VI

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Katherine



Nie wierzę, że Liv całowała się z tym wampirem. To takie nie w jej stylu! Oj, ale trzeba przyznać- jest przystojny! Jezu, jest tak seksowny, że nie dziwię się jej, że jest mu w stanie wybaczyć nawet coś tak okropnego. 


Widzę jak idzie na chemię. Stoję w grupce uczniów. Nie zauważyła mnie. Biegnę za nią, chcę ją dogonić i wypytać o to jak całuje. Przebiegając przez dziedziniec coś mnie chwyta. Cholera. Odwracam się. Jej kochaś trzyma moje ramię w silnym uścisku. Zasycha mi w gardle. NIE! To przecież chłopak mojej najlepszej przyjaciółki, ale chyba może mi się skrycie podobać, nie? 


-Czego chcesz?- warczę. 


-Musisz mi pomóc- mówi aksamitnym głosem. Och ogarnij się Kath! 


-Hahah, ja? Tobie? Ciekawe w czym- prycham zdziwiona.  


-Ale nie tutaj, chodź dalej- ciągnie mnie poza teren szkoły.


-O nie! Nie dam Ci się zaciągnąć na jakieś odludzie! Wciąż lubię żyć!


-Słuchaj- zaczyna się niecierpliwić- gdybym chciał Cię zabić, uwierz, że nie krępował bym się tego zrobić tutaj, przy wszystkich- krew odpływa mi z twarzy. Nie opieram się już i daję się ciągnąć na parking. Gdy się zatrzymuje, zaczynam się martwić. Co jak co, ale przebywanie z wampirem nie jest zbyt bezpieczne. Puszcza moje ramię. 


-O co chodzi?- pytam gdy powraca mi czucie w palcach. 


-Chcę przygotować dla Liv jakąś niespodziankę, ale nie mam pojęcia co ona lubi- może nie jest to zbyt grzeczne, a tym bardziej rozsądne, ale zaczynam się śmiać. 


-Serio? I ja mam Ci podpowiedzieć, z czego moja przyjaciółka ucieszyła by się najbardziej?


-Było by dobrze, gdybym nie musiał Cię do tego zmuszać- uśmiecha się drwiąco. 


-Już Cię lubię- śmieję się- spoko, nie  musisz mnie zmuszać. Chcę aby Liv była szczęśliwa. Tylko nie wiem, czy akurat ty jesteś w stanie jej to szczęście zapewnić- poważnieję- to nic osobistego, poważnie, ale musisz zrozumieć, że Liv od 4 lat nigdy tak na prawdę nie była szczęśliwa. Od kilku miesięcy, od śmierci jej ojca, który swoją drogą umarł PRZEZ WAS, Liv musi zasuwać prawie codziennie po lekcjach do pracy by jej rodzina miała co do garnka włożyć. To też jest WASZA WINA. Dla niej to już rutyna i nie wiem, czy miałaby odwagę powiedzieć Ci to prosto w twarz. Nie sądzę. Jak by nie było, ona zawsze będzie miała do Ciebie żal. Myśl co chcesz, ale ja naprawdę trzymam za was kciuki, ale będziesz się musiał nieźle wysilić by dobre wspomnienia zastąpiły te złe- chyba przesadziłam ze szczerością. Teraz już na poważnie zaczynam bać się o swoje życie. On tylko przeczesuje palcami ciemnie włosy. 


-Dzięki- oddycham  z ulgą, że nie chcę mnie zabić za mój niewyparzony język. 


-Chyba wiem, jak mógłbyś się wkupić w jej łaski- uśmiecham się szeroko- odkąd pamiętam, Liv marzyła by mieć kociaka. 


-Sugerujesz, żebym kupił jej kota?


-Nie, kretynie. Gdyby to było takie proste, to już dawno jej dom byłby jednym wielkim schroniskiem dla kotów. Pod jej blokiem kręci się ich mnóstwo. Ale tu chodzi o koszt utrzymania takiego zwierzaka. No, i o pozwolenie...


-Pozwolenie nie jest problemem, mam znajomości, pieniądze też, ale przecież Liv nie przyjmie ich ode mnie. Jest zbyt dumna. 


-I tu właśnie wkraczam ja z moim genialnym pomysłem- mówię wielce z siebie zadowolona- widzę, że nie brak ci kasy- spoglądam znacząco na czarne porsche- mógłbyś, hipotetycznie, wykupić jakiś sklep zoologiczny i podarować Liv kupon na darmowe zakupy- widzę jak jego twarz rozjaśnia uśmiech.


-Jesteś genialna- niezły komplement z ust wampira. 


-Ha, wiem. Za rzadko to słyszę- ostentacyjnie macham włosami. 


-Skombinuję skądś kota. Dzięki, nie zapomnę Ci tego- klepie mnie po ramieniu, po czym wsiada do zajebiście drogiego samochodu i odjeżdża.


Stoję tak jeszcze przez kilka minut. Moja pierwsza, poważna konfrontacja z wampirem zakończona sukcesem- przeżyłam. Postanawiam nie wracać na chemie. Za chwilę dzwonek, a ja nie chcę wysłuchiwać, czemu uciekłam ze sprawdzianu. Od razu idę pod klasę od matematyki. 


~.~

Liv

Kath nie przyszła na chemię. Zaczynam się martwić. Sprawdzianu nie ma, za późno zaczęła się lekcja i babka odwołała. I pomyśleć, że to całe zamieszanie z powodu jednego wampira na terenie szkoły. Po dzwonku wychodzę z sali i kieruję się na matmę. 


-Kath!- podbiegam do przyjaciółki i czule ją przytulam- gdzie byłaś?


-Wiesz, nie nauczyłam się na sprawdzian i postanowiłam uciec- stwierdza.


-I tak go nie było.


-Och, no to super. 


Po szkole odbieram siostrę z przedszkola. Nawet mała, pięcioletnia dziewczynka zauważa, że mam lepszy humor. Zaraz po odprowadzeniu jej do domu i przebraniu się, biegnę do pracy. Na miejscu jest już Chole, która ma  zmianę razem ze mną. Resztę dnia spędzam na wycieraniu stolików, przygotowywaniu deserów i parzeniu kawy. Gdy wybija 20, wreszcie mogę wrócić do domu. Zmęczona, ale wesoła, ściągam fartuszek, przewieszam go przez poręcz na zapleczu. Żegnam się z Chole, z szefową i wychodzę na zewnątrz. Rześkie, wieczorne powietrze owiewa mi twarz. 


Nagle czuję jak ktoś mocno obejmuje mnie od tyłu. Odwracam głowę.


-Zack!- nawet nie zdawałam sobie sprawy, jak bardzo za nim tęskniłam. Wtulam się w jego pierś.


-Hej maleńka- całuje mnie w czoło- co się stało?


-Nic. Po prostu tęskniłam- prowadzi mnie do samochodu. Po dżentelmeńsku otwiera mi drzwi. Wsiadam. 


-Gdzie jedziemy?


-Do jednego z moich apartamentów. Zostaniesz u mnie na noc.


-O, a mógłbyś mnie najpierw zawieźć do domu? Powiem mamie, żeby się nie martwiła. Przebiorę się, spakuję. 


-Nie ma sprawy- zawracamy. 


Pod blokiem wysiadam z samochodu obiecując, że zaraz wrócę. Wchodzę na klatkę schodową, po schodach, staję przed drzwiami. Wchodzę i od razu Mia rzuca mi się uradowana w ramiona. 


-Livie!- krzyczy mała.


-Mamo, ja tylko na chwilę weszłam, powiedzieć Ci, że dziś nocuję umm... u Kath i przyszłam się spakować.


-Nie ma mowy. Nigdzie nie idziesz. Niedługo godzina policyjna, a ty będziesz się gdzieś szwendać z tą dziewuchą- nie przerywam upychania bluzki do plecaka.


-Ale ty nie masz tu nic do powiedzenia, jestem już prawie dorosła, zarabiam na nasze utrzymanie i nie masz prawa mi mówić co mogę robić, a czego nie. 


-Ja tylko się o ciebie martwię. Nie pozwalam ci nigdzie iść- i może nie kłóciłabym się tak bardzo, gdyby nie fakt, że jestem strasznie uparta. 


-Już po fakcie. Wezmę jeszcze szczoteczkę i wychodzę- biorę kilka kosmetyków z łazienki i wchodzę do przedpokoju. Mama zagradza mi drogę do drzwi. Próbuję przejść, ale ta łapie mnie za ręce i zaczyna mnie szarpać w stronę mojego pokoju. 


-Nie pozwolę Ci iść na pewną śmierć!


-Masz jakąś paranoję!- zaczynam pchać się na siłę w stronę drzwi. Mała Mia stoi w kuchni i przerażona patrzy na naszą szarpaninę. 


-Puść mnie! Idę czy tego chcesz czy nie!- krzyczę i zaraz potem dostaję mocnego policzka od własnej matki. Puszcza mnie a ja zataczam się na ścianę. Z oczu zaczynają płynąć mi łzy. Nagle słyszymy sygnał dzwonka do drzwi. Rzucam się w ich stronę i otwieram jednym zamaszystym ruchem. Zapłakana wpadam w silne ramiona Zacka. 


-Zabierz mnie stąd- chlipię. 


-Jeśli stąd wyjdziesz, to nie masz po co wracać!- Teraz już nie tylko ja płaczę. Mia mi wtóruje. 


-Zabierz...- czuję jak otacza mnie ramionami i przytula do siebie.


Nie odzywa się. Wyprowadza mnie z mieszkania i z budynku. Sadza na skórzanym siedzeniu i ruszamy w mrok. Cały czas płaczę. On wciąż się nie odzywa. Jedziemy niepokojąco szybko. 


-Czemu nic nie mówisz?- cisza. 


-Zack! Odezwij się!- przyśpieszamy.


-Zack! Boję się...- łkam. Opieram głowę o szybę i płaczę cicho. Nagle zjeżdżamy na jakiś opuszczony parking. Zaczynam bać się coraz bardziej. 


-Uderzyła Cię- gdy się odzywa, w jego ustach pobłyskują kły.Głos ma przerażająco zimny.  Krew odpływa mi z twarzy. Kończyny wiotczeją- Cholera, Liv nie chciałem Cię przestraszyć!- przysuwa się do mnie. W panice odsuwam się na możliwą odległość. Po omacku szukam klamki. 


-Nie zbliżaj się do mnie- nie poznaję własnego głosu. Drżący i cichy. Po policzkach płyną mi łzy. 


-Liv, kochanie, nie bój się mnie. Proszę...- kładzie mi dłoń na policzku. Momentalnie padam mu w ramiona. Płaczę mocząc mu koszulę. Sadza mnie sobie na kolanach i kołysze lekko.


Siedzę otulona jego ramionami i powoli dochodzę do siebie. Trwamy w takiej pozycji jeszcze kilka minut. Potem poprawia mnie na sobie tak, że teraz patrzy mi prosto w oczy. 


-Nie chciałem cię wystraszyć maleńka- całuje mnie- po prostu niesamowicie się wkurwiłem i gdyby to nie była twoja matka, to już dawno wąchałaby kwiatki od spodu. Potrzebowałem chwili żeby się uspokoić. A kiedy jestem zły, kły się wysuwają. To wszystko- przytula  mnie mocniej. 


-Kocham Cię- mówię to po raz pierwszy. Uśmiecha się i całuje mnie namiętnie. 


-Chodź, jedziemy do mnie- sadza mnie z powrotem na miejscu i zapina mi pasy. 


Jest już dobrze po godzinie policyjnej gdy zajeżdżamy pod wysoki wieżowiec. Zack parkuje na podziemnym parkingu i wchodzimy do windy. Jedziemy długo, aż winda zatrzymuje się na ostatnim piętrze. Wchodzimy do holu. Otwiera drzwi apartamentu. Zapala się światło. Wszystko tu jest czarno-biało-srebrne w nowoczesnym stylu. 


-Wszystko wygląda na tak drogie, że aż boję się dotknąć czegokolwiek by tego nie zniszczyć- śmieje się.


-Nie krępuj się, niszcz co tylko chcesz- całuje mnie w policzek.


Wchodzę w głąb salonu. Na prawo jest kuchnia, na prawo kilka innych pomieszczeń. Każde z nich jest większe niż moje mieszkanie. Siadam na skórzanej, czarnej kanapie. 


-Mieszkasz tu?


-Nie.


-Aha, w takim razie dlaczego mnie tutaj przyprowadziłeś?




-Tam gdzie mieszkam jest...  dużo innych wampirów, uznałem, że mogłabyś czuć się nieswojo. 


-Dzięki- jeszcze nigdy nie siedziałam w tak wygodnej kanapie. 


-Napijesz się czegoś? Wody, wina, szampana?


-Szampana poproszę- rozglądam się dookoła. 


-Dobry wybór- uśmiecha się i znika w kuchni. Po chwili wraca trzymając w dłoniach dwa kieliszki. Siada obok mnie i podaje mi jeden- Wiesz, ktoś strasznie nie mógł się Ciebie doczekać- mówi, po czym wstaje i w wampirzym tempie podbiega do jednych zamkniętych drzwi i je otwiera na oścież. Z progu wybiega mała, biała jak śnieg kulka futra. 


-Masz kota!- wrzeszczę uradowana i zrywam się z kanapy i podbiegam do kociaka. 


-Nie, nie mam. Ty masz- spoglądam na niego tępo, jak gdybym nie zrozumiała jego słów.


-Jak to...?


-Jest twój- podaje mi kopertę- tu masz pisemne pozwolenie z samej góry i karnet na dożywotnie,darmowe zakupy w pobliskim sklepie zoologicznym.


Obraz całkowicie rozmazuje mi się przez łzy. Padam kolanami na panele. Kociak wpycha mi się między ręce. 


-Liv, kochanie, nie płacz- Zack podbiega do mnie i bierze moją twarz w dłonie.


-To ze szczęścia- ociera mi kciukiem łzy- pocałuj mnie- mówię patrząc mu w oczy. 


Bez gadania wykonuje moją prośbę i nasze usta się stykają. Całuje mnie długo i namiętnie, skubiąc moje wargi. Nagle rozchyla moje usta i bezczelnie wpycha mi w nie język. Jęczę ze szczęścia. Scałowuje moje łzy, jego pocałunki schodzą coraz niżej. Lekko przygryza skórę na mojej szyi. Wiję się pod nim z rozkoszy przyciągając go bliżej. 


Nagle podnosi mnie z podłogi, całkowicie ignorując kota i zanosi mnie do sypialni. Kładzie delikatnie na łóżku. Pochyla się nade mną i uśmiecha się szeroko.


-Co chcesz zrobić?-pytam się niepewna.


-Spodoba Ci się- zamyka mi usta pocałunkiem


~.~


Huh, robi się gorąco. Zapraszam do komentowania!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro