Rozdział 7

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Dochodziliśmy właśnie do biura królowej, gdy usłyszałam, że ktoś mnie woła.

- Rose! – odwróciliśmy się oboje.

- Co się stało Eddie?

- Nie ma czasu. Chodźcie. – puścił się pędem w stronę z której przybiegł. Popatrzyliśmy się po sobie z Dymitrem i ruszyliśmy za nim. Dhampir zatrzymał się dopiero w skrzydle szpitalnym. Przed jedną z sali siedzieli rodzice Adriana. Nikt się nie odezwał.

- Ktoś mi wyjaśni o co tu chodzi? – domagał się Belikov.

Moroje dopiero teraz zwrócili na nas uwagę. Nathan milczał, a...

- Co ty tu robisz? – wysyczała Daniela. Nie wiedziałam, że ją wypuścili. – Czemu jeszcze nikt cię nie zamknął?

- Mnie? To ty powinnaś siedzieć, o ile się nie mylę.

- Rose. – upomniał mnie Dymitr.

- Wszystko przez ciebie. To przez ciebie Adrian cierpi. – myślałam, że chodzi jej o mój były związek z jej synem.

- Znalazła się nagle troskliwa mamusia.

- Ja zawsze troszczyłam się o mojego syna! – krzyknęła rozpaczliwie, zdawało się że stłumi szloch.

- Czy ktoś raczy nam wyjaśnić o co tu chodzi? – w głosie Rosjanina dało się wyłapać cień zniecierpliwienia. W końcu odezwał się Nathan.

- Wczoraj jakaś młoda morojka znalazła Adriana w jego mieszkaniu. Był pobity i nie przytomny, w bardzo ciężkim stanie trafił do klinki. Pół godziny temu obudził się na chwilę i powiedział jedno słowo: Rose. W jego oczach był taki strach... – przerwał przełykając ślinę – Lekarze od razu zaczęli go badać, ale ponownie stracił przytomność, jego stan jest stabilny.

- To wszystko przez ciebie. – powiedziała morojka po jej policzkach spływały łzy. Przed chwilą się powstrzymałam, ale togo już za wiele. Nie będzie mnie bezpodstawnie oskarżać.

- Od przedwczoraj byłam w akademii, mam ponad stu świadków którzy to potwierdzą. Nie wiem co sobie ubzdurałam w swoim móżdżku, ale oskarżanie mnie jest bezpodstawne! Nie masz nawet dowodów. Obwiniasz mnie na podstawie majak w połowie szalonego człowieka. Mógł mieć jakieś sny erotyczne i dlatego wymówił moje imię. – zauważyłam kontem oka, że Dymitr skrzywił się na te słowa. - Powodów może byś tysiąc!

- Co się tu dzieje? – spytał jakiś głos, gdyby nie on dalej darłabym się na Daniele. Lisa stanęła koło nas, przyboku z Christianem, za nimi szło dwóch strażników. Belikov chciał odpowiedzieć, ale królowa powstrzymała go. – Nathanie, Danielo? Raczycie mi to wyjaśnić? O co dokładniej chodzi z Adrianem? – jej ton był stanowczy. Nie znoszący sprzeciwu, domagający się odpowiedzi. Nathan chciał to wyjaśnić, ale zanim się odezwał, wtrąciła morojka.

- Pobiła Adriana i zostawiła go bez pomocy. Wcześniej ledwo utrzymali go przy życiu. – mówiła cicho i lekko niewyraźnie. Ale następne słowa które popłynęły z jej ust był wypowiedziane bardzo dosadnie. – Wasza wysokość domagam się żeby zamknąć to dziewuchę. Ona ma jakieś zapędy mordercze. – w tym momencie byłam gotowa jej rozkwasić ten nosek. - Nie wiadomo czy z morderstwem Tatiany, nie miała czegoś wspólnego, bo przecież Tasza sama by tego nie zaplanowała... – nie wytrzymałam i rzuciłam się na nią. Dymitr zareagował błyskawicznie, nie rozważyłam takiej możliwości i już po chwili unieruchomił mnie. Moje próby wyrwania się nic nie dały. Zaczął mnie prowadzić do wyjścia ze szpitala.

- Widzicie to wariatka! Przed niczym się nie cofnie! – usłyszałam krzyk Danieli zanim skręciliśmy do bocznego wyjścia. Przylegało ono do jednego z tutejszych parków. Gdy tylko drzwi zamknęły się za nami Belikov mnie puścił.

- Co za szmata! Jak mogła coś takiego powiedzieć. – zaczęłam chodzić w kółko. Pięści miała zaciśnięte.

- Rose. Hej, Rose. Uspokój się.

- Jak mam się uspokoić? Nie chce znów trafić do tej chrzanionej klatki. – Dymitr podszedł do mnie, chwycił mnie za ramiona. Uspokoiłam się trochę pod jego dotykiem. Popatrzył mi głęboko w oczy i moja wcześniejsza złości odleciała daleko z tond.

- Roza, nie pozwolę na to żebyś trafiła tam po raz drugi. – wiem, że jeśli to powiedział to dotrzyma słowa, wyłapałam też nutkę smutku i poczucia winy. Pewnie dlatego, że wcześniej pozwolił mi tam wylądować. Jeśli jeszcze raz znalazła bym się w takiej sytuacji postąpiła bym dokładnie tak samo. Zniosę więzienie jeżeli tym zapewnię mu bezpieczeństwo. Cholerne klatki. - poza tym oskarżenia Iwaszkovów są bezpodstawne, więc nic takiego się nie stanie. – zaśmiałam się.m- A tobie co tak wesoło?

- Przypomniałam sobie co powiedziałam Danieli o snach Adriana. – Belikov znów się skrzywił. – Wtedy zrobiłeś identyczną minę. Chyba zacznę nosić przy sobie aparat bo te miny są bezcenne... – zamknął mi usta pocałunkiem. Tak może mnie uciszać. Uwielbiałam to uczucie jego warg na moich. Jego dłoni błądzących po moim ciele jakby chciał zapamiętać każdy detal. Dłoni które potrafią chronić i zabić, a z drugiej strony być tak delikatne, przynosić ukojenie. Wsunął mi dłonie pod koszule. Były ciepłe co skontrastowało z moim chłodnym ciałem. Zadrżałam lekko. I chodź go nie widziałam wiedziała, że się uśmiechnął pod nosem. Staliśmy tak jeszcze chwile, tą cudowną chwile. W tym samym momencie uświadomiliśmy sobie, że za długo nas nie ma. Wróciliśmy do strażniczej postawy. No dobra ja wróciłam, jeśli w ogóle w moim przypadku istnieje „postawa strażniczki". Nigdy nie umiałam dorównać Dymitrowi, nie potrafię się tak dobrze kontrolować.

- Wieczorem mi nie uciekniesz. – szepnął mi do ucha ten aksamitny głos. A potem znów wrócił ten poważny, opanowany mój dawny mentor. Skupiony na służbie. Kiedyś na początku – było to chyba w samolocie, którym wracałyśmy z Liss do akademii – odniosłam takie chwilowe wrażenie, że nic po za służbą nie ma dla niego znaczenia, jednak tak szybko jak ta myśl się pojawiła tak szybko znikła. Pod salą Adriana nadal stali ci sami ludzie. Pierwsza odezwała się Daniela.

- Rose nie będę żądała, żeby cię wsadzi. Ale nie myśl sobie, że wybaczę ci to co zrobiłaś z moim synem. – powiedziała oschle. Chciałam jej odpowiedzieć, że jaj wybaczenie mam głęboko w...książce, ale powstrzymał mnie wzrok Belikova. Oczywiście doskonale wiedział co zamierzałam zrobić.

- Skoro sobie wszystko wyjaśniliśmy to ja wracam do swoich obowiązków. Strażniczko Hathaway, strażniku Belikov? – królowa posłała nam pytające spojrzenie, oboje kiwnęliśmy głowami, nie będziemy brać wolnego tylko dlatego że jakiejś babie pomieszało się w głowie.

- Spakowana? -spytał Christian kiedy szliśmy do biura królowej.

- Co? – odpowiedziałam, odpłynęłam gdzieś myślami i nie bardzo wiedziałam o czym mówi.

- Ziemia do Rose. – pstryknął mi palcami przed oczami. – Leight? Za trzy dni? – o kurczę zupełnie o tym zapomniałam. Chris nie idzie na studia co oznacza, że Dymitr też zostaje na dworze. Nie wyobrażam sobie tego. Mam nadzieje, że gołąbeczki będą za sobą równie mocno tęsknić. A kiedy Liss będzie spotykała się z dziwakiem, to ja z Dimką także. Cieszę się, że przynajmniej będę tam mieć laptopa i będziemy sobie mogli pogadać przez Internet.

- Ja? Co ty. Będę się pakować dzień przed. A ty co? Spakowałeś swoją dziewczynę?

- W życiu. Jeszcze bym coś kolorystycznie źle dobrał i co w tedy? – cała nasza trójka wybuchła śmiechem, a Ozera udał przerażenie.

- Tak z pewnością Lisa by cię udusiła.

***

- Rose!- usłyszałam głos Dymitra. – Bo samolot wam ucieknie.

- Już idę. – włożyłam parę trampek do walizki dopięłam ją i wyszłam. Belikov oczywiście zniósł mi ją po schodach i odholował pod sam samolot. Pożegnaliśmy się długim pocałunkiem.

- Będę cholernie tęsknic, towarzyszu.

- Ja także, Roza. Kocham cię. – musnął lekko moje usta swoimi.

- Ja ciebie też. – przytuliłam się od niego na krótko i popędziłam po schodach do samolotu. Wystartowaliśmy i patrzyłam na malejące postacie w dole i cały dwór który po chwili zostawiłyśmy za plecami.

- Witajcie studia. – powiedział Lisa z uśmiechem. Będzie to dla niej wielki odpoczynek, od tego ciągłego królowania.

- Wi-taj-cie. – powtórzyłam jak robot i obie wybuchłyśmy śmiechem.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro