem zaskoczony.

Coś czuję, że chciałeś powiedzieć, że jesteś zazdrosny Rafałku i to cholernie zazdrosny. Nie bój nic. Ja i Robercik zadbamy o was. O ciebie i Andrzejka, ale najbardziej o Michałka. Właśnie. Gdzie jest ten chujek? Czyżby ułatwił nam zadanie zostając w domu? Mam taką nadzieję.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro