Rozdział 3: W każdej legendzie jest ziarno prawdy

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Jennifer dziwiła się, jakim cudem dopiero trzeciego dnia pobytu w kryjówce rodziny Lysandra znalazła bibliotekę. Musiała jej nie zauważyć za pierwszym razem, kiedy samotnie zwiedzała podziemną bazę. A zgubiła się, kiedy wracała do swojej sypialni, żeby popracować w spokoju na laptopie. Dziewczyna pisała dziennik. Robiła to prawie codziennie, o ile czas i miejsce jej na to pozwalały. Robiła notatki, bo lubiła pamiętać. Chociaż czasami bywało to zbyt bolesne.

Otrząsnęła się z tych nieprzyjemnych rozmyślań i ruszyła zwiedzać bibliotekę. Była ogromna. Jak niemal wszystko w tym domu. W dodatku bardzo staroświecka, ale jej to nie przeszkadzało. W środku znajdowało się kilkanaście rzędów regałów z książkami, a pomiędzy tymi regałami stały stoliki, przy których można było usiąść i w spokoju poczytać lub pouczyć się. Na tyłach biblioteki był gabinet, ale niestety nie mogła do niego wejść, bo drzwi były zamknięte. Kiedy tak przeszła się po korytarzu, zaglądając do każdej z części, zorientowała się, że była tu sama. W jednym z działów wydawało jej się, że coś skrzypnęło, ale równie dobrze to wyobraźnia mogła płatać jej figle. Mogła tu spędzić cały dzień i podejrzewała, że nikt nie będzie jej przeszkadzał. Zaciągnęła się zapachem książek, który unosił się w powietrzu. Uśmiechnęła się do siebie. To była kusząca perspektywa.

Ruszyła więc przed siebie, zastanawiając się, który dział powinna wybrać. Chociaż bardzo kusiło ją, żeby wciągnąć się w fantastykę, to miała inny powód przyjścia tutaj. Nie zamierzała czytać dla rozrywki. Bardziej interesowała ją historia. A już zwłaszcza tutejszych rodów. W końcu udało jej się znaleźć dział historyczny i zaczęła buszować w książkach. Natrafiała na takie tytuły jak „Historia wampiryzmu”, „Dzieci Słońca i Księżyca”, „Wampiry w XIX wieku” i tym podobne. Ale ona szukała czegoś… Starszego. Zdecydowanie starszego.

W końcu wpadła na coś, co ją zaciekawiło. Wzięła odpowiednią książkę i usiadła przy stoliku. Tak się zaczytała w historii dwójki wampirów, od których powstało całe drzewo genealogiczne, że nie zauważyła, kiedy ktoś pojawił się w pomieszczeniu.

- Nie wiedziałem, że lubisz bajki – usłyszała drwiący głos i aż podskoczyła na krześle, prawie z niego spadając. – Nie wiedziałem też, że jesteś taka strachliwa. Doprawdy, nie rozumiem, czemu wszyscy cię tak zachwalają.

Odwróciła się w kierunku głosu i zobaczyła tego samego szatyna, który w dniu jej przybycia wrócił do domu spóźniony. Chłopak opierał się nonszalancko o regał po drugiej stronie stołu. Rzuciła mu nieprzychylne spojrzenie. Wydał z siebie rozbawione prychnięcie.

- A ja nie wiedziałam, że lubisz szpiegować innych – syknęła na niego, tylko odrobinę speszona tym, że nie zorientowała się, że ta książka tak naprawdę była baśnią.

- Wielu rzeczy o mnie nie wiesz – pomruk, który wydobył się z jego gardła sprawił, że Jennifer poczuła, jak ciarki przechodzą po jej plecach. Ten dźwięk był zwyczajnie dziki. – Na przykład tego, że zajęłaś moje ulubione miejsce. Wypad stąd, świeżaku.

- Za kogo ty się masz? – warknęła, teraz już naprawdę zła, bo ktoś przerwał jej wciągającą lekturę. Pierwszy szok spowodowany bezczelnością chłopaka minął i w dziewczynie obudziła się wojownicza natura. Nie znosiła, kiedy ktoś jej rozkazywał. – Poza tym byłam tu pierwsza – zauważyła, po czym ostentacyjnie wbiła wzrok w książkę, dając mu wyraźny znak, że nie zamierzała się stąd ruszyć.

- Tak ci się tylko wydaje – zaśmiał się pogardliwie. Nie odpowiedziała, jawnie go ignorując. To go musiało w końcu zdenerwować. – Powiedziałem, że masz stąd wyjść, głucha jesteś? – warknął na nią, ale ona się tym nie przejęła.

Jennifer widziała, że w tym przypadku słowa nic nie zdziałają, dlatego po prostu wstała i stanęła naprzeciwko chłopaka. Naprawdę wolała, żeby do walki nie doszło, ale postanowiła go trochę nastraszyć. Nie była taka bezbronna, jak mu się wydawało. Obnażyła kły, uwalniając jednocześnie swoją mroczną energię. Poczuła, jak moc zaczynała wypełniać jej ciało, przepływała przez jej żyły. Kiedy uświadomiła sobie, że uzyskała pełnię swojej mocy, otworzyła oczy, które musiała w pewnym momencie zamknąć, co jej się często zdarzało. Spojrzała ponownie na chłopaka, który tym razem znajdował się parę kroków dalej od niej i wyglądał dosyć niepewnie.

- Nadal jesteś pewny, że chcesz to miejsce? – zapytała głosem zbliżonym do warkotu. – Przecież biblioteka jest ogromna. Jestem pewna, że możesz sobie znaleźć inne i NIE PRZESZKADZAĆ mi w czytaniu.

- Skoro tak bardzo chcesz czytać bajkę dla dzieci, to proszę cię bardzo – prychnął szatyn, odzyskując rezon po pierwszym szoku. Zaskoczyła go. Zaskoczyła go, ale oczywiście musiał mieć ostatnie słowo. Posłał jej pogardliwe spojrzenie, po czym zniknął.

Jennifer prychnęła do siebie pod nosem i usiadła z powrotem na swoje wywalczone miejsce. Wyszła z trybu mrocznej energii, wracając do swojej normalnej postaci. Zanurzyła się ponownie w lekturze, czując w środku siebie ogromną satysfakcję.

Prawda, była tylko gościem, ale chciała, żeby członkowie tej rodziny wiedzieli, że nie da sobą pomiatać i rozstawiać po kątach. Na pewno będzie musiała opowiedzieć o tym zdarzeniu Lysandrowi i wypytać Nyssę o tego chłopaka.

***

Od tamtej sytuacji w bibliotece minęło kilka dni, ale Jennifer nie miała okazji nawet porozmawiać z Lysandrem, czy z Nyssą. Oboje byli zajęci własnymi sprawami, jej przyjaciel ciągle znikał z kryjówki na całe noce, a Nyssa uczyła się w dzień. Powiedziała jej tylko, że była w drugiej klasie liceum i zależy jej na stopniach. Jennifer była zdziwiona, że nastolatce tak zależało na nauce, ale ona nie chciała nic powiedzieć i tylko wzruszyła ramionami.

Nie mogła się oderwać od tej baśni, co znalazła przypadkiem w bibliotece. Bo według niej była to bardziej baśń, niż bajka dla dzieci, jak uważał tamten arogancki chłopak. Widziała go potem parę razy w salonie, ale tylko rzucał jej pogardliwe spojrzenia i od razu odchodził, gdy się na nią natknął. Wciąż była pod wrażeniem panującego tutaj wiecznego ruchu; ciągle ktoś się gdzieś kręcił. A to młodziaki pływały i wygłupiały się w basenie, a to młodzież oglądała zapamiętale serial, a dorośli przeważnie okupowali barek. Najsympatyczniejsza chyba dla niej okazała się Abigail, która praktycznie non stop spędzała czas przy sztaludze, tworząc. Ruda dziewczyna wydawała się być najbardziej odpowiedzialną osobą w towarzystwie. Mimo że była zajęta tworzeniem, co jakiś czas sprawdzała, co u dzieciaków, albo czy komuś czegoś nie potrzeba, albo po prostu pilnowała porządku. W końcu Jennifer zdecydowała się do niej podejść.

- Słuchaj, Abigail, masz chwilkę?

- No pewnie, o co chodzi? – dziewczyna natychmiast posłała jej swój promienny uśmiech, z którym zwykle ją widywała. – Poza tym, mów mi Abi. Wszyscy do mnie tak mówią. Ty też możesz, w końcu jesteśmy rodziną!

- Nie wiesz, gdzie jest Lysander? Odkąd tu przyjechałam, praktycznie nie zamieniłam z nim słowa – przyznała, nie ukrywając w swoim głosie żalu. – Byłam pewna, że zabrał mnie tu, żebyśmy mogli wreszcie spędzać razem czas, a on tak po prostu znika na całe noce.

Abigail popatrzyła na nią chwilę po czym mocno uściskała. Jennifer zdziwiła się. Co ona miała z tym przytulaniem? Zresztą prawie jej nie znała, a rudowłosa tak się z nią spoufalała. Jakby były co najmniej siostrami. Przecież nie były spokrewnione.

- Było od razu mówić, że czujesz się osamotniona! – zawołała. – Coś by się wymyśliło. Myślałam, że dogadujesz się z Nyssą! A Lysandrowi należy się opieprz za to, że o ciebie nie dba – jej twarz przybrała gniewny wyraz, aż Jennifer się uśmiechnęła. Rudowłosa zauważyła to i od razu szturchnęła ją w ramię. – Widzisz, już ci się humor poprawił!

- To co proponujesz? – dziewczyna celowo uniknęła odpowiedzi na komentarz dotyczący jej humoru. Chyba musiała bardziej popracować nad swoją maską, skoro tak łatwo było ją rozgryźć.

- Hm. Pomyślmy – rudowłosa przez chwilę po prostu się jej przyglądała, przez co poczuła się lekko nieswojo. Było coś hipnotyzującego w jej wzroku. Moc? – Nie byłaś jeszcze na górze, prawda?

- Na górze? – Jennifer zmarszczyła brwi, nie rozumiejąc. Abigail pokiwała tylko głową.

- Czyli nie byłaś. – Złapała ją za rękę i skierowała się w stronę schodów, ciągnąc ją za sobą. – Chodź, spodoba ci się.

Tak też zrobiła. Pozwoliła Abigail zaciągnąć się „na górę”, jak to ujęła. Prawdę mówiąc, lepiej czuła się pod ziemią. Mogłaby nigdy nie wychodzić na zewnątrz, ale wolała się do tego nie przyznawać. Znalazły się w tym małym, pustym pomieszczeniu. Jej znajoma pchnęła drzwi i do środka wlało się odrobinę księżycowego światła. Była noc. Przynajmniej było bezpiecznie. Jennifer odetchnęła i przekroczyła powoli próg, nie ryzykując wpadnięcia w panikę, co jej się zdarzało, gdy było blisko wschodu, a ona była poza kryjówką. Zaczekała na swoją towarzyszkę, aż ta stanie u jej boku i spojrzała na nią pytająco.

- Ta dam – powiedziała rudowłosa żartobliwie, rozkładając ręce. Jennifer rozejrzała się dookoła.

Były w lesie i wszędzie były drzewa (serio?). Zielone liście wskazywały, że pora roku była letnia. Temperatura była całkiem przyjemna. Nawet powiewał niewielki wiatr. Gdy Jennifer spojrzała w niebo, okazało się, że księżyc lekko przysłaniały chmury, ale nawet pomimo tego potrafiła rozpoznać fazę (pierwsza kwadra). Do pełni jeszcze zostało trochę czasu. Abigail tymczasem oprowadziła ją po, jak się okazało, rodzinnym ogrodzie. Ale to nie był zwykły ogród, taki, który dziewczyna czasem widywała u Śmiertelnych (ludzi). Rosły tu krzaczki z dziwnymi, świecącymi na fioletowo owocami. Chodziła pomiędzy wyrośniętymi drzewami z fioletowymi żyłami, w których środku na pewno coś płynęło, gdy im się lepiej przyjrzała. W tym dziwacznym ogrodzie znalazła także tojad i czosnek, rzeczy, których powinni się raczej wystrzegać. Gdzieniegdzie porozrzucane były czarne, metalowe posągi o osobliwych kształtach. Widziała kilka gargulców, harpii, upadłych aniołów i innych stworzeń nocy, które do tej pory widziała w podręcznikach.

- Wierzymy, że jeśli nadejdzie niebezpieczeństwo, to nas obronią – powiedziała nagle Abigail, aż Jennifer podskoczyła, bo jej nie widziała. Obejrzała się w kierunku głosu; rudowłosa stała parę kroków za nią. Podeszła do rzeźby przedstawiającej harpię i przesunęła po jej grzbiecie dłonią. – Według legendy te istoty kiedyś żyły i były strażnikami rodziny. Każdy obcy, który znalazł się przypadkiem na naszym terenie, zostawał natychmiast rozszarpany. Kiedyś jeden z naszych przodków znalazł zaklęcie, które unieruchomiły je na zawsze. Wiesz, czemu zdecydował się pozbawić rodziny ochrony? – Uśmiechnęła się mrocznie. – Bo Strażnicy zamordowały jego kochankę, z którą był bardzo związany.

Jennifer parsknęła śmiechem, ale zaraz przestała, widząc poważną twarz swojej towarzyszki.

- Nie wierzę w legendy – powiedziała przepraszająco. – Zwykle opieram się na faktach. Nie chciałam cię urazić, Abigail, naprawdę.

- Masz szczęście, że to tylko ja – dziewczyna pokręciła głową. – Nie przejęłam się tym, dla mnie samej wydaje się to abstrakcyjne, ale jeśli chodzi o wierzenia… Niektórzy są bardzo delikatni na tym punkcie. Gdybyś zareagowała tak przy moim wuju, to pewnie leżałabyś teraz na ziemi z wbitym kołkiem w serce. Nie żartuję – dodała poważnie.

- Dla mnie brzmi to jak ckliwy romans.

- Bo tak pewnie było – siostra Lysandra wyszczerzyła się. – Młodzi uwielbiają tę historię. Możesz ich o to zapytać. Ale w każdej legendzie jest ziarno prawdy, wiesz?

- To możliwe. Nie powiedziałam, że tego nie wykluczam – wytłumaczyła się, widząc, jak rudowłosa marszczy brwi. – Po prostu… Jestem realistką.

- Jasne. Mamy jeszcze trochę czasu do świtu, chcesz się przejść? – dziewczyna nagle zmieniła temat, praktycznie do niej podbiegając w podskokach, podekscytowana jak nastolatka.

- Pewnie. Tylko wróćmy przed tym świtem, dobrze? Nie mam ochoty zamienić się w kupkę popiołu – spróbowała zażartować, żeby ukryć niepokój wkradający się do jej głowy. Z jednej strony bardzo chciała posiedzieć jeszcze na zewnątrz i nie chciała wracać na dół, ale z drugiej bała się niepotrzebnego ryzyka.

- Nie martw się, wrócimy o czasie, pani realistko – zapewniła ją jej, miała nadzieję, nowa koleżanka. Parsknęła, słysząc w jej głosie lekki sarkazm, kiedy nazwała ją przezwiskiem.

Jak zapowiedziała, tak zrobiły. Wyszły z Osobliwego Ogrodu (jak Jennifer nazwała go w swojej głowie) przez metalową bramkę. Mogła się domyślić, że ich kryjówka została ogrodzona. Środki ostrożności, jak to określiła Abigail. Co prawda nie wiedziała, przed czym mieliby niby się tu bronić, okolica była bardzo spokojna. „Nie zawsze tak było” – usłyszała w swoim umyśle głos Lysandra i skrzywiła się. Tak po prostu zostawił ją samą sobie w nowym miejscu; nienawidziła go za to. Myślała, że sprowadził ją tu po to, żeby mogli wreszcie spędzać czas razem. Najwidoczniej się pomyliła. Będzie musiała zająć się swoimi sprawami na własną rękę. Nie chciała działać sama, przydałoby się jej wsparcie, ale najwidoczniej nie miała innego wyjścia. Podczas, gdy szły, Abigail prowadziła ją bez wahania, wyraźnie doskonale wiedząc, gdzie idzie, ona ułożyła w głowie plan. Po pierwsze: dobrze byłoby rozejrzeć się po mieście. Chciała dogonić swoją towarzyszkę, ale ona zatrzymała się jako pierwsza, co spowodowało, że na nią wpadła.

- To tutaj – powiedziała zadowolona z siebie rudowłosa. – Jezioro Michigan.

- Z bliska wygląda zupełnie inaczej niż z wysokości – stwierdziła Jennifer, wyglądając zza dziewczyny.

Pozwoliła sobie na zbliżenie się do jeziora. Pochyliła się, zdjęła buty i rzuciła je gdzieś w bok, nie przejmując się, czy je później znajdzie. Weszła do wody, mocząc stopy. Po chwili zdecydowała się podwinąć spodnie powyżej kolan, aby mogła wejść głębiej. Nie bała się, że nie znała terenu. Nie obchodziło jej to. W tym momencie liczyło się dla niej jedynie chłonięcie natury. Zamknęła oczy i wzięła głęboki wdech. Momentalnie zapomniała o tym, że miała być zła na Lysandra, że ją tak perfidnie zostawił samą sobie. Gdzieś z tyłu głowy miała to, że powinna być tu razem z nim, ale odepchnęła tę myśl. Zapomniała na moment o swojej towarzyszce. Kochała przyrodę. Kochała przyrodę i całkowicie się w niej zatracała, kiedy była na zewnątrz. To jej uświadomiło, jak bardzo dokuczały jej te kilka dni w zamknięciu. Postanowiła sobie, że co wieczór będzie tutaj przychodzić, żeby nie zwariować. Biblioteka może i była jej ulubionym miejscem w kryjówce, ale to jezioro zdecydowanie ją przebijało.

- Lubisz przebywać na zewnątrz, co? – usłyszała niespodziewanie koło siebie i drgnęła, wyrwana z własnych myśli. Nie zdawała sobie sprawy, że tak bardzo odpłynęła od rzeczywistości. Spojrzała w bok i okazało się, że Abigail również postanowiła wejść do wody.

- Tak, a tu jest pięknie – przyznała. I wtedy podjęła decyzję, której, miała nadzieję, że nie będzie później żałować.

- Zgodzę się z tobą – zaśmiała się rudowłosa, a jej śmiech potoczył się echem przez taflę jeziora, przerywając nocną ciszę. – Kiedyś uwielbiałam tu przychodzić. Teraz przychodzę rzadziej – dodała jakby ze smutkiem, ale potrząsnęła szybko głową, na powrót stając się sobą. – Można tu urządzić fajną imprezę. Warto byłoby cię poznać z innymi. Dobrze by było, żebyś była świadoma, że istnieją też inne klany, nie tylko nasz.

- Dużo jest klanów w Chicago? – zapytała, szczerze zainteresowana tematem. Kto wie, czy to by się jej nie przydało w jej misji.

- Można tak powiedzieć. Dwa takie duże, jak nasz, i kilka pomniejszych. Raczej jesteśmy w dobrych stosunkach.

- Raczej? – parsknęła brunetka. – Wolałabym jednak uniknąć spotkania ze wściekłymi Nieśmiertelnymi.

- Nie no, aż tak źle nie jest – zreflektowała się jej towarzyszka. – Ale wiesz, zdarzają się czasem różne utraczki. Nic wielkiego, jakieś tam drobne sprzeczki – wzruszyła niedbale ramionami. Jennifer odwróciła się w jej stronę i stanęła naprzeciwko niej, przybierając poważny wyraz twarzy. – Oho. Mam się bać? – zażartowała dziewczyna.

- Abigail, mam dla ciebie propozycję. Chociaż to w zasadzie prośba.

- Słucham cię uważnie, moja droga – odparła, przybierając ten sam ton głosu. Jennifer nie mogła się powstrzymać przed wywróceniem oczami, na co jej towarzyszka uśmiechnęła się niewinnie. Chyba ona też nie potrafiła być poważna, kiedy wymagała tego sytuacja. Wyglądało na to, że to u nich rodzinne.

- Mam parę spraw do załatwienia w mieście. Czy chciałabyś mnie oprowadzić?

Abigail rozpromieniła się tak, że dziewczyna zaczęła się zastanawiać, czy to w ogóle możliwe.

- No pewnie! Mów, czego ci trzeba.

Jako że powoli, acz skutecznie zbliżał się świt, trzeba było wracać. Na zewnątrz zaczęło już szarzeć. Jennifer poczuła niewielkie ukłucie paniki w środku. W drodze powrotnej wyjaśniała swojej towarzyszce plan.

Hej!

Tak, wiem, trochę mnie nie było, ale byłam na targach książki w Warszawie 😁 Wracam już do regularnego publikowania.

Enjoy!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro