rozdział XI

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

koniec rozdziału myślę, że będzie idealną rekompensatą braku aktualizacji w poniedziałek :>

Niemalże cały wtorek spędziliśmy w pokoju hotelowym, gdzie służba około dziewiątej rano doniosła nam śniadanie, a po szóstej po południu kolację. Ruszyliśmy się jedynie na obiad, którego nikt nie chciał nam przynieść, więc musieliśmy iść do hotelowej restauracji. To było nasze jedyne wyjście, bo obaj byliśmy zbyt zmęczeni po całej podróży.

I tak dopiero na jutro Terry coś zaplanował, więc dzisiejszy dzień mogliśmy się opierdalać. A to było dość ciekawym dla mnie doświadczeniem, bo nigdy nie miałem ku temu okazji. Ale skoro teraz nie byłem z rodzicami, to przecież nikt mi tego nie bronił, prawda?

Przewróciłem się na drugi bok, przeglądając różne rzeczy na telefonie i ignorując wiadomości z grupy ze studiów. Westchnąłem i na pasku powiadomień postanowiłem przeczytać, o co konkretnie chodziło.

– Aha – mruknąłem do siebie. – Zrobiła im wejściówkę na rozliczeniach w obrocie międzynarodowym. Straszne. – Przewróciłem oczami.

– Hm? Co mówiłeś? – zapytał Terry, więc odwróciłem głowę w jego stronę. Archibald leżał rozłożony, jak żaba na liściu, na fotelu i też coś grzebał w telefonie.

– Mówiłem, że na jednym przedmiocie u mnie na studiach zrobiła wejściówkę – wyjaśniłem. – I wszyscy teraz na grupie srają w gacie ze strachu.

Terry parsknął śmiechem.

– Ty byś się tym nie przejmował, co?

– Oczywiście, że nie. – Wzruszyłem ramionami. – Ten przedmiot jest akurat łatwy.

– Dla ciebie wszystko jest łatwe – zauważył. – Czy chociaż raz z czegokolwiek nie zdałeś albo nie zaliczyłeś? Albo chociaż, miałeś poniżej dziewięćdziesięciu ośmiu procent?

Teraz się ze mnie nabijał. Słyszałem to w jego głosie, ale i tak postanowiłem to zignorować. Dla niego to był śmieszny temat, bo Terry był raczej typem podobnym do Ariona – byle zdać i się nie przejmować dłużej. Zresztą i tak miał przyszłość zapewnioną, a studia były tylko ewentualnym zabezpieczeniem. Ja tak nie miałem. Musiałem się uczyć i być najlepszy.

– Raz nie zaliczyłem – mruknąłem, jakby od niechcenia, choć czułem jak zaczyna mnie coś w środku boleć i kłuć. Pieprzone uczucie zawodu.

Terry wpatrywał się we mnie zszokowany.

– Pierdolisz – wymamrotał. – Poważnie? Kiedy?

– Kiedy ty miałeś eliminacje do reprezentacji – wyjaśniłem. – Od rana miałem wtedy egzamin, który wykładowca sprawdził od razu i nie zaliczyłem.

– To dlatego byłeś wtedy taki struty, jakby coś ci zdechło.

– Ale ty subtelny.

Terry posłał mi szeroki uśmiech, na co ja przewróciłem oczami. W pewnym momencie jego telefon zadzwonił, więc podniósł się z fotela i zniknął za drzwiami łazienki. Zainteresowany popatrzyłem za nim, ale nie miałem ochoty podnieść się z łóżka i iść podsłuchiwać. Ogólnie odkąd tu przyjechaliśmy trochę się rozleniwiłem. Oczywiście, wieżowiec dzisiaj rano miał ambitne plany na zwiedzanie i produktywne spędzanie czasu, bo dopiero wieczorem mieliśmy być w jakimś dziwnym, umówionym miejscu. A potem wyjrzał przez okno, zobaczył, że pada i mu się odechciało.

– Na szóstą będziemy musieli już być – poinformował mnie białowłosy, gdy wyszedł z łazienki. Popatrzyłem na niego, potem na zegarek i znów na niego. Dochodziła dopiero pierwsza. Rany, tyle leżenia jeszcze przede mną.

– To idę spać – powiedziałem mu, odwróciłem się tyłkiem do niego, ale zanim zdążyłem zamknąć oczy poczułem jak łóżko obok mnie się ugina, gdy Archibald się na nie rzucił. Westchnąłem zrezygnowany.

– Oj, nie. Nie idziesz – wymamrotał mi prosto do ucha, na co przewróciłem oczami.

– Dystans, człowieku – prychnąłem, lekko go od siebie odpychając. – Dlaczego nie? To kilka godzin snu.

– Noc jest od spania – odpowiedział. – A teraz idziemy na zakupy, bo na pewno nie wziąłeś nic eleganckiego. – Podniósł się z łóżka i podszedł do swojej walizki, która stała pod oknem. W przeciwieństwie do niego, ja wypakowałem swoje rzeczy do szafy, którą mieliśmy w pokoju. Natomiast ten geniusz uważał, że on temu meblowi nie ufa i jak się rozpakuje to na pewno czegoś zapomni, więc woli wszystko trzymać w walizce. Naprawdę, czułem, że po tych paru dniach, które z nim spędzę będę głupszy niż on, co akurat było dość trudne.

– Po cholerę kazałeś mi brać tyle ubrań skoro teraz marzą ci się zakupy? – zapytałem, podnosząc się do siadu i patrząc jak wyciąga jakieś jeansy z walizki. – Zresztą większość moich ubrań jest elegancka i nie potrzebuję nic nowego – zauważyłem.

– Garnituru chyba nie masz, co?

Czyli o coś takiego eleganckiego mu chodziło. Westchnąłem.

– Tego nie – mruknąłem, a Archibald się uśmiechnął.

– No patrz, a akurat nam potrzebny. Masz pięć minut na przebranie się. Po tym czasie idziesz w tym, co zdążysz założyć – oznajmił i po zgarnięciu jeszcze jakiejś bluzy, zniknął w łazience. Pokręciłem zrezygnowany głową, ale podeszłem do szafy, z której wyjąłem ciemne spodnie z szerokimi nogawkami i zwykłą, beżową bluzkę. Szybko się przebrałem a kiedy Archibald wyszedł z łazienki, ja już zakładałem buty.

Niedługo później już wyszliśmy z pokoju, Archibald zamknął drzwi na klucz i ruszyliśmy w stronę windy. Upchnąłem telefon w kieszeni, gdy jechaliśmy na parter.

– Dzisiaj też nas ten cały Patrick wozi czy idziemy na pieszo? – zapytałem, kiedy wyszliśmy z hotelu.

– Gdzieś tu sklepy są blisko – odpowiedział. – Więc nie będziemy jeździć.

Po mojej minie chyba widział, że nie jestem za bardzo zadowolony z jego decyzji, bo zaczął się śmiać. Mnie jednak do śmiechu nie było, bo trochę się rozleniwiłem i nie miałem ochoty łazić.

– Nie rób takiej miny – powiedział, szturchając mnie ramieniem, kiedy szliśmy w tłum. – To nie daleko. Jak się przejdziesz to ci jeszcze na zdrowie wyjdzie.

Przewróciłem oczami. Resztę drogi do sklepu przeszliśmy w ciszy. Albo raczej, drogę do miejsca, w którym miał być sklep. Bo tego sklepu nie było – nie było z ubraniami, tylko supermarket. Popatrzyłem niezadowolony na białowłosego, który zdziwiony się rozglądał.

– Przecież to miało być tutaj! – zawołał.

– Ale nie ma – wymamrotałem. – Co teraz?

– Zapytamy kogoś – powiedział i popędził w stronę jakiejś grupki nastolatków, która stała niedaleko. Patrzyłem na niego zrezygnowanym wzrokiem. Po chwili wrócił do mnie, a po jego minie widziałem, że chyba nie dużo się dowiedział.

– I co? – dopytałem.

– Nie rozmawiają ani po angielsku, ani po japońsku – wyjaśnił.

Przewróciłem oczami.

– A nie mogłeś użyć tłumacza z telefonu? Czy coś takiego?

Terry popatrzył to na mnie, to na nastolatków, przy których przed chwilą był.

– Nie no, nie pójdę do nich – oznajmił. – Uznają mnie za jakiegoś debila.

– Jakby już tak nie myśleli – powiedziałem. – Idziemy jakąś inną drogą – zarządziłem. – Gdzieś na pewno dojdziemy.

– Na chuju do raju chyba tylko – prychnął i ruszył za mną. Idąc, rozglądałem się, ale na żadnej z witryn sklepowych nie dojrzałem nic, co chociaż wyglądałoby jak garnitur. Słyszałem jak za moimi plecami niezadowolony białowłosy coś mamrocze, ale ignorowałem go. Idąc zgodnie z jego intuicją nie trafiliśmy tam gdzie potrzeba, więc teraz czas, aby słuchał mnie. Co prawda, ja sam nie bardzo byłem pewien gdzie idziemy, ale na pewno trafimy lepiej niż wcześniej.

***

Było parę minut po piątej, gdy Terry dostał telefon, że Patrick już stoi pod hotelem i na nas czeka. Obaj byliśmy już prawie gotowi – mi zostały do założenia buty a Archibald siłował się z muszką. Do hotelu wróciliśmy dopiero jakąś godzinę temu, bo wcześniej nie dość, że szukaliśmy sklepu, to później – jak już go znaleźliśmy – okazało się, że nic nam się nie podoba i musimy iść dalej. Na szczęście natrafiliśmy na miłą panią, która nam dokładnie pokazała gdzie mamy iść.

– Zaraz to zepsujesz. Daj – mruknąłem i podeszłem do niego. Miałem doświadczenie w wiązaniu takich rzeczy, więc bez problemu to zrobiłem. I o wiele szybciej. Ostatni raz delikatnie naciągnąłem materiał, ignorując fakt, że Terry niezbyt dyskretnie się we mnie wpatruje. Siłą woli – a raczej jej resztkami – próbowałem to ignorować, by na moich policzkach nie wykwitł rumieniec. Chociaż i tak czułem jak na twarzy pojawiają mi się rumieńce. Kiedy puściłem białowłosego, moim oczom ukazała się jego twarz, która cała pokryta była delikatnym, różowym rumieńcem.

Cofnąłem się o krok i wsadziłem ręce do kieszeni marynarki.

– Mógłbyś mi w końcu powiedzieć, gdzie mnie zabierasz – wymamrotałem, kiedy moja twarz powoli zaczęła wracać do normalnych barw. Terry pokręcił rozbawiony głową.

– Tyle wytrzymałeś to i tę niecałą godzinę wytrzymasz – zauważył. Przewróciłem oczami, szybko założyłem buty i stanąłem przy drzwiach.

– To ruszaj dupę – prychnąłem, wychodząc na korytarz. Upewniłem się, że w kieszeni mam telefon, a w tym czasie białowłosy do mnie dołączył, zamknął za nami drzwi na klucz i poszliśmy w stronę windy. Szybkim ruchem kliknąłem odpowiedni przycisk, drzwi windy się zamknęły i już po chwili jechaliśmy w dół.

– Aż tak bardzo ci się tam spieszy?

– Im szybciej tam pójdziemy, tym szybciej wrócimy – zauważyłem, gdy opuściliśmy windę. Rozejrzałem się. Na korytarzu było trochę więcej gości niż wtedy, kiedy przyjechaliśmy. I w sumie teraz my bardziej wpasowaliśmy się do samego wystroju hotelu; ubrani jednak byliśmy elegancko, pierwszego wieczoru, gdy tylko weszliśmy, wyglądaliśmy bardziej jak bezdomni.

– Szkoda, że naprawdę tak to nie działa – mruknął. Pod drzwiami hotelu zobaczyliśmy żółtą taksówkę, o którą opierał się Patrick i grzebał w telefonie. Gdy podeszliśmy bliżej zobaczyłem, że taksówkarz założył na swoje czarne włosy białą opaskę. Tym samym, gdy Archibald poszedł się z nim przywitać, zobaczyłem, że on swojej czarnej nie miał. A szkoda, fajnie by do siebie pod tym względem pasowali.

– Gotowi? – zagadnął Patrick, gdy wsiadaliśmy do samochodu. Ponownie usiadłem z tyłu, białowłosy na miejscu pasażera. Nie wiem czemu, ale miałem wrażenie, że to pytanie było głównie skierowane do mnie.

– Szczerze nie wiem – mruknąłem, bo naprawdę nie miałem pojęcia czego się spodziewać. Patrick rozbawiony pokręcił głową.

– Myślę, że ci się spodoba – oznajmił, a ja poderwałem głowę gwałtownie do góry.

– Zaraz. – Popatrzyłem na Terry'ego. – On wie po co jedziemy? I gdzie?

– Musiałem wiedzieć gdzie, bo was zawożę – zauważył sensownie czarnowłosy, a ja zdałem sobie sprawę jak głupie było moje ostatnie pytanie.

– I tak, wie – przytaknął w końcu Archibald. – Załatwił mi kontakt do Trevor'a.

– Że kogo? – zapytałem zdziwiony, ale na to pytanie już nikt nie chciał mi odpowiedzieć. Obaj popatrzyli po sobie a ja westchnąłem, usadawiając się wygodnie.

Droga do tego tajemniczego miejsca zajęła nam może sześć minut, bo jakoś udało się uniknąć korków. Patrick zatrzymał się nieopodal dość dużego, białego budynku. Wysiedliśmy, a ja z dość sporym zdziwieniem wpatrywałem się w niemalże przeszkloną ścianę. W środku świeciło się mnóstwo jaskrawych świateł, a po wielkiej sali kręcili się ludzie. Nawet z drogi można dostrzec było rzędy czerwonych foteli.

Wiedziałem, gdzie byłem, bo wiele razy słyszałem o tym miejscu i jeszcze więcej o nim marzyłem. Że kiedykolwiek będę mieć szansę tu zagrać.

– A to dopiero początek niespodzianki – zaśmiał się Terry, widząc moją minę. Patrick już dawno odjechał a my ruszyliśmy w stronę wejścia, które było po drugiej stronie budynku.

– Bycie przy Metropolian Opera jest dla mnie wystarczająco wielką niespodzianką – zauważyłem szczerze.

– Wiesz co to za miejsce?

– Tak – przytaknąłem. – Od... nie wiem kiedy marzyłem, że tu zagram.

Terry zaśmiał się.

– Kto wie? Może kiedyś się to spełni? – dopytał. Przy wejściu stał barczysty ochroniarz. Mężczyzna miał siwe, ostrzyżone na krótko włosy. Ubrany był w garnitur a na nosie przeciwsłoneczne okulary.

– Bilety macie? – zapytał, a po jego tonie słychać było, że bez nich nas nie wpuści.

– Cóż... No – zacząłem nerwowo mamrotać w odpowiedzi, ale nim którykolwiek z nas powiedział coś jeszcze, zza pleców ochroniarza wyłonił się wysoki, szczupły rudowłosy mężczyzna. Na sobie miał jaskrawy, różowy garnitur a na nosie okulary w białych oprawkach. Uniosłem zdziwiony brew, gdy na nasz widok uśmiechnął się szeroko.

– No nareszcie! – zawołał i mocno uściskał Terry'ego. Archibald przewrócił oczami i poklepał nieznajomego po plecach. – Już się nie mogłem was doczekać – trajkotał dalej. – Brad, dlaczego nie chcesz ich wpuścić? – zapytał ochroniarza, puszczając Archibalda i otrzepując jego marynarkę z brokatu, który na nim zostawił. – Mówiłem ci, Terry'ego i Riccardo wpuszczamy!

– Nie przedstawili się – oznajmił poważnym tonem ochroniarz.

– To się pyta o imiona a nie patrzy tak, jakby wymordowali rodzinę – prychnął rudowłosy. – A ty musisz być Riccardo, bardzo miło mi cię w końcu poznać. – Mocno uścisnął moją dłoń. – Naprawdę nie mogłem się ciebie doczekać. Gdy tylko Terry mi o tobie opowiedział, wiedziałem, że będziemy mieć nową gwiazdę!

Zdziwiony popatrzyłem na Archibalda, który już szedł w stronę wejścia.

– O czym on mówi? – zapytałem, już nie bardzo rozumiejąc, co się dzieje.

– Ejże! – zawołał oburzony rudowłosy, idąc do Archibalda. – Ja nie jestem żaden on tylko Trevor – oznajmił. – I nie wiesz? Skarbie, Terry wysłał nam twoje zgłoszenie do konkursu?

– Jakiego konkursu? – dopytałem.

Trevor popatrzył to na mnie, to na Terry'ego, kręcąc przy tym głową.

– Naprawdę nic mu nie powiedziałeś? – spytał go.

– Niespodzianka? – Terry uśmiechnął się, a ja postarałem się zignorować ciepłe uczucie, które przez ten uśmiech pojawiło się w mojej klatce piersiowej.

Trevor przewrócił oczami.

– Kochanie, nie wiesz, co dzisiaj tu jest? – zapytał mnie, a gdy pokręciłem głową, że nie, westchnął. – Druga edycja naszego konkursu, w którym młodzi muzycy z całego świata mierzą się ze sobą na scenach naszej opery! – Okręcił się dookoła i trochę brokatu uniosło się w powietrze. – Tegoroczny jest o muzyce klasycznej. Jesteś jednym z pięciu szczęściarzy, których zgłoszenie na tyle mocno nam się spodobało, że postanowiliśmy cię tu zaprosić na drugi etap.

Wpatrywałem się zdziwiony to w Archibalda, to w Trevora. I nie mogłem pojąć co się dzieje. Jakie zgłoszenie? Jaki konkurs? Dlaczego Terry nic o tym nie powiedział i zrobił z tego aż tak wielką aferę?

– Wysłałem zgłoszenie za ciebie – wyjaśnił Terry cichym głosem, gdy zbyt długo się nie odezwałem.

– Co było w tym zgłoszeniu? – zapytałem cicho.

Terry uśmiechnął się.

– Pamiętasz prywatny koncert, który mi zagrałeś? Ten w twoim pokoju, gdy cię odwiedziłem? – dopytał a ja przytaknąłem. – Nagrałem go. I im wysłałem.

– Ale dlaczego?

– Bo nie mogłem pozwolić, żeby twoje marzenia poszły w zapomnienie przez twoich rodziców.

Westchnąłem. Nie zasługiwałem na niego.

***

Trevor kazał Terry'emu iść na widownię a mnie pokierował w stronę czegoś w rodzaju garderoby. Sam zniknął w innym pomieszczeniu, obok którego musiałem przejść. Westchnąłem i zapukałem w dębowe drzwi na samym końcu korytarza. Po chwili otworzyły się a moim oczom ukazała się niewysoka blondynka z niebieskimi pasemkami. Miała na sobie różową koszulkę na krótki rękaw i zwykłe jeansy, a na biodrach zawieszony czarny fartuch z różnymi pędzlami do makijażu i innymi rzeczami, które pewnie też do tego służyły, ale nie byłem pewien. Jej niebieskie oczy zlustrowały mnie całego, a na ustach wykwitł uśmiech.

– Jesteś Riccardo, prawda? – zapytała, wpuszczając mnie do środka. Pomieszczenie było długie, pod ścianą ustawione były toaletki, przy których siedziało parę osób.

– Tak – przytaknąłem. – A ty to...?

– Ach, tak. Jestem Cindy, bardzo miło mi cię poznać – oznajmiła i pokazała mi miejsce na niewielkiej, czerwonej kanapie, która stała w rogu pomieszczenia. Oboje ruszyliśmy w tamtą stronę. – Mam zadbać o twój ubiór dzisiejszego wieczoru, ale już i tak odjebałeś się jak żaba na otwarcie stawu.

Zachichotałem.

– A nie szczur na otwarcie kanału? – dopytałem, siadając na kanapie. Cindy zaśmiała się głośno.

– Chciałam być oryginalna – mruknęła zawiedziona i usiadła obok mnie, a zapach jej cukierkowych perfum dotarł mi do nosa.

– To przepraszam.

– Naprawdę nie szkodzi. – Wzruszyła ramionami. – I dziękuję za oszczędzenie mi dzisiaj czasu. Trochę niezbyt dobrze się dzisiaj czuję i myślę, że bym wszystko zepsuła w twoim wyglądzie – przyznała. – Jesteś zestresowany występem? Z tego, co kojarzę to wychodzisz jako drugi.

Popatrzyłem na nią zszokowany.

– Jako drugi? – dopytałem zdziwiony. Jako drugi?! Nie zdążę się za bardzo przygotować i nastawić. No i to za mało czasu na niepotrzebne stresowanie się.

Cindy zachichotała na moją reakcję.

– Oj, nie wiedziałeś? – zaśmiała się. – Teraz już wiesz. Przynajmniej będziesz mieć z głowy, kiedy na przykład ten chłopak – pokazała na wysokiego, granatowowłosego chłopaka, który stał w przeciwnym do nas rogu i patrzył na wszystkich niezadowolonym wzrokiem – będzie się stresował, bo idzie jako ostatni.

– Wolałbym albo wiedzieć wcześniej, albo dopiero jak będą mnie wywoływać – przyznałem. Cindy poklepała mnie po ramieniu.

– Nie masz, co się niepotrzebnie stresować. Jak się dowiedziałam, że to ciebie mam przygotowywać to stwierdziłam, że muszę odsłuchać chociaż fragment tego zgłoszenia – wyjaśniła. – I to było takie piękne! Nie przepadam za muzyką klasyczną, ale, tak szczerze, to jakbyś kiedyś wydał coś swojego to słuchałabym na okrągło. Ten twój Terry doskonale wiedział, co robi, gdy cię tu zgłaszał. Twój talent nie może się zmarnować – trajkotała dalej. – Już wiesz, co zagrasz?

Pokręciłem głową.

– Nie mam zielonego pojęcia. Nawet nie wiem jak to wszystko będzie wyglądać.

– Najpierw któryś z jurorów będzie przemawiał przed publicznością – zaczęła opowiadać, ale jej przerwałem:

– Publicznością?! Tam będzie publiczność?!

– Tak – przytaknęła. – Na wszystkich występach tu jest. Ponad trzy tysiące osiemset gości mieści się na sali, a dodatkowo dzisiejszy konkurs będzie emitowany w telewizji w różnych krajach, więc to kolejni widzowie – wyjaśniła. – Z tego, co kojarzę to jesteś z Japonii, prawda? Musiałam troszkę się o tobie dowiedzieć, zanim zaczniemy razem pracę. I w Japonii również będzie emitowane, więc twoi przyjaciele i rodzina mogą cię oglądać. Podejrzewam, że Terry już ich wszystkich o tym zawiadomił.

Dziewczyna coś tam trajkotała, ale jakoś nie umiałem się skupić. Prawie cztery tysiące ludzi będzie mnie oglądać tu na miejscu – będą widzieć moją porażkę, bo inaczej nie będzie można nazwać tego występu. Nie miałem szans się przygotować i nadal nie wiedziałem, jak to będzie wyglądać. A jak będą kazali zagrać jakiś swój autorski utwór? Przecież nie wziąłem ze sobą kartek z nutami! A nie znałem na pamięć żadnej melodii, którą mógłbym zagrać...

Albo, chociaż nie... Miałem jedną, którą komponowałem, kiedy miałem gorsze dni albo po prostu chciałem sobie ulżyć, a nie byłem już w stanie robić sobie krzywdy. Ale ona się nie nadawała, była zbyt chaotyczna i wciąż nieukończona...

– Wszystko w porządku? – zapytała Cindy. – Zbladłeś troszkę.

– Tak, jest okej – przytaknąłem, chociaż wcale nie było okej. – Co jest dalej?

Cindy popatrzyła na mnie z wyraźną troską w oczach, ale w końcu westchnęła i mówiła dalej:

– Po tym wywoływany jest pierwszy uczestnik i wybiera instrument, na którym zagra. Najpierw gra swój autorski utwór, a kiedy z nim jest coś nie tak lub nie bardzo się jurorom spodoba, wybierają mu oni jakiś inny, który musi zagrać. Po wszystkich występach odbywa się narada jurorów, a publiczność i widzowie sprzed telewizorów głosują. Wszystkie punkty – i od jury, i od widzów się sumuje i zwycięża osoba z największą ilością punktów.

Byłem w dupie.

***

Pierwszą osobą, która występowała, była troszkę tęższa, niska dziewczyna z różowymi włosami i niewielkim tatuażem w kształcie nutki na policzku. Wybrała grę na skrzypcach, ale jej autorska melodia chyba nie spodobała się za bardzo jurorom, bo po chwili rozbrzmiała jeszcze jedna – kojarzyłem ją, bo kiedyś na zajęciach ze skrzypiec, na które chodziłem w szkole podstawowej, nauczyciel kazał mi się jej uczyć i grać na ocenę.

– A teraz, Riccardo Di Rigo. – Usłyszałem i przerażony spojrzałem na Cindy, która uniosła kciuk w górę.

– Dajesz czadu! – zawołała. Niepewnie spojrzałem na wejście na scenę. Już parę razy grałem przed publicznością, ale nigdy nie tak wielką... I nigdy nie było tam Terry'ego. Westchnąłem i ruszyłem na scenę. Była ogromna i przymrużyłem oczy, gdy światło reflektorów mnie w nie uderzyło.

– Prosimy podejść do wybranego przez siebie instrumentu – odezwał się surowy, kobiecy głos, więc niepewnie spojrzałem na widownię, przed którą siedziało troje jurorów. Wśród nich dojrzałem znajomą, rudą czuprynę Trevora, który posłał mi dumny uśmiech. Niepewnie odwzajemniłem to, a potem z widowni usłyszałem długi gwizd. Uniosłem zażenowany wzrok a kiedy odszukałem gwiżdżącego Terry'ego, pokręciłem głową. Niepewnie podeszłem do stojącego nieopodal pianina, usiadłem na stołku i czekałem.

– Proszę zacząć od autorskiego utworu – polecił ten sam głos, co wcześniej. Niepewnie spojrzałem na pianino i nacisnąłem pierwszy klawisz, a głośny dźwięk rozbrzmiał na sali. Po nim kolejny i kolejny, aż końcu moje palce instynktownie naciskały kolejne, tworząc dość chaotyczną melodię. Znałem ją na pamięć, bo czasami bywało tak, że nie było dnia gdy tego nie grałem. W międzyczasie jeszcze podrygiwałem nogą.

Całość zacząłem komponować, kiedy pierwszy raz moi rodzice ze mną porozmawiali – było to niedługo po narodzinach Anthony'ego, gdy zdali sobie sprawę jak złe były ich metody wychowawcze. Dlatego pierwsze nuty są głośne, ale spokojne i początek jest taki... niechaotyczny. Ale z każdą kolejną blizną, która pojawiała się na moim brzuchu, i poczuciem, że zawodzę, dopisywałem następne nuty a całość, którą pamiętałem, zaczął przepełniać chaos, bo w moim życiu i umyśle tylko to było. Element zdiagnozowania choroby jest cichy – melodia zdaje się zmierzać ku końcowi.

I tylko tyle miałem zapisane, ale to było za mało. Westchnąłem i odwróciłem głowę w stronę widowni, od razu łapiąc kontakt wzrokowy z Terry'm, który siedział w pierwszym rzędzie. A potem znów zerknąłem na klawisze, już nie grałem, a na sali rozbrzmiały oklaski. Dość duże, ale nim którykolwiek z jurorów się odezwał, zacząłem grać ponownie. Tym razem melodia nie była aż tak chaotyczna, chociaż sam nie bardzo wiedziałem, co mam grać. Podążałem za sercem i tym, co ono chciało – moment imprezy był głośny, ale moje palce były niepewne, jakby nie wiedziały jak grać. Chciałem okazać wdzięczność Archibaldowi, więc i to, co on i Keenan dla mnie zrobili, również zostało zawarte.

I to jakoś wiedziałem jak zagrać.

W końcu skończyłem i niepewnie spojrzałem na jurorów. Oklaski rozbrzmiały ponownie, głośniejsze niż wcześniej, ale ucichły gdy podniosła się czarnowłosa jurorka. Wpatrywałem się w nią uważnym wzrokiem.

– Ta przerwa... Cóż, niezadowalający był ten występ – odezwała się, a ja zdałem sobie sprawę, że to ona wcześniej mnie wywołała i kazała wybrać instrument. Patrząc na nią, zdałem sobie sprawę, że niewiele straciłem, nie wiedząc, że to ona.

Widziałem jak Trevor przewrócił oczami na jej słowa i z trudem powstrzymałem chichot.

– Prosilibyśmy cię o zagranie jednego utworu – powiedziała po chwili. – Impromptu, Op.80 nr 1 autorstwa Ali'ego Baghirov'a. Nie sądzę, że to pan zna.

Tym razem to ja przewróciłem oczami, ale posłusznie zacząłem grać. Melodia już od pierwszych nut była głośna, a ja nie miałem żadnych problemów z grą. Nie doceniła mnie, więc miałem zamiar jej udowodnić, że się pomyliła.

***

Trevor po wszystkich występach i naradzie z jurorami a także podliczeniu głosów, wyszedł na sam środek sceny. Stałem między uczestnikami – obok tęższej dziewczyny, która występowała jako pierwsza, i wysokiego chłopaka, który był po mnie. Cała nasza piątka wpatrywała się w Trevor'a. Nie liczyłem, że wygram. Oni wszyscy tu się tygodniami przygotowywali, a ja o wszystkim dowiedziałem się na dziesięć minut przed wyjściem na scenę. Nie było szans, że wygram.

– Po podliczeniu wszystkich głosów mam przyjemność ogłosić, że tegorocznym zwycięzcą zostaje... – zrobił teatralną przerwę rudowłosy i odwrócił się przodem do nas, łapiąc ze mną kontakt wzrokowy. – Riccardo Di Rigo.

Mógłbym przysiąc, że w tamtym momencie słyszałem głównie krzyk Terry'ego, który przebijał się między oklaskami i okrzykami reszty widowni.

Wygrałem.

***

Po całym konkursie zostaliśmy zabrani na jakiś bankiet, który odbywał się w restauracji niedaleko. Oczywiście Trevor zaprosił również Terry'ego, z którym radośnie o czymś przy mnie dyskutował.

– Jestem taka dumna! – Usłyszałem krzyk Cindy, która mocno mnie przytuliła. Zakołysałem się lekko do tyłu, śmiejąc się cicho. Teraz dziewczyna miała na sobie krótką, niebieską sukienkę a nie strój do pracy. – Wiedziałam, że wygrasz!

– Nie spodziewałem się – przyznałem szczerze i czułem jak blondynka mnie puszcza, a na moim ramieniu dłoń kładzie Trevor.

– Trzymałem kciuki od samego początku za ciebie – oznajmił. – Tylko na twoim występie byłem skupiony. Na innych grałem w kółko i krzyżyk. – To powiedziawszy, wyciągnął zmiętą kartkę papieru z kieszeni marynarki. Rozwinął ją a naszym oczom ukazały się różne rysunki i parę kratek od wspomnianej przed rudowłosego grze.

– Wygrywałeś chociaż? – zapytał prześmiewczo Terry.

– Oczywiście, że tak! Ale dwa razy wygrał ze mną duch.

Zaśmiałem się na jego odpowiedź i wyciągnąłem dzwoniący telefon z kieszeni. Zobaczyłem numer Gabriela, więc odeszłem kawałek od tamtej trójki i odebrałem.

– GRATULACJE! – wydarł się Garcia. – Widzieliśmy twój występ! Jesteśmy tacy dumni!

Mimowolnie się uśmiechnąłem, ale mówił w liczbie mnogiej... Nie był sam. Ale ciekawe z kim.

– Od kiedy jesteś w liczbie mnogiej? – zapytałem, śmiejąc się cicho.

– Nie jestem – odparł oburzony. – Odsuń telefon od ucha – polecił, a ja zrobiłem to, co kazał. On w tym czasie włączył kamerkę a na ekranie urządzenia dostrzegłem, że rzeczywiście nie był sam. Za nim stali Arion, Victor, Jade i Ryoma. Obok byli Keenan, Zippy, Carlo, Falco, Sol i Vlad a na sofie siedział Aitor.

– Widzieliśmy twój występ! – zawołał Sherwind. – Byłeś rewelacyjny! Czemu nie powiedziałeś po co lecisz?

– Bo dowiedziałem się dziesięć minut przed występem – przyznałem szczerze.

– Czyli to planował Terry – zaśmiał się Keenan. – Uroczo.

Przewróciłem oczami.

– A gdzie on jest? – zapytał Falco, a ja włączyłem kamerkę i skierowałem telefon tak, żeby było widać jak Terry'emu Trevor (wciąż odstrojony w różowy garnitur) pokazywał pozostałe rysunki.

– Zadzwońcie za dwie godziny – poprosiłem. – Pewnie jakoś wtedy wrócimy do hotelu.

***

Adrenalina z całego wieczoru w końcu mnie opuściła i czułem ogromny zjazd sił, więc opierałem się o Terry'ego, kiedy staliśmy w windzie a potem szliśmy korytarzem do naszego pokoju. Słyszałem jak wieżowiec się ze mnie śmieje, ale ignorowałem to i z zadowoleniem weszłem do środka. Zdjąłem buty a Terry zamknął za nami drzwi i na mnie popatrzył. Jedyne światło w pokoju pochodziło z ulicy, na których ustawione było mnóstwo latarni i przejeżdżały samochody. Tak to panowała ciemność, ale i tak udało mi się dostrzec białowłosego.

Nie byłem pewien, co teraz. Byłem mu wdzięczny za to wszystko dzisiaj, bo gdyby nie on, nie zwyciężyłbym.

– Wygrana jest dla ciebie ogromną szansą na rozwój – mówił Trevor, kiedy się żegnaliśmy. – Jak będziesz chciał podążać dalej ścieżką muzyka to się do mnie odezwij. Pomogę ci.

Terry umożliwił mi szansę na rozwój. A ja nawet nie wiedziałem jak mam się odwdzięczyć.

– O czym myślisz? – zapytał cicho, a ja dopiero teraz zdałem sobie sprawę jak blisko siebie staliśmy. Uniosłem wzrok, patrząc na niego, a on się uśmiechnął. Tym razem ciepło w mojej klatce piersiowej spotkało się z aprobatą całej reszty organizmu, bo moje nogi samoistnie popchnęły mnie jeszcze bliżej niego.

– A co zrobisz, jak powiem, że o tobie? – odpowiedziałem pytaniem na pytanie. Jego uśmiech się poszerzył a ja stanąłem na palcach i po prostu wpiłem się w jego wargi. Czułem jak zastygł w miejscu, więc odsunąłem się i popatrzyłem na niego skołowany. – Coś nie tak? – zapytałem cicho, a ogromne zażenowanie zaczęło wpływać na moją twarz. Co ja zrobiłem?

Terry uśmiechnął się.

– Nie spodziewałem się, po prostu – mruknął a ja spróbowałem się cofnąć, ale jego dłonie na mojej talii uniemożliwiły mi to. I teraz to on mnie pocałował. Zamrugałem zdziwiony oczami, ale odwzajemniłem pocałunek, wplatając palce w jego białe włosy. Czułem jak się uśmiechnął, co sprawiło, że zrobiłem to samo. Przez parę chwil staliśmy pod drzwiami, delikatnie się całując, ale ja w pewnym momencie zachciałem więcej. Oderwałem się więc od białowłosego, który zdziwiony na mnie patrzył. Posłałem mu dumny uśmiech w odpowiedzi, aby następnie pociągnąć go w stronę łóżka i popchnąć na nie. Terry zaśmiał się, kiedy wgramoliłem się na jego kolana, i ponownie pocałowałem. Tym razem pocałunek był mocniejszy niż wcześniej – obaj też czuliśmy się bardziej. Gdy siedziałem na jego kolanach, objąłem go w talii a jego dłonie oparte były na moich pośladkach.

W pewnym momencie poczułem jak jego język próbuje rozsunąć moje wargi, co sam po chwili zrobiłem. Moje usta delikatnie się otworzyły a jego język się w nie wsunął, próbując namówić mój do ruchu. Delikatnie uchyliłem oczy, które przez cały pocałunek miałem zamknięte – Terry wciąż je miał. Jego język poruszał się po mojej buzi, na co delikatnie jęknąłem. Na to Archibald przysunął mnie jeszcze bliżej siebie.

Czułem do czego to doprowadzi, ale chciałem tego. Nawet jeśli nasza już i tak pokręcona relacja miała się zmienić o sto osiemdziesiąt stopni.

Po chwili usłyszeliśmy mój dzwoniący telefon, więc oderwaliśmy się od siebie a ja zerknąłem na ekran. Dzwonił Gabriel, dokładnie po dwóch godzinach. Westchnąłem, patrząc to na Terry'ego, to na urządzenie. I zastanawiałem się, co zrobić.

Ja sam kazałem Garcii dzwonić, ale nie sądziłem, że ten wieczór aż tu dojdzie. Ale chociaż raz chciałem pomyśleć o sobie i o tym, że teraz po prostu było mi tu dobrze. Dlatego odrzuciłem połączenie, telefon wylądował gdzieś na szafce a ja znów pocałowałem Terry'ego.

Czułem jak się uśmiecha, a po chwili wstał ze mną w ramionach. Miałem zamknięte oczy i niewiele widziałem, ale czułem jak tym razem to on kładzie mnie na materacu i wpija się w moje wargi. Uchyliłem oczy. Terry patrzył na mnie z uśmiechem, więc zrobiłem to samo.

Po chwili obaj zamknęliśmy oczy i znów się pocałowaliśmy. Tym razem od razu język Terry'ego wdarł się między moje wargi i rozpoczęliśmy walkę o dominację. Ja przegrałem i język białowłosego przesuwał się po moich zębach i wnętrzu ust, a ja mruczałem z zadowoleniem. Moje dłonie wplotły się w włosy Archibalda, gdy po paru minutach pocałunku oderwał się ode mnie a jego wargi zaczęły przesuwać się po moim podbródku a później szyi. Z zadowoleniem odchyliłem głowę do tyłu, a moje nogi owinęły się wokół jego talii, by przysunąć go jeszcze bliżej.

Było mi cholernie dobrze a z moich ust wydobywały się głośniejsze dźwięki, gdy zamiast warg na mojej szyi pojawiły się i zęby, i język białowłosego.

– Terry... – wymruczałem z zadowoleniem, a Archibald oderwał się od mojej szyi i ponownie mnie pocałował.

W jednej chwili nasze oba telefony zaczęły dzwonić, więc oderwaliśmy się od siebie. Niezadowolony białowłosy podniósł się ze mnie i wyciągnął telefon.

– Kurwa, Falco – mruknął a ja sięgnąłem po swój i moim oczom znów ukazał się numer Garcii.

Byłem zły, że zadzwonili, bo byłem ciekaw dokąd to wszystko pójdzie – jak daleko będziemy w stanie się posunąć. Mimo to jednak byłem częściowo wdzięczny. Terry miał być tylko niepotrzebnym elementem w układance mojego życia. Pocałunki z nim – i może coś więcej – jeszcze bardziej by wszystko zepsuło. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro