Uratuj mnie

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

O Regulusie Blacku można było powiedzieć wiele. Był osobą raczej chłodną, stroniącą od ludzi i chociaż miał wąską grupkę znajomych to zdawało się, że nawet z nimi niewiele rozmawiał. 
Ale nieważne jak bardzo trzymał się na dystans, zawsze cenił sobie rodzinę, przekładał ją ponad wszystko.
Więc kiedy jego starszy brat, Syriusz Black, w pewną letnią noc uciekł z domu, jakaś część Regulusa, ta, która pomimo wszystkich tych nieporozumień, które nie pozwalały im być zgodnym rodzeństwem, kochała brata, bezpowrotnie uległa zniszczeniu. 
Zdawało się, że Regulus Black nie potrzebował ludzi. To jego trzymanie się na dystans, częste siedzenie przy podręcznikach, czy książkach, które dla przeciętnej osoby w jego wieku mogłyby nie być zrozumiałe. Zdawało się, że właśnie to mu wystarczało, że właśnie takim był człowiekiem. Jakże łatwo jest ludziom oceniać. Gdyby tylko wiedzieli, że pod tą skorupą obojętności krył się mały chłopiec, skulony gdzieś w ciemności i wylewający łzy. Wtedy z pewnością inaczej by na niego patrzyli. 

Potrzebował, żeby ktoś go zrozumiał jednocześnie nie pozwalając nikomu się zrozumieć. Potrzebował, żeby ktoś go wysłuchał jednocześnie nic nie mówiąc. Potrzebował kogoś obok, ale nikogo nie miał.

Do czasu, w którym w jego oczach nie stało się tragicznie.
W końcu kiedyś musi rozpalić się płomyczek nadziei.
Chociażby miał zgasnąć. 

Regulus Black starał się spełniać oczekiwania. Zwłaszcza oczekiwania rodziców, dlatego to, że w szkole zawsze był prymusem nie było niczym nowym. Jednak było jeszcze coś, coś, czym mógł zaimponować rodzicom. Chociaż nie wymagali tego od niego wprost, nie naciskali to wiedział, że by tego pragnęli. a on sam, napędzany ambicją, niezdrową ambicją, która wyrabiała się w nim od dziecka, którą napędzały najróżniejsze oczekiwania. I napędzany właśnie tą ambicją on sam tego chciał. A jeśli czegoś naprawdę chciał to wiedział, że może to dostać. Tak właśnie Regulus Black w wieku lat szesnastu przyjął mroczny znak, obiecując wierność swojemu panu.
I to go zniszczyło.

Na początku było w porządku, radził sobie bardzo dobrze. Ale w takich przypadkach przecież nie może być dobrze. Ludzkie cierpienie wokół, cierpienie, które sam sprawiał zaczynało go niszczyć. Nie dałby rady sam, to było pewne. Tak bardzo potrzebował bliskości, kogoś, kto wyciągnąłby go z tego dołka beznadziei, w którym się znalazł, kogoś kto zapewniłby go, że będzie dobrze nawet, jeśli miałoby być to kłamstwem.
Regulus Black spadał w dół. Całe szczęście w porę ktoś wyciągnął pomocną dłoń, chociaż musiał przyznać, że zaczęło się to w niefortunny dla niego sposób.

Dzień, mimo że wiosenny, nie należał do najpiękniejszych i chociaż Regulus znacznie bardziej wolał słońce, to tym razem taka pogoda zupełnie mu nie wadziła, odwzorowywała doskonale jego humor. Gdyby zły nastrój był pogodą, wyglądałby właśnie tak jak tamtego dnia.
Do tej pory Regulus bardzo sprawnie ukrywał swój znak pod koszulą, czy swetrem, nikogo to nie dziwiło, młody Black od zawsze miał dość specyficzny styl i bardzo rzadko widywano go w ubraniach na krótki rękaw nawet podczas upalnych, letnich dni. 
Był zaraz po treningu quidditcha, nieprzyjemny zapach potu unosił się w szatni, a nieświeże powietrze sprawiało, że robiło mu się niedobrze. Przebierał się powoli, zbyt zamyślony, żeby robić to, tak jak zazwyczaj, szybko i sprawnie. Przed innymi ślizgonami się nie krył, doskonale wiedzieli, że miał znak, ileż to razy widział się z nimi na spotkaniach śmierciożerców, kiedy Czarny Pan wzywał ich do siebie. Większość z nich przecież też miała znak. 
Wszyscy wyszli, a on dalej stał tak w szatni przebierając się. Akurat starał się wygładzić koszulę, na której poprzez niedbałe rzucenie jej, powstały zagniecenia. Usłyszał jak ktoś wszedł, ale pewny, że to ktoś z drużyny czegoś zapomniał, zignorował to. Jednak kiedy tylko usłyszał dźwięk zamykanych drzwi, wiedział, że musiał się mylić. Gdyby ktoś czegoś zapomniał, wziąłby to i wyszedł jeszcze szybciej niż się pojawił. 
Bezmyślnie obrócił się powoli widząc Jamesa Pottera, który jak zawsze z pogodną miną, kładł swoje rzeczy na starej, drewnianej ławce, która tak naprawdę nadawała się jedynie do wymiany, a jednak ludzie nadal z niej korzystali. 
Najrozsądniejszym co Regulus mógłby zrobić byłoby odwrócenie się, jednak on tylko tak stał. I to był moment, w którym przyznał przed samym sobą, że James mu się podobał. Często patrzył na niego dyskretnie unosząc wzrok znad książki, czy też zerkał na niego podczas meczu. Było coś w nim, co Regulusa do niego ciągnęło, a wypierał się tego tak długo, że liczył, że to absurdalne uczucie mu przejdzie. Sprawiłoby przecież tylko jeszcze więcej problemów. 

— Sorry, myślałem, że już wszyscy wyszliście. — Powiedział tylko, niezbyt przejętym tonem i zdjął koszulkę, a Regulus niemal od razu odwrócił wzrok. Nie był to jednak zawstydzony gest, wykonał go tak zwyczajnie, jakby po prostu nie miał ochoty na niego patrzeć a nie, tak jak było w rzeczywistości, że musiał powstrzymać się, żeby na niego nie zerknąć. Wzruszył ramionami w odpowiedzi i obrócił się do niego plecami. Ale zanim to zrobił poczuł jak wzrok chłopaka spadł przez chwilę na jego znak, a jego mina mówiła wszystko - zauważył go.
Regulus szybko ubrał się i wyszedł, zachowując przy tym bardzo podobny do siebie spokój. Ale spokój jaki sobą okazywał miał się nijak do tego co czuł, a czuł ogromną panikę, która ogarniała go od środka. Nie mogło mu to ujść na sucho, czuł, że zaraz ktoś się dowie. Wiedział, że to nie skończy się dla niego dobrze.

Ale mijały dni, nikt nie wspomniał o jego znaku. Tak, jakby sytuacja w szatni w ogóle nie miała miejsca. I Regulus wierzył, że być może to tylko złudzenie tej niepewnej części jego kazało mu uwierzyć, że James zauważył jego znak, podczas gdy w rzeczywistości nic nie widział. 
Nic bardziej mylnego.
To stało się kilka dni później, Regulus samotnie siedział w bibliotece ze wzrokiem utkwionym w książkach, kiedy, ku jego zdziwieniu, ktoś do niego dołączył. Rzadko ktokolwiek do niego dołączał, szczególnie podczas nauki, jeśli już to na krótką, nic nie znaczącą rozmowę, a ta osoba po chwili znikała. Więc Regulus uniósł głowę, żeby taką rozmowę odbyć jak najszybciej i móc tę osobę szybko zbyć. Ale kiedy zobaczył Jamesa, który już tak pogodnie jak zazwyczaj nie wyglądał, krew odpłynęła mu z twarzy. Wiedział, że nie uda mu się go zbyć tak łatwo. Odłożył książkę grzbietem do góry, żeby nie zgubić strony i oparł dłonie na blacie stołu. Za najlepszą taktykę uznał udawanie, że nie ma pojęcia o co Jamesowi chodzi, jednak tym razem zbyt ciężko było mu ukryć niepokój, a własne ciało, własne gesty go zdradzały. Obawiał się, że nawet głos mógłby go zdradzić. 
Ku jego zdziwieniu James położył swoją dłoń na jego, która odrobinę drżała.

— Spokojnie. — Powiedział łagodnie. — Chcę ci pomóc. 

Na początku wyczuwał podstęp, ale później uwierzył. Gdyby James miał komuś powiedzieć zrobiłby to już dawno. Ale odmawiał pomocy nie chcąc jeszcze bardziej komplikować swojego życia, bo pojawienie się w nim Jamesa byłoby znaczną komplikacją. Doskonale zdawał sobie z tego sprawę. 

To również w końcu uległo zmianie.
Bo nawet najsilniejsza osoba czasem może się złamać.
Przez ten cały czas Regulusowi udawało się skrywać wszystko co w nim siedziało bez żadnego słowa skargi, nie wyłaniając tego na światło dzienne. Ale i on pewnego dnia nie wytrzymał. 
Wymknął się niepostrzeżenie podczas siedzenia z grupką znajomych w pokoju wspólnym. Znalazł ku temu okazję akurat wtedy, kiedy reszta zajęła się rozmową, w którą on nie był specjalnie zaangażowany. 

Jego nienawiść do samego siebie w ostatnich dniach tylko się nasiliła. Usiadł na podłodze na wieży astronomicznej i przez jakiś czas po prostu patrzył przed siebie uwięziony we własnych myślach. 
Miał szansę otrzymać pomoc, której tak potrzebował, ale jednocześnie przestraszony, że będzie jedynie zwodzony podstępem nie pozwalał sobie jej przyjąć. Czuł się okropnie samotny i nie miał nikogo, kto chociażby był obok i potrzymał go za rękę. Nie pytając co się stało, nie potrzebując zbędnych wyjaśnień. Po prostu byłby przy nim, żeby w razie czego móc mu dać jakiekolwiek wsparcie, ujawniające się jedynie w samym byciu. To by wystarczyło.
Regulus coraz bardziej nienawidził siebie, swojego życia, ale najgorszy był moment, kiedy siedząc na wieży astronomicznej zdał sobie z tego sprawę. 
Bo nawet najsilniejsza osoba czasem może się złamać.
On się złamał. Łzy pociekły mu po policzkach, już nie krył się pod skorupą chłodu i obojętności, nie starał się niczego ukrywać, bo już nie miał przed kim. Nawet przed samym sobą nie musiał już tego ukrywać, tak jakby powoli to wszystko akceptował, zamiast się wypierać.
Jednak najgorszy moment załamania przejawił się w myśli, która nagle przebiła się przez wszystkie inne. Myśli żeby usiąść na barierkach, puścić się ich i powoli pochylić do przodu, przez moment oddać się spadaniu, aby za chwilę wszystko to zakończyć. O ile wszystko stałoby się prostsze bez niego.

Jednak myśl o śmierci przerażała go w równym stopniu jak myśl o życiu. 
Tak naprawdę nie bał się samej śmierci, lecz aktu umierania, momentu gdzieś na skraju, kiedy jeszcze czujesz ból, być może strach, ale nie możesz z tym nic zrobić. Bezsilność, której nie możesz zaradzić. 
Myśl o śmierci podświadomie przywiodła go na wieżę astronimiczną, ale uświadomienie sobie tego sprawiło, że Regulus wstał. Podszedł do barierki i spojrzał w dół. 

— Dziś mnie nie zabierzecie. — Powiedział tak, jakby gdzieś na górze było coś, co decydowało o tym, kiedy go zabierze, czy też na ile zostawi go w tym piekle zwanym ziemią. Po czym nadgarstkiem otarł policzki mokre od łez i ruszył w stronę wyjścia. 
Kiedy szedł korytarzem łzy, które w dalszym ciągu były gdzieś w jego oczach, jako oznaka jeszcze nie do końca wyłonionych emocji, przesłaniały mu widoczność. I jak to w przypadkach, kiedy nie do końca widzi się świat przed sobą, wpadł na kogoś. Szybko przetarł rękawem twarz, ale nie mógł się już kryć wiedząc, że nie uda mu się zakryć zaczerwienionych od płaczu oczu. 

— Co się stało? — Usłyszał łagodny głos i spojrzał na osobę, na którą wpadł. Nigdy z nim nie rozmawiał, ale kojarzył go, często widział jak chodził gdzieś z jego bratem, albo z Jamesem. Wyglądał na trochę zmęczonego, ale oprócz tego prezentował się tak jak zwykle.

— Nic takiego. — Odpowiedział tylko, spuszczając głowę i próbując go wyminąć. Poczuł dłoń na swoim ramieniu i zatrzymał się odruchowo. 

— Poczekaj. — Usłyszał i obrócił głowę, ostrożnie odsuwając dłoń od swojego ramienia. — Nie wiem dokładnie o co chodzi, ale wiem, że James ostatnio zauważył, że coś u ciebie nie tak. Mówił mi coś takiego... 

— Dzięki, ale nie potrzebuję rad. — Powiedział Regulus, przeczuwając do czego mogłaby zmierzać ta rozmowa. Czuł, że jego opanowanie powoli wracało, odrobinę bardziej przyspieszonym niż zwykle krokiem wrócił do dormitorium.

Następne popołudnie przesiedział w bibliotece. Deszcz lał za oknem stukając o szybę, a on studiował podręcznik od historii magii. Oprócz niego w bibliotece było tylko kilkoro pojedynczych uczniów, a to, połączone z ponurą pogodą za oknem jak i ogólną atmosferą w pomieszczeniu dawało swoisty klimat, który Regulusowi bardzo odpowiadał.
Nagle poczuł czyjąś dłoń na ramieniu i wzdrygnął się, czując ten niespodziewany gest. Oderwał wzrok od książki i uniósł go, a przed sobą zobaczył Jamesa, ubranego w codzienny strój, bordowy sweter i brązowe dżinsy. Kiedy tylko Regulus zwrócił na niego uwagę zabrał dłoń z jego ramienia i schował ją do kieszeni. 

— Możemy porozmawiać? — Spytał, patrząc to na niego to zerkając na podręcznik. Regulus położył dłoń na książce obawiając się, że James mógłby chcieć mu ją zamknąć, po czym pokręcił głową.

— Nie. Nie możemy. — Odparł chłodno, zamykając książkę i chowając ją do torby. Nie liczył na to, że James sobie pójdzie, więc to on postanowił to zrobić. Wstał, ale chłopak złapał go za przegub. 

— Proszę. — Powiedział, rozluźniając uścisk. — Daj sobie pomóc. To nie jest sytuacja bez wyjścia. — Serce zadudniło Regulusowi w piersi. Załamanie. Tak można było nazwać jego wewnętrzy stan. Załamanie kazało mu się zgodzić. Ale z kolei jego duma już nie.

— Skąd wiesz, że potrzebuję pomocy? Z resztą jak niby miałbyś mi pomóc? — Powiedział, wyrywając rękę i zarzucając sobie torbę na ramię.  Potter zbawiciel świata, co? Pierdol się. —Oznajmił z przekąsem, patrząc mu w oczy. Spodziewał się w nich zobaczyć wiele, odrazę, złość,  ale na pewno nie spodziewał się, że w jego oczach dostrzeże żal. Zrobiło mu się głupio, nie powinien go tak atakować. Jak to często bywa, że ludzie, którzy chcą pomóc, bardzo często metaforycznie, lub też nie, dostają w twarz. Regulus westchnął cicho. — Przepraszam. — Powiedział w końcu, nie do końca tak naprawdę wiedząc, czy szczerze chciał go przeprosić, czy chodziło tylko o zagłuszenie własnych wyrzutów sumienia. 

Wyminął go i wyszedł z biblioteki. Odraza i nienawiść do samego siebie cisnęły mu łzy do oczu. Czuł się okropnie. Sam, a przeciw niemu cały świat, tak mu się zdawało, chociaż tak nie było. Przecież mógł otrzymać pomoc, wystarczyło ją przyjąć. Już sam nie wiedział, czy to by wszystko ułatwiło, czy skomplikowało. Bezsilność. To dobre słowo do opisania tego, co ogarniało go każdego dnia.
Czasem miał ochotę po prostu zniknąć. Nie, nie umrzeć, przerażała go myśl o własnym ciele w trumnie, pod ziemią, i żałobnikach stojących nad nim. Zniknięcie byłoby prostsze. Tak, jakby nigdy go nie było.

Skręcił w pusty korytarz i upewniwszy się, że na pewno był pusty, osunął się po ścianie chowając twarz w dłoniach. Zamrugał, żeby odpędzić łzy. Nie zatrzymał się po to, żeby płakać, czy się nad sobą użalać, zwłaszcza, że nie chciałby robić tego gdzieś, gdzie każdy może przyjść kiedy mu się spodoba. Chciał tylko się uspokoić, ale to, że zaczął się trząść, a łzy leciały mu po policzkach nie było jego winą. Nie kontrolował tego. Chciał krzyczeć tak głośno, że aż zedrze sobie gardło. Miał już dość. Źle wybrał, doskonale to wiedział. Żałował, bał się, ale nie mógł tego cofnąć. Był tchórzem, który marzył o tym, żeby uciec, zamiast wziąć odpowiedzialność za swoje decyzje.
Ale gdyby tylko ktoś był obok. Ktoś, kto by go wspierał, ktoś mu bliski. O ile wszystko byłoby łatwiejsze.  
Potrzebował kogoś, kto by go uratował, bo on sam siebie nie potrafił.

I nagle poczuł, jak ktoś go obejmuje. Delikatnie, czule, tak, jak nikt nigdy tego nie robił. Uniósł głowę i spojrzał na Jamesa, który patrzył na niego uspokajająco.

— Już dobrze. Wszystko będzie dobrze. — James sprawiał wrażenie, jakby patrząc na smutnego Regulusa mu również było przykro. Objął go mocniej. — Daj sobie pomóc. 

Regulus otarł łzy. Nie rozumiał. Nie rozumiał czemu James chciał mu pomóc. Nigdy nie byli w jakkolwiek bliskiej relacji. Regulus bał się, że to żart, podstęp, bo nie widział innego powodu, dla którego James miałby tak za nim łazić w tej sprawie. Tak jakby naprawdę mu zależało. Ale przecież nie mogło mu zależeć. Bo niby czemu? Nie było powodu dla którego James miałby mu pomagać.
A mimo to Regulus czuł się nieco lepiej, kiedy tak go obejmował, kiedy był przy nim i wyciągał do niego pomocną dłoń. Nie wiedział, czy była to kwestia tego, że był to James, czy może po prostu tego, że w ogóle ktoś był, ktoś, kto próbował. Dla niego.

— Czemu to robisz? — Spytał cicho, ocierając kolejne łzy, które tak bardzo chciał powstrzymać, choć zupełnie nie był w stanie. James nie odpowiedział od razu, przez kilka chwil patrzył na niego tak, jakby chciał otrzeć jego łzy.

— Bo wierzę, że mimo wszystko nie jesteś taki zły. — Powiedział łagodnie, zbierając palcem łzę, która za chwilę miała skapnąć z brody na jego szyję. — Remus mi mówił co widział wczoraj. Wiem, że chcesz być silny, ale wcale nie jesteś silny, jeśli sprawiasz takie wrażenie tylko przy ludziach, a kiedy jesteś sam płaczesz. To nie siła, ukrywać swoje emocje, a zwykła słabość. — Te słowa sprawiły, że Regulus niemal poczuł się zbesztany. Nigdy nie uważał tego za siłę, ale też nie uważał tego za słabość. Tak po prostu było. — Wyjdźmy gdzieś i porozmawiajmy, co ty na to? Jeszcze wcześnie, możemy wyjść do Hogsmeade.

W Regulusie duma walczyła z chęcią zyskania pomocy. Bo sam czuł, że miał dość tego wszystkiego, że jeśli nie wyrwie się z tego stanu będzie jeszcze gorzej, a tego jeszcze gorzej nie potrafił nawet sobie wyobrazić, skoro już teraz było tak źle, skoro już teraz nie radził sobie ze swoimi emocjami, myślami, nawet niekiedy czynami. 
I bał się, że jeśli teraz się nie zgodzi nikt inny go nie uratuje.

— Nie chcę o tym rozmawiać. — Oznajmił, prostując się i patrząc przed siebie.

— Ale ja nie mówiłem o czym będziemy rozmawiać. Mówiłem po prostu, żebyśmy porozmawiali. Bez zobowiązań, bez trudnych tematów. Zwykła rozmowa. — Odpowiedział James i podniósł się. Wyciągnął dłoń w stronę Regulusa. — Co ty na to?

Regulus nie skorzystał z oferowanej pomocy, podniósł się sam, otrzepując spodnie, które i tak były zupełnie czyste i spojrzał na Jamesa, jakby chciał z jego twarzy odczytać, czy jest szczery. I nie odczytał nic. A mimo to kiwnął głową. 

O dziwo w towarzystwie Jamesa czuł się dobrze. To oczywiście nie tak, że nagle wszelkie jego troski zniknęły, ale potrafił o nich wtedy zapomnieć. Poszli do Trzech Mioteł i po prostu porozmawiali, napili się razem kremowego piwa. James był dość zabawny i Regulus nawet kilka razy zdobył się na cichy śmiech. Dawno się tak nie czuł, dawno nie czuł, że mógł z kim po prostu porozmawiać. Z kimś, kto nic od niego nie oczekiwał, niczego nie wymagał, po prostu był. Pomagał odsunąć myśli.
Myśli, które razem z samotnością wróciły do niego, kiedy James odprowadził go wieczorem do jego dormitorium. Bo chociaż był wśród swoich współlokatorów to czuł się zupełnie sam.

Mijały tygodnie, a James wciąż nie odpuszczał. Wciąż chciał mu pomóc. A Regulus tę pomoc przyjmował, chociaż przechodził kilka załamań, podczas których się od Jamesa odcinał, nie rozmawiał z nim zbyt wiele.
James był przy nim. James go rozumiał. I bardzo szybko ich relacja ze zwykłej chęci pomocy przerodziła się w coś więcej, rozluźniła. James czasem, nie wiadomo, czy na poważnie, czy dla żartu z Regulusem flirtował. A Regulus, choć nie myślał, żeby umiał w takie rzeczy, odpowiadał mu często tym samym, czasem ignorował, kiedy nie miał nastroju. I Jamesa to nie zrażało. Był przy nim. Słuchał jego żali, jego wątpliwości, nawet obejmował, kiedy było trzeba lub w ciszy trzymał za rękę. I kiedy Regulus przekonał się, że to szczere, docenił to, choć nie wiedział jak mógłby mu podziękować. 

Zdawało się, że robiło się lepiej. Aż do dnia, w którym konsekwencje jego decyzji znów go nie nawiedziły. To był wieczór, siedział razem z Jamesem na wieży astronomicznej i po prostu patrzyli w niebo. Cisza między nimi była dobra, była pożądana, była bardziej intymna niż rozmowa o najgłębszych ich sekretach. 
I w tym wszystkim, w tej dobrej, błogiej chwili Regulus poczuł, że jego ramię zaczyna piec, a wystarczyło tylko podciągnąć rękaw, żeby zobaczyć, że mroczny znak poczerniał. Poczuł, że i James patrzył na jego przedramię, z żalem, niepokojem. 

— On cię wzywa, mam rację? — Spytał cicho. Regulus kiwnął głową i obrócił się w jego stronę. Złapał go za ramiona, jakby trzymał się swojej ostatniej deski ratunku.

— James, błagam, pomóż mi, ja nie wiem co robić, nie chcę tam iść. Nie wiem co robić. Ja myślałem, że staję się lepszym człowiekiem... — Rzeczywiście tak myślał. Myślał tak, bo miał wrażenie, że powoli wychodził z bagna, w którym się znalazł. Ale ten ból w przedramieniu, ten ciężar na nim, który tworzył zwykły tatuaż sprawiał, że Regulus przypominał sobie, że może to była tylko iluzja. 
James objął go, pogłaskał po włosach, próbował go uspokoić, ale Regulus nie potrafił powstrzymać swojego ciała od drżenia.

— Reggy... — Zaczął łagodnie, a Regulus poczuł czułość rozlewającą się w tym zdrobnieniu, przypomniał sobie, że James był przy nim. A to pozwoliło mu się odrobinę uspokoić. — Wiem, że nie chcesz, ale powinieneś iść. — To brzmiało jak hipokryzja ze strony Jamesa. W końcu miał go od tego uratować, a jednocześnie kazał mu odpowiedzieć na wezwanie. Ale Regulus wiedział, że robił to dla jego dobra. Że gdyby nie odpowiedział, miałby później problemy. — Spotkamy się tu później, dobrze?

I Regulus przystał na to.
Jednak kiedy wrócił, nie był w stanie pójść tam do Jamesa, spojrzeć mu w oczy. Usiadł przed wrotami zamku, na dużym kamieniu, który przed nimi leżał i po prostu siedział. Miał nadzieję, że ktoś zauważy jego znak, zgłosi to do aurorów. Że go aresztują, wsadzą do Azkabanu, lub lepiej, naślą na niego dementorów. Bo nie chciał umierać, ale w tamtej chwili nie chciał też żyć, wystarczyłoby mu po prostu egzystować. Bez uczuć, bez myśli, bez słów. Czuł się źle i miał już dość tego wszystkiego. I choć wiedział, że James na niego czekał, że był skłonny mu pomóc, to zaczął bać się, że na to nie zasługiwał, że tylko go zawodzi. 

Ale to, że on nie przyszedł do Jamesa nie znaczyło, że mieli się nie spotkać. Bo James zobaczył go z wieży astronomicznej i to on przyszedł do niego. Usiadł obok. Położył dłoń na jego. 

— Pamiętaj, że tu jestem. — Powiedział tylko. Bez zbędnych pytań. Po prostu był. I Regulus to zapamiętał. 

— Wiem, że kazałeś mi tak nie myśleć, ale ja naprawdę jestem złą osobą, James. — Powiedział cicho. Nienawidził użalania się nad sobą. Ale w tamtej chwili to nie było użalanie się. On tak naprawdę myślał. — Dobra osoba wolałaby umrzeć, niż mu się poddać.

— Nie jesteś złą osobą, Regulus. Zła decyzja nie zawsze musi czynić cię złą osobą. — Odpowiedział mu James, obejmując go jedną ręką, chcąc dodać mu otuchy i wsparcia. — Szczególnie, że zrozumiałeś, że była zła i starasz się ją odwrócić. 

I w ten sposób musieli sobie radzić. Regulus chodził na spotkania, kiedy musiał. James wciąż był przy nim. Ich relacja się rozwijała i w pewnym momencie zaczęli się nawet umawiać na randki. I przy nim Regulus powoli, małymi krokami zaczynał wierzyć, że jakoś sobie poradzi. Że pewnego dnia zupełnie się uwolni. 

I szansa na to przyszła latem. Kiedy Voldemort poprosił o skrzata, Regulus użyczył mu Stworka. Nie po to, jak wszyscy myśleli, żeby się przypodobać, chociaż to zdecydowanie też było czymś dobrym. Mu jednak chodziło o coś innego. Regulus chciał znać następny ruch Voldemorta zanim pozna go ktokolwiek inny. I w tym widział taką możliwość. 

Więc kiedy Stworek opowiedział mu o wszystkim, Regulus połączył kropki, przypomniał sobie to, o czym wspominał mu James, o czym sam wiedział. Volemort miał horkruksy. I Regulus miał informację gdzie został ukryty jeden z nich. Więc wiedział już co robić. 

Napisał list do Jamesa, w którym zapytał o spotkanie. Ostatecznie miał zostać na noc. I to był miły wieczór, kiedy tak byli razem, wtuleni w siebie rozmawiali o tym, co nieistotne. I Regulus czuł, że jest szczęśliwy. Czuł, że to co miał zamiar zrobić też będzie dobre. 
Wstał w nocy, kiedy James już dawno spal i ubrał się, a na poduszce zostawił przygotowany wcześniej list. To nie tak, że Regulus zakładał, że nie wróci. Prawda była taka, że chciał wrócić. Ale nie mógł mieć co do tego pewności. Więc wolał zostawić informację, jakąkolwiek. 

Po cichu wyszedł przed dom i wezwał Stworka. Skrzat już wiedział co robić. Wcześniej starał się Regulusa przekonać, że to zły pomysł, więc on zabronił mu tak mówić. Trafił tam, gdzie było trzeba i odrzucił strach, bo czuł, że robił dobrze. 
A kiedy trafił już na wyspę otoczoną zieloną poświatą, wspiął się nieco po skałach na niej rozrzuconych i spojrzał na kamienną misę wypełnioną zieloną cieczą. Wiedział co musiał zrobić, a mimo to wyciągnął różdżkę, próbując zaklęciem opróżnić misę. Wylewanie z niej eliksiru też na nic się nie zdało. Poziom cieczy w naczyniu się nie zmieniał. Regulus spojrzał na Stworka, który stał blisko niego, patrząc z przestrachem w stronę, w którą i on przed chwilą patrzył.

— Posłuchaj mnie, Stworku. Masz dopilnować, żebym wypił wszystko z tej misy. A później, jeśli nie będę w stanie wrócić ratuj siebie, rozumiesz? — Skrzat chciał się opierać, ale nie mógł sprzeciwić się rozkazom, więc zgodził się na nie niechętnie. 

Wypicie eliksiru było dużo trudniejsze niż mu się wydawało i Stworek musiał wciskać mu go na siłę, choć ten płakał i się opierał. Ale nie rozkazał mu przestać,  bo podświadomie wiedział co musiał zrobić. 
A kiedy ostatnia porcja trafiła do jego organizmu, miał wrażenie jakby niewyobrażalny ból rozdzierał mu brzuch. Widział wszystkie swoje złe wspomnienia, miał wrażenie, że w ich był, że znów je przeżywał. Widział te najgorsze kłótnie Syriusza z rodzicami, podczas których był obecny, widział złość rodziców po jego ucieczce. Widział swoje załamania, swoje obwinianie się, widział moment, w którym podjął swoją najgorszą życiową decyzję. I płakał nad tym, wołał o pomoc, wołał brata, wołał ukochanego, krzyczał. Ból brzucha był przy tym niczym.
Ale poczuł też pragnienie. A wokół było przecież tyle wody! Z taką łatwością mógł je zaspokoić. Podszedł blisko. Uklęknął przy brzegu, a może z braku sił upadł po prostu na kolana i napił się trochę. A z każdym łykiem chciał więcej i więcej. Lecz nie zdążył zaspokoić pragnienia, bo nagle pochwyciły go chude, kościste ręce i zaczęły wciągać do jeziora. A on, choć szarpał się i bronił to nie był w stanie z nimi wygrać. Pociągnęły go w głąb jeziora i zaczęły ciągnąć na dno, a on starał się wydostać i krzyczał, błagał o pomoc. Aż nagle, kiedy woda wypełniała już jego usta, sprawiając, że nie mógł krzyczeć, zobaczył światło. Pojawił się ogień. Dużo ognia. W zimnej jaskini nagle zrobiło się gorąco. I zobaczył łódź. A na łodzi znajomą, ukochaną sylwetkę.
I to obudziło w nim wolę walki, wolę życia, chociaż wciąż sam nie mógł dać sobie z tym rady. I trochę minęło, zanim został wciągnięty na suchą powierzchnię. 

A więc James uratował Regulusa dwa razy. 
Po raz pierwszy, kiedy powoli zaczął oddawać mu jego życie, kiedy pomógł mu się podnieść i sprawił, że Regulus uwierzył w sens tego wszystkiego.
I po raz drugi w tej zimnej jaskini, kiedy Regulus, któremu zmysły odebrał eliksir rozpaczy nie mógł się bronić. 

Jednak mroczny znak wciąż tkwił na przedramieniu Regulusa.
Czarny pan nie zapominał o swoich poplecznikach. Szczególnie o tych, którzy go zdradzili. 
I Regulus bał się, że pewnego dnia po niego przyjdzie.




Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro