6

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Babcia skończyła swoją opowieść, jednak nikt nie śmiał się odezwać. Po policzkach staruszki spłynęło kilka łez a ona sama chlipnęła pod nosem. Amber nigdy nie przypuszczała, że okoliczności spotkania jej rodziców były naznaczone takim bólem i cierpieniem.

- byłaś dobrą matką - Griffith zwrócił się do Gerdy, kładąc dłoń na jej ramieniu.

- Jednak nie wystarczająco by powstrzymać to co się stało - odparła spoglądając na niego ze słabym uśmiechem.

Amber powiodła wzrokiem od jednego do drugiego mając wrażenie, że tych dwoje jakby rozumiało się w tej chwili bez słów. Może faktycznie tak było? Oboje w końcu stracili kogoś bliskiego. Pytanie tylko brzmiało czy gdyby Lisa została w domu, zakończenie tej historii naprawdę byłoby mniej tragiczne?

- Co było dalej? - zapytała przerywając krepującą ciszę. Czuła lekkie zniecierpliwienie i chciała jak najszybciej poznać ciąg dalszy historii - Moja mama naprawdę nigdy już się nie pojawiła? - zadała kolejne pytanie i pociągnęła spory łyk herbaty z kubka.

- odrobina cierpliwości jeszcze nikogo nie zabiła Amber - odparła posyłając jej ciepły uśmiech.

- hmm... Nie był bym tego taki pewny - chrząknął Griffith na co Gerda spiorunowała go wzrokiem.

- chcecie znać ciąg dalszy czy nie? - warknął Gerda a gdy odpowiedziała jej martwa cisza uznała, że może kontynuować - Wkrótce potem Jessie pojawił się w tym domu tuż po tym jak Dawid wyszedł do pracy. Choć byłam uparta i nie miałam zamiaru z nim rozmawiać, on opowiedział mi o tym co dzieje się z moją córką. Robił to regularnie czym doprowadzał mnie do szewskiej pasji...

- Umiem to sobie wyobrazić - mruknął Griffith, spoglądając wszędzie byle nie na babcię, która zawarczała pod nosem jak prawdziwe zwierze.

- W każdym razie Jessie odwiedzał mnie bardzo często, opowiadając o narodzinach małego Mikaela, o tym, że wraz z Elisabeth wzięli ślub... Tym czasem mój mąż zmarł, Lars dorósł i przeniósł się do innego miasta, a ja zostałam zupełnie sama. Z czasem zaczęłam akceptować twojego ojca, aż wreszcie stał się częścią naszej rodziny. Widziałam jak bardzo kocha moja córkę i dzieci. Nawet Mikaela. Każda jego wizyta była dla mnie źródłem radości. Był jedyną nicią jaka łączyła mnie z córką, aż pewnego dnia ona zmarła, a niedługo później Jessie pojawił się po raz ostatni w moich drzwiach z tobą na rękach Amber. Prosił bym się tobą zaopiekowała - zakończyła Gerda ze smutnym uśmiechem na ustach.

- Skoro uważałaś mojego tatę za rodzinę, to dlaczego zawsze reagowałaś na jego imię tak jakbyś miała alergię!? - zawołała z wyrzutem Amber.

- Bo obiecałam mu, że dopóki nie wróci po ciebie, nie poznasz prawdy - wyjaśniła spokojnie Gerda

- Mój brat naprawdę tego chciał!? - wykrzyknął zaskoczony.

- Owszem - potwierdziła babcia - uważał, że Amber w ten sposób będzie bezpieczna. Nie znając magii, nie będzie jej używać, a więc nikt nie dowie się kim jest naprawdę - dodała.

- Chyba jestem ci winna przeprosiny babciu - powiedziała cicho Amber

- Nie ma o czym mówić - machnęła ręką Gerda - i tak musiało kiedyś do tego dojść - dodała - Jaką podejmiesz decyzję Amber? Chcesz jechać? - zapytała

Amber czuła się rozdarta pomiędzy tym co znała i kochała, a tym co było zupełnie nowe pod każdym względem jednak miało coś czego zawsze jej brakowało. Rodzeństwo. Zastanawiała się czy właśnie tak czuła się jej mama gdy musiała podjąć trudną decyzję. Co prawda Amber mogła wrócić do babci jak tylko zakończy swój udział w Rytuale, jednak decyzja i tak nie należała do najłatwiejszych. W tamtym świecie mieszkali jej bracia, tam się urodziła. Prędzej czy później musiałaby tam pojechać, choćby po to by poznać swoje rodzeństwo. Gdyby to jej ojciec po nią przybył, pewnie nie wahałaby się ani minuty dłużej. Poza tym jak już powiedział jej stryj, lepiej dla niej by poszła z nim dobrowolnie.

- Chcę babciu – powiedziała cicho, ale stanowczo

- W takim razie ja wychodzę bo mam jeszcze jedną sprawę do załatwienia. Spakuj się Amber, a ty Salomonie zostań i dotrzymaj towarzystwa Gerdzie - rzekłszy to Griffith mrugnął porozumiewawczo do kota i wyszedł. Amber powlokła się do pokoju by spakować swoje rzeczy. Salomon chciał zostać z babcią tak jak nakazał mu Griffith, lecz ta odprawiła go z kwitkiem do pokoju Amber. Przyszła druidka spakowała tylko najpotrzebniejsze rzeczy. Była bardzo zdenerwowana. Nie wiedziała jak przyjmą ją bracia, których nie pamiętała. Usiadła na łóżku i wyjęła z szuflady nocnego stolika ręcznie malowaną pozytywkę. To była jedyna pamiątka jaka jej pozostała po zmarłej mamie. Nakręciła ją i wpatrując się w tańczącą parę słuchała płynącej w tle melodii. Wiedziała, że tej nocy trudno będzie jej zasnąć. Salomon wskoczył na łóżko tuż obok niej. Wepchnął się na kolana dziewczyny, która odruchowo pogłaskała go po lśniącej sierści, aż Fylgie zaczął mruczeć.

<:3)~<:3)~<:3)~<:3)~<:3)~<:3)~<:3)~<:3)~

Następnego dnia, wczesnym rankiem obudziło ją namolne miauczenie Salomona, który usilnie starał się wyciągnąć Amber z łóżka. Dziewczyna nie miała najmniejszej ochoty wstać. Strasznie bolała ją głowa i była prawie pewna, że przeżycia wczorajszego dnia, były tylko wytworem jej bujnej wyobraźni.

- Wstawaj śpiochu – zawołał Salomon

- Ach więc to jednak była prawda? – Spytała rozespana widząc mówiącego kota na swojej pościeli

- Jak nie, jak tak? wstawaj! zaraz wróci stryj Griffith! - zawołał skacząc jej po brzuchu. Amber głośno jęknęła z bólu i strąciła futrzaka na podłogę.

- To bolało wiesz? - warknęła

Zrezygnowana wstała z łóżka i ruszyła do łazienki by zimną wodą zmyć z twarzy resztki snu. Spojrzała na swoje odbicie w lustrze i zmusiła się do pogodnego uśmiechu.

- Wszystko będzie dobrze. Dasz sobie radę - rzuciła do dziewczyny po drugiej stronie lustra.

Godzinę później w kuchni zastała babcię, która z markotną miną robiła śniadanie. Salomon rozsiadł się na taborecie i również czekał na swoje śniadanie w postaci miski pełnej ciepłego mleka. Amber zasiadła do stołu, a Gerda bez słowa podała jej tosty z konfiturą truskawkową, którą tak uwielbiała. Amber w milczeniu śledziła ją wzrokiem. Babcia wyglądała jakby w ciągu jednej nocy postarzała się o dobrych kilka lat. Była bardziej zgarbiona niż zwykle i nie odezwała się nawet słowem odkąd weszli do kuchni. Wyjęła z szafki wiklinowy koszyk i zaczęła wkładać do niego słoiki ze swoimi przetworami.

- Babciu co robisz? - zapytała Amber pałaszując swoje śniadanie.

- Chyba nie myślisz, że puszczę cię tam bez odpowiedniego zaopatrzenia - odparła spokojnie.

- Nie martw się Pani babciu - miauknął Salomon - mamy wystarczająco dużo jedzenia. Wystarczy go również dla Amber.

- phi - prychnęła babcia - może i dużo ale jakiej jakości? nie ma to jak domowe zdrowe przetwory - dodała z wyższością.

Do kuchni wkroczył Griffith. Był bardzo wesoły i widać było, że ewidentnie cieszy go powrót do domu. Nakazał Amber iść po walizkę z rzeczami. Gdy tylko dziewczyna skończyła jeść swoje śniadanie, pobiegła do pokoju i ostatni raz runęła na swoje łóżko zamykając oczy. Wiedziała, że kiedy wyjdzie z tego domu wraz z Griffithem, to jej życie zmieni się nie do poznania. Już nic nie będzie takie jak dawniej. Po raz ostatni spojrzała przez okno w pokoju i podlała swoje kwiatki, po czym zabrała walizkę i powoli zeszła na dół. Griffith tkwił w drzwiach kuchni, a babcia Gerda odwrócona do niego plecami udawała, że zmywa naczynia. Amber postawiła swój bagaż u podnóża schodów i podeszła do niej. Wtedy zobaczyła, że jej babcia cicho pochlipuje. Spojrzała na wnuczkę ze łzami w oczach i mocno ją przytuliła. Gerda wręczyła ciężki koszyk pełen babcinych frykasów, po czym ku zdumieniu Amber, nagle ją puściła odwróciła się do niej plecami i sucho powiedziała:

- Musisz już iść

Amber stała oniemiała nie wiedząc co powinna w tej chwili zrobić. Nie rozumiała skąd taka reakcja, skoro jeszcze wczoraj wszystko wydawało się być w porządku. Poczuła za swoimi plecami ruch. Stryj delikatnie wziął ją za rękę i poprowadził pod schody, w których na skinienie jego palca ukazały się drewniane żłobione drzwi. Amber nie kryła swojego zaskoczenia. Mieszkała tu całe lata i nigdy ich tutaj nie widziała. Musiały zostać bardzo dobrze ukryte prawdopodobnie przez jej ojca lub stryja. Griffith otworzył przejście i oczom Amber ukazała się nieprzenikniona ciemność. Zimne pachnące stęchlizną powietrze wdarło się do pomieszczenia i sprawiło, że Amber zadrżała. Salomon wskoczył na ramię Griffitha i wszyscy troje zanurzyli się w przypominającym galaretę mroku. Błysnęło jasne światło a drzwi zamknęły się z hukiem, być może tym razem już na zawsze.

Dopiero wtedy, gdy Gerda miała już pewność, że Amber odeszła, osunęła się na ziemię i zalała łzami.

<:3)~<:3)~<:3)~<:3)~<:3)~<:3)~<:3)~<:3)~

Amber poczuła jak coś dziwnego oblepia całe jej ciało i ciągnie w głąb mroku coraz bardziej i bardziej. W nagłym przypływie paniki ścisnęła mocniej rękę stryja, bojąc się, że gdzieś po drodze zgubi się w ciemnościach. Choć stawiała przed sobą kolejne kroki by posuwać się na przód, to jednak nie czuła pod stopami żadnego podłoża. To było tak, jakby zawisła w powietrzu i machała nogami jedynie po to, by przeć na przód. Na horyzoncie słabo zamajaczyła blada plama szarości, która z każdym przemierzonym centymetrem stawała się coraz większa, aż wreszcie stała się tak duża, że mogli swobodnie przez nią przejść na drugą stronę. Nieprzyjemne uczucie ściskania zniknęło a oczom Amber ukazało się wnętrze jaskini. A przynajmniej na to wyglądało sądzą po wyżłobionych w kamieniu ścianach i sklepieniu. Jednak tym co odróżniało to miejsce od zwykłej jaskini, było jej zagospodarowane wnętrze. Amber puściła dłoń stryja i rozejrzała się dookoła. Pod ścianami stały oblepione kurzem i pajęczynami stare regały. Stojące na nich przedmioty w większości były już potłuczone lub przegniłe. po lewej stronie stał solidny duży stół, na którego blacie stało kilka dziwnych przyrządów, które przywodziły jej na myśl te używane przez nauczycielkę na lekcjach chemii. Dalej obok stołu umieszczono sporych rozmiarów kocioł, który w tej chwili służył za mieszkanie dla tłustych pająków. Na ten widok po plecach Amber przebiegły ciarki z obrzydzenia. Spoglądając za siebie dziewczyna zobaczyła szczelinę z której właśnie wyszli. Dziwny galaretowaty mrok tkwił w starej drewnianej ramie pozbawionej drzwi i Amber miała wrażenie, że dziwna substancja zaraz wydostanie się na zewnątrz, nic jednak takiego nie nastąpiło.

- Co to za miejsce? - zapytała nie kryjąc fascynacji

- Twój ojciec znalazł to miejsce bardzo dawno temu. Szczeliny między naszymi światami są tak małe, że mogły jedynie zmieścić niewielkie stworzenia. Byli jednak tacy którzy pragnęli przedostać się na drugą stronę, więc nielegalnie próbowali tworzyć swoje własne szczeliny. Przypuszczalnie to miejsce musiało właśnie wtedy powstać - wyjaśnił pokrótce Griffith.

-Zaraz... chcesz mi powiedzieć, że korzystanie z tego jest nielegalne?! - zawołała

- Yyhmmm.... - zawahał się stryj - Tak... w zasadzie to tak! Jest nielegalne ale nie powinnaś się tym martwić. Nikt się o tym nie dowie - dodał puszczając jej oczko - a teraz chodź. Musimy się stąd wydostać.

Griffith chwycił bagaż Amber i ruszył w kierunku wyjścia z jaskini. Dziewczyna ruszyła zaraz za nim. Mijali po drodze zwisające ze sklepienia stalaktyty z których co jakiś czas kapały kropelki wody. Przebyli spory kawałek zanim dotarli do wyjścia. Na powierzchni wokół jaskini, rósł potężny las mieszany w którym znacznie przeważały drzewa iglaste. Griffith podszedł do urwiska znajdującego się naprzeciw wejścia do jaskini i spojrzał na pobliską okolicę. Amber zatrzymała się tuż obok niego a to, co zobaczyła było dla niej czymś nie zrozumiałym, ale i pięknym. Otaczały ją same kwitnące polnymi kwiatami łąki i zazielenione lasy, a w oddali było widać zaledwie kilka domków oddalonych od siebie o kilka kilometrów. Słońce jasno świeciło na bezchmurnym błękitnym niebie dopełniając obrazu. Choć tam gdzie żyła nie brak było zielonych przestrzeni, samo otoczenie i wygląd domów sprawiły, że czuła jakby przeniosła się nie tyle do innego miejsca lecz do innej epoki.

- Ten biały dom, który tam widzisz, łąki i pola, które go otaczają to posiadłość Hamiltonów.

Amber otworzyła szeroko oczy ze zdumienia. Nie miała pojęcia, że jej rodzina jest aż tak zamożna. Pomyślała, że chyba naprawdę przeniosła się do jakiegoś romansu historycznego które tak uwielbiała. Olbrzymi dom wyglądem przypominający dworek, otaczające go hektary łąk i pól na których teraz pracowali ludzie.... Przecież to nie mogła być prawda!

- Ale jak się tam dostaniemy? – spytała przerażona – Salomon sobie poradzi, ale my?

Griffith uśmiechnął się przebiegle i wyszedł na najdalej wysunięty brzeg skarpy. Włożył dwa palce do ust i wspomagając się magią, zagwizdał a z jego ust potoczyła się w powietrzu fala drgań rozchodząc się szerokim łukiem po okolicy. W oddali zamajaczyła jakaś brązowa plama, która z każdą sekundą rosła. Amber wytężała wzrok próbując zobaczyć cóż to takiego jest.

- Kolejny posąg? – spytała widząc majaczącą w oddali skrzydlatą postać

- Absolutnie nie - odparł z dumą Griffith.

Amber zaparło dech w piersiach gdy ujrzała zbliżającego się ku nim olbrzyma. Śnieżnobiały ptak z podpalanymi skrzydłami wylądował tuż przed nimi wzniecając tumany kurzu niczym helikopter. Gdy pył opadł, mogła lepiej przyjrzeć się zwierzęciu. Ptak stał na swoich mocarnych zakończonych pazurami nogach, których jeden uścisk mógłby złamać rosłego człowieka na pół. Haczykowaty dziób był wielkości jej własnej głowy, a samo stworzenie było wyższe o głowę nawet od stryja. Amber zadrżała ze strachu. przytłaczał ją ogrom ptaka ale i aura niebezpieczeństwa jaką roztaczał. Tym czasem wyglądało na to, że stryj wcale nie przejmował się takimi rzeczami. Podszedł do olbrzyma i pogłaskał go z czułością po dziobie.

- Witaj Arche. Dawno się nie widzieliśmy - powiedział z szerokim uśmiechem. Ptak trącił go swoim dziobem aż stryj się zachwiał.

- Co to jest?? - niemal pisnęła Amber.

- To jest Archie - odparł Giffith - chyba najbliżej mu do waszego jastrzębia - odparł po chwili zastanowienia.

- Całkiem spory ten jastrząb.... - stwierdziła kwaśno.

- Spory, ale jak widać nie tak mądry – powiedział z nutką sarkazmu w głosie Salomon. Rzeczywiście Arche choć na pierwszy rzut oka wyglądał przerażająco, teraz bawił się z Giffithem czerwoną gumową piłką. Kontrast między tą dwójką był tak wielki, że momentami Amber zastanawiała się kto tu właściwie z kim się bawi. Czy to Giffith z Achiem, czy może jedna to Archie rzuca piłkę Griffithowi. Na myśl o tym parsknęła śmiechem.

- A więc wy się tu poznajcie, a ja lecę zawiadomić dom o waszym przybyciu – powiedział Fylgie. Rozłożył swoje przepiękne puchate skrzydła i lekko wzbił się w powietrze.

- My też będziemy się już zbierać - powiedział Griffith - Choć podsadzę cię - zaoferował.

- Chyba żartujesz!? - zawołała cofając się o krok - nie mam zamiaru wsiadać na to bydlę -rzuciła zasłaniając się rękami

Ptak spojrzał na nią ze złością. Burknął coś, po czym uniósł wysoko łeb i dumnie wypiął pierś do przodu.

- No i widzisz? Obraziłaś go - powiedział Griffith nie kryjąc swojego niezadowolenia - jeśli go nie przeprosisz nie zabierze nas do domu - dodał karcąco - Chyba nie chcesz tu zostać przez cały dzień!

Amber jęknęła. Wyglądało na to, że nie miała wyboru. Podeszła powoli do Archiego, który spoglądał na nią z ukosa. Stanęła tuż przed nim i obdarzyła go najładniejszym uśmiechem jaki miała.

- Przepraszam Archie. Nie chciałam cię urazić, czy możesz mi wybaczyć? - zapytała. Już nie wiadomo który raz w przeciągu ostatnich dni, czuła się tak głupio. Przypuszczała, że przed nią jeszcze całkiem sporo takich razów.

Archie słuchał jej z uwagą, jednak kiedy skończyła mogłaby przysiąc, że słyszała jak prychnął i odwrócił się do niej tyłem. Amber czuła rosnącą irytację. Musiała się jednak opanować jeśli chciała sprawić dobre wrażenie na olbrzymie. Odetchnęła głęboko by się uspokoić i postanowiła spróbować znowu. Podeszła ponownie do Archiego i pomyślała, że może przywita go tak samo jak stryj. Wyciągnęła ku niemu rękę by go pogłaskać i w ostatniej chwili ją cofnęła przed ostrym dziobem ptaka, który kłapną ze złością kilka centymetrów od jej dłoni. Amber w jednej chwili stała się czerwona na twarzy i tupnęła nogą ze złości jak mała dziewczynka.

- Co za gł... - chciała zawołać jednak jej wzrok padł na koszyk pełen smakołyków babci. Jej usta rozciągnęły się w diabelskim uśmiechu.

- W takim razie porozmawiamy sobie nieco inaczej - mruknęła - hmmm chyba jestem bardzo głodna. Na szczęście mam mnóstwo smakołyków - Dodała już głośniej czym przyciągnęła uwagę Archiego. Ptak śledził ja z zainteresowaniem kiedy podążała w kierunku koszyka. Stojąc do Archiego tyłem, kucnęła przy koszyku i podniosła czerwoną serwetkę.

- Hmmm.... co dobrego powinnam sobie dzisiaj wybrać.. - zastanawiała się na głos a Archie zrobił kilka kroków w jej stronę naciągając szyję by zajrzeć do wnętrza kosza. Rzeczywiście olbrzym nie był zbyt mądry skoro dał się nabrać na zwykły podstęp jaki matki serwują swoim małym dzieciom.

- Może konfiturę z truskawek? -zastanowiła się spoglądając kątem oka na reakcję ptaka - hmm... nie! Weźmiemy coś innego... może ciasto z mandarynką? Nie.... to też nie... o a może kanapka z tuńczykiem! - zawołała a reakcja Archiego była natychmiastowa. Wielki ptak zaczął przebierać swoimi wielkimi nogami jak zniecierpliwione dziecko - chcesz kanapkę Archie? - zapytała niewinnie - Tak? chcesz? Dam ci ją jesli zabierzesz nas stąd do domu - oznajmiła. Przypuszczała, że o cokolwiek by teraz nie poprosiła Archie zrobił by wszystko. Amber rzuciła mu kanapkę którą miał raptem na jeden raz. Połknął ją w całości tak szybko, że wątpiła by w ogóle zdążył poznać jej smak. Mimo to Archie był w pełni ukontentowany i przyjaźnie trącił jej ramię dziobem.

- Pięknie rozegrane - pochwalił Giffith - a teraz mi tego nie zepsuj i wsiadaj - rozkazał. Amber tym razem posłuchała i z pomocą Griffitha wzięła się na grzbiet jastrzębia. Niemal zapadła się w jego miękkich skrzydłach jak w puchowej kołdrze. Griffith usiadł tuż za nią i poradził by złapała się piór. Ledwo zdążyła wykonać polecenie Archie zamachał skrzydłami i uniósł się nad ziemię. Złapał w szpony jej bagaże, które teraz wydawała się niesamowicie maleńkie w jego potężnym uścisku i wzbił się w powietrze. W porównaniu do lotu na pegazie doznania były tutaj zupełnie inne. Wiatr choć mocniejszy nie dawał się tak we znaki otulonej ptasim puchem dziewczynie. Jastrząb wzbił się na wyższą wysokość dzięki czemu zafundował im również lepsze widoki.

Pod nimi rozciągały się ukwiecone łąki. Maki, chabry i stokrotki mieniły się w promieniach południowego słońca. Zadbane przez gospodarzy pola świeciły złotymi łanami zbóż a bór leśny obiecywał spokój i cień pod koronami swoich rozłożystych drzew. Przelecieli nad lasem, a Griffith wskazał palcem na rozległe pola i pastwiska oraz na mały lasek rozciągający się na niewielkim wzniesieniu, po czym rzekł:

- To wszystko należy do Aroren, a za tym lasem zobaczysz swój dom..

Po chwili zza wierzchołków drzew wyłonił się ogromny, piętrowy, biały dom. Daszek nad frontowymi drzwiami podtrzymywały dwie marmurowe kolumny z pnączami winorośli wyrzeźbionymi tuż pod głowica. Piętro oddzielała bogato zdobiona fasada. Z prawej strony domu widniała sporych rozmiarów wieża. Spadzisty dach nadawał całej budowli rodzinnego i przytulnego charakteru.

- Oh!, On wygląda jak mały zamek – Zakrzyknęła z zachwytu

- No cóż właściwie to nie jest zamek, ale owszem może nawet podobny jak by spojrzeć na wierzę w prawym skrzydle – Zastanowił się Griffith

Bezpośrednio na tyłach domu na zielonym trawniku było dość miejsca by móc swobodnie zagrać w jakąś grę zespołową. Meble ogrodowe umieszczono na marmurowym tarasie ozdobionym licznymi doniczkowymi kwiatami. Szereg wyłożonych kamieniami ścieżek przecinał cały ogród jak sieć wodna. Niezliczona ilość różnych rodzajów krzewów i roślin sprawiała wrażenie jakby nagle człowiek znalazł się w jakimś ogrodzie botanicznym. Na samym środku ogrodu stała wielka stara kamienna fontanna przedstawiająca parę lisów stojących do siebie plecami. Z ich pysków spływały strumienie wody wpadające do umieszczonej pod nimi misy w kształcie klonowego liścia. Przez posiadłość Aroren przepływała rzeczka od której wzięła się nazwa tych ziem. Nad nią przechodził drewniany mostek po którego obu końcach rosły płaczące wierzby zrzucając do wody swoje zazielenione gałązki, niczym długie kosmyki włosów. Widok ogrodu w całej okazałości wprawiał patrzącego w zachwyt, wprowadzał w stan błogiego ukojenia. Mieszkańcy domu często przychodzili do tego miejsca, by odpocząć i siedząc na ławkach znajdujących się w całym ogrodzie przemyśleć nurtujące ich sprawy. Na ten widok po policzkach Amber spłynęło kilka łez.

- Przypominam sobie to miejsce, pamiętam jak bawiłam się tutaj z tatą - powiedziała cicho

Griffith pokiwał swoją siwą głową i zręcznie wylądował w ogrodzie. Olbrzymie skrzydła Archiego podczas lądowania spowodowały mały huragan w ogrodzie. Na szczęście nic nie ucierpiało w kontakcie z niszczycielskim podmuchem. Jastrząb najpierw odłożył delikatnie bagaż Amber a dopiero potem powoli osiadł na ziemi. Salomon już wylegiwał się na trawie w promieniach słońca. Obok niego spoczywała pusta miska którą zapewne dopiero co opróżnił. Uniósł jedną powiekę by na nich spojrzeć i zawołał:

- Strasznie długo was nie było!

- Mieliśmy małe komplikacje ale najważniejsze, że już jesteśmy - odparł. Zsiadł z grzbietu ptaka jako pierwszy, by następnie pomóc swojej bratanicy. Poklepał przyjaźnie Archiego po dziobie i zagwizdał głośno. Słysząc znajomy znak Jastrząb wzbił się w powietrze i odleciał. Tym czasem zaalarmowana poruszeniem w ogródku nieznajoma kobieta, niemal wybiegła na taras. Była niska i pulchna, odziana w czarną sięgającą kostek sukienkę i biały fartuchu. Musiała być zapewne służącą. Spojrzawszy na Griffitha przeraziła się nie na żarty i zawołała:

- Matko kochana! Jak pan wygląda! nieogolony, włosy nieobcięte i w dodatku w tych łachmanach wygląda pan, co najmniej na 80 lat! Niech, że pan idzie się doprowadzić do porządku!

Griffith jakby nie słysząc tego, co mówi do niego służąca spokojnie odparł:

- Marto chcę ci przedstawić... - I nawet nie skończył zdania, bo Marta na widok dziewczyny znowu zawołała:

- Matko kochana! Panienka Amber! Niech panienkę przytulę, ale panienka urosła – Marta nie zważając na przerażoną minę dziewczyny, zaczęła ją ściskać swoimi masywnymi rękoma. Ojciec chrzestny musiał wkroczyć do akcji, bo biedna dziewczyna nie mogła złapać już tchu. W trakcie, kiedy próbował odsunąć Martę od Amber, do ogrodu wszedł wysoki chłopak. Przydługie lekko kręcone złote włosy opadały mu na czoło a niebieskie oczy spoglądały na nich z powagą. Kiedy tylko Marta go zobaczyła, puściła biedną dziewczynę, ukłoniła się z gracją i zniknęła we wnętrzu domu, jakby właśnie została przyłapana na gorącym uczynku. Amber dopiero wtedy mogła zobaczyć chłopaka, na którego ramieniu z szelmowskim uśmiechem usiadł Salomon.

- Witaj stryju - powiedział chłopak podając Grifithowi rękę.

- Mika! Jak dobrze znów cię widzieć - odparł Stryj i nie szczędząc czułości przygarnął blondyna do siebie - Jak widać udało mi się wrócić z kimś jeszcze - dodał z dumą wypuszczając swojego bratanka z objęć.

Mikael spojrzał na Amber. W tej chwili nie była w stanie ocenić czy cieszy go jej widok, czy też wręcz przeciwnie. Jego wyraz twarzy pozostawał przez cały ten czas niezmienny. Podszedł do niej i w jednej chwili uśmiech rozjaśnił jego twarz. Amber pomyślała, przez chwilę, że spogląda na uroczego cherubinka.
-Witaj w domu siostrzyczko - powiedział a uśmiech sięgnął także jego oczu - Chyba nie bardzo mnie pamiętasz, co? - zapytał.

- Może trochę – Odparła niepewnie. Mika skinął głową

- A gdzie Jeffrey? - zapytał Griffith naciągając szyję jakby miał nadzieję, że zaraz zobaczy drugiego z braci.

- Jeff raczej nie jest zainteresowany... - odparł Mika wzruszając ramionami - Po prostu potrzebuje trochę więcej czasu - dodał posyłając Amber tym razem wymuszony uśmiech.

- hmm.. no cóż to chyba spotkamy się dopiero na obiedzie - powiedział stryj nie kryjąc rozczarowania.

- Oczywiście - przytaknął Mika - nie martw się stryju wszystkim się zajmę - zapewnił - a ty doprowadź się do porządku, bo Marta nie wpuści cię do jadalni - dodał ze śmiechem.

Griffith skinął głową i udał się w kierunku domu. Amber, Mika i Salomon zostali, aczkolwiek ten ostatni zeskoczył z ramienia chłopaka i ponowie oddał się błogiemu lenistwu.

- Choć, pokażę ci Twój pokój - powiedział Mika i kładąc dłoń na jej ramieniu - Marta starała się urządzić go tak, by ci się spodobał. Dawno cię tu nie było i trochę od tamtego czasu się pozmieniało, więc po drodze pokarzę ci cały dom.

Amber nie protestowała, kiedy Mika złapał ją za rękę i zaprowadził przez drzwi z tarasu, prosto do przestronnego salonu, którego okna wychodziły na ogród. Pokój urządzony był staromodnie i ze smakiem. Biały miękki dywan okrywał podłogę. Amber miała ochotę rzucić się na niego i odpocząć po podróży. Hebanowy rzeźbiony stolik otoczony był z obu stron kanapami, obitymi białym zdobnym materiałem. W kątach i na parapetach okien stały doniczki z paprotkami. Przy oknie wychodzącym na podjazd stało klasyczne białe pianino, a nieopodal pod ścianą, umieszczono hebanowy regał z książkami. Złote kinkiety wiszące na ścianach dopełniały wystrój wnętrza. Dziewczyna chłonęła wzrokiem ten widok. Cały dom babci Gerdy, był z pewnością wart tyle co ten salon. Mika poprowadził ją dalej do holu, na którego środku stały marmurowe schody. Dziewczyna pomyślała, że pewnie cudownie zjeżdża się po takiej kamiennej i gładkiej poręczy. Obiecała sobie, że kiedyś musi tego spróbować. Po lewej stronie Amber znajdowały się spore drzwi wyjściowe w kształcie łuku, jakie zwykle widywała w kościele. Na wprost niej było wejście do ogromnej jadalni. Długi dębowy stół z pewnością pomieściłby połowę jej starej klasy. Obite czerwoną tapicerką krzesła, sprawiały wrażenie niezwykłej elegancji, co dodawała uroku pomieszczeniu. Niemal na całej długości jednej ze ścian, stały regały z przeszklonymi drzwiami zza których można było zobaczyć zdobione talerze i inne elementy zastawy stołowej. Nadawało to wrażenia przytulności i kameralności temu pomieszczeniu. W tak dużej jadalni można było spokojnie urządzić jakieś większe przyjęcie. Amber ruszyła za bratem po schodach. Jak jej wyjaśnił w prawym skrzydle była sypialnia stryja oraz jego biuro i kilka pokoi gościnnych. Natomiast w pokoju na wierzy spał Mika. W lewym skrzydle była biblioteka i parę pokoi gościnnych. Na samym końcu znajdowały się pokoje Amber i Jeffreya. Każdy pokój był zamknięty na klucz, dlatego Mika miał zaszczyt uroczystego wręczenia kluczy siostrze.

- A teraz rozgość się tutaj i odpocznij. Zaraz ktoś przyniesie twoje bagaże. Obiad zostanie podany w jadalni o czternastej - powiedział.

Amber podziękowała bratu za pomoc i została sama. Do obiadu zostało jej mnóstwo czasu, który mogła przeznaczyć na oswojenie się z nową sytuacją. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro