XIX

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Budzę się zawiedziona, bo sama. Zacka nie ma, musiał wyjść w nocy, lub nad ranem. Tak czy inaczej przeciągam się i lekko zaspana szykuję się do szkoły. Postanawiam, że dzisiaj po szkole spróbuję odnaleźć Veronice i z nią pogadać. Nie wiem jak to zrobię. Co prawda, wspominała mi na jakiej ulicy mieszka, ale nic dokładniej się od niej nie dowiedziałam. Jednak, pragnę spotkać się z nią. Przez te kilka dni, gdy siedziałyśmy razem w więzieniu, naprawdę się do siebie zbliżyłyśmy. 

-A gdzie twój wampir?- pyta mama robiąc jajecznicę, gdy weszłam do kuchni. 

-Nie wiem. Pewnie wyszedł w nocy. 

-Och to dobrze, martwiłam się o to, co by zjadł na śniadanie-słysząc słowa mojej matki, śmieję się. Moja siostra popijająca kompot wtóruje mi. 

-Odprowadzisz mnie dziś do przedszkola, Livie?- pyta dziewczynka proszącym głosikiem.

-Jasne myszko, ale później odbierze cię mama, bo ja po szkole pójdę do miasta- Mia kiwa posłusznie główką i dokańcza swoje śniadanie.

~*~ 

-Jak on mógł mi postawić dwóję?!- wrzeszczy Kath wściekła na cały świat z powodu złej oceny z fizyki, gdy wychodzimy ze szkoły po ostatniej lekcji. 

-Nie chcę nic mówić- śmieję się- ale nie dziwię mu się. Praktycznie całą kartkówkę spisałaś od Natalie. Do tego jeszcze z błędami. 

-Mama mnie zabije...- jęczy przyjaciółka opierając się o moje ramię. 

-Oj wyluzuj. Szlaban na dwa dni to nie koniec świata. A twoja mama wcale nie jest konsekwentna. Będzie dobrze!- przytulam ją na pożegnanie i odchodzę w stronę centrum miasta.

Wzięłam wcześniej część pieniędzy, które dostałam od Zacka więc postanawiam pojechać taksówką na ulicę, na której powinna mieszkać Vera. Kierowca jest całkiem miły i nawet udaje nam się zamienić kilka zdań. Gdy dojeżdżamy na miejsce, kończą nudne pogaduszki i wysiadam z samochodu. Staję na chodniku i nie mam pojęcia co robić dalej. Jak mam znaleźć znajomą znając tylko jej imię i ulicę, na której rzekomo mieszka? Naprzeciwko zauważam sklep, w którym pracowałam tego feralnego dnia, gdy zostałam złapana. To właściciel tego sklepu wypchnął mnie i Veronicę na ulicę. Już wiem co zrobię. Przechodzę przez ulicę, popycham drzwi i wchodzę do środka. Za kasą siedzi właściciel, na moje szczęście. Podnosi wzrok znad krzyżówki. Widzę przerażenie w jego oczach. Wygląda jakby zobaczył ducha. No bo, jakim cudem, dziewczyna, którą sam popchnął na pewną śmierć, stoi właśnie w jego sklepie? Uśmiecham się zwycięsko. 

-Dzień dobry!- mówię ze sztucznym entuzjazmem. 

-Olivia? Olivia Collins? Ty żyjesz?

-Jak widać- podchodzę bliżej.

-Odsuń się wampirze!- wrzeszczy wstając energicznie z krzesła i odsuwając się wgłąb sklepu. 

-Ja nie jestem...- chociaż w sumie...- Tak, jestem wampirem i zabiję cię, jeśli mi nie pomożesz!- uśmiecham się pod nosem dumna ze swojej przebiegłości.

-Co tylko chcesz!- jąka się wystraszony. 

-Kojarzysz dziewczynę, którą wypchnąłeś wtedy ze sklepu razem ze mną? Wysoką szatynkę?

-Hmmm- zastanawia się przez chwilę- Tak. Victoria? Nie, nie. Veronica! Veronica Smith! Mieszka niedaleko. 

-Gdzie dokładnie?- widać, że próbuje sobie przypomnieć. 

-Po drugiej stronie ulicy. Kamienica numer 4, o ile dobrze pamiętam. Nie znam numeru mieszkania, przysięgam!

-No dobra, nie zabiję cię- mówię mega poważnym głosem- ale nie myśl, że nie zemszczę się.

Wychodząc ze sklepu muszę powstrzymywać napad głośnego śmiechu, który wybucha ze mnie zaraz po opuszczeniu pomieszczenia. Wciąż jeszcze chichoczę zadowolona z siebie, gdy podchodzę do wskazanej przez mężczyznę kamienicy. Budynek jest dość obskurny, zresztą jak większość miejsc zamieszkałych przez ludzi, którzy ucierpieli przez zagładę, jednak wciąż wygląda lepiej niż blok, w którym mieszkam ja. No cóż, trzeba wypróbować wszystkie numery. Wybieram na domofonie klawisz z cyferką "1". 

-Słucham?- po drugiej stronie słyszę głos jakiegoś staruszka.

-Umm... Przepraszam, czy mogę rozmawiać z Veronicą?- pytam z nadzieją, że może trafiłam za pierwszym razem. Jednak, gdy tylko kończę zdanie, ktoś po drugiej stronie odkłada słuchawkę. Poirytowana dzwonię pod dwójkę. 

-Dzień dobry- uśmiecham się słysząc dziecięcy głos, prawdopodobnie małego chłopca.

-Zastałam Veronicę?- cisza. Chłopczyk się chyba zastanawia, bo słyszę jak ciężko dyszy w słuchawkę.

-Ona teraz robi siusiu- mówi mój rozmówca konspiracyjnym szeptem, ale po chwili zaczyna chichotać.

-Jestem jej koleżanką wpuścisz mnie?

-Vera mówiła, że nie wolno mi nikogo wpuszczać bez jej zgody- w tle słyszę znajomy głos, pytający dziecko z kim rozmawia- Ktoś do ciebie- chłopczyk zwraca się do dziewczyny.

-Słucham?

-Hej, Veronica? To ja, Liv. Wpuścisz mnie?

-Och Liv, jasne, wchodź!- słyszę ciche "piknięcie" i drzwi do klatki się otwierają. 

Wchodzę do chłodnego korytarza. Z pół piętra macha do mnie koleżanka i zaprasza mnie do mieszkania. Za Veronicą wchodzę do przedpokoju. Ściskamy się mocno na przywitanie. W drzwiach do jakiegoś pokoju, stoi mały chłopiec. Na oko w wieku mojej siostry. Patrzy na mnie nieufnie. 

-Jejku, myślałam, że cię więcej nie zobaczę- odwraca się w stronę dziecka- Hej Josh, to jest moja przyjaciółka Liv. Liv, poznaj Josha. Opiekuję się nim gdy jego rodzice są w pracy. Czyli prawie cały czas- patrzy smutno na chłopca.

-Hej mały- podchodzę i kucam by zrównać się z nim wzrostem. Podaję mu rękę. 

-Dzień dobry- odpowiada nieśmiało.

Veronica prowadzi mnie do salonu. Siadamy na kanapie. Mamy sobie tak dużo do powiedzenia, że nie wiemy od czego zacząć.

-Więc... Ładne masz mieszkanie- uśmiecham się przyjacielsko. Mieszkanie nie jest duże. Widać, że właścicielom nie wiedzie się najlepiej, z resztą jak wszystkim ludziom w tych czasach, ale wnętrze jest ciepłe i przytulne.

-Och nie, ja tu nie mieszkam. To jest mieszkanie rodziców Josha. Ja mieszkam na górze. Przychodzę tu się nim zajmować. 

-A ile malec ma lat?- pytam dla utrzymania rozmowy. Chłopiec przewraca się leniwie po dywanie.

- Niedługo skończy sześć. Ale teraz opowiadaj co u ciebie i... Powiesz mi o co chodziło wtedy gdy widziałyśmy się po raz ostatni? Kim był ten wampir? Strażnik nie chciał mi nic powiedzieć- postanawiam jej wszystko opowiedzieć. 

-Wow- otwiera szeroko usta, a Josh przysłuchuje się nam z ciekawością- nieźle się ustawiłaś. Wybacz, ale nie mam cię czym poczęstować, to nie mój dom- uśmiecha się przepraszająco. Rozmawiamy jeszcze jakiś czas, aż wreszcie stwierdzam, że pora się zbierać.

 Gdy wychodzę z budynku widzę dwie uśmiechnięte twarze machające do mnie z okna. Właśnie się zastanawiam co dalej zrobić, gdy dzwoni mój nowy telefon. Męczę się kilka sekund by domyślić się jak się odbiera połączenie.

-Halo?- mówię poirytowana gdy w końcu udaje mi się odblokować urządzenie. 

-Witaj Liv- roztapiam się na chodniku słysząc ten głos.

-Hej.

-Zaraz po ciebie przyjeżdżam i jedziemy do mnie- mówi Zack głosem nieznoszącym sprzeciwu.

-Chętnie, ale nie ma mnie w domu. Musiałbyś przyjechać po mnie na St. Vincent Rouge bo odwiedzałam koleżankę. 

-Nie ma sprawy. Będę za kilka minut. Potem pojedziemy do ciebie, żebyś się spakowała i zabieram cię na weekend- uśmiecham się mimowolnie do telefonu. To będą wspaniałe dwa dni.

~*~

Witam was po długiej przerwie! Niestety, nie mogę obiecać szybko następnego rozdziału. Postaram się pogodzić szkołę i wattpada, ale z pewnością rozdziały będą rzadziej. Tak więc powodzenia w szkole i do zobaczenia w kolejnym rozdziale :) Liczę na komentarze <3  



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro