[23]

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Po poniedziałkowych zajęciach umówiłem się z Jamesem, że pożyczy mi pelerynę niewidkę. Zamierzałem oczywiście odwiedzić profesora Lupina, aby porozmawiać o naszym związku. Widziałem go tylko podczas posiłków, ale nawet nie mogłem zamienić z nim słowa. Posyłałem mu spojrzenia, on zerkał na mnie i to wszystko. 

Udało mi się niezauważonym umknąć znajomym i przy pomocy peleryny dotarłem pod same drzwi gabinetu Lupina. Musiałem chwilę poczekać, bo na korytarzu kręciło się parę osób. Dopiero gdy opustoszał, zastukałem do drzwi. On je otworzył, a wtedy ja ujawniłem tylko swoją twarz. Szybko wpuścił mnie do środka i pozamykał drzwi, tak jak miał to w zwyczaju. Odłożyłem pelerynę na biurko i przytuliłem się mocno do niego.

— Tęskniłeś? — Zapytał, delikatnie gładząc mnie dłonią po plecach. Uśmiechnąłem się i pokiwałem głową.

— Owszem, a ty? — Lekko przeczesałem palcami jego włosy. 

— Bardzo. — Skradł pocałunek z moich ust i zerknął na pelerynę. — Pożyczyłeś bez pozwolenia?

— Nie, pożyczyłem z pozwoleniem. — Wyszczerzyłem zęby, Lupin spojrzał na mnie podejrzliwie, jakby miał mnie osądzić o to, że coś komuś powiedziałem. — Wymyśliłem wymówkę. 

— A, to w porządku. — Pokiwał głową i wziął mnie za rękę. — Więc... Mamy porozmawiać, tak?

— Tak. Mamy trochę spraw do ustalenia.

— To chodź, usiądźmy. — Poprowadził mnie do swojego pokoiku i usiedliśmy na łóżku obok siebie. Cały czas trzymał mnie za dłoń, a lekki uśmiech widniał na jego twarzy. Cieszyłem się, że znów byłem blisko niego.

— Dobrze to... Powiedz mi, jak ty to widzisz? — Zapytałem, patrząc na niego. On zerknął na mnie i westchnął.

— Sam nie wiem... Cóż, na pewno musimy to trzymać w tajemnicy. Absolutnie nikt nie może wiedzieć, bo im więcej osób się dowie, tym gorzej dla nas. Podczas naszych lekcji masz mnie nie rozpraszać, żadnych dwuznacznych sytuacji, nikt nie może sobie niczego pomyśleć. Ma być normalnie. 

— Skarbie i tak cię będę rozpraszać samą swoją egzystencją. — Poruszyłem brwiami. — A jak się będziemy spotykać?

— Cóż, właśnie tu mamy problem. Bo widzisz, musimy to robić tak, aby nikt niczego nie zauważył i nie podejrzewał. Nie jestem pewien, jak to zrobić.

— Będziesz musiał dawać mi szlabany. — Uśmiechnąłem się łobuzersko. 

— O, to jest jakiś pomysł. Ale nie mogę tego robić często, byłoby zbyt podejrzane. No i nie bez powodu. Będziesz musiał coś zrobić. 

— Zrobię, mam wprawę. — Puściłem mu oczko. — Cały piąty rok spędziłem na szlabanach. 

— Byłeś niegrzeczny, co? — Lupin posłał mi uśmieszek.

— Bardzo. — Pokiwałem głową. — Więc dla mnie to nie problem. 

— No dobrze. To mamy jeden sposób. Co jeszcze będziemy robić?

— Może umawiać się w pokoju życzeń? 

— Siódme piętro? Ryzykowne, ale może się udać. 

— Pewnie, że się uda. No i czasami po prostu zwinę Jamesowi pelerynę.

— Dobra. — Zastanowił się chwilę. — Czy coś jeszcze musimy ustalić?

— Tak się zastanawiam... Musimy się jakoś umawiać, co nie? Więc może stwórzmy jakiś tajny kod.

— Tajny kod? Syriusz, bez urazy, to brzmi dziecinnie.

— Tak? A jak zamierzasz się mnie zapytać kiedy mam czas, co? Jeśli nie będzie się dało tego zrobić bez świadków, oczywiście...

— No... Nie wiem... Dobrze, więc jaki to miałby być kod?

— Może... Czytanie! 

— Czytanie?... Sprecyzuj, bo nie rozumiem.

— Na przykład, jest po zajęciach i wtedy ty pytasz "Syriusz, czy przeczytałeś już książkę, którą ci pożyczyłem", a ja wtedy ci odpowiem "Zamierzam przeczytać ją dziś wieczorem" i będzie to oznaczało, że wtedy mam czas i zamiar się z tobą spotkać. Co ty na to?

— Okej, sprytne. A gdybym ja nie miał czasu akurat wtedy, gdy ty powiesz, że zamierzasz czytać?

— Wtedy mówisz na przykład "potrzebuję tej książki, oddasz mi ją jutro wieczorem?" I wtedy ja ci odpowiem "tak", jeśli będzie pasować, albo zaproponuję, że ci ją oddam kiedy indziej. 

— Jeju, jak ja to zapamiętam... — Remus zaśmiał się krótko. — Ty to masz pomysły.

— No wiesz, ma być dyskretnie. — Objąłem go ramieniem i przysunąłem się bliżej. — A jak ktoś się dowie, zawsze można zmodyfikować pamięć, prawda?

— Osobiście uważam, że to nieetyczne, aby komukolwiek zmieniać wspomnienia. Jak ktoś się dowie, to będziemy liczyć na to, że zachowa to dla siebie. Będziemy zaprzeczać w razie wszelkich pytań. — Lekko ujął w dłoń mój policzek i spojrzał mi w oczy. — I obiecuję, że z ciebie nigdy nie zrezygnuję, choćby ryzyko było bardzo duże.

— No ja myślę. — Uśmiechnąłem się i złączyłem nasze usta. Czułem się niesamowicie szczęśliwy. W końcu spełniło się moje marzenie, jakby nie patrzeć. Chciałem mieć z nim taki układ, często snułem w głowie taki scenariusz.

Zostałem u niego jakiś czas i wróciłem do pokoju wspólnego mniej więcej przed ciszą nocną. Aiden i Lily zajęli jedną kanapę, ona czytała książkę, a on leżał z głową na jej kolanach i wpatrywał się w ogień w kominku, James i Peter grali w szachy czarodziejów, a Marleny i Dorcas w ogóle nie było w pokoju. Podszedłem do Jamesa i oddałem mu pelerynę, rzucając okiem na szachownicę.

— Nieźle wam idzie. — Powiedziałem do nich. 

— Próbuję wygrać, ale już dwie partie przegrałem. — Oznajmił Peter. James posłał mu cwaniacki uśmieszek.

— Widzisz, Pete, jestem w tym zbyt dobry.

— Wygrać z Jamesem to nie taka prosta sprawa. — Stwierdziłem. Nagle Aiden podniósł się z kolan Lily i spojrzał w moją stronę, uśmiech rozświetlił jego twarz i chwilę później znalazł się tuż obok mnie.

— Black, w końcu się znalazłeś! Masz jeszcze szlugi? — Zapytał półszeptem. 

— Mam, a co? — Popatrzyłem na niego z zastanowieniem.

— Chcę zapalić. Poczęstujesz mnie? 

— No dobra. Dormitorium? 

— Tak. 

Razem poszliśmy więc do pokoju, tam sięgnąłem po moją kurtkę i wyjąłem z kieszeni paczkę papierosów. Poczęstowałem Aidena jednym i sam też postanowiłem zapalić. Uchyliliśmy okno i stanęliśmy przy nim, prowadząc rozmowę i coraz to zaciągając się dymem.

— Coś się stało? Oprócz sytuacji z Lily?

— Nie, po prostu jakoś tak miałem potrzebę... Wpadłem na Rosiera po kolacji i mnie wkurwił.

— Och. Jak? — Spojrzałem na niego z ciekawością. Nie miałem okazji porozmawiać z Evanem od czasu, gdy w Trzech miotłach powiedział, że się we mnie zakochał.

— No wiesz, szedł i z premedytacją mnie ramieniem zdzielił, to mu powiedziałem, żeby uważał jak lezie, a on do mnie, że przecież go widziałem i mogłem go kurwa minąć. No to mu oczywiście powiedziałem, że też mnie widział i mógł mnie ominąć. On stwierdził, że mnie nie zauważył. Mnie! Gdzie przecież... No... Spójrz na mnie, jak można mnie nie zauważyć!

— Cóż, może miał zły dzień, czy coś. — Wzruszyłem ramionami.

— Nie wiem, ale jak w ogóle śmiał mnie nie zauważyć... Jestem wysoki, przystojny i rzucam się w oczy. To dziwne. Weź go opierdol jak się spotkacie, czy coś.

— Aiden, to czy on cię zauważy, czy nie, to naprawdę nie jest moja sprawa... Poza tym, trochę się pokłóciliśmy w Hogsmeade ostatnio, więc nie będę mu nic takiego mówił.

— Pokłóciliście się? Czemu? Co odpierdolił?

— Nic, po prostu nie zgodziliśmy się ze sobą w pewnej kwestii i obraził się. 

— Przynajmniej tu nie przylezie nieproszony. — Aiden wzruszył ramionami i zgasił papierosa w naszej pokojowej popielniczce. — Nie mogę się doczekać, aż znów zacznie się Quidditch i będę mógł zobaczyć jego zawiedzioną minę, gdy obronie wszystkie pętle przed jego rzutami... Och tak...

— Nie przesadzaj. — Rzuciłem mu wymowne spojrzenie i też zgasiłem papierosa. Zacząłem znów odczuwać poczucie winy z powodu Evana, bo jakby nie patrzeć, skrzywdziłem go. Sam nie wiedziałem jednak, co z tym zrobić, jak go przeprosić i w ogóle, czy wypada go przepraszać, bo w końcu po prostu byłem z nim szczery. Jak w ogóle by to zabrzmiało - "przepraszam, że się w tobie nie zakochałem"... Dziwnie. Aiden zamknął okno po chwili i usiadł na swoim łóżku. Ja natomiast, zapatrzyłem się na widok, który był na zewnątrz, a tak przynajmniej to wyglądało z jego perspektywy. Tak naprawdę po prostu się zamyśliłem.

— Mieliśmy coś do odrobienia na jutro? Rano mamy lekcje z Lupinem, chyba nic nie zadawał, co nie? — Zapytał. Spojrzałem na niego na wydźwięk nazwiska mojego profesora.

— Nie zadał. Było nadal o dementorach.

— Myślisz, że nauczy nas tego zaklęcia? Wiesz, żeby się obronić...

— Być może... — Zastanowiłem się. — Trzeba go zapytać.

— To go zapytaj, on ciebie lubi. — Stwierdził Aiden. — Szczególnie po Halloween. — Uśmiechnął się łobuzersko, a ja popatrzyłem na niego spode łba. 

— Nie wspominaj o tym, to się nie miało prawa wydarzyć. — Powiedziałem. On pokiwał głową i poruszył brwiami.

— Ale czasami serio mam wrażenie, że on coś do ciebie ma. 

— Nic do mnie nie ma. Ani ja do niego. To nauczyciel. Już dawno zapomnieliśmy o nocy duchów. Ty też powinieneś, lepiej żeby nikt nie wiedział. — Podszedłem do swojego łóżka i napiłem się wody ze szklanki, która stała na szafce nocnej.

— Trochę szkoda. On przynajmniej jest normalny, nie to co Rookwood...

— Jest nauczycielem. — Zerknąłem na Aidena. — Nie zapominaj o tym. 

— No wiem, wiem. — Pokiwał głową. — A gdzie dzisiaj byłeś? — Zapytał nagle, popatrzyłem na niego, mając zupełną pustkę w głowie. — Brałeś pelerynę od Jamesa, coś kombinowałeś na pewno...

— Byłem w... Hogsmeade.

— W Hogsmeade? A po co?

— A tak o... Chciałem coś zobaczyć u Zonka, ale się rozmyśliłem, nie ważne. — Machnąłem ręką i chwyciłem za piżamę. — Idę się ogarnąć, muszę dziś się zająć włosami. 

— Czaję. Spoko, ja zerknę na dół i zobaczę jak idzie chłopakom ta nieszczęsna gra w szachy. — Wstał i przeciągnął się. — No i czy Lily nadal czyta tą swoją książkę.

— Powiedz jej, że skoro tak bardzo lubi czytać, niech poczyta ci w myślach. 

— Lepiej, żeby w nich nie czytała. — Aiden zaśmiał się i wyszedł z pokoju, a ja wszedłem do łazienki.

Reszta wieczoru minęła spokojnie, wszyscy położyliśmy się spać i jak zwykle, wstaliśmy rano gdy tylko zadzwonił budzik Jamesa. Tego dnia zaczynaliśmy lekcje od zajęć z Remusem, więc trochę się stresowałem, ale jednocześnie cieszyłem, że go zobaczę. 

Na śniadaniu wymienialiśmy się spojrzeniami. Starałem się, aby przyjaciele tego nie zauważyli, ale byli zbyt zajęci rozmową o czymś, co przeczytali w proroku codziennym, a co mnie jakoś wcale nie zainteresowało. Potem jak dotarliśmy do sali to zająłem swoje miejsce i czekałem, aż znów ujrzę mojego ukochanego.

On pojawił się chwilę później, przyniósł sobie kawę i usiadł przy biurku, a potem jak zwykle, sprawdził, czy wszyscy są obecni. 

— Skoro już przerobiliśmy sporą część tematu o dementorach, stwierdziłem, że aby nie odbiegać za bardzo od tematu porozmawiamy sobie dzisiaj o patronusach. — Oznajmił. — Dziś opowiem wam wszystko o tym zaklęciu, natomiast na piątkowych lekcjach zajmiemy się praktyką. Nie zakładam, że opanujecie je od razu, to bardzo zaawansowana magia i jedyne, co będę oceniał to wasza wiedza teoretyczna. — Zaczął temat i przygotował sobie na biurku notatki. Wszyscy byli zainteresowani tym zaklęciem, więc z zaangażowaniem notowali i słuchali.

Ja też robiłem notatki, bo chciałem być jak najlepiej przygotowany do zajęć i bardzo interesowało mnie to zaklęcie. Teoria wydawała się całkiem prosta. Przywołać jakieś szczęśliwe wspomnienie... Pomyślałbym chyba o chwili, gdy Remus zgodził się ze mną być, albo gdy po prostu byliśmy razem. 

Największy zachwyt wywołało jednak to, gdy Lupin zaprezentował nam, jak rzuca to zaklęcie. Jego patronusem był piękny, rozświetlony wilk, który okrążył salę.

— Profesorze, a jakie wspomnienie pan wybrał? — Zapytała jedna ze ślizgonek, gdy patronus już zniknął. Remus lekko zaskoczony pytaniem szybko zerknął w moją stronę, a potem uśmiechnął się.

— Dzień gdy dowiedziałem się, że zdałem egzaminy. — Oznajmił, ale nie wydawało mi się to prawdą. Parę osób coś między sobą wyszeptało. — Skoro już poruszyliśmy temat wspomnień, na piątek mam dla was specjalne zadanie. Każdy wybierze sobie jedno szczęśliwe wspomnienie. Najszczęśliwsze, jakie tylko ma. Nie będzie się musiał nim dzielić na forum, bo nie o to tu chodzi. Jeśli mamy ćwiczyć wyczarowywanie patronusa, potrzebne będą wspomnienia. Wasze własne wspomnienia. Więc to jest wasza praca domowa. I na dzisiaj to wszystko.

Wszyscy zaczęli zbierać swoje rzeczy i wychodzić, każdy wydawał się rozmawiać na temat szczęśliwych wspomnień, nawet James zastanawiał się, który moment z jego życia byłby najbardziej szczęśliwy. Wyszedłem razem z nim z sali, słuchając tylko tego, o czym opowiada i kierowaliśmy się na następne zajęcia. 

Na schodach mijaliśmy się akurat z młodszymi ślizgonami, wśród których był mój brat i Evan. James zatrzymał się i przywitał z Regulusem. Rosier wchodził dalej po schodach, nawet na nas nie patrząc.

— Evan! — Krzyknąłem za nim, on odwrócił się i na mnie spojrzał. — Porozmawiamy?

— Nie jestem gotowy. — Oznajmił i odszedł dalej. Regulus spojrzał na mnie pytająco a ja tylko wzruszyłem ramionami i minąłem i jego i Jamesa. Skoro Evan mu nic nie opowiedział, ja też nie zamierzałem. Czułem się znów źle z tym wszystkim. James dorównał mi kroku, gdy dotarłem już na dół.

— Chyba trochę się obraził. — Powiedział.

— Tak... A ja już sam nie wiem, co mam zrobić. — Westchnąłem. 

— Poczekać. Widocznie potrzebuje czasu. — James poklepał mnie po ramieniu. — Daj mu jeszcze z tydzień lub dwa. 

— Jasne. — Kiwnąłem głową. Dotarliśmy pod salę, w samą porę na to, aby posłuchać jak Aiden i Marlena znów bez sensu się o coś kłócą, jak to rodzeństwo. Peter poczęstował mnie ciastkiem i zagadał mnie na temat Quidditcha, więc moje myśli wróciły znów na normalny tor. 

Dopóki byłem czymś zajęty, ani Remus ani Evan nie pojawiali się w mojej głowie, jednak gdy tylko znów usiadłem w ławce, zaczynałem o nich myśleć. Tak to już było i niewiele mogłem na to poradzić. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro