66. Orzeszki

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Harry

*****

- Zawieźć cię gdzieś, Harry? - zapytał szatyn, bawiąc się kluczykami od starego auta Liama.

- Nie, nigdzie się nie wybieram - odparłem, wrzucając garść prażynek do buzi. Zmieściły się tylko dwie, a pozostałe wylądowały na mnie. - Oglądam film.

- Nie potrzebujesz zrobić zakupów?

- Nie.

- Do parku, pralni?

- Nie.

- Apteki, fotografa? A może do firmy rodziców?

- Loueh... - westchnąłem poirytowany jego ciągłą paplaniną. - Nigdzie się dziś nie wybieram i ty też nie.

Przez niego nie mogłem skupić się na filmie. Męczył mnie tak od kilkunastu minut. Siedział po drugiej stronie kanapy i szukał wymówki, aby wsiąść za kółko. Niedawno zdał prawo jazdy i dostał samochód, który wcześniej należał do Liama. Nie chcieli kupować mu żadnych sportowych aut, aby chłopak się nie zabił. Wciąż jeszcze nabierał doświadczenia w jeździe. Rodzice na wszelki wypadek zasugerowali, aby zawsze ktoś jeździł z szatynem, dopóki nie wyczuje samochodu i nie poczuje się pewnie za kółkiem. Było to zrozumiałe. Ale nie dla samego zainteresowanego.

- Chciałbym się przejechać - fuknął niepocieszony.

- Niedawno wróciliśmy z dwugodzinnej przejażdżki, myślę, że na dziś ci wystarczy. Zdążysz jeszcze pojeździć nie raz. 

Szatyn wymamrotał coś pod nosem i skrzyżował ręce na klatce piersiowej niczym dziecko. Oficjalnie był obrażony. Przewróciłem oczami na jego zachowanie i rzuciłem w niego prażynką. Nie zareagował. Podniosłem się do siadu, gdyż wcześniej na wpół leżałem.  Porzuciłem paczkę przekąsek i wyciągnąłem ręce po chłopaka. Przyciągnąłem go do siebie tak, że siedział między moimi nogami.

- Może w zamian coś razem porobimy, co ty na to? - zapytałem cicho, sunąc nosem po jego karku.

Uśmiechnąłem się, gdy zauważyłem na karku gęsią skórkę, która dość szybko się pojawiła. Byłem dumny, że to ja ją spowodowałem. Louis był naprawdę wrażliwy, a jego ciało za każdym razem go zdradzało. Krwiste rumieńce były naszą codziennością. Czasem nasze pocałunki peszyły Lou, co spotkało się z rozczuleniem z mojej strony.

- Co takiego? - zapytał niezbyt zainteresowany. - Znów oglądanie telewizji? - prychnął, zapewne przewracając oczami.

- Myślałem o czymś przyjemniejszym - odparłem.

- Co takiego? O czym?

- Kąpiel, wspólna kąpiel, kochanie - szepnąłem, całując na koniec  jego wrażliwą skórę za uchem. - Tylko ty i ja.

- R-razem? - zapytał spanikowany. - Tak... bez ubrań?

- Nie masz tam niczego, czego wcześniej nie widziałem - zaśmiałem się z jego przerażonej miny. - Przecież wiesz, że nie zrobię ci krzywy, to będzie tylko kąpiel, chyba, że... sam będziesz chciał więcej.

- Nie jesteśmy nawet po ślubie! - zawołał, a jego policzki zaczerwieniły się aż po czubki uszu.

- Nie udawaj, że taki z ciebie zagorzały katolik - prychnąłem.

To prawda. Oświadczyłem się Lou podczas pokazu, więc byliśmy narzeczonymi. Jeszcze nie planowaliśmy ślubu. Nie chcieliśmy się z tym spieszyć. Mieliśmy czas. Cieszyłem się z każdej sekundy w obecności szatyna. Narazie tyle nam wystarczało.

- Dobra! - zawołał głośno niebieskooki. - Możemy się wykąpać, nie mam z tym problemu. Żadnego problemu, żadnego. To przecież nic takiego. To... tylko zwykła kąpiel, prawda? Ty i ja. Nie ma nic, czego nie widzieliśmy, ale... Umm... Nie będziesz schodził wzrokiem poniżej linii bioder, jasne? A może weźmiemy kąpiel w kąpielówkach na pierwszy raz? W sumie wiele lat minęło, kiedy widziałem twoje orzeszki, ale...

- Wow, Lou stop, bo się zapowietrzysz  - przerwałem jego paplaninę. - To jak z tą kąpielą, tak czy nie?

- Umm... dobra, niech będzie, ale jak mówiłem...

- Dawno nie widziałeś moich orzeszków? - zaśmiałem się z tego, jak spiekł buraka. - Więc będziesz miał okazję, kochanie.

Szatyn uderzył mnie w udo i próbował wyplątać się z mojego uścisku. Nie pozwoliłem mu uciec i się oddalić. Lubiłem go drażnić, był wtedy taki zabawny do czasu, aż naprawdę się nie wściekał. Wtedy ze słodkiego jeżyka zamieniał się w niebezpieczną kulkę najeżoną igłami. Wtedy najlepiej było schodzić mu z drogi.

- Puszczaj mnie, olbrzymie. Chcę do łazienki - powiedział, ponawiając próbę wyswobodzenia się.

- Okej, w końcu i tak razem tam zmierzamy - odparłem, spełniając jego prośbę, chociaż bardziej pasowałby tu rozkaz. Sam również wstałem.

Szatyn przygryzł delikatnie zębami swoją dolną wargę. Szybko ją jednak uwolniłem nie pozwalając, aby Louis powrócił do dawnego nawyku. Złapałem go za dłoń i razem ruszyliśmy do łazienki na piętrze. Napuściłem wody do wanny, abyśmy mogli dłużej cieszyć się w niej swoją bliskością.

Gdy wszystko było gotowe, zacząłem się rozbierać. Miałem na sobie jedynie bokserki, gdy zerknąłem na Lou. W dalszym ciągu stał ubrany. Nad czym się jeszcze zastanawiał?

- Nie masz ochoty? - zapytałem, powstrzymując się przed ściągnięciem bielizny.

- Chcę, abyś to ty pierwszy pokazał swój blady tyłek - odparł, uśmiechając się lekko i nieznacznie przekręcając głowę w prawo.

Po chwili, gdy spełniłem jego prośbę, Louis w końcu się ruszył. Nie dało się nie zauważyć rumieńców, które pokryły jego policzki. Szatyn wszedł do wanny jako pierwszy, nie dodając już ani jednego zbędnego komentarza. Zapewne musiał się oswoić z sytuacją, w jakiej się znaleźliśmy.

Z uśmiechem na twarzy zająłem miejsce za chłopakiem siadając tak samo, jak jeszcze parę minut w salonie. Objąłem Lou w pasie, przyciągając go do siebie bliżej. I to wcale nie była moja wina, że nie potrafiłem zatrzymać grzesznych myśli o szatynie. Próbowałem nawet myśleć o starej nauczycielce od geografii, byleby uśpić swojego powstającego żołnierza. To było trudne zważywszy na fakt, że zaledwie kilka centymetrów dalej znajdowało się seksowne ciało szatyna. Zdecydowanie Lou miał na czym siedzieć. Wzrok mimowolnie powędrował w dół. Dzięki czystej wodzie bez mydlin widziałem bardzo dużo.

- Możesz się o mnie oprzeć - powiedziałem, całując go w kark.

- To może być trudne zważywszy na fakt, że nie potrafisz utrzymać swojej Hazzakondy w spodniach.

- W wannie nie noszę spodni - mruknąłem.

Pomimo swoich wcześniejszych słów, Louis podsunął się nieco bliżej, odprężając się w moich ramionach. Sięgnąłem po gąbkę i mydło, by umyć wspaniałe ciało swojego narzeczonego. W miejscu, gdzie musnąłem dłonią nagą skórę, pojawiała się natychmiast gęsia skórka. Z uśmiechem na twarzy kontynuowałem mycie. I wszystko byłoby w porządku, gdyby...

- Szampon do włosów się  skończył - powiedział, marszcząc czoło. - Nie mam mojego ulubionego szamponu!

- To użyj innego - podsunąłem. - Już teraz nic z tym nie zrobimy.

-Harry... Musimy jechać na zakupy! - zawołał zadowolony, wręcz wyskakując z wanny. Nie zdążyłem go nawet złapać, a już się wycierał. - Zwlekaj swój blady tyłek i wyskakuj z wanny. Ja idę już wyprowadzić auto z garażu, ruszaj się, Hazz!

><><

Witajcie, kadeci!

Porucznik to zupełne przeciwieństwo Lou w sprawie jazdy samochodem. 

Mam prawo jazdy, ale ono leży tylko i się kurzy. Nie wiem jak zmotywować się do jazdy... Nawet własny samochód nie pomaga, tylko stoi w garażu. Ktoś też tak ma? :<

Miłego dnia x

Dziękuję za gwiazdki i komentarze ♥

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro