Rozdział XIX

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

   Nastała cisza i pomimo, że nie przeszkadzała ona nigdy Nimfadorze, gdy była z Remusem to tym razem dla dziewczyny była nie do wytrzymania. Po raz pierwszy poczuła się przez niego oceniana. W tym momencie postanowiła postawić wszystko na jedną kartę.
— Możesz mieć po części rację — odezwała się w końcu. — Przy tobie czuję się za każdym razem, jakbym była pod wpływem alkoholu. Od długiego czasu moje uczucia się nie wahają względem ciebie.
   Tonks przerwała na chwilę mając nadzieję, że Lupin coś powie. Jednakże mężczyzna wciąż tylko na nią patrzył.
— Gdy nie ma cię obok to tęsknię. Nawet, jeśli dopiero co się pożegnaliśmy. To tych pożegnań nienawidzę najbardziej — ponownie rozpoczęła. — Gdy tylko cię widzę to mimowolnie się uśmiecham, a jak tylko jesteś w pobliżu to moje serce zaczyna bić mocniej i szybciej — czuła, że jeśli będzie kontynuować to nie da rady dłużej powstrzymywać łez. — Cały czas zaprzątasz moje myśli. Nie potrafię się skupić na pracy, ani na codziennych czynnościach. Nawet w nocy, gdy już zasnę to pojawisz się w moich snach — pierwsza łza spłynęła po jej policzku. — Nie wiem już co robić, Remusie.
   Gdy skończyła mówić to schowała twarz w dłoniach. Poczuła, że jej gardło się ścisnęło i nie jest w stanie już nic więcej z siebie wydusić. Ku jej zaskoczeniu Lupin zbliżył się do niej i ją przytulił. Głaskał ją po włosach, nie widząc co powiedzieć.
   Tonks w tym momencie zaczęła mieć nadzieję. Nadzieję na to, że wszystko się między nimi ułoży.
— Nie chciałem poddawać wątpliwości twoich uczuć, Dora. Nikt nie wie lepiej od ciebie, co tak naprawdę czujesz — mówił cicho, nie puszczając jej.
— Kocham cię — powiedziała szeptem czarownica i oboje po tych słowach na moment zamarli.
— Wiem — przełknął dość głośno ślinę. — Musisz mi wybaczyć, Dora.
   Kobieta odsunęła się delikatnie od niego i spojrzała zapłakana w jego oczy. Widziała w nich ogromny ból.
— Nie czuję tego samego — do tej pory trzymał ją za ramiona, jednak po tych słowach Nimfadora gwałtownie się przesunęła.
— Kłamiesz, nie jestem ślepa!
— Przepraszam — mówił spokojnie.
— Nie rób tego!
— Zasługujesz na kogoś lepszego — powiedział stanowczo.
— Nie chcę nikogo innego!
— Proszę, uspokój się.
   Tonks patrzyła na niego, jakby mówił do niej w języku węży. Przez chwilę można by nawet powiedzieć, że był to wzrok, który oznaczał totalnego szaleńca.
   To tylko sen — starała uspokoić samą siebie. — Zaraz się obudzę.
   Te myśli na nic się jej nie zdały, gdyż wciąż stała w tym samym miejscu. Nagle złapała się za klatkę piersiową, poczuła silny ból w sercu.
— W porządku? — Zbliżył się do niej.
— Nie dotykaj mnie — odsunęła się od niego.
— Dora — chciał ją złapać.
— Nie nazywaj mnie tak!
— Proszę.
— Powiedz, że tylko żartowałeś — spojrzała na niego z nadzieją wymalowaną na twarzy.
— Jestem wilkołakiem.
— To nic nie znaczy. Wiem, że mnie nie skrzywdzisz — walczyła.
— To nie jest takie proste.
— Jak widać dla ciebie to dziecinnie proste.
— Nie zmienię zdania. Zasługujesz na kogoś lepszego.
   To było dla niej zbyt wiele. Wyciągnęła różdżkę, ominęła czarodzieja i wybiegła z Kwatery Głównej. Zatrzymała się w ogrodzie, żeby spojrzeć na zatrzaskujące się drzwi. W ostatniej chwili zdążyła usłyszeć krzyk Molly.
— Remusie! Coś ty jej powiedział?
— Prawdę!
   Noc była bardzo mroźna, a Tonks była w fatalnym stanie. TRZASK. Poczuła jak ziemia osuwa się spod jej nóg, żeby chwilę później ponownie się pojawić. Czarownica nie czekając wbiegła do swojego domu, żeby następnie udać się do swojej sypialni. Położyła się zapłakana na łóżku i nie wiedziała co powinna dalej zrobić.
— Kochanie? — Do jej pokoju weszła Andromeda.
— Mamo — spojrzała na na nią cała w łzach.
— Merlinie, co się stało? — Usiadła na jej łóżku.
— Na prawdę zachowuje się niedojrzale — usiadła i wzięła poduszkę, która leżała obok, żeby położyć ją na swoje kolana.
— Kto ci tak powiedział? Każdy może mieć chwile słabości.
— To tak okropnie boli — ponownie złapała się za klatkę piersiową.
— Co cię boli? — Zaniepokoiła się jeszcze bardziej. — Jesteś chora? — Dotknęła jej czoła.
— Serce, kłuje mnie.
— Powinnyśmy udać się do św. Munga!
— Nie.
— Więc powiedz mi, co się dzieje?
— Zakochałam się.
— Ktoś kto zranił?
— Odrzucił mnie — zaczęła płakać głośniej.
— Dora — przytuliła ją. — Rozumiem twój ból, jednak nie możesz się mu poddać.
— Co mam zrobić?
— Nie znam odpowiedzi na to pytanie. Przyjdzie czas, że sama będziesz widziała.
— Kiedy?
— Posłuchaj — odsunęła ją na odległość swoich rąk. — To co się wydarzy zależy tylko od ciebie. Tylko ty masz wpływ na swoje życie, pamiętaj — przecierała jej łzy. — Miłość zawsze pojawia się niespodziewane i często przynosi ze sobą ból. Odrzucenie to nie jest koniec świata. Sama bardzo dobrze wiesz, że czas goi rany.
— Często pozostają blizny.
— To prawda, jednak czy blizny sprawiają ból?
— Więc mam to przeczekać?
— To jest tylko jedna z wielu dróg. Również możesz dać sobie trochę czasu i spróbować ponownie. Uważam, że w miłości nigdy nie powinno się poddawać.
— Nie zmienię jego uczuć.
— A uważasz, że w twoim przypadku powinnaś zmienić jego uczucia czy myślenie?
— To wciąż nie jest łatwe.
— Czy kiedykolwiek przyszło ci coś łatwo w życiu? Lepiej smakuje owoc, który wyrósł dzięki ciężkiej pracy i poświęconemu mu czasu.
   Nimfadora patrzyła na swoją mamę z ogromną wdzięcznością, a ta tylko się do niej łagodnie uśmiechała.
— Poczekaj chwilę — Andromeda wstała i wyszła z pokoju, żeby chwilę później wrócić z siatką zapełnioną słodyczami. — Nic nie działa lepiej niż czekolada. Odpocznij — pocałowała córkę w czoło i wyszła, zamykając za sobą drzwi.
   Ulubiona czekolada Remusa — wyciągnęła tabliczkę, która zdecydowanie pochodziła z Miodowego Królestwa.
   Nie miała ochoty na słodycze, jednak skusiła się na czekoladową żabę. Położyła się i patrząc w sufit starała się nie myśleć o mężczyźnie, który doprowadził ją do tego stanu. Nie było to łatwe, bo wciąż i wciąż łzy napływały jej do oczu.
   Nim się obejrzała przez zasłony zaczęły przedzierać się promienie słoneczne. Zauważając to wstała i poszła do kuchni, gdzie zastała swoich rodziców.
— Nie śpisz? — Zdziwiła się Andromeda.
— Nie mogłam zasnąć — podeszła do niej i pocałowała ją w policzek.
— Nie wyglądasz najlepiej. Nie możesz wziąć jeszcze jednego dnia wolnego? — Zapytał jej tata, gdy i jego obdarowywała buziakiem.
— Niestety nie — zabrała z blatu szklankę z wodą i wróciła do swojego pokoju.
   Usiadła przed toaletką, żeby zmienić nieco swój wygląd, jednak nie była w stanie. Patrząc w swoje odbicie czuła się wyjątkowo żałośnie. Wstała więc, żeby się przebrać i gdy tylko to zrobiła wyszła ponownie z swojego pokoju.
— Śniadanie gotowe.
— Nie jestem głodna.
— Musisz coś zjeść!
— Zjem w pracy. Jestem już spóźniona — Dora wyszła na ogródek od razu po ubraniu płaszcza, żeby teleportować się do Ministerstwa Magii.
   TRZASK. Poczuła delikatne szarpnięcie w okolicy pępka i chwilę później stała na holu. Ruszyła w stronę windy, do której weszła zaraz po jej otwarciu.
— Poziom drugi, Departament Przestrzegania Prawa Czarodziejów — powiedziała dość wyraźnie i po kilku minutach wysiadała na tym właśnie piętrze.
— Dobrze, że już jesteś! — Podbiegł do niej Savage, gdy tylko przekroczyła próg windy.
— Co się dzieje?
— Scrimgeour wstał chyba lewą nogą — odpowiedział.
— Wierzysz w przesądy mugoli? — Prychnęła.
— Czasami się sprawdzają. Chodźmy, bo nasz szef sieje spustoszenie w biurze.
   Oboje ruszyła w kierunku Biura Aurorów. Savage dość zaniepokojony, a Nimfadora obojętna, gdyż nic w tym stanie nie wytrąci jej z równowagi.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro