[29]

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Impreza, która nadchodziła była tematem rozmów wśród wszystkich starszych uczniów. Oczywiście, wszyscy byli ostrożni, aby nauczyciele się nie dowiedzieli, że coś kombinujemy, ale mój profesor o wszystkim wiedział. Powiedziałem mu dzień przed imprezą, że się wybieram, ale nie był zbyt zadowolony. 

— Na pewno chcesz tam iść? To w sumie dobra okazja, żebyś odwiedził mnie. Wszyscy będą zajęci imprezą i nie zauważą twojego zniknięcia. — Twierdził, gdy odwiedziłem go w piątkowe popołudnie w ramach szlabanu. On siedział na krześle, a ja na biurku. 

— No wiem, ale też chciałbym pójść na tą imprezę. Tak dawno na żadnej nie byłem. — Spojrzałem na niego, uśmiechając się lekko. — Może do ciebie przyjdę, jeśli tam będzie bardzo nudno.

— Dobra, skoro chcesz iść... Tylko bądź tam grzeczny. — Poklepał mnie dłonią po udzie i wstał. — Bo inaczej się z tobą policzę. 

— O nic się nie martw. — Zarzuciłem ramiona na jego szyję i spojrzałem mu w oczy. — Będę dobrym chłopcem.

— Mam nadzieję. — Lekki uśmieszek zawitał na jego ustach, a potem przybliżył się i pocałował mnie. Objąłem go i mocno przytuliłem się do niego. 

— Możemy nie iść na kolację? — Zapytałem półszeptem.

— Musimy pójść, niestety... — Westchnął i delikatnie przejechał palcami po moich plecach. — Zobaczymy się niedługo. Możesz znów coś zmalować we wtorek na lekcji.

— Postaram się. W ogóle mam nadzieję, że nie jesteś na mnie zły za mój ostatni wybryk...

— Cóż, kubek naprawiłem zaklęciem, ale kawa niestety się rozlała i musiałem zrobić nową. Moje notatki trochę ucierpiały, ale nie jestem zły. Przecież bez powodu nie mogę ci dać szlabanu. Spróbuj jednak następnym razem czegoś mniej niszczycielskiego niż fajerwerki. 

— Może po prostu znów coś powiem. — Puściłem mu oczko. — Za przekleństwa też możesz mnie ukarać szlabanem. Zdarzało się. 

— Cóż, zawsze to jakiś pomysł. — Pokiwał głową i pocałował mnie lekko. — Tylko nie prowokuj mnie, tak jak dwa tygodnie temu, jasne?

— Jasne, jasne. — Zachichotałem na wspomnienie naszej zabawy w sali. Lupin uśmiechnął się i spojrzał na swój zegarek.

— Niestety musimy iść. — Oznajmił i westchnął.

— Już? — Też zerknąłem na zegarek. — Kurwa... 

— Lubię gdy przeklinasz... — Przyznał i odszedł w stronę drzwi. — Chodź. 

Zeskoczyłem z biurka i podszedłem do niego, po czym razem wyszliśmy z gabinetu. Dziś byłem na szlabanie, więc nie przejmowaliśmy się tym, czy ktoś jest na korytarzu czy też nie. Teraz było pusto i tak, bo większość osób już była na dole w Wielkiej sali. Razem też obraliśmy ten kierunek, po drodze rozmawialiśmy o Quidditchu i meczu, który miał odbyć się kolejnego dnia.

Razem weszliśmy do Wielkiej sali i ja przyspieszyłem kroku i usiadłem obok moich przyjaciół. James i Aiden rozprawiali o taktyce na kolejny mecz, dziewczyny cicho rozmawiały o czymś między sobą, a Peter z uśmiechem mnie powitał i zapytał, jak minął szlaban. 

— O, Syriusz! — Aiden odwrócił się w moją stronę. — Pomożesz mi wybrać jakiś strój na jutro?

— Jasne. — Pokiwałem głową. — Ja też muszę coś wybrać.

— Wszystkim od razu wybierzemy, żeby już jutro się nie zastanawiać. — Stwierdził Aiden.

— To dobry pomysł. — Zgodziłem się. — Sporo będzie ludzi pewnie, trzeba się odstawić. 

— Owszem, ja to zamierzam się zabawić na całego. — McKinnon uśmiechnął się szeroko. Lily rzuciła mu pogardliwe spojrzenie, a jego siostra zrobiła zniesmaczoną minę. Wciąż były na niego złe za całą akcję ze zdradzaniem. Nie dziwiłem się, ja i chłopaki też byliśmy zniesmaczeni, ale postanowiliśmy po prostu nie rozmawiać na ten temat i go nie poruszać. 

Po kolacji wróciliśmy do dormitorium i zaczęliśmy przeglądać rzeczy. James włączył muzykę, żeby było przyjemniej i całą czwórką coraz to rozważaliśmy inną opcję ubioru na imprezę. Peter stwierdził, że zamierza założyć czarną bluzę i nie dał się przekonać na nic innego. Jamesowi zaproponowałem kilka rzeczy, ale finalnie zgodził się na czerwoną koszulę w kratę i czarny podkoszulek, do tego jego ulubione imprezowe ciemne jeansy. Aiden koniecznie chciał wystroić się w golf, ale nie wiedział, w jakim kolorze będzie mu najbardziej do twarzy. Przymierzył więc wszystkie, jakie posiadał i kazał nam wybrać ten najlepszy.

— Bordowy! — Krzyknął Peter.

— Nie, ja wolę go raczej w białym. — Stwierdził James.

— Biały jest zbyt niewinny. Moim zdaniem czarny leży najlepiej. — Powiedziałem. 

— No i co teraz? Nie pomogło mi to. — Aiden skrzyżował ramiona i obrócił się w stronę lustra. — Czarny zawsze dobrze leży, co prawda...

— Właśnie, dlatego powinien założyć coś innego, co bardziej rzuci się w oczy! Czarny jest zbyt klasyczny. — Odezwał się znów Peter. Spojrzeliśmy na niego i uznaliśmy, że właściwie może mieć trochę racji. 

— No to co? Bordowy? — Zapytał Aiden. — Na pewno?

— Dobra, bordowy. — Pokiwałem głową. James też w końcu się zgodził na to i został nam teraz do uzgodnienia strój dla mnie. 

Zaczęliśmy przeglądać ubrania, chłopaki wybierali swoje propozycje pośród wszystkich rzeczy, które miałem i gdy już każdy coś wybrał, pozostawało tylko podjąć decyzję, co powinienem założyć.

— Ja myślę, że fajnie byś wyglądał na elegancko, w koszuli białej. — Wypowiedział się Aiden.

— A moim zdaniem byłoby fajniej, gdyby założył koszulkę z Queen i ten pasek z ćwiekami do spodni. — Stwierdził James. 

— Ja myślę, że ta kamizelka byłaby fajna i koszulka zwykła do niej. — Peter wskazał na swoją propozycję. 

— To co ja wybrałem jest trochę podobne do wyboru Jamesa, więc może w tę stronę bardziej pójdziemy... Koszulka z Queen brzmi dobrze. — Stwierdziłem i podniosłem ją z łóżka. — Mógłbym sobie oczy na czarno pomalować... Tylko muszę pogadać z Marleną, żeby mi w tym pomogła.

— Cóż, w sumie brzmi to fajnie. — Aiden pokiwał głową, Peter też. 

— Więc co? Sprzątamy te ciuchy i idziemy spać? — Zapytał James.

— Tak jest. — Zgodziłem się i wziąłem różdżkę, jednym machnięciem zaprowadziłem porządek w pokoju i zaczęliśmy się przygotowywać do spania. 

W sobotę wstaliśmy trochę późno i ledwo zdążyliśmy zjeść śniadanie w Wielkiej sali. Już myśleliśmy, że czeka nas wycieczka do kuchni, ale udało nam się w ostatniej chwili złapać po kanapce. Potem zamierzaliśmy obejrzeć mecz ślizgonów i puchonów, a do czasu tej rozgrywki czekaliśmy w pokoju wspólnym. 

— Marlena, mam do ciebie interes. — Powiedziałem do blondynki, gdy się zjawiła wraz z Dorcas.

— Jaki? 

— Pomalujesz mi oczy na czarno na imprezę?

— Jasne, po meczu? 

— Tak. — Pokiwałem głową.

— Dobra, to przyjdę z moimi przyborami i wszystko ogarniemy. — Posłała mi uśmiech i usiadła naprzeciwko mnie. Dorcas podeszła do okna i wyjrzała przez nie. 

— Chyba będzie padać. — Stwierdziła.

— Dobrze, że my nie gramy. Mam dość meczów w deszczu. — Stwierdził Aiden. 

— Cóż, mamy kwiecień plecień, więc pogoda może być jeszcze gorsza na naszym meczu. — Powiedział James i zerknął w stronę Lily, która siedziała sama przy stoliku i coś pisała na pergaminie. Ostatnio mi wspomniał, że się o nią martwił, bo chyba w porównaniu do Aidena, nie radziła sobie zbyt dobrze z ich zerwaniem. 

— James, a Reggie też będzie na imprezie? — Zapytał Peter.

— Nie wiem, obraził się na mnie sam nie wiem o co i mamy ciche dni. — Oznajmił Potter i westchnął. — W ogóle miałem ostatnio wrażenie, jakby coś przede mną ukrywał.

— Może porozmawiaj z nim o tym. Dobrze wiesz jak to się kończy, gdy ktoś nie ma jaj żeby porozmawiać z drugą osobą o czymś ważnym. — Marlena zerknęła na swojego brata, po czym uśmiechnęła się do Jamesa. 

— Wiem, mam zamiar z nim pogadać, ale może po imprezie. Dziś muszę się zresetować trochę.

— Będę ci towarzyszyć. — Objąłem go ramieniem i posłałem uśmiech.  — Nachlamy się jak świnie jeśli masz ochotę.

— Z przyjemnością. — James pokiwał głową. — Ciekawe czy Lily by się zgodziła z nami napić, dobrze by jej to zrobiło...

— Lily nie chce iść na imprezę. — Powiedziała ściszonym głosem Marlena. — Nie chce oglądać wybryków sam wiesz kogo..

— Aaa, rozumiem.

— W sensie moich? — Aiden spojrzał na nią. Ona posłała mu tylko oceniające spojrzenie, bo odpowiedź była oczywista. — Ale ja nic takiego nie robię! Przed naszym związkiem robiłem to samo.

Zapanowała cisza, bo nikt nie miał ochoty rozmawiać na ten temat. Powoli zaczęliśmy się zbierać do wyjścia na mecz. Zabraliśmy w razie czego parasol, bo było dość pochmurno. Z naszych znajomych jedynie Lily nie poszła na mecz, tylko została w pokoju wspólnym. My natomiast, zajęliśmy miejsca na trybunach i czekaliśmy na początek meczu. Kątem oka zauważyłem, jak Lupin pojawił się na trybunach i zajął miejsce tuż za nami. 

Obejrzałem się na niego i mruknąłem "dzień dobry", moi znajomi zrobili to samo. Na boisku najpierw pojawili się ślizgoni, od razu wypatrzyłem wśród nich swojego brata i Evana. Trzymali się blisko siebie i o czymś rozmawiali, dopóki nie pojawili się puchoni. Zacząłem się zastanawiać, czy to możliwe, że Evan powiedziałby mu o układzie, który mieliśmy. I czy może to być tą sprawą, o której nie chciał porozmawiać z Jamesem, a trochę go ruszyła. 

Mecz rozpoczął się i wszyscy skupiliśmy się na rozgrywce. Evan był w swoim żywiole i dzięki niemu drużyna puchonów przeżywała prawdziwy pogrom. Minęło pierwsze dziesięć minut, a Slytherin już prowadził trzydziestoma punktami. Słabym punktem drużyny ślizgonów był ich obrońca - Wilkes, który mimo wszelkich starań, nie obronił pętli przed rzutem ścigającego puchonów. 

Gra trwała w najlepsze i pochłonęła całą naszą uwagę, gdyż puchoni walczyli dzielnie do samego końca i udało im się nawet zremisować, ale wtedy Regulus poszybował jak strzała po złotego znicza, który pojawił się znienacka nad trybunami naprzeciwko. Oficjalnie Slytherin wygrał, co w sumie nie było żadnym zaskoczeniem. 

Po meczu wróciliśmy do zamku. James, Aiden i Peter postanowili wymknąć się po alkohol do Hogsmeade, natomiast ja zostałem, bo Marlena miała pomalować mi oczy. Przyszła do mojego pokoju i usiedliśmy naprzeciwko siebie na moim łóżku.

— Przyniosłam cienie i kredkę do oczu, eyeliner mi się skończył niestety.

— To nic, może to nawet fajniej będzie wyglądało... — Uśmiechnąłem się do niej. 

— No to przymknij oczy. — Poleciła, więc to zrobiłem. Po chwili poczułem, jak pędzelkiem nakłada cień na moje powieki.

— Tylko tak subtelnie, nie za mocno. — Powiedziałem. — Bo może się to nie spodobać... Komuś...

— Komu? — Zapytała, przestając na moment. Uchyliłem powieki i spojrzałem na nią.

— Nieistotne. Maluj dalej. — Znów zamknąłem oczy. Marlena zachichotała i znów zajęła się malowaniem. 

— A więc się z kimś spotykasz... I nikt nic nie wie? Dlatego wracasz po nocach ciągle, co?

— Nie dociekaj, nic ci nie powiem. — Uśmiechnąłem się tajemniczo. 

— Jestem ciekawa, kto to może być... — Zastanowiła się. — Otwórz oczy, teraz zrobię dolną powiekę. 

Posłusznie otworzyłem oczy i spojrzałem w górę, Marlena wzięła kredkę i kontynuowała malowanie. Skupiła się całkowicie i przez chwilę nic nie mówiła, aż do czasu, gdy skończyła i podała mi lusterko.

— I jak? Podoba się?

— Chyba w porządku. — Pokiwałem głową, gdy się przyjrzałem swoim pomalowanym oczom. — Dziękuję.

— Nie ma za co. — Uśmiechnęła się. — To co? Naprawdę mi nie powiesz, z kim się spotykasz?

— Niestety, nie mogę. — Pokręciłem głową. 

— Czemu nie? — Popatrzyła na mnie z uroczymi oczami. — Mi nie powiesz?

— Nikomu nie mogę powiedzieć, to tajemnica. — Oznajmiłem. — Im mniej osób wie, tym lepiej.

— No weź... To przynajmniej powiedz mi który dom!

— Nie mogę ci tego powiedzieć. — Pokręciłem głową.

— Dlaczego? Czemu to taka wielka tajemnica?

— Bo gdyby ktokolwiek się dowiedział, dużo bym ryzykował. 

— Niby jak? Przecież nie spotykasz się z żadnym nauczycielem, ani nic takiego... — Powiedziała, a ja zacząłem uciekać wzrokiem, co było w tamtej chwili moim największym błędem. — Nie spotykasz się z żadnym nauczycielem, prawda?...

— Nie... — Odpowiedziałem bez przekonania. Marlena zakryła usta dłońmi i patrzyła na mnie z szeroko otwartymi oczami.

— Czyli... O cholera... Czy to profesor Lupin?! Spotykasz się z nim?!

— Ciiii, nie krzycz! — Zerknąłem w stronę drzwi, a potem westchnąłem i spojrzałem na nią. — No dobra... Masz mnie... Ale błagam cię, nikomu ani słowa.

— Teraz wszystko ma sens... — Dziewczyna wciąż patrzyła się na mnie zszokowana. — Dlatego on cię tak faworyzuje, nawet mimo tych szlabanów... Na które pewnie trafiasz celowo... Jak do tego w ogóle doszło?

— To jest długa historia. Mogę ci opowiedzieć kiedy indziej, w innym miejscu? W każdej chwili ktoś może tu wejść, a chłopaki nie wiedzą. 

— Dobrze, dobrze. Niech będzie. — Pokiwała głową. — Normalnie jestem w szoku... 

— Wiem. Ale pamiętaj, nikt więcej nie może się dowiedzieć. Chcemy utrzymać to w tajemnicy do końca szkoły, a potem będziemy razem oficjalnie. — Oznajmiłem.

— Ojej... To całkiem romantyczne, taka zakazana miłość... — Stwierdziła. — No i w sumie pasujecie do siebie. On jest jeszcze młody. 

— Cieszę się, że nie uznałaś mnie za skończonego debila, bo postanowiłem się związać z nauczycielem. — Posłałem jej lekki uśmiech. — Naprawdę mi na nim zależy i chciałbym, żeby wszystko skończyło się dla nas dobrze.

— Na pewno tak będzie. — Poklepała mnie po ramieniu z uśmiechem. — Dobra, idę się szykować na imprezę. Zobaczymy się na miejscu. 

— Pewnie. — Pokiwałem głową. Dziewczyna wstała i odeszła do drzwi. Zostałem sam w pokoju, więc zacząłem szykować ubrania na imprezę, jednocześnie myśląc o tym, że kolejna osoba zna mój sekret. 

Remus by mi chyba coś zrobił, gdyby wiedział, że James i Marlena są już wtajemniczeni w nasz sekretny związek. Nic jednak nie mogłem na to poradzić, że tak łatwo było coś palnąć i zwrócić na to uwagę. Nie byłem zadowolony sam z siebie, miałem ochotę walnąć się sam w twarz za to, że byłem tak nieostrożny i oczywisty. 

Ciężko jest zataić coś przed przyjaciółmi. Nie lubiłem tego robić, a teraz miałem taki ważny sekret... Przecież gdyby James o tym nie wiedział, to chyba bym wyszedł z siebie. Lupin nie jest świadomy tego, jak ciężko jest ukryć coś przed ludźmi, którzy znają mnie na wylot. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro