rozdział XII

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Lot powrotny do domu mieliśmy w środku nocy. Tym razem na szczęście też nie mieliśmy problemów z odprawą, czym trochę się stresowałem, bo gość, który szedł przed nami nie miał jakiś tam dokumentów i wszystko się opóźniło. Rozsiadłem się wygodnie na swoim fotelu, patrząc na Terry'ego, który grał na telefonie.

– Nadal masz brokat na mordzie – mruknąłem, próbując kciukiem zetrzeć świecącą drobinkę spod jego nosa.

– Pamiątka po Trevorze – oznajmił i włączył w telefonie tryb samolotowy, a potem schował urządzenie do kieszeni i odwrócił się przodem do mnie.

– Nie gap się.

Terry się zaśmiał.

– W ciągu ostatnich dwóch dni zrobiłem ci więcej rzeczy niż tylko gapienie się.

Czułem jak na moich policzkach wykwitł rumieniec. Zawstydzony schowałem twarz w dłoniach, aby tylko na niego nie patrzeć. Fakt, było o wiele więcej niż tylko gapienie się.

Bo nie skończyło się na tych pocałunkach wieczorem po moim koncercie.

***

– Trevor? – dopytałem zdziwiony, patrząc na mężczyznę przede mną. Rudowłosy miał na sobie białą, luźną koszulę z kwiatowymi wzorami na ramionach. Czuć było od niego wyraźny, a zarazem słodko-mdlący zapach perfum. Zignorowałem nieprzyjemne uczucie w nosie, które wywołało i obserwowałem znajomego muzyka.

Mężczyzna zdjął z nosa okulary przeciwsłoneczne, a kiedy mnie zobaczył mocno mnie uściskał.

– Och, jak dobrze cię widzieć! – zawołał szczęśliwy. – A gdzie zgubiłeś Terry'ego?

– Poszedł po coś do picia. – Wskazałem głową w stronę, gdzie powinien znajdować się bar, do którego wieżowiec poszedł. – Po co ci okulary przeciwsłoneczne? W klubie?

Trevor zachichotał a niebieskie światło przez chwilę oświetlało jego twarz, dzięki czemu dostrzegłem charakterystyczne dla niego drobinki brokatu.

Szczerze mówiąc byłem zaskoczony tym, że Terry postanowił zabrać mnie do baru. Od środowego pocałunku – przez cały czwartek – aż do dzisiaj, czyli do piątku, ani razu się do mnie nie odezwał. Wychodził rano z pokoju, wracał na obiad, który jedliśmy w hotelowej restauracji, potem siedział na siłowni i przychodził dopiero na kolację.

Jakby po tamtym pocałunku wcale nie chciał mieć ze mną do czynienia.

Dlatego dzisiaj rano byłem zdziwiony, ale chętnie przyjąłem to zaproszenie. Głównie dlatego, że mieliśmy tu posiedzieć ze trzy godziny, pojechać do hotelu po nasze rzeczy i na lotnisko. Po tym wszystkim będę musiał wrócić do swojego życia. Do rodziców i na studia.

Tak bardzo tego nie chciałem.

Po chwili dołączył do nas Terry. Podał mi jeden kubeczek, z którego upiłem łyk. Napój był słodki i zdecydowanie niealkoholowy.

– Jesteście w klubie nocnym i nie pijecie? Jestem wami zawiedziony – wymamrotał Trevor, na co Terry parsknął śmiechem. Archibald stał tuż za mną i czułem jego nacisk na swoje ciało. Czułem przyjemne ciepło jakie od niego biło, więc instynktownie oparłem się o białowłosego. Terry spiął się, a ja odetchnąłem cicho.

Było dobrze.

– W nocy wylatujemy – poinformował Trevor'a Terry. – Musimy być trzeźwi.

– Ach, no tak. Zostawiacie mnie. Dwie bezczelne świnie.

Zaśmiałem się cicho.

– To dlaczego ty nie przylecisz do Japonii? – zasugerowałem, trochę głośniej niż oni wcześniej mówili, bo ktoś podgłośnił muzykę i ludzie zaczęli się drzeć. Nie przepadałem za takimi miejscami, bo zawsze było w nich głośno, tłoczno i jebało alkoholem. Ale tu, kiedy stałem oparty o Terry'ego i dyskutowałem z Trevor'em jakoś mi to nie przeszkadzało.

– Czasu nie mam – odpowiedział rudowłosy. – A Japonia nigdy nie była dla mnie zbyt interesująca. – Popatrzył na nas uważnie. – Mam nadzieję, że was nie uraziłem.

Przewróciłem oczami.

– Jestem w cholerę obrażony – mruknąłem. – Nie odzywaj się do mnie.

Trevor zaśmiał się.

– Zobaczymy za parę lat jak będziesz managera potrzebował.

Popatrzyłem na niego skołowany. Dlaczego miałbym kogoś takiego potrzebować? Nie mogłem wiązać przyszłości z muzyką, a Trevor właśnie nią się zajmował.

– Nie sądzę – odpowiedziałem, a atmosfera troszkę zgęstniała. Słyszałem jak Terry za mną wzdycha.

– Może chodźmy gdzieś usiąść – zasugerował rudowłosy i zaczął nas prowadzić przez tańczący tłum. Pewnie gdzieś w stronę stolików. Przeciskaliśmy się między ludźmi, uważając aby nie wylać napoi. Parę razy słyszałem jak Terry klnie, gdy ktoś go nadepnął lub lekko popchnął, ale ja na szczęście nie miałem tego problemu.

Trevor doprowadził nas do stolika, przy którym siedziały cztery osoby. Wśród nich rozpoznałem Cindy, która na nasz widok poderwała się z miejsca i chwiejnym krokiem ruszyła, aby mnie przytulić.

– Riccardo, hej! – zawołała i zawiesiła mi się na szyi. Kwiatowy zapach jej perfum połączył się z alkoholem, co tworzyło nieprzyjemną dla mojego nosa woń.

– Dobrze cię widzieć – przywitałem się z nią. Puściła mnie i podeszła przytulić Terry'ego. Widziałem jak Archibald przewraca oczami, ale poklepał ją po plecach. W tym czasie Trevor usadowił się obok białowłosej dziewczyny w krótkiej, burgundowej sukience. Nieznajoma zlustrowała nieprzychylnym wzrokiem mnie, a potem skupiła się na Terry'm. Na jej ustach wykwitł delikatny uśmiech, gdy również się podniosła i wyciągnęła w stronę Archibalda dłoń. Miała długie, smukłe palce, na których dostrzegłem dwa złote pierścionki.

– Jestem Aiyana – oznajmiła. Terry również zlustrował ją wzrokiem z góry na dół. Jej sukienka miała odkryty dekolt, ale Archibald nie zwrócił na niego uwagi. Uścisnął jej dłoń.

– Okej – odpowiedział a następnie schował rękę do kieszeni jeansów, stając bliżej mnie.

– Siadajcie! – zawołała Cindy, ignorując całkowicie zdziwiony wyraz twarzy Aiyany. W duchu uśmiechnąłem się zadowolony, że Terry ją całkowicie zlał. Nie wyglądała na taką, co często otrzymuje kosza.

Oprócz Cindy i białowłosej, która wciąż zdziwiona stała, przy stoliku było dwóch innych chłopaków. Obok Aiyany siedział chłopak z zielonymi oczami. Jego rude włosy związane były w wysoki kucyk, a na głowie miał białą opaskę.

– To jest Jimmy Kyrk – oznajmiła Cindy, pokazując na niego. Wspomniany chłopak podniósł wzrok znad telefonu, a potem przewrócił oczami i zajął się ponownie urządzeniem. – A to Bay Laurel – dopowiedziała blondynka, pokazując na miło uśmiechającego się fioletowołosego chłopaka obok Kyrk'a. Odwzajemniłem uśmiech. – A to są Riccardo Di Rigo i Terry Archibald.

– Trevor nam trochę o was opowiadał – poinformował nas Bay, przesuwając się, abym miał gdzie usiąść. Tuż obok mnie usadowił się Terry. Popatrzyłem zainteresowany na Laurela. W dłoni trzymał wysoką, prostą szklankę, z której co jakiś czas upijał łyk kolorowego drinka.

– Chyba boję się co – odpowiedziałem. Bay zachichotał.

– Same dobre rzeczy, spokojnie – mruknął. – Chwalił się, że wygrałeś konkurs, w którym on był jurorem. I ogólnie twoje zwycięstwo to jego zasługa, bo on cię w to wciągnął. I inne takie bzdury. Nie usłyszałem więcej, bo jak on zaczyna gadać to mi się automatycznie mózg przełącza na inne obroty.

Zaśmiałem się.

– W sumie to Archibald mnie w to wciągnął – oznajmiłem, szturchając ramieniem Terry'ego, który był niezainteresowany światem. Wpatrywał się w swój telefon, na którym zaciekle coś pisał. Bay przytaknął.

– Być może – wymamrotał. – Ale i tak gratulacje.

Podziękowałem z uśmiechem, a następnie odwróciłem się w stronę Terry'ego. Widać było po nim, że jest niezadowolony. Ale co miałoby mu tu niby przeszkadzać? Sam chciał przyjść do klubu, a teraz zachowywał się jak obrażone dziecko. Westchnąłem i zająłem się przyglądaniem reszcie towarzystwa. Cindy wyciągnęła Trevora na parkiet, Aiyana wpatrywała się w Archibalda, a Jimmy schował telefon do kieszeni i poszedł w swoją stronę.

– Niedługo będziemy się zbierać – poinformował mnie Terry, a ja przytaknąłem.

– Zbierać? Gdzie? – zagadnęła białowłosa, patrząc na Terry'ego, który się podniósł. – Jeśli chodzi ci o hotel to wcale nie musisz się spieszyć. Możesz zostać ile tylko chcesz. A wrócić możesz ze mną – zakończyła z uśmiechem. Popatrzyłem to na nią, to na wieżowca. Byłem ciekawy jego reakcji na jej propozycję, która jawnie sugerowała, że Aiyana chce, aby Terry tu został. Z nią. I potem z nią wrócił.

A to sprawiło, że poczułem w sobie wyraźne uczucie niezadowolenia. I... zazdrości?

Odetchnąłem cicho, spoglądając na Terry'ego. Archibald już na mnie patrzył, a w jego śliwkowych oczach dostrzegłem tę charakterystyczną nutkę zadziorności. Zerknął na białowłosą, która wpatrywała się w niego z oczekiwaniem.

– Żałuję, że mam w nocy samolot – oznajmił jedynie, a ja poczułem jakby coś mnie mocno walnęło. Patrzyłem zszokowany na Terry'ego i na Aiyanę, której usta wygięły się w jeszcze większym uśmiechu. Zadowolona podniosła się z czerwonej, skórzanej kanapy, na której siedzieliśmy, i podeszła do Archibalda.

– To chodźmy może gdzieś, gdzie nie ma ludzi? – zasugerowała, a potem chwyciła jego dłoń i odciągnęła w tylko sobie znaną stronę. A ja wpatrywałem się w miejsce, gdzie przed chwilą stał Terry.

On sobie poszedł. Tak po prostu. Z jakąś obcą lafiryndą, której wcale nie znał. Poszedł sobie. Zostawił mnie, wiedząc, że za parę godzin mamy samolot do domu.

Zostawił mnie i poszedł z jakąś obcą dziewczyną. Mogłem się tylko domyślać po co, chociaż dwa dni wcześniej wpychał mi język do gardła po koncercie, na który zapisał mnie sam.

Czy dla niego to wszystko naprawdę nic nie znaczyło? A ja ubzdurałem sobie za dużo?

Niezadowolony zacisnąłem dłoń na szklance z napojem, czując jak do oczu napływają mi łzy. Pieprzony Terry Archibald. Pieprzone Stany. Pieprzona Aiyana. Mogłem się domyślać, że właśnie tak to wszystko się skończy. Przecież właśnie taki był Terry w liceum. Najpierw manipulował i wykorzystywał, a potem zostawiał.

Tylko dlaczego to wszystko tak bardzo bolało?

Żałuję, że mam w nocy samolot. Te jebane słowa. Ten jebany Archibald.

– Wszystko w porządku? – zagadnął Bay, kładąc mi rękę na ramieniu, a ja dopiero wtedy zdałem sobie sprawę, że nie jestem tu sam.

– Rewelacyjnie, a nie tylko w porządku – odburknąłem, a Laurel zdjął ze mnie dłoń.

Słyszałem, że westchnął.

– Może powinieneś pójść do toalety? – zasugerował. – Tu jest za głośno i zbyt tłoczno.

Przetarłem twarz dłonią. Nie będę płakał przez jebanego Archibalda. Nie ma opcji. To tylko Terry.

Terry, który w ciągu zaledwie kilku tygodni zrobił więcej niż ktokolwiek wcześniej. Terry, przy którym poczułem się ważniejszy niż kiedykolwiek.

– Może i masz rację – przytaknąłem, dopiłem napój do końca i wstałem. Bay zrobił to samo i obaj udaliśmy się w stronę łazienek. Pod ścianami ciemnego korytarza stało parę ludzi. Niektórzy też uciekli przez muzyką i po prostu rozmawiali, jakaś para się całowała i ktoś chyba zgonował w rogu. Weszliśmy do męskiej łazienki, która na szczęście była pusta. Podeszłem do dużego lustra, które wisiało na jasnej ścianie, i przyjrzałem się swojemu odbiciu. Oczy miałem delikatnie przekrwione, a na policzkach widziałem ślady po łzach. W sumie nie było tak źle, spodziewałem się, że będzie gorzej.

Przemyłem twarz zimną wodą, a Bay urwał mi papieru, abym mógł się wytrzeć. Podziękowałem cicho, a dopiero w tym czasie dotarł do mnie cały absurd tego wszystkiego.

Czy ja naprawdę popłakałem się przez kogoś takiego, jak Terry Archibald?

W łazience było cicho, więc obaj stwierdziliśmy, że przez chwilę tu zostaniemy. Oparłem się o chłodną ścianę i sunąc po kafelkach, usiadłem na podłodze. Bay usadowił się obok mnie.

– Nie musisz tutaj siedzieć – zauważyłem. – Poradzę sobie sam.

Laurel wzruszył ramionami.

– Ale ja chcę tu zostać – oznajmił.

Przez chwilę siedzieliśmy w ciszy, którą przerwało wejście do łazienki jakiegoś wysokiego, szarowłosego chłopaka. Obrzucił nas niewzruszonym spojrzeniem a następnie zniknął w kabinie.

– Jesteś Japończykiem, prawda? – zagadnął Laurel. Przytaknąłem, a on się uśmiechnął. – Ja również.

Zerknąłem na niego zainteresowany.

– Ale na studia przeniosłem się do Stanów. Jestem aktualnie na trzecim roku.

– To jak ja – mruknąłem. – Chociaż w tym roku jeszcze się na zajęciach nie pojawiłem.

– O? A to dlaczego? Jeśli oczywiście mogę wiedzieć.

Zastanowiłem się przez chwilę. Szansa na to, że jeszcze kiedyś się z nim spotkam, była niewielka. A nawet jeśli się wystraszy to i tak to nic. Przecież jest moim znajomym tylko na jeden wieczór.

– Dwubiegunówka – oznajmiłem, a on patrzył na mnie zdziwiony, ale również zainteresowany. – Choruję od jakiegoś czasu – dopowiedziałem jeszcze.

– Ciężka choroba – zauważył, a po jego tonie zdałem sobie sprawę, że on mnie... rozumie?

– W cholerę – wymamrotałem. – Czasami żałuję, że w ogóle muszę się z nią męczyć.

– Ale zakończenie tego i tak nic ci nie da. Ta choroba cię nie wartościuje. I nie możesz dać się jej ograniczać – stwierdził.

Westchnąłem.

– Nie jestem psychiatrą – dopowiedział. – Ani psychologiem czy czymkolwiek takim. Ale moja siostra na to choruje – wyjaśnił. – I dla mnie, każdy, kto mierzy się z tym gównem jest najsilniejszą osobą.

Popatrzyłem na niego. Bay wpatrywał się we mnie z delikatnym uśmiechem, chociaż jego ciemnozielone oczy były poważne. Uważał mnie za kogoś silnego, podczas gdy każdy, kto wiedział o mojej chorobie, widział tylko ofiarę, którą trzeba było chronić.

To gówno wyniszcza od środka tak bardzo, że czasami, kiedy patrzę w lustro, żałuję, że żyję. A on widział we mnie kogoś silnego.

– Zaraz się znowu popłaczę i tyle będzie – oznajmiłem, a Laurel zaśmiał się głośno.

– Czekaj, urwę ci papieru – powiedział i podniósł się, a w tym czasie zza drzwi łazienki słychać było głośną kłótnię. Głosy kobiety i mężczyzny. Drzwi je tłumiły, ale i tak udało mi się rozpoznać głos Terry'ego. I chyba Aiyany. Ja i Bay popatrzyliśmy po sobie i szybko wyszliśmy z łazienki. Rzeczywiście, tuż przy drzwiach stała białowłosa dwójka, która zażarcie się o coś kłóciła.

– Jesteś pierdolonym manipulantem! – zawołała Aiyana i zamachnęła się, uderzając białowłosego w policzek. Na jego twarzy wykwitł ogromny, czerwony ślad. Terry od razu ruszył na nią, ale mi udało się odciągnąć od niej jego rękę, a Bay odsunął białowłosą.

– Aiyana, spokój – mruknął fioletowowłosy. – Zachowujesz się jak rozkapryszony bachor – stwierdził.

– To on jest bachorem! – zawołała, pokazując na Terry'ego, który masował się po bolącym policzku.

– Bo nie chciałem cię pieprzyć – mruknął Archibald i odszedł od tamtej dwójki. Popatrzyłem na Bay'a.

– Pójdę za nim – oznajmiłem.

– A ja ogarnę tę czarownicę – przytaknął Laurel.

– Sam jesteś czarownica! – zawołała Aiyana, kiedy odchodziłem. Szybko ruszyłem za Terry'm. Archibald szedł żwawym krokiem w stronę tylnego wyjścia z klubu.

– Terry! – krzyknąłem za nim. Ale on się nie obejrzał nawet. Zignorował mnie. – Do cholery, Archibald! Zatrzymaj się.

I to podziałało. Terry zatrzymał się gwałtownie, przez co na niego wpadłem. Odwrócił się w moją stronę.

– Zachowujesz się jak pieprzony bachor – stwierdziłem. – O co ci chodzi? Odkąd tylko Trevor zaprowadził nas do stolika to ty zachowujesz się jakby coś było nie tak. Sam chciałeś tu przyjść, więc nie zachowuj się jak rozkapryszona księżniczka.

– Będzie zachowywał się tak, jak będę chciał – oznajmił, nachylając się nade mną. – A ty leć do Laurela.

Parsknąłem rozbawiony.

– A więc to o niego ci chodzi? – mruknąłem, a w moim tonie pobrzmiewała kpina. – Nie żartuj sobie, nie mam obowiązku tylko z tobą rozmawiać. Zresztą to ty mnie zlałeś, więc rozmawiałem z nim.

– Jak cię niby zlałem? Bo ci nie przytaknąłem, kiedy o mnie wspomniałeś?

Westchnąłem.

– Nie, zlałeś mnie, kiedy poszedłeś z Aiyaną. Po co była ta scena? Żałuję, że mam w nocy samolot? – zacytowałem go. – Robisz mi problem, chociaż to ty zachowałeś się jak idiota. Jak tak bardzo chciałeś z nią zostać to trzeba było samolot odwołać. Albo poleciałbym sam. Bez łaski.

Terry zaśmiał się.

– Ty naprawdę niczego nie rozumiesz? – zapytał, a ja popatrzyłem na niego skołowany. Nachylał się nade mną jeszcze bardziej, przez co nasze czoła się stykały.

– Czego nie rozumiem? Tego, że najpierw jedną osobę traktujesz tak, jakby rzeczywiście była dla ciebie ważna, a potem olewasz ją na rzecz innej?

Czułem jak serce bije mi coraz szybciej, gdy Terry się odsunął. Rozejrzał się po korytarzu, a kiedy nikogo nie zobaczył popchnął mnie na ścianę i pocałował. Skołowany zamrugałem oczami, bo naprawdę już nic z tego nie rozumiałem.

Nie zmieniło to faktu, że odwzajemniłem pocałunek. Moje palce automatycznie wplotły się w białe włosy Archibalda, kiedy starałem się przysunąć go jeszcze bliżej siebie. Moje plecy obijały się o zimną ścianę, ale ciepło naciskającego na mnie ciała wieżowca, sprawiło, że wcale mi to nie przeszkadzało.

Jego dłoń przesunęła się po mojej nodze, którą zaraz uniosłem i zarzuciłem na jego biodro, co sprawiło, że byliśmy jeszcze bliżej siebie niż wcześniej. Jęknąłem w jego wargi, kiedy przycisnął moje biodra do swoich.

– Dlaczego z nią poszedłeś? – wydyszałem, odrywając się od niego.

Zerknął na mnie spod długich rzęs, a na jego spuchniętych od pocałunku wargach wykwitł zadowolony uśmiech. Moje serce na ten widok zabiło mocniej.

– Żeby nie myśleć o tobie choć przez chwilę.

***

– Nareszcie wróciliście! – zawołał Keenan, kiedy tylko otworzył nam drzwi swojego domu. Mocno uściskał Terry'ego, a potem mnie. Lekko poklepałem go po plecach, a potem Sharpe wpuścił nas do środka. – Ten twój pies robi burdel jak cholera. Wszędzie, ale to wszędzie, zostawiała swoją sierść – mamrotał rudowłosy, prowadząc nas do salonu, gdzie siedział Zippy, który bawił się z Zoe.

Na nasz widok podniósł się z fotela i przyszedł się przywitać. Samoyed natomiast siedział tyłem do nas i kompletnie ignorował naszą obecność.

– Wiesz, Keenan, psy z reguły zostawiają sierść – stwierdził Terry, witając się z Zippy'm i idąc do Zoe.

– Ale w lodówce? – mruknął rudowłosy, na co parsknąłem rozbawiony i uścisnąłem dłoń Zippy'ego.

Usiadłem na sofie z Keenan'em, a Zippy usadowił się na fotelu, na którym siedział wcześniej.

– Nie mam żadnych ciastek, kurka wodna – mamrotał nizadowolony Keenan.

– Nie ma potrzeby. Jedliśmy zanim tu przyjechaliśmy – powiedziałem pocieszająco, obserwując Terry'ego, który stara się nakłonić Zoe do zabawy.

– No, dawaj, maluchu. Nie tęskniłaś? – zapytał białowłosy, siadając przed suczką. Ta obrażona podniosła się i przewędrowała obok nóg Sharpe'a. – Zepsuliście mi psa – mruknął z wyrzutem Archibald.

– Nie prawda – zaśmiał się Keenan. – Ona sama się zepsuła.

– Obraziła się po tym, jak ją zostawiłeś – wyjaśnił Zippy. – Przez cały poniedziałek stała pod drzwiami i czekała aż wrócisz. We wtorek leżała na twojej bluzie i dopiero w środę udało nam się ją wyciągnąć na dłuższy spacer. A teraz ma w ciebie wyjebankę.

Terry westchnął.

– No chodź do mnie. Już nigdy na tak długo cię nie zostawię – obiecywał i rozłożył ręce, patrząc na suczkę z wyczekiwaniem. Zoe szczeknęła a następnie posłusznie podeszła do niego, układając głowę na jego kolanach. – Wszystko jest już gotowe? – zagadnął, kładąc się na podłodze i patrząc na Zippy'ego.

– Tak – przytaknął okularnik, a ja patrzyłem po nich skołowany. O co znowu chodziło? – Falco kończy zmianę o siódmej i właśnie o tej mamy tam być.

– O co chodzi? – zapytałem zrezygnowany, bo miałem dość niespodzianek.

– Bądź przed siódmą gotowy, a się dowiesz – oznajmił Archibald, patrząc na mnie z uśmiechem.

Przysięgam, że ten człowiek mnie kiedyś do grobu wpędzi.

Ale i tak zaczynałem być za niego wdzięczny.






Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro