15. To nie on!

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Liam

*****

Kiedy dostałem telefon od dyrektora w sprawie Louisa, byłem zdziwiony. Bałem się, że coś mu się stało. To był pierwszy raz kiedy musiałem być wzywany do szkoły. Spodziewałem się, że znajdę Louisa u pielęgniarki, skoro o tej godzinie miał mieć wuef. Założyłem, że doznał jakiejś kontuzji podczas lekcji, ale żeby z tego powodu dzwonił do mnie sam dyrektor? Coś stanowczo było nie tak.

Powiadomiłem Zayna o całej sprawie. Chciał ze mną jechać, lecz zapewniłem, że nie jest to konieczne. Nie mogliśmy odwołać spotkania w trakcie. Jeden z nas musiał tu zostać. Obiecałem, że napiszę do niego, gdy tylko będę wiedział o co chodziło by się nie martwił. Miałem wrócić do firmy po załatwieniu sprawy. Niestety nie spodziewałem się tego, co usłyszałem z ust dyrektora.

Stałem teraz na korytarzu, patrząc na drobnego szatyna z rozczarowaniem. Zawiódł mnie i to bardzo. Nigdy bym nie pomyślał, że chłopiec będzie takim łobuzem, który wdaje się w bójki. Zawsze był spokojny, brakowało mu odwagi jaką miał Harry. To przeszło ponad wszelkie moje oczekiwania.

- Wracamy do domu - postanowiłem, kładąc dłoń na ramieniu chłopca, by ruszyć go z miejsca.

- Czy mnie oddajesz? - usłyszałem jego cichy szept.

Zatrzymałem się w miejscu i ukucnąłem przed chłopcem. Popatrzyłem na niego uważnie. Jego niebieskie oczy błyszczały od napływających łez. Policzek miał zaczerwieniony, a na nim ślady krwi z nosa. Złapałem go za małe dłonie i cicho westchnąłem, próbując pozbierać myśli.

- Oczywiście, że nie, skarbie - powiedziałem spokojnie. -  Nigdy cię nie oddamy. Nie ważne jak bardzo byłbyś niegrzeczny, jesteśmy twoimi rodzicami, opiekunami.

- To nie ja zacząłem - odezwał się, spuszczając wzrok na swoje buciki. - To ci chłopcy. Znowu mnie przezywali.

- Jak to znowu? - zmarszczyłem brwi, nie rozumiejąc.

- Normalnie - wzruszył ramionami. - Oni...

Z chwilą kiedy miał dokończyć swoje zdanie, rozległ się głośny dzwonek. Korytarze zapełniły się dzieciakami z plecakami spieszącymi na dalsze lekcje. Było głośno od rozmów i śmiechów. Podniosłem się z kucek i poprowadziłem chłopca w stronę szatni.

- Dokończymy tę rozmowę w spokojniejszym miejscu  - zdecydowałem. - Teraz zmienisz strój oraz buty i pojedziemy do domu.

Louis pokiwał krótko głową i bez sprzeciwu udał się wraz ze mną do  szatni. W środku chłopcy przebierali się po wuefie, więc zaczekałem na zewnątrz aż szatyn zmieni bluzkę i weźmie plecak. Następnym punktem była szatnia, gdzie zmienił buty. Przejąłem plecak od chłopca i czekałem cierpliwie aż skończy je sznurować.

Gdy mieliśmy już wychodzić, podbiegł do nas Harry. Spojrzał smutno na swojego przyjaciela, a następnie mocno go przytulił. Delikatnie uśmiechnąłem się na ten gest. Niebieskooki schował twarz w koszulce chłopca i długo nie chciał puścić.

- Idę z nim - powiedział stanowczo starszy chłopiec.

- Masz jeszcze lekcje, kochanie - odparłem spokojnie. - Gdy skończysz, odbierzemy cię.

- Chcę jechać z Louisem. Nie zostanę z wami, kiedy jego odeślecie.

- Chwileczkę - uniosłem palec w górze niczym pouczający nauczyciel. - Skąd wam chłopcy przyszedł taki pomysł do głowy? Nikogo nigdzie nie odsyłamy. Jesteśmy rodziną, chłopcy. Na zawsze rodziną.

- Obiecujesz, że go nie odwieziesz? - Popatrzył na mnie swoimi smutnymi zielonymi oczami.

- Obiecuję - posłałem im lekki uśmiech. - Musimy porozmawiać wszyscy razem na spokojnie w domu. Teraz zmykaj Harry na lekcję, bo się spóźnisz.

- A Lou?

- Został zawieszony - westchnąłem.

- Ale to nie on! - zawołał kręconowłosy. - To na pewno oni!

- Porozmawiamy w domu. Wyjaśnimy wtedy wszystko, nie martw się. - Zmierzwiłem mu włosy, na co nie był zbyt zadowolony. - Ucz się pilnie, skarbie.

Harry po usłyszeniu dzwonka pobiegł wraz z tłumem innych uczniów w stronę swojej sali. Spojrzałem na Louisa, który miał smutną minę. Po chwili wyszliśmy i ruszyliśmy w stronę zaparkowanego samochodu. To tam napisałem do Zayna wiadomość. Powiadomiłem go o celu wizyty w placówce szkolnej oraz o tym, że nie pojawię się w firmie. Ktoś musiał pilnować Louisa, a nie chciałem zostawiać go z opiekunką.

- Pojedziemy na małe zakupy  i pomożesz mi zrobić obiad, co ty na to? - zapytałem, oglądając się do tyłu na chłopca.

Nie otrzymałem odpowiedzi. Louis wbijał wzrok w swoje spodnie. Westchnąłem, wiedząc, że czeka nas ciężka rozmowa. Uruchomiłem silnik i ruszyliśmy z parkingu. 

Wspólne zakupy nieco podniosły na duchu szatyna, który przez chwilę nawet się uśmiechnął. Możliwe, że zrobił to na widok czekoladowych babeczek, kto wie? Pozwoliłem mu wpakować je do koszyka wraz z donutami z różową polewą i kolorową posypką. Chłopcy będą mogli zjeść słodkie przekąski zaraz po obiedzie, kiedy zjedzą wszystkie warzywa. To właśnie przy ich stoisku zachodziłem w głowę, które warzywo podać do pieczonej szynki.  Louis uwielbiał marchewkę bez ,,zielonego paskudztwa'', jak to określał groszek, a Harry z kolei ubóstwiał groszek i brokuły. W końcu postawiłem na marchewkę z groszkiem. I tak wiedziałem, że gdy tylko ja i Zayn nie będziemy patrzeć, to chłopcy przerzucą sobie nielubiane warzywo. Zawsze zostawały po tym ślady na obrusie, ale chyba tego nie zauważali.

- Potrzebujesz jeszcze czegoś? - zapytałem chłopca, kiedy wyjmował z koszyka zielony groszek w puszce z powrotem na półkę, który oczywiście włożyłem ponownie, gdy przeszedł dalej.

- Nie mam ołówka - powiedział po chwili zastanowienia się. - Czy już nigdy nie będę chodził do szkoły?

- Będziesz chodził, jutro pójdziemy do dyrektora z Zaynem i spróbujemy wyjaśnić sprawę. A co do ołówka, to przecież tydzień temu kupiliśmy ci trzy takie same.

- Dominic je połamał - powiedział, wzruszając ramionami.

Nie czekając na mnie ruszył w stronę kas. Pchnąłem wózek i ruszyłem za chłopcem. Musieliśmy naprawdę poważnie porozmawiać.

><><

Witajcie, kadeci!

Miłego dnia! x

Dziękuję za gwiazdki i komentarze ♥

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro