Rozdział 17

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Przekręciłam się na lewy bok, wdychając przyjemny zapach poduszki. Otworzyłam delikatnie jedno oko. Światło słoneczne przebijało się przez rolety nadając pomarańczowy odcień wszystkiemu dookoła. Poranki takie jak ten lubiłam najbardziej. Momenty gdy budzisz się ze świadomością, że przed tobą jeszcze kilka godzin leniuchowania. Wtuliłam się jeszcze bardziej w mięciutką pościel, lecz zanim zdążyłam zasnąć do mojej świadomości przebił się obraz kobiety przywiązanej do krzesła.

- O szlak.

Wygramoliłam się z łóżka przecierając oczy. Dopiero po chwili uświadomiłam sobie, że jestem sama w pokoju. Rozejrzałam się w poszukiwaniu jakiegoś śladu, który by mówił gdzie się wszyscy udali. I znalazłam. Na szafce nocnej leżała jakaś karteczka.

Poszliśmy coś zjeść ; )

Takie śliczne bazgroły i uśmiechnięta buźka mogły świadczyć tylko o tym, że pisał to Adrian. Wzięłam telefon ze stołu sprawdzając godzinę. Brak nieodebranych połączeń świadczył o tym, że najnowsze wieści nie dotarły jeszcze na Dwór i jestem za to wdzięczna Lissie. Dymitr pewnie od razu by się zamartwiał, a Hans... Cóż lepiej omińmy ten temat. Wyszłam z pokoju i powlokłam się na stołówkę. Jak to w środku tradycyjnego, studenckiego dnia wszędzie było pełno ludzi. Każdy gdzieś zmierzał i każdy miał coś do załatwienia. Wygląd ludzi był przeróżny. Od kolesi w garniturach, poprzez tradycjonalistów w koszulach i normalnych ludzi, do dziewczyn w miniówach i ludzi z subkultur. Na stołówce zastałam tylko Josha, który pomachał mi z drugiego końca sali i wrócił do jedzenia. Kolejny kierunek kawiarnia. Mam nadzieje, że nie byli tak nierozsądni i nie poszli gdzieś na miasto. Może osłony nie są tu tak silne i często odnawiane jak na dworze, ale to zawsze jakaś ochrona. Nie zdążyłam dobrze wejść do środka gdy zauważył mnie Gideon.

- Przed chwilą wyszli, Rose! – krzyknął do mnie zza baru. O tej porze mieli tu niezły tłok, właśnie kończyło się większość zajęć i ludzie gromadzi się tu by spędzić razem trochę czasu. Byli to gównie konsumenci kawy. Jak twierdzi większość, w cały mieście nie ma lepszej.

- Dzięki bardzo! – odpowiedziałam mu.

- Do usług, Hathaway! – wyszczerzył się odgarniając czarną grzywkę z czoła. Opuściłam kawiarnie do której napływało coraz więcej ludzi i uświadomiłam sobie, że przecież mogłam do nich po prostu zadzwonić. Geniusz ze mnie. Przeszukałam kieszenie i okazało się, że nie wzięłam telefonu z pokoju. Boże, co się dzisiaj ze mną dzieje?


Eddie

Wszedłem do sekretariatu i złożyłem resztę potrzebnych papierów.

- Witamy na Leight panie Castile. – wyrecytowała ze znudzeniem tleniona blondynka.

- Dzięki. – rzuciłem wychodząc.

Jakiś czas błąkałem się po uniwersytecie, i miałem wrażenie, że chodzę w kółko. Ta sekretarka niby wszystko mi wyjaśniła...

- Cześć nowy? – podszedł do mnie z boku jaki chłopak, obróciłem się do niego i stanąłem jak wryty. Myślałem, że ma jakieś zwidy czy coś. Do jasnej cholery, stała przede mną żywa kopia Masona. Opanowałem się po chwili.

- Tak. Cześć. – powiedziałem nadal w szoku. – Wiesz może gdzie jest dortium dziewczyn?

- Nie sorry. Wczoraj przyjechałem, ale wiem kto może pomóc. – powiedział z uśmiechem rudzielec. – Choć. A tak w ogóle to jestem Alex.

- Eddie. – podałem mu rękę. Skręciliśmy dwa razy w prawo i weszliśmy na stołówkę. – Czy twój kolega jest kucharzem? – spytałem, a on wybuchnął śmiechem.

- Nie, chociaż ciekawie było by go zobaczyć w kuchni z garami. – powiedział wymijając kolejne stoliki.

- Mogę mu załatwić mały kurs. – zaproponowałem.

- O ciekawa propozycja. Trzeba to przemyśleć. To on. – pokazał chłopaka, bruneta, który siedział sam przy ośmioosobowym stoliku. Podszedł do niego.

- Siema stary. – poklepał go po plecach, a tamten mało się nie zakrztusił.

- Alex, do cholery! Kiedyś mnie zabijesz. – powiedział z pretensją w głosie.

- Oj nie jęcz tylko kończ jeść, bo potrzeba twojej pomocy.

- Mojej pomocy, w czym? – obrócił się do nas.

- Ten tu jest nowy i nie wie jak znaleźć dortium dziewczyn, a mi jeszcze nie powiedziałeś jak mam tam trafić.

- Jestem Josh. – przedstawił się ten drugi.

- Eddie.

- To co idziemy? W końcu muszę wiedzieć gdzie zamieszkują tutejsze damy. – powiedział teatralnie rudzielec. Nawet ma podobne poczucie humoru.

- Nie wszystkie z nich są damami.

- Oj, nie czepiaj się młody.

- A tak w ogóle gdzie ty masz bagrze? – zmienił temat Josh.

- W samochodzie. Nie chciałem komuś wparować do pokoju z tekstem typu „Cześć. Jestem Eddie. Będziemy razem mieszkać".

- A który numer masz? – zaciekawił się Alex. Wyciągnąłem z kieszeni klucz, który dostałem w sekretariacie.

- 56. – odpowiedziałem i oboje wybuchli śmiechem. – O co wam chodzi? Chyba nie mieszka tam jakis laluś w różowej koszulce, bo tego bym nie zniósł.

- Nie nie mieszka. To nasz pokój. – powiedział Josh.

- O to chyba dość dobrze trafiłem. Mam nadzieje, że wieczorami nie przebieracie się w sukienki i nie tańczycie kankana lub czegoś innego. – udałem przerażenie.

- Nie, ale podsunąłeś nam dobry pomysł. – tym razem odpowiedział Alex.

- Oto jesteśmy. Szukasz jakiegoś konkretnego pokoju? – spytał brunet.

- W sumie to tak. Numer 105. Mieszkają tam moje przyjaciółki.

- Jo to nie tam gdzie ta cała mistrzyni walk?

- Znacie Rose? – Od razu domyśliłem się o kogo chodzi.

- Ja tak. – przytaknął brunet.

- Ja niestety nie, ale mam nadzieje poznać. Może mnie czegoś nauczy.

- Oto apartament Rose i Lissy. – Josh zapukał kilka razy do drzwi, ale nikt nie otwierał.

- O ona ma koleżankę? – podłapał Alex.

- Tak. Która ma chłopaka. – na moje słowa zrzedła mu mina.

- Ej. Burzysz moje marzenia i niszczysz mi dzieciństwo. – powiedział udając obrażonego.

- Już dobrze, ty moje biedne dziecko. – powiedział z pełną powagą Josh. – Eddie mogę cie o coś zapytać?

- Chodzi o Rose, prawda? – dało się to wyczytać z jego twarzy, zabujał się.

- Tak. Tylko proszę nie mówcie nikomu. – przytaknęliśmy oboje. – Czy ona ma kogoś?

- Czemu się jej po prostu nie zapytasz? – rzucił z uśmiechem rudzielec. Był nieźle rozbawiony zakłopotaniem przyjaciela.

- I z czego się cieszysz? – rzucił brunet z pretensją w głosie. – Nigdy się w nikim nie zakochałeś więc nie wiesz jak to jest. Eddie?

- Alex ma racje. Nie wiem czy Rose by sobie życzyła, żebym udzielał takich informacji, a jej lepiej nie zaleźć za skórę.

- Och, no proszę. Gdybyś ty się zakochał nie chciał byś wiedzieć takiej rzeczy? – nie wiem dlaczego od razu przez myśl przeleciała mi twarz Jill...

- Ma. – rzuciłem bez zastanowienia, byle by tylko ten obraz zniknął mi z przed oczu.

- To coś poważnego? – Josh nie dawał za wygraną.

- Dużo razem przeszli. Od samego początku coś stawało na ich drodze. Nigdy nie widziałem ludzi, którzy mimo tylu przeszkód jakie życie stawia na ich drodze, nie poddawali się. Walczą nawzajem o siebie i nieraz dokonywali niemożliwego. Oni nie widzą świata poza sobą. – wyjaśniłem, ale żaden z nich się nie odezwał i przez dłuższą chwile staliśmy w ciszy.

- Castile próbujesz się włamać?


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro