rozdział XIII

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Nigdy nie sądziłem, że jestem w stanie z ulgą wejść do swojego domu. Ale właśnie tak było. Gdy tylko stanąłem w ogromnym, jasnym i przestronnym holu naszej rezydencji, ogarnęła mnie ogromna ulga. Wróciłem do domu. Po całym tygodniu niemalże sam na sam z Archibaldem. To było szokujące, że to przeżyłem.

Zwłaszcza że po tym wszystkim, co tam się działo, nasza relacja była na całkowicie innym poziomie. Ale na jakim? Znajomi nie całują się po kątach i nie robią sobie nawzajem scen zazdrości, więc nimi już na pewno nie byliśmy. Do przyjaciół też nam sporo brakowało, bo poza tamtą domówką i Stanami zupełnie nic nas nie łączyło.

Westchnąłem zrezygnowany, rozglądając się. Wcześniej na podjeździe nie widziałem samochodu ojca, więc jego na pewno nie było. Ale co z mamą i Anthony'm? I całą służbą?

– Halo? – zawołałem, a po chwili z kuchni wyłoniła się dość niska, czerwonowłosa pokojówka. Była w podobnym wieku, co moi rodzice i kiedy byłem dzieckiem zawsze do niej przychodziłem, gdy czułem się gorzej.

– O, pan Di Rigo! Witamy z powrotem w Japonii – przywitała się uśmiechnięta. Miała na sobie mundurek pokojówek, który składał się z czarnej sukienki do kolan i białego fartucha. W ręce trzymała płyn do mycia okien i ściereczkę. – Jak było w Stanach?

– Nawet dobrze – wymamrotałem. – Wiesz, gdzie są Anthony? Lub moja mama?

– Cóż – zastanowiła się. – Nie mam zielonego pojęcia. Kiedy przyszłam na swoją zmianę tu to ich nie było. Może pojechali gdzieś z twoim ojcem?

– Dobra, dzięki – przytaknąłem i po pożegnaniu się z nią ruszyłem w stronę swojego pokoju. Niesienie walizki po schodach nie było wcale takie proste, jak wcześniej mi się wydawało. Z głośnym westchnięciem, które przepełnione było bólem postawiłem ją na ostatnim stopniu schodów i oparłem się o nią. Dałem radę. Żaden ochroniarz lub lokaj nie musieli mi pomagać.

Otworzyłem drzwi do swojego pokoju. Było w nim przyjemnie chłodno, bo okna były lekko uchylone. Uśmiechnąłem się zadowolony, walizkę zostawiłem pod drzwiami, a plecak, który miałem na plecach, rzuciłem na biurko, a sam walnąłem się na łóżko.

Miałem jeszcze jakieś cztery godziny do siódmej, więc postanowiłem je bardzo dobrze wykorzystać. Zwłaszcza że nie było moich rodziców.

Mama: ja i ojciec jesteśmy na ważnym spotkaniu, a Anthony u kolegi z przedszkola. Jak będziemy wieczorem wracać to go odbierzemy.

Przeczytałem wiadomość, ale nim zdołałem na nią odpisać to pojawiła się kolejna.

Mama: liczę, że jak wrócimy to usiądziesz z nami w salonie i opowiesz jak było.

Wpatrywałem się przez chwilę w urządzenie, a potem wpisałem odpowiedź.

Riccardo: wieczorem będę ze znajomymi

Mama: ok

Westchnąłem i odrzuciłem telefon na poduszkę obok siebie. Na pewno nie miałbym za dużo szans na opowiedzenie im jak było. Ojciec słuchałby tylko przez chwilę, a potem stwierdził, że ten wyjazd był bez sensu i powinienem był spędzić ten czas na nadrabianiu zaległości na studiach, a nie robieniu sobie większych.

Straciłem w tym momencie wszelką ochotę na odpoczynek. Przeciągnąłem się, wstałem i przeszedłem do garderoby, aby zmienić ubrania. Te były zapocone i siedziałem w nich trzynaście godzin w samolocie, co było definitywnie po mnie czuć. Przebrałem się w szare dresy i bluzę kangurkę, a wcześniejsze jeansy i sweter wrzuciłem do kosza na pranie, który stał blisko drzwi. Po tym wyszedłem do pokoju i zająłem się rozpakowywaniem walizki. Wysypałem całą zawartość na środek pokoju a następnie zacząłem rozdzielać na kupki. Wszystkie ubrania – niezależnie od tego, czy miałem je w tygodniu na sobie, czy nie – poszły na jedną, a cała reszta innych rzeczy na drugą.

Potrzebowałem zająć czymś myśli, a to była dobra do tego okazja. Musiałem przestać zaprzątać sobie głowę całym tym tygodniem, podczas którego stało się o wiele za dużo.

Po jaką cholerę ja się z nim całowałem? Myślałem, zanosząc żel i szampon do łazienki. Już i tak było wystarczająco niezręcznie! A teraz?

– A co jak on sobie za dużo pomyślał? – wymamrotałem do siebie, patrząc w lustro. Miałem pod oczami spore cienie, bo nie spałem od kilkunastu godzin. W samolocie w ogóle nie mogłem zmrużyć oka, bo cały czas wracały do mnie wspomnienia tych dwóch feralnych pocałunków. Oczywiście, co ciężko mi było przed sobą przyznać, podobały mi się. Nie mogłem powiedzieć, że nie. Kiedy czułem dotyk jego warg na swoich czułem się... Inaczej. I to w dobrym tego słowa znaczeniu. Czułem się tak, jakby on mnie rozumiał. Jakby każdym tym pocałunkiem chciał mi przekazać, że jednak coś dla niego znaczę. – Kogo ja oszukuję? – zapytałem sam siebie. – Przecież to ja coś sobie wymyśliłem!

Przecież to Terry. Ten Terry, który manipulował i zdradzał Nyx'a. Ten Terry, który oszukiwał Cerise i Franka i zmusił ich do zmiany szkoły.

Ten Terry, który uratował mnie przed wypiciem napoju z dodaną pigułką gwałtu. Ten Terry, który zabrał mnie do swojego mieszkania, pozwolił spać w swoim łóżku i dał śniadanie, a potem robił wszystko, aby pomóc znaleźć tego chłopaka z imprezy, który dodał mi tamto świństwo. Ten Terry, który zabrał mnie do Stanów na koncert, którego wygrana była dla mnie ogromną szansą na rozwój w świecie muzyki. Ten Terry, który twierdził, że cały czas o mnie myśli.

Żeby nie myśleć o tobie choć przez chwilę.

Bo to przecież był tylko Terry.

***

Przez cały tydzień nie wziąłem ani jednej tabletki.

Powinienem brać kilka dziennie, a nie brałem ani jednej.

Dlatego teraz wyjąłem z każdego opakowania, które wziąłem ze sobą w podróż, odpowiednią ilość pastylek i włożyłem do woreczka foliowego. Gdyby rodzice z jakiegoś powodu postanowili mi grzebać w lekach, nie będą mogli się do mnie przyczepić. Leków nie było i wyglądało na to, że je regularnie brałem. Podczas gdy one będą leżały w najgłębszej części biurka między podręcznikami.

Pomysł był rewelacyjny i nie miał żadnej skazy. W końcu, i tak czułem się dobrze, więc leki nie były potrzebne. Rodzice marnowali tylko na nie pieniądze. Tak samo na terapię i wizyty w szpitalu. To wszystko było niepotrzebne.

Woreczek z lekami schowałem między podręcznikami w biurku, a pozostałe tabletki schowałem do szuflady z lekami, którą miałem w garderobie.

Byłem już po prysznicu, więc szybko przebrałem się w ciemne spodnie z dziurami na kolanach i zwykły, szary t-shirt. Włosy rozczesałem, a kiedy zamierzyłem się założyć skarpetki, słyszałem jak ktoś wchodzi do pokoju.

– Panie Di Rigo? – Rozległ się głos lokaja.

– Już idę! – zawołałem i wyszedłem z garderoby, zgarniając telefon z biurka, na którym leżał i się ładował.

– Jakiś Terry Archibald na ciebie czeka. Jest w holu – poinformował mnie.

Przytaknąłem i wyszliśmy z pokoju, zmierzając powoli schodami na dół. Rzeczywiście, w holu stał Archibald, który z zadowoleniem się rozglądał.

– Ponawiam pytanie; nie szukasz może partnera? – zapytał głupkowato, a ja westchnąłem zrezygnowany i zignorowałem zdziwione chrząknięcie siwowłosego lokaja.

– Nie jesteś nawet na liście rezerwowej – oznajmiłem. – Chodź żesz już.

Obaj wyszliśmy z rezydencji. Czarny mercedes Archibalda stał zaparkowany tuż przed schodami, a przy nim stał wysoki ochroniarz w garniturze, który podejrzliwym wzrokiem wpatrywał się w białowłosego.

– Nie sądzę, że powinien pan z nim jechać – powiedział do mnie, a ja westchnąłem.

– Sprawia wrażenie idioty... – wymamrotałem. Żart, nie sprawiał, on był idiotą, ale nie będę go bardziej skreślał w oczach pracowników mojego ojca. Już i tak wystarczy, że jeden z kierowców uważa go za mojego chłopaka (ale to było uwłaczające dla mnie). – Ale jest niegroźny. Nic mi nie będzie – obiecałem, obserwując jak Terry obchodzi samochód i staje przy drzwiach kierowcy. – Jak coś poinformuj moich rodziców, że wrócę w nocy – poprosiłem ochroniarza, zanim otworzyłem drzwi od strony pasażera.

– Mamy wysłać po ciebie samochód? – zasugerował, patrząc jeszcze podejrzliwie na Terry'ego, który już wsiadł do auta i bawił się lusterkiem.

– Albo wrócę taksówką – dopowiedziałem. – Albo któryś znajomy mnie odwiezie. Dam znać.

Po tym wsiadłem, zamknąłem za sobą drzwi i zapiąłem pas. Terry w tym czasie odpalił samochód i ruszył, wyjeżdżając tuż po otwarciu się bramy.

– Z piętnaście minut sprawdzał i samochód, i mnie – narzekał wieżowiec. – Wyjechalibyśmy wcześniej, ale te ich zasrane procedury.

Przewróciłem oczami.

– Dbają o moje bezpieczeństwo – zauważyłem, zerkając na ustawiony na uchwycie na szybie telefon Archibalda. Nawigacja pokazywała, że za dziesięć minut będziemy na miejscu.

– A ty jakimś prezydentem jesteś, że mają o twoje bezpieczeństwo dbać? – parsknął rozbawiony, zapinając pas, gdy wyjechaliśmy z nie ruchliwej drogi na główną.

– Jestem bogaty. To wystarczy – wymamrotałem. – Dokąd jedziemy?

– Do pracy Falco – wyjaśnił. Z tego, co kojarzyłem to Flashman był mechanikiem. Czyżby Archibald postanowił go tam odwiedzić?

– Jedziemy do warsztatu? Naprawdę nie masz gdzie spędzać czasu tylko tam?

Terry parsknął rozbawiony.

– Zostawię cię tam. Będziesz za niego pracował. Może ogarniesz jak się sprawdza olej.

Wzruszyłem ramionami.

– Nie jest mi to potrzebne. I tak mam ciebie – dopowiedziałem zadowolony, a on zerknął na mnie zdziwiony. – Ty mnie wozisz.

– I marnuję mnóstwo paliwa na wożenie twojej niewdzięcznej dupy. Jak będziesz mi płacił to dlaczego nie. – Uśmiechnął się zadowolony, a to był znak, że rzuci jeszcze błyskotliwym komentarzem. – Możesz płacić w naturze, nie chcę pieniędzy.

Odetchnąłem oburzony, uderzając go w ramię z pięści.

– Twoje niedoczekanie – oznajmiłem, odwracając się do niego plecami i wlepiając wzrok w widok za szybą. Jechaliśmy dość szybko, dlatego obraz był zamazany. – W życiu ci nie pozwolę.

– W Stanach byłeś skory pozwolić.

Przewróciłem oczami.

– Jesteś idealnym przykładem na to, że ten kto dużo gada to mało robi. Bo za dużo w USA nie zdziałałeś.

– Jak to nie? – Popatrzył na mnie. – Zaczynałeś jęczeć.

Na moich policzkach wykwitł ogromny rumieniec.

– Ciesz się, że kierujesz, bo ta rozmowa idzie w złą stronę – zagroziłem mu, na co się zaśmiał.

Ostatnie pięć minut podróży spędziliśmy nie odzywając się do siebie. Ciszę w samochodzie przerywało Lovely Billie Eilish, w rytm którego stukałem palcami o kolana. Czułem, że Terry mi się przypatruje, ale nie mogłem tego dokładnie stwierdzić, bo miałem zamknięte oczy. Mimo to jego świdrujące spojrzenie było charakterystyczne i łatwo było czuć, że on patrzy. Że obserwuje.

Chwilę później samochód się zatrzymał, więc otworzyłem oczy. Terry zatrzymał się przed jakimś barem. Stało niewiele samochodów, bo wciąż nie była to pora, aby tu przychodzić. Podejrzewałem, że za jakąś godzinę zaczną tu zbierać się ludzie. Terry schował telefon do kieszeni, a potem obaj wysiedliśmy.

– Naprawdę tu pracuje Falco? – dopytałem, kiedy zmierzaliśmy do wejścia.

Terry podrzucił kluczyki do samochodu, a następnie wcisnął je do kieszeni.

– Dla Skipa i Chipa łapie się każdej roboty – odpowiedział jedynie, a ja przytaknąłem.

Od razu po wejściu czuć było wyraźny odór alkoholu i papierosów. Mimo że nie było na razie żadnej imprezy to i tak wszystkie te zapachy były wyraźne. Cały budynek przesiąkł tym smrodem, na co się delikatnie skrzywiłem, bo właśnie na jednej z takich imprez ktoś dodał mi jakieś pigułki do picia...

Westchnąłem, próbując odsunąć od siebie te myśli. Zerknąłem na godzinę na telefonie. Było już dwie po siódmej. Przeszliśmy krótkim korytarzem a potem weszliśmy na główną salę.

Pod ścianami stało kilka stolików, przy których uwijały się dwie kelnerki w skąpych sukienkach. Przy barze naprzeciwko stał jakiś niebieskowłosy chłopak, który niewzruszony przecierał szklanki.

Minęliśmy ich wszystkich aż dotarliśmy do stolika, który był najbardziej oddalony od drzwi. I największy, bo przysunięte były do siebie dwa.

A przy nich kręcili się nasi znajomi. Wpatrywałem się w nich zdziwiony, bo Terry wyglądał tak, jakby spodziewał się ich obecności.

– Już jesteście! – zawołała z zadowoleniem Sky, co sprawiło, że cała reszta odwróciła się w naszą stronę. Obok Blue stał Sherwind, który zaraz rzucił się na mnie z mocnym uściskiem.

– Gratuluję jeszcze raz! – krzyknął mi prosto do ucha, a ja zaśmiałem się cicho, klepiąc go po plecach. Kiedy się odsunął z uściskiem ruszył na mnie Garcia a potem czułem jak Ryoma klepie mnie po ramieniu.

– Boże, dzięki – wymamrotałem. Czułem na sobie wzrok ich wszystkich. Na krześle pod ścianą siedział Victor, z którym przywitałem się uściskiem ręki. Obok niego był Vlad, który na nasz widok przerwał rozmowę z Zippy'm. Przy nich siedziała Jade, do której podeszła Sky. Obie zaczęły rozlewać do wysokich szklanek różne napoje.

Naprzeciwko nich przy stole siedział Aitor, który gapił się w telefon i nie zaszczycił nas żadnym spojrzeniem. Dopiero podniósł wzrok, gdy stanął nad nim Terry i go wystraszył.

– Ty chuju – wymamrotał Cazador, na co Terry zaśmiał się i poklepał go po plecach.

– Też tęskniłem – odpowiedział białowłosy. – Co prawda nie za mocno, ale jednak trochę tak.

– Nie miałem komu kopać dupy w grach.

– Wygrałeś raz – rzucił obrażony Archibald. – Bo poszedłem wypuścić Zoe na balkon.

– Ta, ta – parsknął młodszy. – Gadaj zdrów.

Ale kogoś w tej mieszaninie brakowało. Rozejrzałem się. Nie widziałem Falco, Sol'a i Keenan'a.

– Mam nadzieję, że się nie spóźniłem. – Za moimi plecami rozległ się głos Carlo. Odwróciłem głowę. Portugalczyk miał na sobie ciemne jeansy, w nie wpuszczoną luźną koszulę a na ramionach zarzucony płaszcz.

– Dobrze, że już jesteś! – Przywitał się z nim Arion. Carlo pomachał mu. Uścisnął mi dłoń i poszedł się witać z Terry'm.

Tak, Carlo doszedł. Ale wciąż nie było tamtej trójcy. Usadowiłem się na wskazanym przez Gabiego miejscu. Obok mnie oczywiście usiadł różowowłosy a po mojej drugiej stronie usadowił się Terry, który dyskutował z Ferrierą.

– W naszym imieniu chcielibyśmy pogratulować ci raz jeszcze. – Odwróciłem się w stronę głosu, który jak się okazało, należał do Sol'a. Daystar trzymał w dłoniach tacę z ogromnym tortem. Za nim stali Falco i Keenan. Westchnąłem zażenowany. Naprawdę, po to to wszystko? – I z tej okazji ja i Arion upiekliśmy ci tort!

– Ja bym tego nie jadł – wtrącił się Falco.

– Dlaczego? – zapytał Sherwind.

– Bo wy go robiliście. Nie zdziwiłbym się jakbyście pomylili mąkę z cementem, cukier z solą a mleko z kwaśną śmietaną – wyliczał Flashman. Widziałem jak Sol przewraca oczami, a Zippy westchnął i pokręcił zrezygnowany głową.

– To jak coś to ty go zjesz – oznajmił Sharpe, zabrał od Sol'a tacę z nieszczęsnym tortem i postawił na stole. Rozejrzał się. – I znowu ktoś zabrał talerze! Przecież to te zwykłe, papierowe. Do cholery, po co je zabierać? – mamrotał niezadowolony, patrząc po nas wszystkich. – W zwykłym markecie je kupicie, ale i tak ktoś musiał zabrać!

– Keenan zaniosłeś je z powrotem do samochodu – mruknął zrezygnowany Zippy. – Bo bałeś się, że ktoś je ukradnie.

Keenan zachichotał zażenowany.

– Za dużo czasu z wami spędzam i już się gubię w tym wszystkim – prychnął, idąc w stronę wyjścia. – Ja potrzebuję terapii.

***

Tort okazał się być całkiem smaczny, ale nie byłem w stanie zjeść więcej niż kawałek. W klubie zaczęło pojawiać się coraz więcej ludzi, ktoś puścił muzykę i większość moich znajomych ruszyło od stolika albo na parkiet, albo na dwór. Ja postanowiłem zostać przy stole. Oprócz mnie został jeszcze Aitor, ale on w dalszym ciągu był niezainteresowany każdym dookoła, oraz Victor. Upiłem łyk piwa, które wcześniej uparcie wlewał mi Falco, a potem odetchnąłem. Podniosłem się z krzesła, a potem z bluzy Archibalda, która wisiała na oparciu jego siedzenia, wyciągnąłem z jej kieszeni elektryka i ruszyłem do wyjścia.

Przechodzenie przez tłum było ciężkie, bo co rusz ktoś mnie popychał, ale na szczęście udało mi się dotrzeć do drzwi.

Zaczynało się robić już powoli ciemno, ale parking oświetlony był trzema latarniami, które stały na pobliskiej drodze. Powietrze było chłodne i żałowałem, że nie wziąłem żadnej bluzy. Minąłem parę osób, ale żadnej z nich nie znałem, więc nie bardzo przejąłem się ich obecnością. Stanąłem pod ścianą i zaciągnąłem się dymem, po chwili wypuszczając go nosem.

Nie paliłem za dużo, ale jeszcze w Stanach Terry pozwolił mi korzystać z jego papierosa. Może nie powinienem brać go bez pytania, ale Archibald i tak nie powinien mieć o to pretensji.

Miałem już powoli dość. Dostałem wiadomość od mamy, że oni już wrócili i podejrzewam, iż oczekiwali mojej obecności w domu. Ale jakoś nie miałem ochoty wracać. Przez ostatnie dni ani razu nie słyszałem ich pretensji, zawiedzionych głosów i ciągłego narzekania.

– Dlaczego tak stoisz jak dziwka pod latarnią? – zapytał Victor, kiedy tylko do mnie podszedł. Popatrzyłem na niego zdziwiony.

Uniosłem brew.

– Nawet nie chcę wiedzieć skąd ty wiesz takie rzeczy? – odpowiedziałem pytaniem, na co Blade prychnął prześmiewczo i stanął obok mnie.

Schowałem papierosa do kieszeni spodni, a następnie głośno westchnąłem. Staliśmy przez chwilę w ciszy. Od jakiegoś czasu rzadko kiedy miałem okazję rozmawiać z Victorem i szczerze powiedziawszy, nie bardzo miałem pojęcie, co mam mu powiedzieć.

– Wiesz o co poszło Aitorowi i Gabiemu? – mruknął po dłuższej chwili Blade. Zerknąłem na niego kątem oka. Jeszcze w Stanach rozmawiałem z Garcią przez telefon i wszystkiego się dowiedziałem.

A cóż, powód ich kłótni był absurdalny.

– Naprawdę jeszcze się nie pogodziliście? – zapytałem zdziwiony, przeciągając się na łóżku. Przy uchu miałem telefon, ponieważ rozmawiałem z Gabim. – Przecież widziałem go wczoraj, był z wami, kiedy dzwoniłeś. Myślałem, że już jest okej.

Słyszałem jak Garcia wzdycha.

– Sol go zaprosił – wyjaśnił. – Ale do mnie nie odezwał się ani słowem. Cały wieczór rozmawiał trochę z Falco i Ryomą, a potem z Arionem. A do domu odwiózł go Victor.

– Do domu? – dopytałem.

– Do Xavier'a – odpowiedział. – Powiedział, że póki mi nie przejdzie to on nie zamierza ze mną mieszkać.

– A o co tak właściwie wam poszło? – mruknąłem, patrząc jak Terry wchodzi z powrotem do pokoju. Była dopiero ósma rano, ale Archibald był na nogach od piątej, bo postanowił trochę pobiegać. Stwierdził, że nie powinien robić sobie przerw w treningach, dlatego teraz każdego ranka i wieczoru zamierzał wychodzić.

Albo po prostu nie chciał ze mną siedzieć. Od czasu naszego pocałunku... Cóż, nie zamieniliśmy ze sobą zbyt wielu słów. Od środy praktycznie nie rozmawialiśmy, a był już piątek.

W sumie to mu się nie dziwiłem. Nasza relacja już i tak była popieprzona. Po co ją jeszcze bardziej niszczyć?

Chociaż ciężko mi było pozbyć się z umysłu wspomnienia jego ust na moich.

Pokręciłem głową, starając się zignorować i tę myśl, i ciekawskie wspomnienie Terry'ego, które we mnie wlepił. Skupiłem się na Gabim, kładąc się na łóżku.

– To trochę głupi powód – przyznał, a po jego zawstydzonym tonie wywnioskowałem, że to prawdopodobnie przez niego.

– Żaden powód nie jest głupi, skoro on nie chce z tobą mieszkać – stwierdziłem, a on westchnął.

– Byłem zazdrosny – wymamrotał, a ja jęknąłem męczeńsko. Poważnie? Gabi zazdrosny?

– Serio? – dopytałem, obserwując jak Terry bierze rzeczy z walizki i idzie do łazienki. – O kogo niby?

– Taką jedną z jego studiów – mruknął. – Tańczyli razem na imprezie u Ariona, a że ja ciut wypiłem to zrobiłem mu scenę.

Pokręciłem rozbawiony głową.

– A potem się pokłóciliście i schlałeś się bardziej? – dopowiedziałem za niego, a on przytaknął.

– I znalazł mnie Keenan, więc z Terry'm wyprowadzili mnie na dwór do ciebie – wyjaśnił do końca. – Jak ja mam się z nim pogodzić? Nie odbiera ode mnie w ogóle telefonów, a jak wczoraj jego ojcowie mnie zobaczyli pod drzwiami to zostałem zwyzywany.

Na to już się zaśmiałem.

– To nie jest śmieszne – powiedział oburzony. – Wiedziałem, że Jordan i Xavier będą trzymać jego stronę, ale aż tak? Nawet nie dadzą mi nic wyjaśnić.

– A jest cokolwiek wyjaśniać?

– Trzymasz jego stronę?

Westchnąłem.

– Wiesz dobrze, że nie – powiedziałem prędko. Słyszałem jak Garcia wzdycha z ulgą, a w tym czasie Terry wyszedł z łazienki. Tym razem nie miał na sobie sportowych dresów, a jedynie krótkie czarne spodenki. Włosy miał wilgotne, co utwierdziło mnie w przekonaniu, że był po prysznicu. Wpatrywałem się w niego przez chwilę. On chyba to wyczuł, bo zerknął na mnie a na jego ustach wykwitł głupi uśmiech.

– Gabi był zazdrosny – wyjaśniłem.

– I to dlatego ja mam wszędzie wozić Cazadora? – parsknął prześmiewczo złotooki. – Mam swoje rzeczy do roboty, a on dwadzieścia razy dziennie chce, żeby ktoś go woził.

Słyszałem jak Victor westchnął.

– Jest z tym nawet gorszy od Ariona – wymamrotał, a ja postanowiłem go w końcu zapytać o tę jedną rzecz, która od jakiegoś czasu mnie zastanawiała.

– Wciąż Arionowi nie powiedziałeś, prawda? – zapytałem. Victor popatrzył na mnie z niezrozumieniem, a potem pokręcił głową.

– Nie wiem, o czym mówisz.

– Wiesz.

Wiedział, bo ten temat wałkowaliśmy we dwóch od czasu, gdy ja byłem w drugiej, a on pierwszej klasie liceum.

– Nie mam po co mu tego mówić – oznajmił. – Jest ze Sky, więc to i tak bez sensu.

Pokręciłem głową.

– Gdy się dowie, już nie będzie ze mną rozmawiał. Nie będę niszczyć tego, co udało nam się zbudować.

Nie tylko on niszczył.

***

Z Victorem siedziałem jakieś trzydzieści minut na dworze. Po tym czasie, gdy już było mi cholernie zimno. Blade został jeszcze na trochę, a ja ruszyłem powolnym krokiem do wejścia. Kiedy tylko znalazłem się w środku już nie przeszkadzał mi odór alkoholu i papierosów. Od razu ruszyłem do toalety.

Męska łazienka była niewielka. Znajdowała się w niej jedna kabina i mała umywalka. Szybko opłukałem ręce, a następnie ruszyłem z powrotem na salę. W tej części korytarza było ciszej niż na sali; muzyka nie była aż tak głośna, a nie siedziało tu za dużo ludzi. Cicho odetchnąłem a kiedy już byłem przed wejściem na salę, usłyszałem sapnięcie zza rogu.

Zwykle takie rzeczy mnie nie interesowały, ale głos był znajomy, więc z ogromnym zainteresowaniem zerknąłem za róg. Ale to, co tam zobaczyłem, nie było tym, czego się spodziewałem. Na niewielkiej, czerwonej sofie siedział Carlo, a na jego kolanach był Falco. I się całowali. Namiętnie.

Wpatrywałem się w nich przez chwilę, a potem powoli wycofałem się z tej części korytarza, oddychając cicho. Musiałem przyznać, że to było niespodziewane. Tak, pamiętałem niezbyt udane podrywy Carlo z imprezy po dostaniu się jego i Terry'ego do drużyny, ale nie spodziewałem się, że Flashman to odwzajemnił. 

Mimo to postanowiłem dać im prywatność, którą za mocno zdecydowanie naruszyłem, i w końcu wróciłem na salę. Przy naszym stole siedziała w sumie większość moich znajomych.

– Zajebałeś mi, złodzieju – rzucił oskarżycielsko Archibald, biorąc ode mnie elektryka i chowając do kieszeni spodni. Posłałem mu zadowolony uśmiech.

– Sam pozwoliłeś mi go brać, więc nie wyzywaj.

Terry pokręcił głową, a ja usiadłem na swoim miejscu.

– Widział ktoś może Falco? – zapytał Keenan, rozglądając się. – Szukam go, bo zgarnął moje kluczyki do samochodu, a ja na chwilę muszę do auta podejść.

Postanowiłem nie wydawać tego, co widziałem. To w końcu sprawa tamtej dwójki, a to, czy kiedykolwiek nam powiedzą to inna kwestia.

A zawsze mogę sobie z Flashmana żartować i wykorzystać swoją wiedzę. Bo czułem, że nie będzie zbyt chętny aby obwieścić światu, co takiego robi z Ferrierą niedaleko kibli.

– Dlaczego Falco ma twoje kluczyki? – zapytał zdziwiony Vlad, polewając podpitemu Gabrielowi. Zadowolony Garcia sięgnął po kieliszek i jednym haustem wypił.

– Bo przynosił ze mną i Sol'em tort – wyjaśnił Sharpe. – I on zamykał samochód, a potem podwędził mi kluczyki.

– Nie zdziwiłabym się gdyby teraz gdzieś sobie nim jeździł – zachichotała Jade. – Prawda, Arion? – Szturchnęła Sherwinda, który uparcie wpatrywał się w Terry'ego.

– Wszystko z tobą okej, Arion? – dopytał niepewnie Terry, bo Arion, nawet po pijaku, nie wlepiał takiego spojrzenia w kogokolwiek. W jego oczach zawsze skrzyły się iskierki radości, a teraz ten wzrok był przepełniony powagą i jakąś niepewnością.

Po chwili się jednak otrząsnął i zaśmiał nerwowo.

– Wiesz, Terry, że ja i Sky widzieliśmy kogoś mega podobnego do ciebie? – zapytał, a wszyscy ze zdziwieniem spojrzeliśmy to na Sherwinda, to na Blue. Nawet Victor, który dopiero teraz przyszedł, był ciekawy, o co chodzi.

– Mojego tatę? – zasugerował nerwowo Archibald, a ja spojrzałem na niego niepewnie. – W telewizji?

– Nie, nie. – Blue pokręciła głową. – Chyba we wtorek lub w środę jak szliśmy obok tej siłowni, na której trenujesz, to widzieliśmy jak wychodzi z niej mega podobny do ciebie chłopak. Nawet w podobnym wieku do ciebie.

Tym razem wzrok Terry'ego przeniósł się z Sky na Ariona, który ochoczo potakiwał.

– Tak! Nawet ja do niego pomachałem, bo myślałem, że to ty. Ale potem spojrzał na nas niezadowolony, mruknął coś i sobie poszedł. Myślałem, że się na nas obraziłeś, ale chyba nie miałbyś nawet o co. No i Sky przypomniała mi, że jesteś w Stanach z Riccardo. Więc to nie mogłeś być ty.

– Jak... Jak on wyglądał? – zapytał skołowany Terry, a ja musiałem upić łyk piwa, bo z tym towarzystwem to na trzeźwo się nie da.

Arion zamyślił się.

– No jak ty. Znaczy mega podobnie. Tylko miał dłuższe włosy, ale też białe, i trochę jaśniejszą karnację niż ty.

Wszyscy tym razem wpatrywaliśmy się w Terry'ego, który oszołomiony siedział i chyba nie bardzo miał pojęcie, co się stało.

Być może Archibald miał w mieście sobowtóra, który nawet nie wiadomo kim był i czym się zajmował. Nie wiadomo skąd się wziął ani czy w ogóle zdaje sobie sprawę z istnienia Terry'ego.

Oczywiście, zdarzały się przypadki, że obcy ludzie byli do siebie bardzo podobni, ale co jeśli oni nie byli sobie obcy?

Patrzyłem jak Terry wstaje z krzesła i przeciska się przez tłum, prawdopodobnie w drodze do wyjścia. Keenan także się podniósł, ale chwyciłem go za ramię. Rudowłosy wpatrywał się we mnie zdziwiony.

– Ja pójdę – mruknąłem i, ignorując spojrzenia całej reszty, zgarnąłem bluzę Archibalda z oparcia jego krzesła. Przeciskanie się przez tłum było ciężkie, tak samo ignorowanie głośnej muzyki, ale musiałem dotrzeć do Archibalda. Na korytarzu odetchnąłem i omal nie wpadłem na Falco, zza którego pleców wyłonił się Ferriera.

– Gdzie się spieszysz, kopciuszku? Północ się zbliża? – zapytał Flashman, posyłając mi zadowolone spojrzenie. Pokręciłem zrezygnowany głową.

– Jeśli ja będę Kopciuszkiem to ty będziesz szczurem, który zamienia się w konia – odpowiedziałem mu i szybko minąłem ich obu, aby wyjść z klubu. Słyszałem, że Falco coś za mną krzyczy, ale zignorowałem go i wyszedłem na dwór. Było już całkowicie ciemno, ale kiedy się rozejrzałem dostrzegłem Archibalda, który siedzi pod ścianą i grzebie w telefonie. – Naprawdę aż tak przejąłeś się tym, co papla Sherwind? – mruknąłem i kucnąłem obok niego, oddając mu bluzę. Na dworze robiło się coraz zimniej, a ja miałem w sobie trochę empatii i postanowiłem mu ją przynieść.

– Nie, miałem dość i chciałem chwilę posiedzieć sam – odburknął i posłał mi dumny uśmiech. – A ty się martwisz. I przyszedłeś zobaczyć, co ze mną.

Westchnąłem.

– Żałuję, że tu przyszedłem – mruknąłem. – Już poczułem się głupszy.

Terry posłał mi szeroki uśmiech, a ja gibnąłem się do tyłu i wylądowałem na tyłku.

– Rewelacyjnie idzie ci w życiu – oznajmił Archibald. – Naprawdę, nic tylko brać z ciebie przykład.

Niezadowolony uderzyłem go pięścią w ramię i odetchnąłem cicho.

– Masz zamiar cokolwiek zrobić z tym chłopakiem? – zapytałem po krótkiej chwili. Terry podniósł na mnie wzrok znad telefonu i głośno westchnął.

– Chyba wypadałoby chociaż wiedzieć kim on jest – mruknął. – Ale nie wiem jak mogę go znaleźć.

– Zapytać na tej siłowni? – zasugerowałem, zerkając na ekran smartfona białowłosego. Uniosłem brew, widząc, że przegląda stronę szpitala.

– A jak nic nie powiedzą? Nie mają obowiązku udzielać takich informacji.

Ziewnąłem i usiadłem po turecku, ignorując fakt, że pobrudzę jeszcze bardziej spodnie.

– To będziemy szukać dalej. Facet raczej nie jest duchem – zauważyłem. – Ktoś powinien go chociaż kojarzyć. Dlaczego sprawdzasz stronę szpitala?

Odwrócił telefon ekranem do mnie, a moim oczom ukazała się lista dzieci urodzonych w danym roku.

– Lista jest od dwa tysiące dziesiątego – wymamrotał niezadowolony. – Mi potrzebna jest z dwa tysiące drugiego.

– Uważasz, że urodził się w tym samym szpitalu co ty, prawda? – mruknąłem.

Schował telefon do kieszeni.

– Na razie będziemy sprawdzać na siłowni. Potem gdzieś dalej. Zaczniemy od jutra – zarządził i podał mi bluzę. – Załóż, bo się przeziębisz.

Wziąłem ciepłe okrycie i zarzuciłem je sobie na ramiona, wzdychając cicho.

Nadchodziły trudne dni.

nadchodzi Bailong (chciałam go tu dać i chuj)
i możecie pisać jakieś swoje przemyślenia czy coś takiego
miłego wieczoru

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro