10

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

W krótkim czasie po wyjściu Nity z pokoju, Amber postanowiła poszukać miejsca w którym mogłaby ćwiczyć. Rozum podpowiadał jej, że im prędzej zabierze się do szukania, tym szybciej zacznie ćwiczyć. Poza tym, przy okazji mogła znaleźć bibliotekę i poszukać książek, które poleciła jej przeczytać Nita. Do kolacji pozostało jeszcze trochę czasu, więc mogła sobie pozwolić na chwilę swawoli. Wiedziona ogromną ciekawością, przemierzała wyściełane szorstkim niebieskim dywanem korytarze a drewniana podłoga co jakiś czas skrzypiała pod jej stopami. W korytarzach na drewnianych stojakach zieleniły się zadbane paprotki a parapety okien, zdobiły piękne kwitnące orchidee. Idąc korytarzem zauważyła sporych rozmiarów drzwi, których jedno skrzydło było uchylone. Amber zerknęła do środka i zobaczyła rozpościerający się na całą ścianę regał z książkami. Już miała zawołać z ekscytacji, kiedy do jej uszu dobiegł dźwięk cichej rozmowy. Wsunęła głowę za uchylone drzwi i zobaczyła Mikaela, który stał oparty o jeden z regałów a tuż na przeciw niego, na skórzanym fotelu spoczywała Nita.

- A więc to tak zbierasz się do domu - mruknęła z przekąsem wycofując się z powrotem na korytarz. Przez głowę przebiegła jej myśl, że odwiedziny z ojcem były dla Nity jedynie pretekstem do zupełnie innych celów. Na jej ustach pojawił się szelmowski uśmiech, gdy tylko o tym pomyślała. Pozostawiając Mikę i Nitę samych, ruszyła w kierunku prawego skrzydła domu, gdzie mieściła się wysoka wieża. Natrafiła na stare i widocznie dawno nie używane drzwi. Ostrożnie je otworzyła i zobaczyła spiralne prowadzące w górę schody. Wspinając się na piętro z każdym krokiem wzbijała nowe tumany kurzu, który być może latami zbierał się na drewnianych stopniach. Widać było, że nikt dawno nie odwiedzał tego miejsca. W pewnym momencie schody się kończyły a u ich szczytu, znajdowały się drzwi bogato oblepione pajęczynami. Amber mogła nawet dostrzegać czające się w rogach dorodne okazy pająków, o których istnieniu wolałby nie wiedzieć. Sięgnęła dłonią w kierunku zakurzonej klamki, wzdrygając się gdy gdzieś spod jej palców wyślizgnął się mały kątnik domowy. Szybko nacisnęła klamkę i zamaszystym ruchem otworzyła na oścież drzwi, co nie było zbyt trafionym pomysłem. Dotarło to do niej kiedy pył osiadły na drzwiach wzbił się do góry i nieproszony wdarł do jej płuc. Kaszel poniósł się echem w dół prosto do korytarza. Gdy wreszcie przekroczyła próg pomieszczenia, jej oczom ukazał się jeden wielki bałagan. Wszędzie roiło się od przeróżnych rupieci. Stare książki, popiersia nieznanych jej osób, obrazy, stare skórzane kufry i skrzynie w których kryły się ubrania ale i również inne mniejsze bądź większe drobiazgi. Wszystko to było pokryte grubą warstwą kurzu i pajęczyn. Jednym słowem koszmar dla arachnofobia. Amber postąpiła na przód i choć ogarniało ją obrzydzenie, to jednak ciekawość zwyciężyła. Przechodząc korytarzem utworzonym z różnych rupieci, starała się iść tak by niczego nie dotknąć. Zobaczyła, że strych jest bardzo pokaźnym pomieszczeniem i tylko na pierwszy rzut oka wydawał się taki niewielki. Cały sufit był podparty drewnianymi belkami na których ktoś wyrzeźbił pnącza. Za rzędami starych zakurzonych rzeczy ukazała się duża otwarta przestrzeń, na wprost której znajdowało się wielkie okno zasłonięte ogromną i ciężką czerwoną kotarą. Amber podeszła bliżej i tym razem delikatnie, by nie wzniecać kolejnych tumanów kurzu, odsłoniła materiałową zasłonę wpuszczając do środka trochę słońca. Do pomieszczenia wpadły ciepłe promienie słońca oślepiając ją. Odruchowo zasłoniła ręką oczy i dostrzegła na lewo od okna, stare wielkie lustro oprawione mosiądzem, od którego dobijał się teraz blask słoneczny rozświetlając cała przestrzeń. Zabrała ze sterty rupieci jakąś pierwszą lepsza szmatę, zapewne stanowiącą kiedyś część ubioru i przetarła stojące lustro. Gy skończyła w głowie jej pojawiła się pewna wizja. To miejsce wydawało się wręcz idealne by w nim ćwiczyć. Owszem, wymagało uprzątnięcia, jednak nawet gdyby w trakcie nauki coś tutaj zniszczyła, nie powinno to stanowić zbyt dużego problemu. Wpierw jednak musiała spytać Stryja o zgodę. Przed nią jeszcze kolacja, więc wtedy będzie miała okazję poprosić o pozwolenie.

- Amber!? Jesteś tu??- niespodziewanie zawołał Salomon przerwy jej rozmyślania.

Amber podskoczyła odwracając się w stronę z której dobiegł głos i zobaczyła Fylgie, który rozglądał się po strychu. Nic dziwnego, że nie usłyszała żeby wchodził. Jego miękkie kocie łapki nie wydawały z siebie żadnego dźwięku kiedy przechodził.

- Jestem! Jestem! - zawołała i pomachała do kota, który zatrzymał się między stertą rupieci.

- Cholera! - Salomon przeklął tak głośno, że ponownie podskoczyła. Jeszcze trochę i wejdzie jej to w nawyk

- Ja go chyba normalnie, no ja go chyba uduszę! - warknął Fylgie.

- Co się stało? - Spytała podchodząc do kota by sprawdzić co się stało. Tym czasem Salomon przyglądał się jakiemuś zakurzonemu staremu portretowi, opartemu o jedną z belek podtrzymujących sufit.

- Och nic konkretnego, tylko ten dureń Griffith wyrzucił obraz mojej kochanej mateczki na strych i myślał, że się o tym nie dowiem! co za dureń, co za dureń....

Amber przyjrzała się bliżej postaci widniejącej na obrazie i zauważyła niezwykłe podobieństwo kotki z obrazu, do jej przyjaciela. Dziewczyna zachichotała mimochodem pod nosem, nie mogąc się powstrzymać. Kocica z portretu usiłowała pozować na wytworną damę, jednak przez niezliczoną ilość kolorowych dodatków na sobie, wyglądała bardziej jak cyganka która wróży ze szklanej kuli.

- I z czego się śmiejesz - burknął Fylgie

- Nie.. nic.. ja tylko - zająknęła się przyłapana na gorącym uczynku - A gdzie go powiesiłeś? - zapytała

- Oczywiście w galerii rodzinnej Hamiltonów! A gdzieżby indziej? - odparł z dumą.

- hmmm... skoro stryjkowi to przeszkadza to może zrób sobie własną galerię rodzinną - Amber zamyśliła się na moment.

- To genialny pomysł! - zawołał podekscytowany - Natychmiast muszę porozmawiać o tym z Griffithem.

Salomon opuścił strych tak szybko, że Amber zdążyła tylko dostrzec znikający na schodach koci ogon.

-----------------------------

Salomon napędzany nowym doskonałym pomysłem poszedł do Griffitha, który w swoim gabinecie przeglądał jakieś papiery. Był to mały skromnie urządzony pokój. Na lewo od wejścia prostopadle do dużego okna, stało stare dębowe biurko. Na jego blacie leżał mały stosik papierów, księga rachunkowa posiadłości, przybornik z piórem oraz kałamarz. Za biurkiem, tuż obok drzwi, stały regały z książkami i ważnymi dokumentami. Salomon usadowił się wygodzie w skórzanym brązowym fotelu naprzeciw Griffitha i cierpliwie czekał, aż ten łaskawie zauważy jego obecność. Tym czasem stryj nawet na niego nie spojrzawszy powiedział:

- Czy stało się coś ważnego, że przychodzisz o tej porze, kiedy jest taka piękna pogoda na dworze?

- Och nic takiego – zaprzeczył ironicznie Salomon nie mogąc się powstrzymać – tylko ktoś pozbył się mojego obrazu z rodzinnej galerii! - syknął.

Griffith sposępniał i przejechał dłonią po zmęczonej twarzy. Spojrzał na Fylgie siedzącego na fotelu i westchnął. Prawda była taka, że portret o który od kilku lat wykłócał się Fylgie, nie przedstawiał nikogo kto chociaż w niewielkim stopniu byłby z nim spokrewniony. W galerii rodzinnych portretów jak mówiła nazwa, znajdowały się tylko portrety członków rodziny. Natomiast kocica z obrazu tak na prawdę nie wiadomo kim była. Salomon zobaczył kiedyś portret na jednym z targowisk i chciał, by koniecznie mu go kupił. Hamilton ustąpił, widząc błagalny wzrok przyjaciela, który bardzo cierpiał nie znając swojej kociej rodziny. Gdy był jeszcze zupełnie małym kociakiem, wałęsał się ulicami portowego miasta i głośno zawodził. Był jeszcze dzieckiem, które nie potrafiło radzić sobie samo w wielkim świecie i już wkrótce wygłodzony, na skraju śmierci, leżał pod ścianą jednego z budynków przy głównej ulicy. Tam właśnie znalazł go dziesięcioletni Mikael. Nie mógł przejść obojętnie obok umierającego kociaka. Wziął Salomona na ręce i przyniósł do stryja, prosząc by mógł go zatrzymać. Griffith nie chciał łamać chłopcu serca mówiąc, że kociak nie przeżyje. Zabrał obu do domu, pozwalając chłopcu zaopiekować się kociakiem najlepiej jak tylko umiał. Griffith do tej pory sam nie miał pojęcia jak to się stało. Był niemal pewny, że jeszcze tego samego wieczora serce Salomona stanęło. Widział jak zapłakany Mika tuli do siebie umorusane martwe ciało kociaka i nie pozwala go sobie odebrać. Griffith ustąpił i pozwolił, by Mika jeszcze przez noc zatrzymał malucha. Chłopiec zabrał go ze sobą do łózka i troskliwie okrył kołdrą nie przestając płakać. Rankiem wydarzył się cud. Z pokoju chłopca dało się słyszeć radosny śmiech. Gdy Griffith wszedł do środka, nie wierzył własnym oczom. Tuż przed twarzą Mikaela na śnieżnobiałych skrzydłach, unosił się w pełni zdrowy i czysty kotek, który jeszcze wczoraj mógłby przysiąc, że był martwy. Hamilton słyszał podania mówiące o tym, że każde żywe stworzenie może stać się Fylgie człowieka, jednak nigdy dotąd żadnego nie spotkał. Jedno było pewne. Mika uratował Salomona od śmierci. A może Salomon sam tego dokonał? Od tego momentu Fylgie stał się częścią rodziny Hamiltonów, jednak cały czas czegoś mu brakowało. Pragnął swojej kociej rodziny i często wyobrażał sobie jakby mogli wyglądać, aż wreszcie znalazł portret kotki z którą mógł się utożsamić i nazwać swoją matką. Od tamtego dnia, gdy tylko Salomon kogoś oprowadzał po galerii portretów rodzinnych, mówił z dumą, że to jego kochana mateczka i nikt nigdy w to nie wątpił. Nawet sam Salomon tak bardzo w to uwierzył, że Griffith nie miał serca mu przypominać jak wygląda prawdziwa historia. Faktem jednak pozostawało, że portret nie powinien wisieć w galerii rodziny Hamiltonów. Jeszcze ktoś gotów pomyśleć, że jest prawdziwy.

- Wybacz Salomonie, ale naprawdę nie mam siły teraz o tym dyskutować. Wystarczy, że po ciężkim dniu musiałem jeszcze przepraszać urażonego gołębia który nie był zachwycony ze spotkania z Tobą.

Salomon dopiero teraz zobaczył przekrwione i podkrążone ze zmęczenia oczy przyjaciela.

- No popatrz a wyglądał na zadowolonego gdy odlatywał - zastanowił się Fylgie

- No nie wiem czy wyglądał na zadowolonego, ale na żywszego z pewnością- odparł Griffith

- Obrady nie były przyjemne jak widzę? - spytał zaniepokojony Fylgie.

- Były jak zwykle męczące - Przyznał - Martwi mnie jednak coś innego. Rytuał Przejścia i związane z nim próby to nie przelewki. Martwię się o dzieciaki, a już zwłaszcza o Amber, dlatego chciałbym żebyś poleciał z listem do Rady Filidów. Nie puszczę dzieci Jessiego samych na tak niebezpieczny rytuał.

- Jak chcesz to zrobić? Przecież członkowie rodzin uczestników nie mają wstępu na uniwersytet do zakończenia Rytuału – zauważył Salomon

-Mam już jakiś plan - powiedział uśmiechając się szelmowsko pod wąsem.

- I zapewne nie zamierzasz mnie w niego wtajemniczać - mruknął Fylgie.

- Wszystko w swoim czasie - odparł Giffith posyłając mu zmęczony uśmiech.

Herbert zaczął dzwonić wiekowym miedzianym dzwonkiem wzywając Hamiltonów na kolację. Griffith ociężale podniósł się z fotela.

- Zanim zejdziemy na kolację... - zaczął Salomon - czy mógłbym dostać własną galerię rodzinną? - zapytał niewinnie, a Griffith jak wstał tak z powrotem opadł na fotel.

---------------------------

Amber zeszła na kolację nie mogą ukryć swojego podekscytowania. Przy stole siedzieli już obaj bracia i nigdzie nie było widać Nity, więc dziewczyna musiała wrócić już do domu. Amber jednak w tej chwili była tak rozemocjonowana, że pewnie nawet nie zauważyłaby siedzącego przy stole słonia. Z niecierpliwością czekała na pojawienie się stryja, który tym razem przyszedł do jadalni jako ostatni. Za nim dostojnym krokiem szedł Salomon ale tylko do momentu w którym zobaczył miskę pełną ciepłego mleka. Griffith usiadł na swoim miejscu i kolacja mogła się wreszcie rozpocząć. Hamilton widział jak Amber wprost rozsadza energia ale postanowił cierpliwie czekać, aż dziewczyna sama się odezwie. Nie upłynęło zbyt wiele czasu od rozpoczęcia posiłku, kiedy zapytała czy może zając strych dla potrzeb edukacyjnych. Griffith przeżuwając włożony do ust kawałek łososia, nawet nie zdążył się dobrze zastanowić nad propozycją która nota bene wydawała mu się dobrym pomysłem, kiedy usłyszał rozdrażniony głos Jeffa.

- Jesteś tu zaledwie od kilku dni i myślisz, że jak wszyscy są dla Ciebie tacy mili, to możesz sobie na wszystko pozwolić? - rzucił bliźniak nie kryjąc grymasu niezadowolenia.

Amber na moment zesztywniała, jednak chyba jej wojownicza natura dała o sobie znać bo powiedziała sucho marszcząc brwi:

- Oczywiście, że nie! - zaprzeczyła - Nie sądzisz, że gdybym tak uważała to nie pytałabym stryja o zdanie? - spytała brzmiąc jak prawdziwa dama, co wywołało delikatny uśmiech na ustach stojącego przy drzwiach kamerdynera. Jeff zrobił gniewna minę i zwrócił się do Stryja.

- Chyba nie masz zamiaru się zgodzić prawda? Przecież tam jest mnóstwo zabytkowych rzeczy, które ta niezdara mogłaby zniszczyć!

- W zasadzie to myślę, że jest to całkiem dobry pomysł... - stwierdził powoli Griffith.

- Dobry!? Ona nawet nie zna podstaw, nie ma żadnej kontroli nad magią! chyba nie sądzisz, że tak po prostu machnie palcem i niczego nie wysadzi! - zawołał wkurzony Jeff

- W zasadzie.... to... - zająknął się Stryj, bo zobaczył we własnym bratanku porywczy temperament i dbałość o dziedzictwo rodzinne jakim cechował się jego własny ojciec.

- Jesteś najlepszy z nas w panowaniu nad magią, więc równie dobrze możesz pomóc siostrze w trakcie nauki praktycznej - odezwał się dotąd milczący Mika.

Jeff z hukiem wstał od stołu, zmierzył wszystkich pogardliwym wzrokiem, który rzecz jasna najdłużej zatrzymał się na Amber i wyszedł z jadalni. W pomieszczeniu zapanowała cisza. Amber siedziała zszokowana z otwartymi ustami, co na pewno nie było zachowaniem które przystoi damie. Griffith ledwo zdołał przełknąć kawałek jedzenia, który urósł mu w gardle prawie go dusząc. Mika po prostu wykazał się stoickim spokojem i dalej kontynuowała kolację, jakby nigdy nic się nie stało. Najwyraźniej wybuchy Jeffreya nie robiły już na nim żadnego wrażenia. Natomiast Salomon przełknął głośno ciepłe mleko i popatrzył na wszystkich z nad swojej miseczki, po czym spytał z szerokim uśmiechem:

- Czy mógłbym prosić o dokładkę?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro